- To pytanie jest zbędne. Oczywiście, że z wami idę.
Nie minęła minuta, jak cała nasza trójka zebrała się i ruszyliśmy w kierunku wskazanym nam przez Antoninę. Zapowiedziała nam, że droga będzie długa i mamy jej nie jęczeć w trakcie, skoro zgodziliśmy się z nią iść. Ale czymże jest dla nas, harcerzy całe lata spędzających na pieszych rajdach, mały spacerek?
- To jak, nie bierzemy nikogo więcej? - spytała mnie Tośka.
- Nie mam pojęcia po kogo moglibyśmy pójść, a szczerze mówiąc - odparłem - strasznie chcę zobaczyć już ten dom. I nie czuję się w waszym towarzystwie tak źle, żeby koniecznie szukać sobie kolegi - dodałem żartem.
- Kto by pomyślał, że z dziewczynami da się spędzać wolny czas, prawda? - wtrąciła Zofia z uprzejmą ironią w głosie.
- A żebyś wiedziała, sam się zdziwiłem - odparłem, śmiejąc się.
Z pewnością minęło grubo ponad pół godziny, kiedy Tośka zaczęła informować mnie i Zośkę o tym, że cel naszej wyprawy jest już blisko. Przed tym zdążyłem już zacząć narzekać na to, że idziemy w nieskończoność, że już mi się nie chce i "chodźmy coś zjeść". Ach, Janek Harcerz.
Byliśmy już na obrzeżach miasta, duże kamienice zostały daleko za nami, a brukowane ulice zastąpiła ziemista, uklepana droga. Było tu więcej roślinności, przez co od razu zrobiło mi się przyjemniej. Było tu też ciszej i spokojniej. Wiosenne pyłki unosiły się w powietrzu, wściekle atakując mój zmysł węchu. Z trudem powstrzymywałem się przed reakcją obronną. Kichanie jest straszne.
- To gdzie ten twój... - zacząłem w pewnym momencie, jednak urwałem, czując że zaraz nie wytrzymam i kichnę. Pod zainteresowanymi, rozbawionymi spojrzeniami obu dziewczyn ponownie spróbowałem powstrzymać łzawienie oczu. - Agh. Ten twój dom?
W odpowiedzi otrzymałem tylko parsknięcie śmiechem.
- Śmieszne - mruknąłem poważnie, jednak szybko na moje usta powrócił lekki uśmiech.
- Jeszcze moment - usłyszałem obietnicę.
Antonina ruszyła przodem. Z ukontentowaniem zauważyłem, że Zosia postanowiła na mnie poczekać. Razem pospieszyliśmy za dziewczyną, starając się za nią nadążyć, podczas gdy ta najzwyczajniej w świecie pląsała radośnie, podskakując lekko na zgrabnych nogach. Automatycznie zerknąłem na Zośkę. Ona również wyglądała bardzo zgrabnie. Mimo, że nie nosiła sukienki, jak wszystkie dziewczyny. Jak na mój męski, ograniczony umysł było to dość niezwykłe.
- Jest!
Przed nami, otoczony wiekowymi, rozłożystymi dębami, prezentował się dom. Czy Tośka mówiła, że będzie duży? Był ogromny!
- To nie dom, to choler... przepraszam - skinąłem w stronę towarzyszących mi dam - dwór.
Starałem się nie używać brzydkiego języka w obecności płci przeciwnej. Choć nie było to łatwe, kiedy taką samą ilość czasu spędza się z chłopakami i dziewczynami, gdzie z tymi pierwszymi nawet nie próbujesz się hamować w wyrażaniu emocji. Jest to może zbyt staromodne, jednak nie cierpię gdy ktokolwiek przeklina przy kobietach. Nie byłem specjalnie uczony w zasadach savoir vivre, więc nie do końca wiem, skąd wzięła się u mnie ta konkretna cecha.
Odkryliśmy słaby punkt domu. Było nim niezamknięte od środka na haczyk okno z tyłu budynku. Szybko znaleźliśmy się w środku; dokładniej w zakurzonej kuchni. Stał w niej duży stół, piec, stara kuchenka i kredens, co nieszczególnie nas ciekawiło. Pobieżnie zajrzeliśmy do szafek, ale wszystkie możliwe naczynia czy sztućce zostały najpewniej zabrane przez właścicieli. Antonina natychmiast popędziła dalej, otwierając drzwi prowadzące do dużej jadalni. To wnętrze wyglądało o wiele ciekawiej. Duży pokój o ciemnoczerwonych ścianach, zastawiony długim stołem i dziesięcioma krzesłami na starym, poszarzałym ale niesamowicie ozdobnym dywanie. Na ścianach wisiało kilka obrazów; głównie pejzaży i ilustracji przedstawiających konie. W kilku miejscach na ścianie nie było malowideł, a jedynie prostokątne pola charakteryzujące się mocniejszym kolorem farby. Można się było tylko domyślać, jakie obrazy wcześniej wisiały na tych miejscach.
Nie dane nam było długo rozwodzić się nad wnętrzem jadalni; Antonina szybko zarządziła wyjazd do kolejnego pomieszczenia. Wybrała jedne z dwóch drzwi i zniknęła w kolejnym wnętrzu.
- Mój Boże, jak tu świetnie! - rozległ się chwilę potem jej głos.
Kolejny pokój był bezsprzecznie bawialnią. Przytulne, choć duże wnętrze z poustawianymi pięknie wykonanymi, zapewne też drogimi kanapami i fotelami, wyścielone przepięknym dywanem. Dwa duże okna zapewniały dopływ światła, a szare - zapewne kiedyś jeszcze białe - firanki regulowały jego natężenie. Przy jednym z foteli stała wysoka lampa, pozbawiona abażuru i żarówki. Tu również wisiały obrazy, choć też kilka zostało wyniesionych. Z niejasnego powodu bardzo spodobał mi się obraz przedstawiający charta prężącego się do obserwatora niczym rasowy model. Ot, zwykła ilustracja, a jak bardzo może być zajmująca...
- Przepięknie - usłyszałem cichy głos Zosi. Słychać w nim było prawdziwy zachwyt. Nie dziwiłem jej się, mi również ten pokój szczególnie przypadł do gustu. Mimo, że pokrywała go gruba warstwa kurzu i kilku elementów wystroju widocznie brakowało, był piękny i niesamowicie przytulny. Miałem ochotę zostać tu dłużej, tak długo jak będę mógł.
Wyobrażałem sobie, jak wyglądało życie w tym domu. Jak domownicy spędzali czas w tym pomieszczeniu. Na pewno chętnie tu przychodzili, by odpocząć, zrelaksować się i choć na chwilę uciec od spraw, które na pewno ich dręczyły... zwykłych ludzkich spraw. Sam na pewno przychodziłbym tu popołudniami, by czytać książkę, rozmyślać w ciszy lub po prostu spać na jednej z kanap.
Wszyscy rozglądaliśmy się dookoła, każdy zainteresowany czym innym. Moją uwagę zwrócił stojący w kącie, niepozorny kredens, poszarzały od kurzu, choć kiedyś mógł mieć kolor czarny. Podszedłem do niego zaintrygowany i z ciekawością otworzyłem najwyższą jego szufladę.
- Dobra, chodźmy dalej, na pewno inne pomieszczenia są jeszcze lepsze - zawołała Antonia, gotowa do dalszego eksplorowania. Odwróciłem się do niej, ale już zniknęła za drzwiami. W pokoju została Zośka, nerwowo oglądająca się za przyjaciółką. Gdy napotkała mój wzrok, uśmiechnęła się lekko, choć wyraźnie zauważyłem w jej wyrazie twarzy zdenerwowanie. Odwzajemniłem uśmiech, chcąc dodać jej odwagi.
- Tośka nie wie co traci - powiedziałem. - Chodź zobaczyć co znalazłem.
Dziewczyna podeszła powoli i zerknęła do szuflady. Była po brzegi wypchana czarno-białymi zdjęciami. Widziałem, jak usta brunetki otworzyły się z wrażenia.
Razem zaczęliśmy przeglądać wszystkie fotografie, każdą po kolei. Były to najzwyklejsze w świecie zdjęcia, kadry z życia byłych mieszkańców tego domu, dokumentacje rodzinnych świąt lub też portrety. Były też pocztówki z różnych miejsc, podpisanych z datą na odwrocie.
Nie mogłem powstrzymać swojego zachwytu nad owym znaleziskiem. Z każdą nową fotografią zdawało mi się, że wiem więcej o niegdyś mieszkającej tu rodzinie. Snułem domysły co do ich osobowości, wykonywanych zawodów, ulubionych gatunków książek i z każdą chwilą ekscytowałem się bardziej.
- Czy to nie jest wspaniałe? - rzuciłem pytanie, które kotłowało mi się w głowie.
- Przeglądamy cudzą własność... - odparła Zosia, choć u niej również widziałem zainteresowanie przeglądanymi zdjęciami.
- Ale oglądanie ich... dowiadywanie się o tych, którzy tu kiedyś mieszkali... jak wyglądali, jak wyglądało ich życie... to przecież szalenie ekscytujące!
Wyciągnąłem z szuflady starą, wyblakłą już fotografię, przedstawiającą kobietę ubraną w niemodną już białą suknię z gorsetem, przyozdobioną biżuterią i w dużym, kwiecistym kapeluszu. Siedziała na krześle, a na kolanach trzymała dziecko, na oko trzyletnie. Nie wiem czy był to chłopiec czy dziewczynka. Ubrane było w odświętne, koronkowe ubranko ze śmiesznym kołnierzykiem wokół szyi. Podczas gdy dziecko śmiało się pogodnie w stronę obiektywu, twarz kobiety była poważna i skupiona. Widocznie była bardzo skoncentrowana na pozowaniu do zdjęcia. Kontrast między kobietą i dzieckiem był ogromny. Cała fotografia wyglądała przezabawnie i niesamowicie uroczo.
- Och, to będzie moje ulubione - powiedziałem ze śmiechem, pokazując zdjęcie Zofii. - Czy nie jest genialne?
< Zośka // dziś dłużej c: >
Nie minęła minuta, jak cała nasza trójka zebrała się i ruszyliśmy w kierunku wskazanym nam przez Antoninę. Zapowiedziała nam, że droga będzie długa i mamy jej nie jęczeć w trakcie, skoro zgodziliśmy się z nią iść. Ale czymże jest dla nas, harcerzy całe lata spędzających na pieszych rajdach, mały spacerek?
- To jak, nie bierzemy nikogo więcej? - spytała mnie Tośka.
- Nie mam pojęcia po kogo moglibyśmy pójść, a szczerze mówiąc - odparłem - strasznie chcę zobaczyć już ten dom. I nie czuję się w waszym towarzystwie tak źle, żeby koniecznie szukać sobie kolegi - dodałem żartem.
- Kto by pomyślał, że z dziewczynami da się spędzać wolny czas, prawda? - wtrąciła Zofia z uprzejmą ironią w głosie.
- A żebyś wiedziała, sam się zdziwiłem - odparłem, śmiejąc się.
Z pewnością minęło grubo ponad pół godziny, kiedy Tośka zaczęła informować mnie i Zośkę o tym, że cel naszej wyprawy jest już blisko. Przed tym zdążyłem już zacząć narzekać na to, że idziemy w nieskończoność, że już mi się nie chce i "chodźmy coś zjeść". Ach, Janek Harcerz.
Byliśmy już na obrzeżach miasta, duże kamienice zostały daleko za nami, a brukowane ulice zastąpiła ziemista, uklepana droga. Było tu więcej roślinności, przez co od razu zrobiło mi się przyjemniej. Było tu też ciszej i spokojniej. Wiosenne pyłki unosiły się w powietrzu, wściekle atakując mój zmysł węchu. Z trudem powstrzymywałem się przed reakcją obronną. Kichanie jest straszne.
- To gdzie ten twój... - zacząłem w pewnym momencie, jednak urwałem, czując że zaraz nie wytrzymam i kichnę. Pod zainteresowanymi, rozbawionymi spojrzeniami obu dziewczyn ponownie spróbowałem powstrzymać łzawienie oczu. - Agh. Ten twój dom?
W odpowiedzi otrzymałem tylko parsknięcie śmiechem.
- Śmieszne - mruknąłem poważnie, jednak szybko na moje usta powrócił lekki uśmiech.
- Jeszcze moment - usłyszałem obietnicę.
Antonina ruszyła przodem. Z ukontentowaniem zauważyłem, że Zosia postanowiła na mnie poczekać. Razem pospieszyliśmy za dziewczyną, starając się za nią nadążyć, podczas gdy ta najzwyczajniej w świecie pląsała radośnie, podskakując lekko na zgrabnych nogach. Automatycznie zerknąłem na Zośkę. Ona również wyglądała bardzo zgrabnie. Mimo, że nie nosiła sukienki, jak wszystkie dziewczyny. Jak na mój męski, ograniczony umysł było to dość niezwykłe.
- Jest!
Przed nami, otoczony wiekowymi, rozłożystymi dębami, prezentował się dom. Czy Tośka mówiła, że będzie duży? Był ogromny!
- To nie dom, to choler... przepraszam - skinąłem w stronę towarzyszących mi dam - dwór.
Starałem się nie używać brzydkiego języka w obecności płci przeciwnej. Choć nie było to łatwe, kiedy taką samą ilość czasu spędza się z chłopakami i dziewczynami, gdzie z tymi pierwszymi nawet nie próbujesz się hamować w wyrażaniu emocji. Jest to może zbyt staromodne, jednak nie cierpię gdy ktokolwiek przeklina przy kobietach. Nie byłem specjalnie uczony w zasadach savoir vivre, więc nie do końca wiem, skąd wzięła się u mnie ta konkretna cecha.
Odkryliśmy słaby punkt domu. Było nim niezamknięte od środka na haczyk okno z tyłu budynku. Szybko znaleźliśmy się w środku; dokładniej w zakurzonej kuchni. Stał w niej duży stół, piec, stara kuchenka i kredens, co nieszczególnie nas ciekawiło. Pobieżnie zajrzeliśmy do szafek, ale wszystkie możliwe naczynia czy sztućce zostały najpewniej zabrane przez właścicieli. Antonina natychmiast popędziła dalej, otwierając drzwi prowadzące do dużej jadalni. To wnętrze wyglądało o wiele ciekawiej. Duży pokój o ciemnoczerwonych ścianach, zastawiony długim stołem i dziesięcioma krzesłami na starym, poszarzałym ale niesamowicie ozdobnym dywanie. Na ścianach wisiało kilka obrazów; głównie pejzaży i ilustracji przedstawiających konie. W kilku miejscach na ścianie nie było malowideł, a jedynie prostokątne pola charakteryzujące się mocniejszym kolorem farby. Można się było tylko domyślać, jakie obrazy wcześniej wisiały na tych miejscach.
Nie dane nam było długo rozwodzić się nad wnętrzem jadalni; Antonina szybko zarządziła wyjazd do kolejnego pomieszczenia. Wybrała jedne z dwóch drzwi i zniknęła w kolejnym wnętrzu.
- Mój Boże, jak tu świetnie! - rozległ się chwilę potem jej głos.
Kolejny pokój był bezsprzecznie bawialnią. Przytulne, choć duże wnętrze z poustawianymi pięknie wykonanymi, zapewne też drogimi kanapami i fotelami, wyścielone przepięknym dywanem. Dwa duże okna zapewniały dopływ światła, a szare - zapewne kiedyś jeszcze białe - firanki regulowały jego natężenie. Przy jednym z foteli stała wysoka lampa, pozbawiona abażuru i żarówki. Tu również wisiały obrazy, choć też kilka zostało wyniesionych. Z niejasnego powodu bardzo spodobał mi się obraz przedstawiający charta prężącego się do obserwatora niczym rasowy model. Ot, zwykła ilustracja, a jak bardzo może być zajmująca...
- Przepięknie - usłyszałem cichy głos Zosi. Słychać w nim było prawdziwy zachwyt. Nie dziwiłem jej się, mi również ten pokój szczególnie przypadł do gustu. Mimo, że pokrywała go gruba warstwa kurzu i kilku elementów wystroju widocznie brakowało, był piękny i niesamowicie przytulny. Miałem ochotę zostać tu dłużej, tak długo jak będę mógł.
Wyobrażałem sobie, jak wyglądało życie w tym domu. Jak domownicy spędzali czas w tym pomieszczeniu. Na pewno chętnie tu przychodzili, by odpocząć, zrelaksować się i choć na chwilę uciec od spraw, które na pewno ich dręczyły... zwykłych ludzkich spraw. Sam na pewno przychodziłbym tu popołudniami, by czytać książkę, rozmyślać w ciszy lub po prostu spać na jednej z kanap.
Wszyscy rozglądaliśmy się dookoła, każdy zainteresowany czym innym. Moją uwagę zwrócił stojący w kącie, niepozorny kredens, poszarzały od kurzu, choć kiedyś mógł mieć kolor czarny. Podszedłem do niego zaintrygowany i z ciekawością otworzyłem najwyższą jego szufladę.
- Dobra, chodźmy dalej, na pewno inne pomieszczenia są jeszcze lepsze - zawołała Antonia, gotowa do dalszego eksplorowania. Odwróciłem się do niej, ale już zniknęła za drzwiami. W pokoju została Zośka, nerwowo oglądająca się za przyjaciółką. Gdy napotkała mój wzrok, uśmiechnęła się lekko, choć wyraźnie zauważyłem w jej wyrazie twarzy zdenerwowanie. Odwzajemniłem uśmiech, chcąc dodać jej odwagi.
- Tośka nie wie co traci - powiedziałem. - Chodź zobaczyć co znalazłem.
Dziewczyna podeszła powoli i zerknęła do szuflady. Była po brzegi wypchana czarno-białymi zdjęciami. Widziałem, jak usta brunetki otworzyły się z wrażenia.
Razem zaczęliśmy przeglądać wszystkie fotografie, każdą po kolei. Były to najzwyklejsze w świecie zdjęcia, kadry z życia byłych mieszkańców tego domu, dokumentacje rodzinnych świąt lub też portrety. Były też pocztówki z różnych miejsc, podpisanych z datą na odwrocie.
Nie mogłem powstrzymać swojego zachwytu nad owym znaleziskiem. Z każdą nową fotografią zdawało mi się, że wiem więcej o niegdyś mieszkającej tu rodzinie. Snułem domysły co do ich osobowości, wykonywanych zawodów, ulubionych gatunków książek i z każdą chwilą ekscytowałem się bardziej.
- Czy to nie jest wspaniałe? - rzuciłem pytanie, które kotłowało mi się w głowie.
- Przeglądamy cudzą własność... - odparła Zosia, choć u niej również widziałem zainteresowanie przeglądanymi zdjęciami.
- Ale oglądanie ich... dowiadywanie się o tych, którzy tu kiedyś mieszkali... jak wyglądali, jak wyglądało ich życie... to przecież szalenie ekscytujące!
Wyciągnąłem z szuflady starą, wyblakłą już fotografię, przedstawiającą kobietę ubraną w niemodną już białą suknię z gorsetem, przyozdobioną biżuterią i w dużym, kwiecistym kapeluszu. Siedziała na krześle, a na kolanach trzymała dziecko, na oko trzyletnie. Nie wiem czy był to chłopiec czy dziewczynka. Ubrane było w odświętne, koronkowe ubranko ze śmiesznym kołnierzykiem wokół szyi. Podczas gdy dziecko śmiało się pogodnie w stronę obiektywu, twarz kobiety była poważna i skupiona. Widocznie była bardzo skoncentrowana na pozowaniu do zdjęcia. Kontrast między kobietą i dzieckiem był ogromny. Cała fotografia wyglądała przezabawnie i niesamowicie uroczo.
- Och, to będzie moje ulubione - powiedziałem ze śmiechem, pokazując zdjęcie Zofii. - Czy nie jest genialne?
< Zośka // dziś dłużej c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz