Roderich siedział wygodnie na siedzeniu pasażera, lewe ramię rozkładając wygodnie na oparciu i wpatrywał się przed siebie, na drogę. Kierowca manewrował pojazdem, klnąc cicho pod nosem na niesfornych przechodniów i powolne konne bryczki, spowalniające ruch na ulicach.
- Pieprzeni woźnicy, pchają się z tymi ich furami aż do samego centrum - warknął młody esesman, uderzając dłonią w kierownicę.
Jednak Roderich nie zwracał na niego uwagi; jego wzrok był nieobecny, jakby oczy zaszły mu mgłą. Myślał o swoim chłopcu. O ponadprzeciętnie wrażliwym chłopcu uratowanym przed karą śmierci za niesubordynację. Próbował zgadywać jak ma na imię i jakie ewentualnie by mu pasowało. Starał się ocenić jego wiek, posiłkując się jego obrazem zapisanym w pamięci. Zastanawiał się jakiego jest wyznania. Rozmyślał o tym, jak często krzyczał na niego jego dowódca, którego on - Roderich - znał jeszcze z czasu, kiedy stacjonował w Monachium, tuż przed wojną. Zadawał sobie pytanie, co ten wrażliwy chłopiec robi w SS. Neumann mówił coś o ojcu... Może też wojskowy? Posłał synka w swoje ślady? To wysoce prawdopodobne.
Nie zauważył, kiedy zatrzymali się przed budynkiem Urzędu Bezpieczeństwa, na parkingu dla funkcjonariuszy. Przegapił bramkę i szlaban czekające przy wjeździe, ledwo udało mu się skupić uwagę na wyciągającym go z rozmyślań kierowcy.
Gabinet starszego sierżanta Hilse znajdował się na drugim piętrze. Gdy Austriak wraz z przybocznym esesmanem wchodzili po schodach, poważna cisza, trwająca od początku jazdy jeszcze pod Pawiakiem, została w końcu przerwana przez tego pierwszego:
- Gdzie umieściliście chłopaka?
- Siedzi w celi - odparł natychmiast podkomendny. - Wcześniej przez chwilę musiał poczekać w pańskim gabinecie.
- Przyprowadź go do mnie - rozkazał władczym tonem sierżant, ani na moment nie odwracając się do rozmówcy. Ten natychmiast wrócił się i zbiegł po schodach w dół, a Hilse dotarł do swojego gabinetu i z ulgą spoczął w swym wygodnym, miękkim fotelu. Dzisiejsze przesłuchanie na Pawiaku było męczące, zarówno dla przesłuchiwanego jak i dla niego samego. Nie wspominając o osobach towarzyszących i znajdujących się w przyległych pomieszczeniach. Roderich okazał się być dziś bardzo niecierpliwy i nie mający ochoty na okazywanie aresztantowi sztucznej sympatii, a przeciągająca się "rozmowa" jeszcze bardziej zszargała jego nerwy. Ostrzegano go, że będzie miał do czynienia z mocnym zawodnikiem, bo z tego właśnie powodu poproszony o pomoc został on, nie kto inny. Ale chciał to jak najszybciej skończyć i wracać na Szucha, by przyjrzeć się dokładnie swej zdobyczy. Zdobyczy, która teraz najpewniej prowadzona była prosto do jego gabinetu. I ten jeden fakt skutecznie uspokajał nerwy mężczyzny.
Nie zdążył wykonać głębokiego westchnięcia, na które zbierał się już tak długo, gdy drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich esesman z szeregowcem Kastnerem.
- Nareszcie! - zawołał entuzjastycznie Hilse, prostując się na fotelu. Jego twarz w jednej sekundzie zmieniła się nie do poznania; irytacja i zasępienie zniknęły, a na jasną fizjonomię starszego sierżanta wpełzło uradowanie tak intensywne, że każdy zauważyłby jak bardzo jest przerysowane. Jego radość szybko jednak zbladła, gdy przyjrzał się wprowadzonemu żołnierzowi.
O ile twarz młodzieńca prezentowała się lepiej, bo nie była już zapłakana, opuchnięta i zaczerwieniona, to cały on wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. Wydawał się być teraz jeszcze wątlejszy, niż wcześniej, gdy klęczał na bruku; jego sylwetka była krucha i delikatna, poruszał się osowiale i był pozbawiony jakiejkolwiek energii. Wyglądał na przestraszonego, niechętnie wszedł do środka. Nie był już stoma nieszczęściami, był jebanym tysiącem tragedii!
- Co wyście, do kurwy nędzy, z nim zrobili? - wybuchł starszy sierżant, wstając i opierając dłonie o biurko. - Głodziliście go przez miesiąc czy biliście?!
- Nic z nim nie robiliśmy, Herr Hilse - wytłumaczył esesman. - Cały czas siedział zamknięty.
Roderich spiorunował go wściekłym spojrzeniem.
- Czy nie mówiłem, że ten oto chłopiec jest teraz pod moją opieką i macie się nim zająć tak, aby niczego mu nie brakowało? - wysyczał, dając ruchem głowy polecenie, by żołnierz usadził szeregowca na krześle obok jego biurka.
- Tego pan nie powiedział, Herr Hilse.
- A czy tak trudno jest się domyślić, że chłopak może być, dajmy na to, głodny? Wy, Niemcy, jednak naprawdę jesteście pozbawieni jakiejkolwiek empatii. Idź i wyślij kogoś po jedzenie. I herbatę. Dwie herbaty. Natychmiast.
Esesman wypowiedział krótkie "tak jest!" i zniknął, zamykając za sobą drzwi. Roderich odetchnął głośno, wypuszczając nadmiar powietrza z płuc przez usta. Przeniósł spokojne już spojrzenie na siedzącego przed nim chłopaka i uśmiechnął się przyjaźnie. Nie zbytnio nachalnie. Lekko, pokrzepiająco. Chłopiec potrzebuje pokrzepienia.
- Mam nadzieję, że nie nacierpiałeś się zbytnio - zwrócił się do niego. - Zrobili ci coś?
Młodzieniec pokręcił głową. Chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale z lekko uchylonych ust nie wydobył się żaden dźwięk.
- Wybacz, że musiałeś tak długo czekać. Sprawy się przeciągnęły - wytłumaczył tajemniczo Roderich i obszedł biurko, stając przed chłopakiem, siedzącym bokiem do jego biurka. Opierając się biodrem o blat, skrzyżował ręce na piersi i przypatrzył mu się z góry. - Zaraz dostaniesz coś do jedzenia, na pewno umierasz z głodu. Ile to już minęło... - spojrzał przelotnie na zegar wiszący na ścianie. - Już po siedemnastej. Ja sam nie jadłem od trzech godzin. Ty pewnie jeszcze dłużej, nie rozpieszczają was w tym wojsku... prawda? Paskudne dają tam jedzenie, nie sądzisz? Jak tylko o nim pomyślę, robi mi się niedobrze.
Mówił tak przez dłuższą chwilę, nie spuszczając wzroku z młodzieńca i nie dając mu ani sekundy na odpowiedź, choć w międzyczasie zadał mu kilka pytań. W pewnym momencie zaczął przechadzać się spokojnie po gabinecie, nic nie robiąc sobie z widocznego zakłopotania swego gościa i w dalszym ciągu mówiąc o rzeczach prostych, codziennych, niezobowiązujących. Jego monologu nie przerwało nawet wejście młodego, chudego chłopca ze sporym pudełkiem w rękach.
- Nareszcie. Postaw to na biurku. I otwórz - rozkazał posłańcowi. Młody posłusznie otworzył pudełko, w którym znajdowały się świeże drożdżówki. - Prosto z piekarni. Tak przypuszczam. Jedz, to wszystko dla ciebie. Zaraz doniosą ci herbatę.
Zamilkł na chwilę, choć mogłoby się wydawać, że nigdy się to nie stanie. Stojąc przodem do okna - zdążył przejść już swój gabinet wzdłuż i wszerz - zerknął przez ramię na chłopaka, by sprawdzić czy młodzieniec zaczął jeść.
< Jens? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz