Niby Raf coś o nim wspominał, ale tylko tyle, że jest młodszy, pięknie pisze wiersze i nie nadaję się do służby. Nie lubiłem się dopytywać, a on wiedział, że nie interesuje się prywatnym życiem znajomych, ani kto jest jaki, więc oszczędzał sobie przy mnie szczegółów. Mogłem się ich spodziewać dopiero około godziny osiemnastej, z tego co napisali ciężko o połączenie, a raczej wolny wagon. Byliby wcześniej, jednak ktoś zarezerwował praktycznie wszystkie miejsca i niestety nie zdołali się załapać. Pozostał im tylko ten późniejszy. W sumie nawet i lepiej, nim by się zebrali trochę by minęło, w szczególności iż mój dobry przyjaciel miał spory kawałek do przejechania z jednostki wojskowej do mieszkania. Dodatkowo wymeldowanie się, załatwienie papierów na warunkowe zwolnienie na kilka dni ze służby w Berlinie zajmowało szmat czasu. Tym bardziej, że Gertruda tym się zarządzała - wredna jędza, która najchętniej zamknęła by cię w bunkrze. Wiedziałem jednak, że mój rówieśnik posiada prawdziwy dar czarowania zgorzkniałych dam, choć ona wygląda jak gruby chłop po pięćdziesiątce, to da radę.
Póki co w planach miałem kilka załatwień, m.in kolejna kontrola w obozie. Jak to dowódca powiedział "Sprawdź tego pieprzonego chuja, bo mi brakło dwóch rekrutów z wymiany". No cóż, zdarzały się i takie przypadki, gdy pociąg jechał nie tam gdzie trzeba, czyli do obozu zagłady z ludźmi jadącymi do roboty do fabryki. A ci z wymiany to wiadomo, trochę po niemiecku i trochę w swoim języku nie wytłumaczą, że się zgubili i się nie wybronią. Z tego co wiedziałem byli to dwaj Duńczycy, tak pisało w ich kartach, które dostałem.
A teraz zastanówmy się... Czy taki Niemiec, który pilnuje porządku się nimi zainteresuje? Nie, nie jego sprawa z resztą, zaś ci którzy ich spisywali również " nie wierzyli "w oryginalność papieru - ba, po co się męczyć z odsyłaniem, jak można ich załatwić i udawać, że nikt taki nie przyjechał. Dużo prostsze, a mój naród uwielbia utrudniać sobie życie momentami, jednak nie w takich przypadkach. Skoro wsiedli do tego pociągu co nie trzeba, to ich problem. Czemu by nie skłamać: " Przykro nam, mogli się zgubić i pojechali do innego kraju. Gdybyśmy ich mieli, odesłalibyśmy w odpowiednie miejsce". Była dosyć spora szansa, że jeszcze żyli- wczoraj mieli się zjawić w południe.
Wstałem wolno z łóżka i wziąłem teczkę ze stolika nocnego. Musiałem dobrze przyjrzeć się fotografiom, wyglądowi, który cóż: albo teraz są popiołem, albo leżą martwi pod ziemią lub wyglądają na wygłodzonych. Jedyne co się nie zmienia to rysy oczu, brwi i ust. Jeden miał charakterystyczne kości policzkowe, a drugi mocno zarysowaną szczękę i bijący wzrok podbródek z dołeczkiem. Westchnąłem ciężko i skierowałem się do łazienki, trzeba było się ogarnąć, zjeść śniadanie i wykonać polecenie. Potem dojechać do jednostki, zdać raport jeśli ich nie zastane, a jak są to wrócić z nimi - tego po mnie oczekuje generał. Jest bardzo nerwowy, gdy coś się nie zgadza. Umyłem się w pięć minut i wróciłem do swojego, jakże ciemnego pokoju, by ubrać mundur.
Minęło dziesięć minut od obudzenia się, a już czekałem gotowy do wyjścia, aż woda w czajniku się ugotuje zajadając kromki z szynką. Bez kawy nie wyobrażam sobie ani jednego poranka, jak i fajki - ją już zapalę w drodze. Kiedy czajnik zagwizdał, wstałem, odłożyłem talerzyk i zaparzyłem swój kochany napój. Wypiłem tą drażniącą moje nozdrza esencje, delektując się każdym najmniejszym łykiem. Posprzątałem po sobie i wyszedłem z mieszkania uprzednio zostawiając jedzenie Sahir'owi, jak i otwarte okno by mógł sobie wychodzić i wchodzić jak chciał (jako, że mieszkam na pierwszym piętrze zrobiłem mu specjalną konstrukcję schodków, które przymocowałem do parapetu). Mój czarny samochód- Mercedes Benz 170v W136 stał naprzeciw kamienicy, w której mieszkałem. Chcąc mieć już tę sprawę z głowy wsiadłem do auta, kładąc teczkę na miejsce pasażera i odpaliłem pojazd. Ruszyłem w dobrze znanym mi kierunku KL Warschau. Jechałem z mojej ulicy dobre pół godziny. Tam zaś dopiero pojawiły się bramki z wartownikami.
- Witam, kontrola - uśmiechnąłem się wyciągając papierek od dowódcy i pokazując strażnikowi, który podszedł do mnie.
Zasalutował wcześniej co mi się spodobało i zerknął na papier. Machnął ręką do kolegi odpowiedzialnego za otwieranie bramy. Trzeci zadzwonił zaś do zarządcy całym obozem koncentracyjnym.
- Poruczniku, proszę jechać do prosta, tam spotka się pan z Gestapo - oddał pismo, cofnął się dając mi możliwość przejechać i znów zasalutował.
Uśmiechnąłem się tylko pod nosem kiwając głową i wjechałem na teren rzeźni. Skierowałem się do prosta tak jak prowadziła droga usypana żwirem, aż wjechałem na plac, gdzie to głowa tejże miejscówki przebywała. Ledwo wyłączyłem silnik, a przed budynek wyszedł Gereon, z którym musiałem uzgodnić kilka formalnych spraw. Wysiadłem z pojazdu, trzymając teczkę pod pachą i poprawiłem czapkę.
- Cóż sprowadza szanownego Porucznika w moje skromne progi? - spytał wyginając wargi w cwanym uśmiechu odruchowo salutując, zrobiłem to samo, skoro pokazał mi szacunek, powinienem odwdzięczyć się tym samym. Zniewaga była niemile widziana, nawet młodszemu oficerowi trzeba było okazać wojskową sympatię. Tak to ja nazywam w każdym bądź razie.
- Nie mam zbyt wiele czasu Gereonie - zacząłem chłodno i podałem mu dokument od dowódcy.- Kontrola kontrolą, pokazuj mi swoich więźniów. Muszę odnaleźć dwóch Duńskich rekrutów, inaczej Generał utnie ci jaja przy samej dupie i żadne "ale". Kłamstwa ci nie pomogą - zauważyłem.
Ten tylko odchrząknął. - Noah, wiem, że jesteś uparty, ale ich tu nie ma, jak chcesz pokażę ci ostatnich więźniów jacy do nas przybyli...
- Chce zobaczyć w-s-z-y-s-t-k-i-c-h - wycedziłem wchodząc mu w zdanie, oraz posyłając nieugięte spojrzenie. Warknął cicho pod nosem biorąc głęboki wdech.
- Niech ci będzie - zgodził się. - Lars! Do mnie !- krzyknął. Zaraz przybiegł mężczyzna w hełmie, spod których wystawały kasztanowe kosmyki włosów. - Okazać wszystkich męskich więźniów Porucznikowi, natychmiast wykonać - rozkazał. Widziałem gotującą się w nim złość, położyłem dłoń na jego ramieniu i powiedziałem cicho, że jeśli ich znajdę powiem dowódcy iż rekruci zgubili papiery, przez co doszło do pomyłki. Przynajmniej idiota nie zginie, a jest dość pomocny, znaczy dobrze się z nim współpracuje w kasynie. Po dwudziestu minutach wszyscy skazani przez życie stali na drodze którą jechałem. Ci którzy mieli iść na rzekomą 'kąpiel' także byli obecni, tylko sektor z kobietami był pełny - i tak żadnej nie szukałem. Wolnym krokiem szedłem przez pierwszy rząd dokładnie każdemu się przyglądając. Brudne twarze, poranione dłonie, tak właśnie oni żyli. Patrzyli na mnie litościwie, jedni w oczach mieli żal, drudzy pustkę, kolejni żarliwe wiary iż jakoś uda im się przeżyć, paru było obojętnych na to co im się stanie. Roztrzęsieni, przerażeni i złamani psychicznie normalni ludzie. Cuchnący w podartych, zaniedbanych ubraniach. Owszem przykro było mi na nich patrzeć, jednak nie rozwodziłem nad tym, co przyszykował im los. Miałem gówno do gadania i tak nic bym nie wskórał. Przeszedłem może sześćset metrów, gdy zauważyłem tą charakterystyczną, duńską twarz. Zdecydowanie był w lepszym stanie niż pozostali, tylko jedno oko było spuchnięte. Nie znałem duńskiego by rozmawiać, utrudniało mi to wprawdzie sprawę, ale sprytny ja zapisałem sobie zwrot w środku teczki Hvad hedder du? znaczący dokładnie Jak się nazywasz? Warto było spytać generała, który coś potrafił mówić, lecz też nie za wiele. Dalej może się na migi jakoś dogadam, o ile żyją. Otworzyłem ją i przeczytałem wymieniony wyżej zwrot. Mężczyzna, który wydał mi się podobny do poszukiwanego uniósł lekko brew. Drugiej obstawiam nie czuł.
- Jørgen Rassmussen - odpowiedział cicho, miałem wrażenie, że ma chrypkę od krzyczenia. Tak mi się zdawało.
Kiwnąłem głową, zgadzało się. Machnąłem ręką by wystąpił z szeregu i szedł za mną. Szukałem dalej, kilkoro obrałem błędnie, ale nie zniechęcałem się. Poczułem jak pierwszy z rekrutów szturchnął mnie i wskazał na mężczyznę z drugiego rzędu. Jego wygląd był fatalny. Całe ubranie we krwi, a twarz to był jeden wielki strup. Podszedłem jednakże do niego i zadałem to samo pytanie co Jørgenowi. Ten wskazał na gardło, dając znać iż nie może mówić, no ładnie. Westchnąłem ciężko i wyjąłem pióro, chciałem by je napisał. Pobity najwidoczniej się domyślił bo zaczął coś skrobać. Jak skończył oddał je, a ja spojrzałem na pismo, z którego odczytałem Søren Mads. Poczułem ulgę, mniej miałem do zdania raportu i chodzenia.
- Mam wszystkich - powiedziałem do Larsa, na co zaraz chłopak krzyknął do pozostałych by sprowadzili więźniów do odpowiednich sektorów. Ci rozdzielili się w grupy, praktycznie nikt nie próbował ucieczki, poza jedynym, który rzucił się biegiem w kierunku bramy. Wartownik zauważywszy go zestrzelił, a mężczyzna padł martwy na żwir. Mądrze skrócił swoje męki, od razu i mniej boleśnie. W milczeniu ruszyłem w stronę samochodu, a chłopcy boso kierowali się za mną.
Gestapo stał już opierając się o niego, patrząc wymownie.
- Jednak Porucznik znalazł zguby, no nic. Proszę przeprosić w moim imieniu generała. A tak, poniedziałek u Schungler'a? - spytał.
- Jasne, o ósmej ? - kiwnął głową na zgodę. Uśmiechnąłem się lekko. - Zatem kontrola przeszła należycie - zasalutowałem Gereonowi, czym się również odwdzięczył. Spakowałem młodszych kolegów do auta i sam zasiadłem za kółkiem. Nawróciłem pod budynkiem i jechałem prosto w kierunku otwartej już bramy. Godzina jazdy przez pół miasta aż do jednostki była męcząca. Jak zauważyłem na zegarku, który nosiłem na ręce, dochodziła dwunasta. Dobrze, że już byliśmy praktycznie na miejscu. Steffen siedzący w budce wypatrzył mnie znacznie szybciej niż, Ben i Milan, którzy jak zwykle rozmawiali o pierdołach niczym stare babki przy kawce i ciasteczku. Tak wyglądało pilnowanie zastawy w ich wykonaniu. Machnąłem im ręką przez szybę by otworzyli wjazd. Podnieśli rogatki, rozsunęli bramę, a ja wjechałem na teren wojskowy. Znajdowaliśmy się w części koszar, jednak nie tu był nasz przystanek tylko w budynku "wodza", który położony był na środku całego terenu, tam zaś jest plac, gdzie wszyscy się zbieramy o 6 i zaczynamy ćwiczenia. Zatrzymałem się dokładnie przed wejściem do środka. Wysiadłem z mojego mercedesa i machnąłem rekrutom by szli za mną. Posłusznie szli koło mnie, niczym porzucone zwierzęta, które znalazły swojego wybawiciela. Poszliśmy na samą górę po schodach, tam zaś skręciłem w prawo. Pierwsze drzwi po lewej stronie były gabinetem generała Reinharda. Zapukałem trzy razy, a kiedy usłyszałem "Wejść!" otworzyłem drzwi i puściłem przodem zguby.
- Wiedziałem, że tam są - pokręcił głową zauważając stan chłopaków. - Dziękuję Noah za ich sprowadzenie, napisz raport, a i jutro masz wolne. Przeprowadzisz teraz trening, popilnujesz młodych do szóstej wieczorem i możesz wrócić do siebie - odparł spokojnym tonem. Podniosłem dłoń do czoła i wyszedłem z gabinetu. Zszedłem na dół do sekretariatu, gdzie wziąłem kartkę i zabrałam się za pisanie raporciku.
Dn. 6 kwietnia 1941 roku
Z rozkazu gen. Reinharda Yberna udałem się do obozu koncentracyjnego KL Warschau, aby odnaleźć dwóch zaginionych rekrutów z wymiany. Według informacji mieli zjawić się w koszarach z duńską przepustką dnia 5 kwietnia 1941 roku, godzinie 12:00. Otrzymałem pismo od dowódcy, dzięki któremu miałem prawo zrobić kontrolę wśród więźniów i ich przepatrzeć. Gestapo nie wiedział nic o poczynaniach selektorów, aczkolwiek nie wykazywał się sprzeciwem i towarzyszył mi w przeglądzie.
Rezultat: Odnaleziono poszukiwanych rekrutów: Søren'a Mads i Jørgen'a Rassmussen.
Stan w jakim zostali odebrani wykazywał iż byli sponiewierani prawdopodobnie przez pozostałych, lub przez pilnujących porządku policjantów. Skazańcy zachowywali spokój i posłuszeństwo, wykonywali sumiennie zadane prace przez zarządce.
Według jednego selektora, z którym miałem przyjemność spotkać się w bramie wyjazdowej dowiedziałem się, że poszukiwana dwójka nie posiadała przy sobie dokumentów. Gereon wraz z nimi złożył najszczersze przeprosiny z ich winy.
Noah Volker
Zgiąłem kartę na pół i wsunąłem do koperty. Podałem Amy, która doskonale wiedziała co ma z tym zrobić. Poszedłem do koszar gdzie zebrałem swoją jednostkę i udaliśmy się na plac, gdzie dałem im solidną dawkę wysiłku. Oczywiście marudzili bo jakże by inaczej, trzeba zasuwać, a nie się opierdalać. Po czterech godzinach wysiłku dałem im spokój. Udaliśmy się jeszcze na obiad w między czasie, więc mieli co spalać, ja także. Dochodziła godzina siedemnasta, kiedy siedziałem z nimi na dużej sali. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, wywijaliśmy numery jak to w wojsku. Miło spędziliśmy czas, ja jako "miły porucznik po treningu " mogłem cieszyć się swobodą swoich żołnierzy. Niestety, minuty lecą nieubłaganie, dlatego godzina zwalniająca mnie do domu wybiła. Pożegnałem się i udałem się po swój samochodzik. Pojechałem do domu, jak zwykle korki, kiedy jechała więźniarka. Policjanci wstrzymali ruch, a ja miałem ochotę walić głową o kierownice. Po czterdziestu minutach byłem w swoim mieszkaniu. Kot spał w najlepsze na wycieraczce i o mały włos bym sobie na nim zęby wybił. Jako, że miałem porządek, mogłem u siebie przyjąć gości, dlatego niczym się nie zamartwiałem. Przyszykowałem alkohol, przegryzki, a następnie wziąłem prysznic. Kiedy skończyłem miałem dwadzieścia minut by dojechać na miejsce i ich odebrać. Oczywiście wyruszyłem po nich w pełnym umundurowaniu zadowolony jak nigdy, ba... Tryskałem niewidzialnym szczęściem na kilometr. Zaparkowałem bryczkę przed wejściem na PKP. Zerknąłem na tablicę, gdzie zostały wypisane rozkłady jazdy. Mieli być na peronie 8. Odsunąłem skrawek rękawa by spojrzeć na zegar. Dzieliły mnie dosłownie minuty przed spotkaniem. Ruszyłem w kierunku miejsca, gdzie mieli wysiadać. Zdążyłem zauważyć dwa pociągi, które już przyjechały. Rozglądałem się za nimi, kiedy poczułem jak coś na mnie skoczyło krzycząc: " GIŃ KURWIU!". Rafael trochę mnie podduszał, ale nie ma tak łatwo ze mną! Złapałem go za rękę i przerzuciłem przez ramię. Ten uczepił się mnie jednakże przez co wylądowałem na nim, szybko chwyciłem za czapkę i nią dusiłem sierżanta.
- DUŚ SIĘ SUKO! - krzyknąłem rozbawiony. Blondyn złapał mnie za nadgarstki i się siłował.
- MAM ALKO! DOGADAJMY SIĘ!- popatrzył na mnie z udawanym przerażeniem. To zadziałało na mnie jak zaklęcie, od razu z niego zszedłem.
- OGŁASZAM ROZEJM NARODOWY !- zaśmiałem się. Rafael wstał z podłogi tuląc flaszkę do siebie, jakby to był jego najcenniejszy skarb.
- Witaj Noah... - usłyszałem głos staruszka za sobą. Odwróciłem się do niego i uśmiechnąłem się szeroko. Od razu przytuliłem się po męsku z Joansem, był dobrym człowiekiem.
- Ahoj! Kapitanie!- wyszczerzyłem śnieżnobiałe zęby. Spojrzałem na chłopaka o jasnych włosach, cóż, Raf był perfidnie ciemnym blondynem, więc całkiem różnili się pod tym względem. Starszy mężczyzna wziął go pod ramię.
- Noah Matt, Matt Noah - przedstawił nas sobie.
- Dzień dobry, panie poruczniku - przywitał się Matthias obojętnym tonem. Stałem chwile jak wryty czując się doprawdy staro, jakby ktoś doliczył mi tak czterdzieści lat. Spojrzałem na swojego rówieśnika, jednak ten machnął dłonią jakby odganiał muchę.
Pokręciłem lekko głową wzdychając cicho.
- Aż tak stary nie jestem by mówić do mnie na per "pan". Zwracaj się do mnie po imieniu, proszę - wygiąłem koniuszek kącika ust do góry. Skrzywił się lekko lecz kiwnął głową na zgodę. - Dobra, jedziemy do mnie pić - zakomunikowałem i zabrałem swoich gości do samochodu. Staruszek, lubiłem tak na niego mówić, był wielce zadowolony z tego pomysłu, jak i najstarszy syn. Załadowani w aucie, wraz z walizką najmłodszego w bagażniku pojechaliśmy do mnie do bloku.
- Noah, mam do ciebie prośbę... Mógłbyś od czasu do czasu zerkać do Matta? Wiesz, będzie mieszkać naprzeciwko ciebie. Nie chcę ci robić problemu, ale to jeszcze dzieciak - powiedział cicho Kapitan patrząc na mnie porozumiewawczo. Skinąłem głową, odparłem tekstem w stylu cała przyjemność po mojej stronie. Obserwowałem młodszego jak weszliśmy na pierwsze piętro, otworzyłem drzwi do swojego mieszkania i wpuściłem ich przodem. Młodszy zaś od razu poszedł do swojego nowego " domu" naprzeciwko mnie z walizką. Skoro nie chce z nami pić to nie zmuszam. Zamknąłem drzwi za sobą i poszliśmy do salonu, gdzie wszystko było gotowe. Sahir nawet nie tknął przekąsek, grzecznego miałem kotka i mądrego.
- No to pijemy!- oznajmiłem radośnie otwierając pierwszą flachę i nalewając każdemu z nas do pełna Początkowo na rozgrzewkę odbyły się zawody kto najszybciej wypije 10 kielichów. Niestety, był remis, a dalej to już szło z grubej rury; siedzieliśmy w trójkę na kanapie i chlaliśmy równo.
<Matt? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz