31.08.2017

Od Vlada c.d. Sachy

Od dwóch dni dostawałem już na głowę od papierkowej roboty. Moje życie z pełnego pracy fizycznej stało się całkowicie biurowe. Pierwsze kilka były przyjemne, nie musiałem uważać aż tak na denerwującą mnie ranę, nie musiałem użerać się z moim oddziałem, ani ze sprawami poza nimi. Przez kilka dni mogłem się poczuć prawie jak normalny obywatel, jednak nigdy nie sądziłem, że aż tak mnie to rozstroi. Od pół roku byłem nastawiony na jeden pogram, który obejmował wiele wysiłku fizycznego, dużo gry aktorskiej i mało czasu na przemyślenia, jednak teraz się to zmieniło. Wcale mi się nie podobało jak bardzo tak mała zmiana w grafiku, tak bardzo mnie rozstroiła, jednak zamiast dolewać oliwy do ognia, martwiąc się tym, sięgnąłem po coś co niezawodnie potrafiło rozwiać moje rozmyślenia, czyli alkohol. Trunek ten miał na mnie bardzo wygodny wpływ. Większość ludzi po jego spożyciu staje się bardziej rozwiązła, inni stają się agresywni, a ja po prostu obojętnieje. To, co dzieje się wokół traktuję z rezerwą, dużo więcej myśląc, niż mówiąc, jednak myśląc o tym, co dzieje się w okół, nie o przeszłości czy ewentualnej przyszłości, czyli dwóch tematach, których nie lubiłem przywoływać. Cały dzień w pracy wierciłem się na krześle podenerwowany, na co jednak nikt nie zwracał uwagi. Może wszyscy byli pewni, że po prostu jestem jakiś nadpobudliwy i nie ma co na to reagować? Szczerze nie miałem pojęcia jak mam to odebrać. Nie tylko ja się tak zachowywałem? Już się przyzwyczaili do tego, że ja się tak zachowuje? Sami także chętnie by stąd wyszli? Wątpiłem by nie zwracali mi uwagi z samej grzeczności, coś się w tym musiało kryć.
Nikogo pewnie nie zdziwi fakt, że już godzinę po wejściu do domu dorwałem się do barku, a i tak długo wytrzymałem. Nie chciałem być pijany przy kimś całkowicie trzeźwym i to nie zdeklarowanym abstynencie. Nic więc dziwnego, że mój Francuzik nie dostał większego wyboru. Biorąc go na słodkie oczy i tak wmusiłem w niego zasłużoną ilość alkoholu. Nie żebym miał zamiar go specjalnie nadmiernie rozpijać, ale wstawienie to w końcu nie to samo, nie?
Jak zwykle po zasłużonej ilości promili rozmawialiśmy o jakiś pierdołach bez ładu i składu, które szczerze mówiąc ani trochę mnie nie obchodziły. Wodziłem wzrokiem po pokoju planując termin generalnych porządków, zakodowałem sobie, że muszę wymienić żarówkę i podyktowałem sobie w głowie opis kilku konkretnych rzeczy, które wyglądały na zużyte. Szedłem słowo po słowie, zdanie po zdaniu, jakbym pisałem książkę, która miała zawierać tylko opis tego jednego pokoju. Zaczynając od rzeczy, które najbardziej wyróżniały się przez ich stan. Jak to jednak bywa w opisach takich jak ten, czyli takich, w których opisuje się wygląd pokoju, który zna się na pamięć w końcu brakło mi jako takich przedmiotów do nakreślenia, więc zatrzymałem wzrok na jedynym elemencie otaczającego mnie świata, którego jeszcze nie przeanalizowałem, to znaczy Szatyna siedzącego obok i opowiadającego jakąś historię w najlepsze. Taki układ odpowiadał mi całkowicie. Lubiłem słuchać jego historii, a do tego mogłem się ograniczyć do przytakiwania lub prostych pytań. Było w naszej relacji coś takiego, że bardzo nie lubiłem go okłamywać. Nie miałem pojęcia dlaczego, bo przecież okłamywałem tak wiele osób, które były dla mnie nie tylko ważne, ale i bliskie, a mimo to nie czułem się z tym źle. Tu było inaczej. Za każdym razem czułem jakby ktoś przekuwał mnie nożem. Ot co, jedno poetyckie nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a tutaj pasuje ono idealnie, oddaje w pełni moje odczucia.
Przemknąłem wzrokiem po jego miękkich, brązowych włosach, które teraz były w całkowitym nieładzie po tym, jak co chwilę przeczesywał je dłonią przy coraz to bardziej emocjonujących fragmentach historii. Potem w dół taksując uważnym wzrokiem rysy jego twarzy, którą zdobiły wypieki. Nadal uważałem, że wygląda w nich nader uroczo, nadawały jego wyglądowi mocnego kontrastu, z jednej strony był postawnym mężczyzną, o bardzo zadziornym wyrazie twarzy, z drugiej strony rumienił się jak mały szczyl. Usta miał zaczerwienione i nieco obszczypane od oblizywania ich językiem namoczonym w mocnym trunku. Poczułem jak na moje usta wkrada się mimowolnie uśmiech, który pewnie po alkoholu wyglądał nader melancholijnie. Przytaknąłem, kiedy mój Francuzik mnie o coś zapytał. Moment. Nazwałem go "moim"? Z jednej strony nie powinienem, a z drugiej tak cholernie mi się podobały te słowa. Mogłem je w głowie powtarzać w kółko i w kółko. Nie chciałem zatrzymywać się zbyt długo na jego ciemnych oczach, w których teraz tańczyły wesołe iskierki, bo najwidoczniej nie zwrócił uwagi na to jak uważnie taksuję go wzrokiem, chciałem by tak zostało, ale patrzenie mu w oczy na pewno zwróciłoby jego uwagę. Przejechałem wzrokiem po jego szczęce, na której gościł delikatny zarost, następnie szyi i w dół na nie najgorzej zbudowane ciało. Po zakończeniu układania sobie jego opisu w głowie rozejrzałem się za kolejną dawką alkoholu, która pozwoliłaby mi zająć się czymś innym, niż pisanie najnudniejszej książki na świecie, jedynie opis szatyna w całej opowieści dodałby nieco barw, by nie zasnąć po paru sekundach. Niestety, kiedy tylko złapałem za butelkę okazała się pusta. Dopiero wtedy zorientowałem się ile wypiłem, teraz jakieś trzy czwarte jej zawartości było teraz wewnątrz mnie. Pokręciłem jedynie głową niezadowolony, zabrałem całe szkło i wyniosłem do kuchni. Może i po alkoholu moja tolerancja na brud spadała, jednak moje lenistwo wzrastało dokładnie proporcjonalnie. Wszystko co miałem do zrobienia w domu zauważałem, jednak odkładałem na później. Czasem nawet mój nowy współlokator mnie w tym ubiegał.

Od Sachy c.d. Vlada

Dobra tu mogę powiedzieć, że Niemiec mnie zaskoczył. Kiedy ostatnio jadłem gulasz z ozorków? To było przed śmiercią babci. Miałem wtedy może jakieś 7-9 lat. Coś koło tego. Przed oczami stanął mi obraz wakacji w nadmorskim domku dziadków. Pamiętam zapach morza, ryb, psa dziadków Grega. Zapach wolności. Malowniczy krajobraz był dla młodego mnie jak z bajki. Pamiętam bryzę morską. I słońce... U dziadków zawsze było tak słonecznie. Mimo to im starszy się stawałem coraz mnie to doceniałem. Śmierć dziadka była dla mnie wielkim ciosem. Koniec z wieczornymi opowieściami przy kominku i jego ciepłym głosem. Koniec z przejażdżkami konnymi. Babcia już także nie była ma siłach dlatego sprzedała sad, konie i owce. Grega oddała nam. Po tym zmarła. Malowniczy dom nad morzem sprzedaliśmy, a jego obraz coraz bardziej toną w niepamięci by tak nagle się zjawić w tym nieoczekiwanym momencie. Spojrzał na mnie.
- Um? Sacha? - spytał.
Otrząsnąłem się. Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- To nic. Tylko... Wspomnienia - powiedziałem. - Désolé. Czasem tak mam.
Nie odpowiedziałem mu na wcześniejsze pytanie ten jednak nie wydawał się tym przejmować. Zacząłem się zastanawiać co się stało z Gregem po naszym wyjeździe. Zmarł? A może to się stało przed naszym wyjazdem? Wziąłem do ust kolejny kawałek mięsa. Czemu się w ogóle tym martwię? Nie wiem. Nie pamiętam dlaczego tak mało pamiętam z czasów gdy mieszkałem we Francji. Jedynie jakieś poszczególne momenty bądź sytuację. Zwykle były to jednak nic nie znaczące urywki wspomnień. Często chce je poskładać. Nic z tego nie wychodzi jedynie robi to większy bałagan w mojej głowie. Po chwili talerze zostały przez nas opróżnione. Nawet przeze mnie.
- Jeśli przez ciebie przytyję ja zacznę robić nam posiłki składające się jedynie z jednej bułki dziennie - powiedziałem lekko żartobliwie.
- Jeżeli przytyjesz to będzie świetna nowina.
Pokręciłem przecząco głową. Kiedy zacząłem ograniczać jedzenie często mdlałem, lub po prostu miałem zawroty głowy. 16:25
Teraz to już się nie zdarzało. Mój organizm przyzwyczaił się do małej ilości pokarmu. Jeśli dzisiaj jeszcze coś zjem jest duże ryzyko, że będzie ze mną gorzej. Ból brzucha, wymioty... Ta. Podziękuje. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie jak mało wiem o Bastianie. Ale... Teraz nie mam ochoty na zabawę w pytania. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Skinąłem na Bastiana z pytaniem "Chces?". Ten jednak tylko pokręcił głową. Zapaliłem papierosa.

*

Minęło kilka dni, a stan mojej rany się polepszył. Nie wiem jak z Bastianem. Za każdym razem gdy o to pytałem w jakiś sposób się od tego wykręcał. Nie chciałem na niego naciskać. Tego wieczoru Niemiec spytał się czy nie chce się z nim napić. Oczywiście moją odpowiedzią było proste "Nie" jednak Bastianowi udało się mnie przekonać. Znowu wyciągnął butelkę wódki i dwa kieliszki. Nalał nam do pełna.
- Dzisiaj pije mniej - powiedziałem całkowicie wierząc w to, że mi się uda.
- Ta. Na pewno - na twarzy Niemca zagościł uśmiech.
Wypiłem jeden kieliszek, a potem kolejny i kolejny. Nasze rozmowy stawały się coraz bardziej bezsensowne. Nawet nie zauważyłem kiedy butelka się opróżniła. Bastian wziął ją do ręki tak jak dwa kieliszki i zaniósł je do kuchni. Zostawił je w zlewie z myślą "później je umyje". To "później" oznaczało mnie. Nie mogłem patrzeć na stos brudnych naczyń dlatego często zmywałem. Kiedy Bastian przyszedł momentalnie wstałem. Czułem się lepiej niż ostatnio, bardziej nad sobą panowałem. Podszedłem do niego, a ten spojrzał na mnie nie rozumiejąc o co chodzi. To był tylko moment. Złączyłem nasze usta w szybkim pocałunku. Na mojej twarzy pojawiły się mocne rumieńce. Po chwili jednak zrozumiałem co zrobiłem. Odsunąłem się lekko od niego. Spuściłem głowę.
- Ja... Bastian... Ja na prawdę przepraszam - wyjąkałem.

<Vlad? ♡>

Od Kingi CD Janka

Na ucieczkę zdecydowanie nie było czasu. Jednak Niemcy mają za długi krok... Trzeba było coś wymyślić, pozostać w miejscu, nie uciekać.
- Mam plan - szepnęłam jak najciszej potrafiłam, żołnierze byli już na wyciągnięcie ręki.
- Dobry wieczór - przywitali się po niemiecku - Dlaczego uciekacie tutaj?
- My zapalić - wyjaśniłam.
- Przecież na sali również można sobie zapalić! - prychnął jeden z żołnierzyków.
- Chcieliśmy na osobności, jednak wydaje się to niemożliwe... - szprechałam.
Na nasze szczęście na zapleczu panował pół mrok. Niemcy nie widzieli nas za dobrze, tak samo my - również mało co widzieliśmy. Jednak ich spojrzenie można było poczuć, nie trzeba było go widzieć...
Sięgnęłam do torebki po paczkę papierosów, którą nosiłam zawsze na wszelki wypadek. Poczęstowałam Janka papierosem, sobie wzięłam kolejnego, gestapowcom również zaproponowałam, jak się spodziewałam - nie odmówili. Odłożyłam paczkę, sięgnęłam po zapalniczkę, podpaliłam wszystkie papierosy i zaciągnęłam się dymem. Wciąż ich wzrok był bardzo skupiony na nas, wręcz nie mrugali, aby tylko nie spuścić nas z oczu. Dodatkowo zablokowali nam jedyną drogę do sali, przytwierdzając nas do ściany.
- Zagraniczny papieros? - zapytał po chwili Niemiec.
- Czechosłowacki - odpowiedziałam - Moja rodzina tam mieszka, często mnie zaopatruje.
Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo. Dobrze mi szło... Póty nie skończył się papieros. Rzuciłam go na podłogę i przydeptałam butem, Janek zrobił to samo, po czym wziął mnie pod rękę.
- Dziękujemy za miłe spędzenie czasu, niestety musimy wracać - próbowałam przecisnąć się pomiędzy żołnierzami, którzy dziwnym trafem przesunęli się i pozwolili nam przejść.
Kłamstwo, dobre kłamstwo. Nie odeszliśmy nawet jednego kroku od ostatniego Niemca gdy poczułam, że ktoś bardzo mocno szarpie mnie za włosy. Na tyle mocno, że musiałam puścić Janka. Cofnęłam się do tyłu.
- Nie ładnie tak kłamać... - wyszczerzył się jeden z nich.
Nie odpowiedziałam, moje włosy zostały pociągnięte jeszcze mocniej, w tym czasie wyjęto broń, przystawiono mi do głowy i rozkazano Jankowi oddać się dobrowolnie w ręce gestapo, grożąc moją śmiercią.
Uśmiechnęłam się i ruchami warg powiedziałam nie rób tego...

<Janek? Naprawdę nie wiedziałam co napisać...>

Od Kingi CD Adriana

- Nie będę miała kłopotów - zapewniłam uśmiechając się lekko - O mnie i tak nikt się nie troszczy...
Nastała chwila ciszy, nie dziwne, bo odpowiedź na tak dobitne słowa zapewne była trudna. Zakładam, że nawet tak trudna jak nawiązująca do nich, moja sytuacja rodzinna.
- Nie przesadzaj, pewnie rodzina się martwi...
- Nie mam rodziny - przerwałam mu szybko - Wszyscy zostali zabici przez Niemców, jakoś na początku wojny...
Znowu cisza, teraz było jeszcze bardziej niezręcznie. W duchu zastanawiałam się po co opowiadam cały mój życiorys jakiemuś obcemu mężczyźnie, idąc po jego dokumenty. Jednak aktualnie to było bez znaczenia, ważne, że jesteśmy po tej samej stronie.
- Nie ważne - posłałam mu uśmiech.
Nie odpowiedział, bo co można by było odpowiedzieć?
- Daleko jeszcze? - spytałam zmieniając temat.
- Już nie, za chwilę będziemy.
Więcej już się nie odezwałam, jakoś żadna siła nadprzyrodzona nie skłaniała mnie do tego. Po prostu czekałam aż dojdziemy do kamienicy, w której mieszka Adrian. W każdym razie powinnam się bynajmniej cieszyć, że zapamiętałam jego imię, a jeszcze bardziej powinna mnie przepełniać radość - doszliśmy do jakiejś kamienicy.

<Adrian? Przepraszam, że tak długo odpisywałam, a na dodatek tak mało ;_;>

29.08.2017

Od Estery c.d. Josefine

Dziś moim zajęciem było kelnerowanie na jednym z niemieckich przyjęć. Wiedziałam jedynie, że jakiś Niemiec awansował w wojsku i z tego powodu koledzy urządzili mu przyjęcie, by uczcić sukces. Nie było to nic nadzwyczajnego, nie po raz pierwszy się to odbywało. Kelnerzy, w tym ja, musieli wcześniej zająć się ustawianiem stołów i ozdabianiem sali. Posłusznie wykonywałam powierzone mi zadania, nie wdałam się jednak w żadne rozmowy. Nie byłam w nastroju do tego. Za bardzo przygniatał mnie fakt, od jak dawna nie miałam kontaktu z własną rodziną. Jednak mimo że byłam zajęta własnymi myślami, moją uwagę zwróciła jedna z kelnerek. Wcześniej nigdy jej nie widziałam tutaj, ale to nic nadzwyczajnego. W tej restauracji pracuje wielu ludzi i nie da się znać wszystkich. Dziewczyna przykuła moją uwagę, bo od jej osoby emanowała pewność siebie, zauważyłam też, że podobnie jak ja, nie wdawała się w zbędne dyskusje. Już z daleka dało się wyczuć swego rodzaju wrogość? niechęć? W każdym razie coś w tym stylu. Obserwowałam ją przez chwilę, akurat podchodziła do stołu, na którym położono wszystkie sztućce i talerze. Wzięła kilka z nich, aby rozłożyć je na nakrytych stołach. Gdy odchodziła od stołu, znikąd pojawił się młody chłopak, także kelner, który, z tego co się orientowałam, dopiero niedawno został zatrudniony. Wpadł na dziewczynę, przez co ta upuściła talerze. Już po chwili dało się słyszeć nieznośny, przyprawiający o dreszcze dźwięk tłuczonego szkła. Jeszcze nie zdołałam pojąć, co się dokładnie stało, a do moich uszu dotarła już seria nieprzyjemnych krzyków i wyzwisk. Spojrzałam na dziewczynę, z ust której dało się słyszeć wszelkiego rodzaju przekleństwa w języku niemieckim pod adresem biednego chłopaka, który stał tam i zupełnie nie wiedział co począć. Natychmiast udałam się w tamtym kierunku. Dziewczyna po chwili opanowała się i schyliła, aby pozbierać szklane odłamki. Chłopak nadal stał w miejscu. Widocznie reakcja kelnerki zrobiła na nim ogromne wrażenie, na mnie zresztą też. Z tym, że ja nie miałam okazji zobaczyć tego wybuchu z bliska. Po chwili także dotarłam do miejsca katastrofy. Zaczęłam zbierać szkło. Chłopak w końcu się ocknął i pomógł sprzątać. Musieliśmy uwijać się jak najszybciej. Gdy wyrzuciliśmy szkło, chłopak pospiesznie oddalił się od nas. Ja także miałam zamiar wrócić do swoich obowiązków.
- Dzięki za pomoc- powiedziała niespodziewanie dziewczyna.
- Nie ma za co, w końcu trzeba było to jak najszybciej posprzątać- odparłam, siląc się na przyjacielski uśmiech.
- Ten idiota nawet mnie nie przeprosił- nie wiedziałam, czy mówiła do mnie, czy też do siebie.
- Pewnie zestresował się trochę tym twoim nagłym wybuchem. Nieźle go zjechałaś- odpowiedziałam.
<Josefine?>

Od Estery c.d. Maria

Rozdzieliłyśmy się. Idąc na przód, dotarłam do miejsca, gdzie znajdowało się kilka skrzyń i pudeł, pokrytych kurzem i pajęczyną. Postanowiłam je przejrzeć. Podeszłam do pierwszego z kufrów i starłam dłonią grubą warstwę kurzu. Nie spodziewałam się, że jest go aż tyle. Chciałam wytrzeć rękę w wiszącą nieopodal na jakimś haku starą, podziurawioną zasłonę, ale niewiele to dało, bo na także sprawiała wrażenie, jakby została wręcz uszyta z kurzu. Postanowiłam się tym nie przejmować i wróciłam do przeglądania znaleziska. Oczywiście nie wszystkie skrzynie dało się otworzyć. Wiele z nich było po prostu pustych. W kilku znalazłam różne poniszczone przedmioty, od zabawek po ubrania czy buty. Zdecydowana większość z tych rzeczy nie nadawała się jednak do niczego. W końcu znalazłam coś godnego uwagi. Zauważyłam stojące pod oknem pudło. Podeszłam i spróbowałam je otworzyć. Wieko ustąpiło bez jakiegokolwiek problemu. W środku znajdowała się masa płaszczy i szali. Ucieszyłam się, gdyż na pewno przydadzą się one do opatrywania rannych, czy ogrzewania się w późniejszym czasie. Nagle usłyszałam jakiś szmer. Natychmiast obejrzałam się wokoło. Serce nieomal wyskoczyło mi z piersi, gdyż miałam wrażenie, że zobaczyłam jakiś cień, przemykający na korytarzu. Wyszłam tam z duszą na ramieniu, jednak nie zauważyłam już więcej niczego niepokojącego. Wmówiłam sobie, że pewnie coś mi się zdawało. Zawróciłam i poszperałam jeszcze trochę. Nic więcej nie znalazłam, wiec chwyciłam pod pachę pudło i zaczęłam kierować się na miejsce spotkania z Marią. Dziewczyna przyszła, prawie przybiegła chwilę po mnie. Miała minę, jakby przed chwilą właśnie zobaczyła ducha.
- Co się stało?- zapytałam, nie ukrywając zaniepokojenia.
- Nic, dlaczego miałoby się coś stać- odparła szybko Maria, siląc się, aby jej ton brzmiał jak najbardziej obojętnie. Mimo to wyczułam, że dziewczyna jest nieco wystraszona. Skoro jednak nie chciała mi o niczym mówić, postanowiłam nie drążyć tematu. Jeśli zechce, powie.
- Skoro tak mówisz... Znalazłaś może coś ciekawego?- zmieniłam temat. Nie doczekałam się odpowiedzi, gdyż Maria zapatrzyła się za siebie, w miejsce, z którego przyszła.
- Halo, halo, ziemia do sanitariuszki Marii! Słyszysz mnie?- powiedziałam, machając jej ręką przed twarzą. To spowodowało, że dziewczyna ocknęła się i zwróciła z powrotem do mnie.
- Oczywiście, że tak. Cały czas uważnie cię słucham- odparła.
- Więc odpowiedz na moje pytanie.
- Jasne, już. Przecież mówiłam, że nic się nie stało- powiedziała Maria, przywołując na twarz uśmiech. Uniosłam brew, wyrażając w ten sposób swoje zdziwienie.
- Twoja odpowiedź jest dość dziwna. Pytałam...- zaczęłam, ale dziewczyna przerwała mi.
- Wybacz, że ci przerywam, ale chyba powinniśmy już wrócić na dół. Możemy być potrzebne- powiedziała Maria. Nie odpowiedziałam jej nic na to. Skierowałyśmy się w stronę schodów.
- Czyli nie znalazłaś nic interesującego?- postanowiłam się upewnić, choć odpowiedź na to pytanie była raczej oczywista. W końcu Maria nie miała nic ze sobą. Gdyby coś wpadło w jej ręce, na pewno by to wzięła.
- Nie- odparła lekko nieobecnym tonem. Nie odzywałyśmy się więcej do siebie, dopóki nie znalazłyśmy się na dole schodów.
- Nie wytrzymam! Powiedz mi, co się stało?- zapytałam, schylając się, aby odłożyć na chwilę pudło z płaszczami i szalami. Nie było zbyt ciężkie, ale nie chciało mi się cały czas go dźwigać.
<Maria?>

Od Elizy CD Josefine

Spacerowałam po ulicach Warszawy, szukając jakiejś apteki. Nie byłam chyba jeszcze w tej części miasta. Dostałam małą przepustkę na uzupełnienie swoich zapasów, które nie przyjechały do Treblinki wraz z transportem.
Po drugiej stronie ulicy spostrzegłam tłum gapiów...pewnie zabijają jakiegoś żyda. Do czego ten świat zmierza, że najlepszą rozrywką jest patrzenie na czyjąś śmierć? Walczyłam z chęcią pójścia tam i próby uratowania nieszczęśnika...ale usłyszałam wystrzał. Już po wszystkim.
— Sprowadźcie lekarza! — wrzasnął nagle ktoś z tłumu.
Bez zastanowienia pobiegłam w tamtą stronę, przepychając się między ludźmi.
- Odsunąć się! Jestem pielęgniarką w służbie Rzeszy! - wrzasnęłam.
Na chodniku przede mną nagle zrobiło się pusto, ludzie błyskawicznie posłuchali. Leżała tam tylko jakaś kobieta, trzymając się za ramię, z którego sączyła się krew.
— Już, spokojnie, nie płacz — uklęknęłam przy niej, gładząc po włosach. Szybko oceniłam ranę: chyba nic poważnego, kula lekko weszła w ciało, nie docierając do kości. Mimo wszystko trzeba ją zabrać do szpitala.
Przedstawiłam się jej, by ją uspokoić. Niepotrzebnie narobiła takiego rabanu, widziałam znacznie gorsze rany. Pewnie to jej pierwszy raz.
— Jestem Jose... — wyszeptała w odpowiedzi, ocierając łzy.
Niemka. Ale w tamtym momencie zrobiło mi sie jej żal. Jej pewnie dawniej idealny makijaż teraz rozmazywał jej się na twarzy, czarne krople szpeciły policzki...albo i dodawały uroku. Była idealna. Porcelanowa cera, blond włosy, jasne oczy.
- Spokojnie, Jose. Sześć na siedem osób przeżywa postrzał. Nic ci nie będzie, masz mocne ramię - uśmiechnęłam się do niej.
Gdy przechyliła się na bok i zwymiotowała, zaczęłam wzrokiem szukać niemieckich mundurów.
***
Paru żołnierzy pomogło mi przenieść Niemkę do samochodu, zawieźli nas obie do najbliższego szpitala.
- Szybko, rana postrzałowa w ramię - krzyknęłam do pierwszej kobiety, która pojawiła mi się w zasięgu wzroku.
Widocznie mój ton głosu kazał jej nie zadawać pytań w stylu "Kim, do cholery, jesteś?". Po paru minutach postrzelona leżała już na stole, a ja miałam wszystkie potrzebne narzędzia.
- Posłuchaj, Jose, nie dostałam żadnych leków usypiających...mam tylko lekkie znieczulenie. Może trochę zaboleć, więc lepiej to przygryź. Muszę jak najszybciej wyjąć pocisk, potem zajmie się tobą lekarz - podałam jej do ust kawałek skórzanego paska.
Kobieta nawet nie jęknęła, gdy zaczęłam pensetą rozchylać poszarpaną skórę przy ranie.

[Jose?:p]

Od Janka C.D. Evy

Nie wiem ile zwlekałem z pozwoleniem sobie na zaśnięcie. Po tym, jak oboje zamilkliśmy, przez długi czas jeszcze wsłuchiwałem się w cichy, miarowy oddech Evy, która zasnęła znacznie szybciej, niż ja. Czas przed zaśnięciem potrafi rozciągać się niemiłosiernie, minuty mogą być długie jak godziny, więc nie wiem ile czasu spędziłem na bawieniu się jej włosami, zanim w końcu zmorzył mnie sen.
Obudził mnie śpiew rannych ptaków latających za oknem. Ta okolica była na tyle zalesiona, by można było zrezygnować z budzików na rzecz ptasiego śpiewania. Eva nadal spała. Przeznaczyłem kilka chwil na nacieszenie się jej widokiem, zanim zaczęło mnie ciekawić która jest godzina. Zegar na ścianie wskazywał 6:30. Mimowolnie wydałem z siebie pomruk ziytowania. Jest sobota, do cholery. Opadłem z powrotem na poduszkę, topiąc w niej swoją twarz. Kątem oka jeszcze raz spojrzałem na Evę i pozwoliłem sobie na dotknięcie jej policzka.
Przypuszczalnie znów zasnąłem, najprawdopodobniej z dłonią pozostawioną na szyi dziewczyny. Obudził mnie jej ruch.
- Janek... - mruknęła zaspanym głosem, otwierając oczy.
- Dzień dobry - wymamrotałem przywitanie stłumione przez materiał poduszki. Podniosłem głowę i posłałem jej rozleniwiony uśmiech. Dziewczyna odpowiedziała śmiechem. - Co jest...
- Twoje włosy - odparła, przecierając skórę pod oczami. - Wyglądają przeuroczo.
Natychmiast domyśliłem się, że pewnie wyglądam jakbym przez tydzień nie widział szczotki czy grzebienia, zresztą jak zawsze po przebudzeniu. Z powrotem rzuciłem się policzkiem na poduszkę, jakby to mogło mi pomóc.
Serce podskoczyło mi do gardła, gdy spojrzałem na zegar. Dochodziła ósma.
- Muszę uciekać.
Podniosłem się, ale Eva mnie zatrzymała. Pochyliłem się nad nią i po krótkim namyśle pocałowałem ją.
Przez uchylone okno dało się słyszeć warkot nadjeżdżającego samochodu. Dźwięk urwał się po chwili, gdy pojazd zaparkował przed domem. Ojciec Evy miał dziś jechać do Niemiec. Pewnie zaraz opuści dom, przedtem chcąc się pożegnać z córką, a ja wciąż tu jestem.
- Eva! Tata wyjeżdża - rozległ się głos pani Kastner, brzmiący niebezpiecznie blisko.
- O nie... - sapnęła Eva, zrywając się z łóżka. - Muszę zejść na dół, nie mogą tu wejść, poczekaj chwilę.
Uśmiechnąłem się, widząc jej strach. Wczoraj to ja się bardziej bałem. Dziewczyna wyszła w swojej koszuli nocnej na dół, a ja zmusiłem się do opuszczenia wygodnego łóżka i sięgnięcia po swoje ubrania. Najpierw jednak ogarnąłem włosy, przeglądając się w dużym lustrze. Tak jak podejrzewałem, prezentowały się tragicznie.
Nie mogłem się powstrzymać przed wyjrzeniem przez okno. Przed bramą stał dumny mercedes, do którego zbliżał się ojciec Evy z innym mężczyzną, najprawdopodobniej tatą Marcusa. Smak rtęci w ustach wywołał u mnie widok wymienionego, idącego dwa kroki za nimi.
Po kilku minutach wróciła Eva.
- Marcus zostaje na śniadanie? - spytałem, chcąc sypnąć jakimś żartem.
- Na szczęście nie - odparła blondynką, choć po jej głosie i wyrazie twarzy mogłem się domyślić, że albo ciężko jej się było przed tym obronić albo ogólna rozmowa z nim była niezbyt przyjemna.
- Za późno wstałem - mruknąłem z niezadowoleniem. - Trzeba było uciekać przed wschodem słońca.
- Powiedz mi lepiej jak ci się spało - ucięła temat Eva, siadając na fotelu stojącym przy ścianie.
- Och, wyśmienicie - przyznałem, przywołując na twarz perlisty uśmiech. - Nigdy tak dobrze mi się nie spało.
Natychmiast znalazłem się przy Evie, owijając ją ramionami i całując po szczęce i szyi.
 - Muszę już iść,prawda? - mruknąłem z nosem przy jej uchu.
- Dokładnie - westchnęła blondynka, jednak sekundę potem jej westchnienie przeszło w okrzyk zaskoczenia, gdy rzuciłem się z nią na łóżko. Wiedziałem, że ciężko będzie się pożegnać.




- Braun, tak? - mruknął Beksa, zaciągając się papierosem, który wyglądał jakby przebył wielotygodniową podróż w kieszeni cygańskiego cyrkowca. - To świetnie. Wiesz ile ciekawostek się można od niego dowiedzieć?
Poczułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Wiedziałem, że nie powinienem był mu nic mówić.
Staliśmy w bramie wejściowej do parku, czekając na przesyłkę dla Feliksa. O tej porze było tu pełno ludzi, co chwilę widziało się jakiś mundur, ale mówi się, że pod latarnią zawsze najciemniej, więc w swym optymizmie nie baliśmy się zbytnio niewygodnych sytuacji. Nie miałem pojęcia jakiego typu przesyłkę ma odebrać mój przyjaciel i nie obchodziło mnie to zbytnio, stałem z nim głównie dla ozdoby i żeby przy okazji porozmawiać.
- No, ilu? - spytałem.
- Nie wiem, jedna to byłby dla Barana szczyt marzeń.
- Zamierzasz mu to powtórzyć?
- Mam taki obowiązek - odparł, nie racząc nawet na mnie spojrzeć. - Rozumiem, że chcesz być w porządku w stosunku do swojej Evy, ale przecież wiesz, jakie powinny być twoje priorytety.
- Wyciągnie informacji od kogo tylko się da - syknąłem ze złością. Wiedziałem już, że nie uda mi się wykręcić z tej powinności.
- Nie widzisz w jak wspaniałej sytuacji jesteś? Rozkochałeś w sobie dziewczynę, w której zakochany jest ten Niemiec. Ona zrobi wszystko o co ją poprosisz, a on zrobi wszystko dla niej. Patrząc pod kątem logistyki i strategii, nie wolno ci zmarnować takiej możliwości.
Ludzie przechodzili obok nas, nie zwracając uwagi na nasze istnienia. Jeśli trafił się ktoś w mundurze, to tylko rzucił nam czujne, acz krótkie spojrzenie i przenosił uwagę na coś innego. Raz czy dwa razy udało mi się usłyszeć ściszone głosy wśród przechodzącej obok grupki dziewcząt, na siedemdziesiąt procent mówiły o nas, w przeciwnym razie nie zniżałyby głosu. Ale z zasady nikt się nam nie przyglądał. Ja natomiast obserwowałem każdego z osobna, nie przejmując się, że zachowuję się w ten sposób podejrzanie. Byłem wściekły, bo również zdawałem sobie sprawę z plusów swoich nowych znajomości. Wyłaził że mnie cholerny kombinator. Jeszcze kilka tygodni temu pewnie cieszyłbym się z takiego obrotu spraw.
- Nie mów Baranowi - odezwałem się po chwili milczenia. Mój głos zabrzmiał tak błagalnie, że zwrócił uwagę Beksy, który w końcu odwrócił wzrok w moją stronę.
Nadszedł posłaniec. Chłopak młodszy od nas, nie kojarzyłem jego twarzy. Podszedł do nas, machając przyjaźnie. Pod pachą trzymał średniej wielkości pudełko po butach. Zamienił z Beksą kilka luźnych zdań, oboje sprawnie udawali znajomych. Feliks przejął paczkę i pożegnał chłopaka.
- Idziemy - zarządził, chowając przesyłkę pod łokciem. Znów go usłuchałem.



Była niedziela, słoneczne popołudnie. Felicja z Julią układały bukiet z kwiatów, które zebrały na Wisłą. Podczas gdy one zajmowały się sztuką, siedząc przy przykrytym białym obrusem stole i upuszczając na niego suche łodygi roślin, ja siedziałem,czy raczej pół leżałem na sofie i zajmowałem się rozmyślaniem - jednym z najbardziej znienawidzonych przeze mnie zajęć, jednak nie pozwalającym bez siebie przetrwać. Długo tłumione myśli potrafią zabić.
Energiczne pukanie do drzwi natychmiast ucięło ożywioną dyskusję sióstr o tym, które kwiaty mają znajdować się w środku bukietu, a które należy całkiem wyrzucić; dziewczyny natychmiast poleciały do drzwi.
Dogoniłem je szybko, karcąc je za ich nieposłuszeństwo. Nie wolno im samym otwierać drzwi, nawet jeśli ktoś dorosły jest w domu. Odesłałem je z powrotem do salonu i sam otworzyłem niezapowiedzianemu gościowi. Mógłbym się bać, że to policja, żandarmeria, albo nie daj Boże gestapo, ale szansa na to była nadzwyczaj niska. Jest niedzielne popołudnie, a organy sprawiedliwości, szczególnie te ostatnie, zwykle pojawiają się z rana i na tygodniu.
Ujrzałem przed sobą Jana. Miał na sobie niedbale narzuconą cienką kurtkę i trzymał ręce na biodrach. Po jego twarzy poznałem, że nie będziemy rozmawiać o ostatnim filmie puszczonym w kinie Napoleon.
- Cześć. Możemy porozmawiać? - spytał, wzdychając cicho.
- Witam serdecznie. Oczywiście, wchodź. - Zrobiłem mu miejsce w drzwiach. Baran przywitał się z moją mamą i siostrami, po czym udaliśmy się do mojego pokoju. Chłopak najpierw przeszedł się po całym wnętrzu, trzymając palce na podbródku, rozejrzał wszędzie gdzie tylko sięgnął jego wzrok i stanął na środku, odwracając do mnie głowę.
- Spróbujesz coś dla nas zrobić - powiedział, siląc się na lekki uśmiech.
- Nie zrobię nic co mogłoby...
- Spokojnie, nic co zaszkodzi twojej dziewczynie - zaczął mnie uspokajać. - Ale musisz się nią wspomóc. Wiesz co zrobił Gusław? - Zniżył konspiracyjnie głos. - Wyczaił tego twojego Brauna.
- Jak to wyczaił? Który to Gusław? - spytałem, nieco zbity z tropu. Zaczynałem się bać.
- Znalazł trochę informacji o nim.
- Przez jeden dzień?!
- Co, nie wierzysz z możliwości naszego wywiadu? Dowiedział się na tyle, że mamy w miarę wyraźny jego obraz i uwierz mi, jest to bardzo interesujący obraz.
Zaśmiałem się ponuro, słysząc niefortunny dobór słów plutonowego. Ten westchnął tylko, pozostawiając mój złośliwy śmiech bez komentarza. Tak, przyznaję, jest bardziej poważny ode mnie.
- To może być kopalnia informacji. Tylko trzeba do niego podejść z odpowiedniej strony.
- Jeszcze się nie zgodziłem.
- Wiemy o planowanej dostawie broni dla oddziału SS stacjonującego u nas - kontynuował Baran. - Przyjadą konwojem aż z Niemiec z karabinami, pistoletami i innymi zabawkami. Plus podobno motocyklami, ale co do tego nie jesteśmy pewni. Wszystko przyjedzie specjalnie do nas. Tego nie można tak zostawić.
Nie pytałem skąd o tym wie, i tak najpewniej bym nie uwierzył. Co niektóre metody Szarych Szeregów były dla mnie połączeniem magii i brawurowego samobójstwa.
- Nie znamy tylko dokładnych godzin, szczegółowej trasy i stanu ochrony. Tego potrzebujemy od ciebie. Ten Braun może wiedzieć więcej, niż wszystkim się wydaje i musisz sam się o tym przekonać. W końcu jego ojciec też jest wojskowym i to nie pierwszym z brzegu. Tak, tego też się dowiedzieliśmy.
Skrzywiłem się z niesmakiem. Oczywiście, że chętnie wyciągnąłbym jakieś informacje od Marcusa, ale nie chciałem tego robić za pośrednictwem Evy, co było niestety konieczne. Na samą myśl ogarniał mnie wstręt do samego siebie za to, że jeszcze nie wyrzuciłem Barana z domu.
- Co zrobicie z bronią? - spytałem.
- Wyeliminujemy. Większość. Planujemy też wziąć pewną część dla siebie.
- Ambitne plany jak na tak nikłą ilość informacji.
- Nie masz zbytnio wyboru - powiedział Jan, a jego głos stał się nagle o wiele mniej przyjemny. - Twojej odmowy nie można nazwać inaczej niż niesubordynacji, prawda?
Patrzył głęboko w moje oczy, jakby chciał mnie nakłonić do posłuszeństwa. Nie dałem mu satysfakcji i nie odwróciłem wzroku.
- A jeśli nic nie wie? - wysunąłem przypuszczenie.
- Nigdy nie mów nigdy, zawsze warto sprawdzić. Jestem bardzo dobrej myśli - zapewnił Baran, uśmiechając się lekko pod nosem.
Miałem ochotę zedrzeć mu ten uśmiech z twarzy.



< Eva? // >

Od Marii CD. Estera

- A ty... w sumie z jakiego kraju jesteś? Niby mówisz po polsku, ale zawsze możesz pochodzić czy ja wiem... z Rosji, może Francji. Praktycznie nic o tobie nie wiem. - spytała Estera po krótkiej chwili ciszy.
- Też jestem Polką. Mam jakieś bardzo głębokie korzenie francuskie, jeszcze z czasów Napoleona. Ale i tak przeważa we mnie krew Polki, więc nią jestem. - spojrzałam na nią przyjaźnie i omiotłam wzrokiem pobliskie, już trochę kruche i podniszczone schody. A może by tak wejść na górę i zobaczyć co się tam ukrywa? Nie wiadomo, zawsze w takich opuszczonych budynkach mogą się znaleźć różne, pozostawione w ferworze ucieczki wartościowe rzeczy.
- Chciałabyś zobaczyć piętro? Myślę, że może się tam znaleźć wiele interesujących drobiazgów.
- A nie jesteś potrzebna przy pacjentach? Wiele z nich jest przecież jeszcze rannych. - spytała się zaskoczona dziewczyna.
- Robiłybyśmy zbyt dużo hałasu. Bądź, co bądź, w budynku obok są jeszcze Niemcy.
- Racja... zachowujesz się, jakbyś już przeżywała coś takiego. Zwykle nikt nie wie co robić, wszyscy są spanikowani... - przerwała i spojrzała na mnie. Moje oczy gwałtownie posmutniały i wbiłam pusty wzrok w podłogę. Przypomniały mi się naloty, podczas których odnaleziono moją jedyną przyjaciółkę pod stertą gruzu w jej domu, oraz moment, w którym wydalano Żydów do getta. Kiedy musiałam z rodziną udawać, że oni są nam obcy i patrzeć na ich cierpienie. Miałam ochotę krzyknąć wtedy "Też jesteśmy Żydami, zabierajcie nas z nimi!", jednak jak zawsze zabrakło mi na to odwagi. Jak to powtarzał mój tata, na wojnie należy ratować własną du*ę.
- Coś się stało? - Wyrwała mnie z zamyślenia Estera.
- Nie, nic. To jak? Chcesz zobaczyć to piętro.
- Dobra, tylko się pospieszmy, nie chcę się zbytnio oddalać od wszystkich. - powiedziała Estera i spojrzała na mnie tak, jakby pytała się, czy to ma jakiś sens.
- Spokojnie, nic nam się nie stanie. - a ledwie słyszalnym głosem dodałam. - Raczej...
Estera chyba nie usłyszała mojego komentarza, bo zaczęła ostrożnie wchodzić po schodach. Przyłączyłam się do niej i po chwili znajdowałyśmy się na górze. Wszystkie meble były poprzewracane, jakby ktoś próbował uporczywie znaleźć jakieś wartościowe szpargały przed opuszczeniem budynku. W domu pachniało stęchlizną i wszystko było okurzone.
- Może się rozdzielimy? Jest tu tego dużo... - spojrzałam pytająco na Esterę.
- Okej, ja pójdę na prawo, ty na lewo, a potem się tu spotkajmy i podzielmy znalezionymi rzeczami.
Przytaknęłam i jej i poszłam w swoją stronę. wszędzie leżały szafki z wysypującymi się z nich ubraniami, były nawet dwa obrusy, całkiem ładne. Wzięłam je i poszłam dalej. Weszłam do pokoju, który przedtem był najwyraźniej kuchnią. Pootwierałam szafki, w których mogła się znajdować jakaś porcelana, bądź kieliszki, choć marne były nadzieje, bo zostały pewnie już zrabowane, albo sprzedane przed ucieczką z domu. W jednej z szafek przewróconej w najpewniej w czasie opuszczania domu, znalazłam pięknie zdobione srebro. Wszystko było tam misterne, aż dziwne, że nikt tego nie zabrał. Kiedy wstałam, w ułamku sekundy poczułam zimno stali przy moim gardle. Odezwał się za mną głos mężczyzny.
- Coś za jedna? - spytał się po niemiecku.
- Maria Leszczyńska, 23 lata, pochodzenie polskie. - wypiszczałam formułkę, której nauczyła mnie mama, zanim wyjechałam pomagać jako sanitariuszka. Załam ją po polsku, niemiecku, rosyjsku, francusku i angielsku. Rodzice chcieli mnie przygotować do wszystkiego jak najlepiej. Obcy odjął nóż od mojej szyi i obrócił mnie w swoim kierunku.
- Po co tu przyszłaś, chcesz mi narobić kłopotów? - zapytał mnie, tym razem po polsku.
- A myślisz, że ja wiedziałam o tobie? - obruszyłam się i dodałam. - A w ogóle to kim ty jesteś? Polakiem, czy Niemcem?
- Co ci do tego, teraz wszyscy się dowiedzą, że tu siedzę.
- Nikt się nie dowie. - prawie że krzyknęłam na nieznajomego. Na oko mógł mieć 25 lat.
- Owszem. Jeśli poderżnę ci gardło, na pewno mnie nie wydasz. - uśmiechnął się zawadiacko.
- Żartuj sobie, żartuj.
- Nie boisz się? - zapytał lekko zdziwiony. Bałam się go jak żołnierzy niemieckich, ale nie mogłam tego pokazać.
- Niespecjalnie.
- Świetnie. W takim razie nigdy więcej tu nie przyjdziesz i nikomu o mnie nie powiesz. Obrócił się i zniknął między meblami i śmieciami. Od razu pobiegłam do Estery, ale postanowiłam jej o niczym nie wspominać. Poza tym, dziwnie się zachowywał. Nic nie mówił, tylko mnie wywalił. W końcu dotarłam do dziewczyny, niosącej pudło płaszczy i ozdobnych szali.

<Estera? W te wakacje strasznie ciężko znaleźć mi czas na pisanie, ale na pewno się poprawi>

28.08.2017

od Achima c.d od Elizy

Ruszyłem nieco chwiejnym krokiem w stronę drzwi, gdy nagle na drodze stanęła mi pewna urocza osóbka, uśmiechnąłem się niemrawo i już chciałem coś mówić jednak ona była szybsza:
- Nigdzie cię nie wypuszczę jesteś...
W głowie natychmiast pojawiło mi się milion zakończeń: szalenie przystojny? nieprzeciętnie inteligentny? niebezpiecznie pociągający?
Jednak z moich ust wydobyło się tylko :
- Niebezpieczny? - dokończyłem za nią, a widząc że ten przymiotnik właśnie jej chodziło od razu opuścił mnie dobry humor. Dodałem więc już surowiej. - To lepiej z tąd idź.
Po tabletce czułem się o niebo lepiej, mój umysł tez stał się minimalnie trzeźwiejszy. Jednak dalej trudno mi było sklejać sensowne zdania, i dalej nie odzyskałem pełnej kontroli nad sowim ciałem.
- Nidzie się nie wybieram . -powiedziała wojowniczo.
Ten widok sprawił że na nowo powrócił do mnie dobry humor, delikatnie złapałem jej podbródek i podniosłem aby patrzyła mi w oczy.
- Czy panna Buczyńska wie komu stawia opór?
Nie odpowiedziała, patrzyła tylko na mnie swoimi złoto-zielonymi oczami, z nieokreślonymi uczuciami. Mówiłem więc dalej.
- I czy panna Buczyńska wie jakie mogą być tego konsekwencję?
- Wiem jakie mogą być konsekwencję, gdy pana wypuszczę.
Zaśmiałem się pod nosem. I po krótkiej chwili odsunąłem się na parę kroków dając jej więcej ,,przestrzeni", po czym teatralnie podniosłem ręce do góry na znak poddania się co oznajmiłem też słownie:
- No dobra, poddaje się.
Po czym usiadłem na łóżku nie spuszczając z niej oka:
- Ale musi się pani postarać aby mi się tutaj zbytnio nie nudziło, bo z powrotem mogę zechcieć walczyć.- powiedziałem najpoważniej jak umiałem.
Eliza była nieco zmieszana ale i tak przyznam że dzielnie sobie radziła w tej sytuacji. Usiadła obok mnie na łóżku.
- Niech mi pani coś opowie. - powiedziałem kładąc się na łóżku, na plecach, bawiąc się w dłoniach pudełkiem tabletek które złapałem gdy siadałem.
- A co by pan chciał usłyszeć.
- Najlepiej coś o pani.
- Nie jestem zbytnio interesującą osobą.
- Możliwe że dla innych, mnie pani jakoś zaciekawiła.
Westchnęła.
- Jeśli pani nie chce zatrzymać mnie w ten sposób możemy też zacząć się kochać. - powiedziałem jakby nigdy nic,  nie patrząc nawet na nią dalej bawiąc się opakowaniem z tabletkami.




Eliza? ( wybieraj xd )

25.08.2017

Od Evy C.D. Janka

Poczułam na sobie wzrok Janka i uniosłam głowę, patrząc mu prosto w oczy. Z lekkim uśmiechem, sięgnęłam kciukiem do jego ust i przesunęłam nim po jego dolnej wardze. Kąciki ust chłopaka uniosły się ku górze, a ja wzięłam go za rękę, pociągając go w swoją stronę i wskazując mu wolne miejsce na łóżku, tuż obok siebie.
Janek delikatnie ucałował moją dłoń i zajął miejsce obok mnie. Nie czekając, wtuliłam się w niego, przymykając lekko piekące ze zmęczenia oczy. Czułam, że chłopak bawi się moimi włosami, odgarniając je i przeczesując palcami. Uniosłam lekko głowę, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, Janek po chwili wahania rozpoczął pocałunek, który oddałam mu z równą siłą. Miałam ochotę nigdy go nie przerywać, a przynajmniej nigdy nie wypuszczać Janka ze swojego pokoju. Było mi zbyt dobrze w jego ramionach, obdarowywanej jego czułymi pocałunkami, które teraz przeszły na moją szyję.
Wsunęłam palce w jego włosy, bawiąc się nimi lekko. Po dłuższym czasie Janek powrócił pocałunkami do moich ust, a następnie spojrzał mi w oczy.
- Jesteś zmęczona - zauważył troskliwie, muskając ustami czubek mojego nosa.  Pochylił się nade mną, zmuszając, bym się położyła i przytulił mnie mocno do siebie. - Dobranoc - dodał rozbawiony, gdy zaczęłam protestować.
- Muszę się przebrać - szepnęłam ze śmiechem, wiedząc, że dalej mam na sobie sukienkę. Powinnam także odświeżyć się, odłożyłam to jednak na rano, nie chcąc opuszczać Janka. Chłopak niechętnie pozwolił mi wyswobodzić się z jego objęć i wstać, a ja podeszłam do starej, dębowej szafy, wyjmując z niej długą koszulę, która pełniła rolę mojego stroju do spania. Materiał był miły, do tego sięgał kolan. Uznałam to za raczej odpowiednią długość, by założyć ją przy chłopaku.
- Odwróć się - nakazałam ze śmiechem, a gdy Janek wykonał moją prośbę i odwrócił ode mnie wzrok, zdjęłam sukienkę i nasunęłam na siebie koszulę, powoli zapinając jej guziki. W takim stroju podeszłam do toaletki, sięgając po jedną ze wstążek do włosów. Złapałam je i skręciłam, formując z nich lekkiego koka, którego związałam wstążką. Zauważyłam w lustrze, że nie muszę nawet zmywać szminki - na moich ustach nie pozostał po niej nawet ślad. Gdy pomyślałam o tych wszystkich pocałunkach, uśmiechnęłam się lekko, a na moich policzkach pojawiły się bladoróżowe plamy.
Kiedy znów odwróciłam się w stronę Janka, zauważyłam, że cały czas mi się przygląda. Nie zawracałam sobie jednak głowy tym, w którym momencie zrezygnował z słuchania mnie i się odwrócił. Z szerokim uśmiechem podeszłam do niego, siadając mu na kolanach i opierając głowę na jego ramieniu.  Janek niemal natychmiast przewrócił mnie lekko na łóżko, pochylając się nade mną i całując mnie w skroń. Chwycił za moją kołdrę i nakrył mnie nią, układając wygodnie na łóżku.
- Dobranoc - szepnął, całując mnie delikatnie. Widząc, że wstaje, zmarszczyłam brwi i przytrzymałam go za rękę.
- Gdzie się wybierasz? - zapytałam zdziwiona. Widząc, jak patrzy w stronę fotela, roześmiałam się, kręcąc głową. - Nie wygłupiaj się, moje łóżko nie jest aż tak małe, zmieścimy się - zapewniłam. Zanim Janek zdążył cokolwiek powiedzieć, przesunęłam się, robiąc mu obok siebie miejsce. Szatyn przewrócił oczami, rozpinając trzy górne guziki koszuli i położył się obok mnie. Od razu to wykorzystałam, okrywając go kołdrą i przytulając się do jego piersi. Musnęłam delikatnie ustami jego ciepłą skórę, odkrytą przez rozchylone poły koszuli. Janek przytulił mnie do siebie, obejmując mnie obronnym gestem i oparł policzek na mojej głowie. Nie mając sił, by dłużej trzymać oczy otwarte, pozwoliłam opaść powiekom. Zasypianie tej nocy przyszło mi niezwykle łatwo. Zazwyczaj nawał myśli skutecznie odpędzał ode mnie sen, dziś jednak spałam spokojnie. Zdawałam sobie sprawę, iż kojąco wpływała na mnie obecność Polaka. Odkąd go poznałam, większość moich wieczornych rozmyślań dotyczyła głównie jego osoby. Teraz jednak, czując miarowe unoszenie się klatki piersiowej i bicie jego serca pod moją głową, nie musiałam zaprzątać sobie niepotrzebnie głowy. Nie musiałam martwić się o jego powrót do domu, nie musiałam martwić się o nic. W końcu Janek był tutaj, przy mnie, obejmując mnie. Świadomość, iż do snu kołysze mnie bicie jego serca i otula jego zapach sprawiła, że mogłam tej nocy śnić tylko i wyłącznie o nim...

(Janek? Takie jakieś... Jakby nie spod mojej ręki :c Przepraszam!)

24.08.2017

Od Janka C.D. Evy

Pakowanie się teraz do domu Evy mogłoby być porównywalne z wchodzeniem do paszczy lwa, któremu przed chwilą nadepnęło się na ogon. Miałem chęć podzielić się tym porównaniem z dziewczyną, ale w końcu się powstrzymałem.
- Przecież wiesz, że nie mogę... - mruknąłem, opierając podbródek na jej głowie. W rzeczywistości z wielką chęcią bym został. Nie z obawy przed patrolami, z nimi już wielokrotnie sobie radziłem, ale dla samego faktu pozostania przy Evie. Bycie przy niej przez całą noc przedstawiało się w tej chwili jak szczyt moich marzeń. W głowie cały czas ćwierkały mi pobożne, wysokie głośniki traktujące o tym, jak bardzo jest to niemoralne i wbrew jakimkolwiek zasadom; sprawiały, że pomysł z każdą chwilą wydawał mi się atrakcyjniejszy.
- Janku. Proszę.
Jej głęboki, acz delikatny głos nie dawał mi szans na postawienie się. To już nie pierwszy raz.
Nie odezwałem się przez dłuższą chwilę, trzymając ją w niepewności. Dziewczyna trwała z policzkiem przy mojej piersi, otoczona moimi ramionami, więc nie widziała mojej pogrążonej w zadumie twarzy i lekkiego, bezradnego uśmiechu zdradzającego moją decyzję.
- Jak chcesz to zrobić? - spytałem w końcu. Poczułem, jak Eva odetchnęła z ulgą.
- Zaprowadzę cię - powiedziała, biorąc mnie za rękę i ciągnąc z powrotem w stronę mieszkania. Dyskretnie zakradliśmy się na tył domu i weszliśmy na werandę. Nagle z ciemności wyskoczył ku nam pies, machając radośnie ogonem.
- Ćśśś, Kari, tylko nie szczekaj - szepnęła Eva, odpychając pysk suki. Otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka. Trzymając moją dłoń, poprowadziła mnie w stronę schodów, nie zapalając światła.
- Idź do mojego pokoju - powiedziała tuż przy moim uchu, niemal bezgłośnym szeptem. - Zaraz przyjdę.
Domyśliłem się, że musi wystawić się dobrowolnie na rodzicielską reprymendę, bo w przeciwnym razie, gdyby kazała rodzicom fatygować się do siebie, mogłaby ściągnąć na siebie więcej gniewu, niż to konieczne. Rzecz znana każdemu dziecku. Nie wspominając o mojej obecności.
Bezgłośnie wszedłem po schodach na górę i wszedłem do pokoju, w którym już dziś raz byłem. Nie odważyłem się zapalić światła, choć prawdopodobnie na całym piętrze nikogo nie było. Podszedłem do okna, odsuwając firanki i wyjrzałem na słabo oświetloną ulicę. Zastanawiałem się jak bardzo dostanie się Evie za późne wracanie do domu. Jej ojciec był naprawdę wściekły i ciężko mi było uwierzyć, że jeszcze mnie nie wylał z pracy. Próbowałem sobie wyobrazić jego reakcję, gdyby przyłapał mnie teraz w pokoju córki. Prawdopodobnie bym tego nie przeżył.
Do pokoju weszła Eva, zapalając światło.
- Ojciec zdjął pas? - Nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Zaczęliśmy się śmiać, choć był to śmiech, w którym pobrzękiwały nerwy.
- Musimy być wybitnie cicho - powiedziała Eva, opierając się że zrezygnowaniem o ścianę. - Przetrzymuję cię tu nielegalnie.
Kiwnąłem głową, okazując gotowość do milczenia. Czułem zdenerwowanie i jednoczesne rozbawienie z odczuwanego stresu, co najwyraźniej powoli udzielało się Evie. Uśmiechała się lekko, jednak wyraźnie widziałem na jej twarzy czujność i niepewność.
- Cieszę się, że zostałeś - szepnęła. Podszedłem do niej i objąłem ją w pasie.
- Nie chcę zabrzmieć nieodpowiednio, ale ja też się cieszę - przyznałem.
- Nie mogłabym znieść myśli, że mógłbyś...
Nie zostać na noc? - dopowiedziałem w myślach. Chyba też bym nie mógł.
- Dać się złapać patrolowi? Byłoby mi wstyd, gdyby się tak stało.
- Przestań się zgrywać.
- Oczywiście. - Przyjąłem poważny wyraz twarzy.
Usiedliśmy na łóżku; dokładniej Eva usiadła na łóżku, a ja zająłem miejsce na podłodze, tuż przy niej, by mieć ją przed sobą i móc na nią patrzeć. Dziewczyna ściągnęła męczące ją od wielu godzin buty na obcasach. Ja swoje zdjąłem nieco wcześniej, podobnie jak marynarkę.
- Jak chcesz ukryć moją obecność tutaj? - spytałem, przechylając głowę jak ciekawskie szczenię.
- Nie wiem... Nie wpuszczając tu nikogo i nie wypuszczając ciebie. - Wzruszyła ramionami.
- To dobry plan - odparłem z uprzejmą ironią.
- Jak na razie wystarczający - stwierdziła dziewczyna, sięgając dłonią do moich włosów i wplatając w nie palce. Czułem jej kciuk głaszczący delikatnie moją skroń. Uniosłem podbródek i musnąłem wargami gładką skórę na jej przedramieniu, w miejscu, gdzie ukazywały się niebieskie żyły.
- W każdym razie... dziękuję za tą propozycję. To miłe uczucie wiedzieć, że ktoś się o ciebie troszczy - szepnąłem, spoglądając na nią spod uniesionych brwi. Widziałem ją w słabym świetle lampki nocnej, ze zmęczeniem atakującym jej śliczną aryjską twarz. Uśmiechała się mimo to, i wyglądała pięknie. Kosmyk jasnych włosów spływał na jej pierś, lekko zafalowany. Miałem chęć owinąć go sobie wokół palca, a potem rozwinąć i puścić luzem, by sprawdzić jak bardzo będzie się skręcał. Chciałem odgadnąć go do tyłu, by nie zasłaniał mi widoku jej szyi i obojczyka, na których planowałem pozostawić ślady po pocałunkach. Atakowały mnie myśli, że bardzo chciałbym z nią być, a jednocześnie zaklinałem samego siebie, że największym zaszczytem, jakiego jestem godzien dostąpić, jest złożenie ciepłego pocałunku na jej ustach i czułe szepnięcie "dobranoc" do jej ucha, ale z przyzwoitej odległości. W mojej głowie brzmiał mój własny głos powtarzający ciągle jak wielkie mam szczęście, że moim szczęściem jest ta dziewczyna i że nie mogę tego szczęścia stracić.


< Eva? // dalej nie piszę, bo wiem że mi nie wyjdzie // trzeba znać swoje możliwości >

Od Janka C.D. Kingi

Ludzie byli zachwyceni popisem umiejętności Kingi i wyraźnie domagali się więcej. Młode małżeństwo, z którym zamieniliśmy kilka słów rozmawiało o czymś między sobą, kierując spojrzenia w naszą stronę. Czy mieliśmy jakąkolwiek szansę wykręcenia Kingi z konieczności zagrania kolejnego numeru? Może nic się nie stanie jak jeszcze trochę zostaniemy?
- Myślę, że nie masz wyboru - westchnąłem. - Musisz nam jeszcze coś zagrać.
Zostawiłem ją samą przy fortepianie, samemu zajmując miejsce przy stoliku. Jeszcze zanim usiadłem, dopłynęły do mnie kojące dźwięki instrumentu. Kinga zaczęła grać Marsz Turecki Mozarta, który niezwykle przypadł do gustu niemieckiej publiczności.
- Twoja narzeczona ma niezwykły talent - pochwalił Olivier, wskazując dłonią w stronę Kingi, jednocześnie trzymając w tejże dłoni kieliszek wina. - Nie chciałbyś się z nami napić?
Kiwnąłem głową, wyrażając zgodę. Aby nie wyjść na gbura, posłałem mu także lekki uśmiech, jakby w ramach przeprosin, że nie mogę z nim swobodnie porozmawiać po niemiecku. Okazywanie mu zasadnej niechęci powstrzymałem.
Kelner przyniósł dwa kieliszki, o które poprosił wcześniej Niemiec; jeden dla mnie, drugi najpewniej dla Kingi. Wypełnione zostały czerwonym winem, kwaśny zapach przyjemnie podrażnił mój zmysł węchu. Sącząc alkohol, skupiłem się na wsłuchiwaniu się w dźwięki muzyki. Olivier objął swoją małżonkę i szepnął jej coś do ucha. Uznałem to za zwykłe słowne pieszczoty, którymi obdarują się nowożeńcy. Bardziej zainteresowała mnie reszta obecnych w lokalu. Leniwie rozglądałem się po stolikach, nie spodziewając się napotkać kogoś znajomego. W końcu to lokal tylko dla Niemców, prawda? A jednak omal nie zadławiłem się winem, gdy w drzwiach wejściowych zobaczyłem dwóch mężczyzn w mundurach, robiących za obstawę dla innej niemieckiej pary. Wysoki, ubrany w czarny garnitur mężczyzna po czterdziestce prowadził pod rękę nieco młodszą, ubraną w błyszczącą niebieską sukienkę blondynkę. Mimo to nie cekiny w jej ubraniu zwróciły moją uwagę, ale prezencja tego mężczyzny. Obstawa mogła świadczyć o jego wysokim statucie. Gestapowiec? Generał? Obie opcje nie są zbyt pozytywne.
Jeszcze mniej pozytywne były twarze wojskowych, którzy stali za nim. Na jednego z nich, tego za prawym ramieniem mężczyzny, spojrzałem w złym momencie. Rozpoznałem w nim jednego z żołnierzy, którzy jakiś czas temu rozgonili nas w innej knajpie.
On spojrzał na mnie w tej samej chwili. Ten trwający niecałą sekundę kontakt wzrokowy podziałał na mnie jak elektrowstrząsy; natychmiast opuściłem swoje miejsce przy niemieckim małżeństwie i w dwie sekundy znalazłem się przy Kindze.
- Kinga, musimy się zbierać - oznajmiłem, stając za nią i kładąc ręce na jej ramionach.
- Dlaczego? - spytała jasnowłosa, nie przerywając grania, ale zwalniając tempo.
- Koledzy z poprzedniej knajpy przyszli.
Fortepian stał w głębi drugiej wnęki, więc nie było go widać, stojąc w wejściu. Przy czym stojąc przy fortepianie nie było też widać wejścia. Do naszych uszu dobiegł za to głos niemieckiego żołnierza, mówiący coś z przejęciem do kogoś. Widziałem, to byli oni... Tyle udało mi się zrozumieć i to wystarczyło, by zdecydować się na jak najszybsze opuszczenie lokalu. Kinga przerwała grę, wstając niezwłocznie. Powstrzymałem ją przed odruchem skierowania się w stronę drzwi wyjściowych.
- Na zaplecze - rozkazałem cicho, tuż przy jej uchu, by mój polski nie został przez nikogo usłyszany.
- Przepraszamy najmocniej, postaramy się za chwilę kontynuować koncert - mówiła Kinga do zawiedzionej widowni, gdy prowadziłem ją w stronę zaplecza za barem, ręce trzymając na jej szczupłych, nagich ramionach. Gdy mijaliśmy ciemnozielone drzwi toalety, kątem oka dostrzegłem wkraczających do pomieszczenia żołnierzy. Cholera, którędy mamy teraz uciec?


< Kinga? // trochę naciągane, ale pragnę akcji 8) // i przepraszam za spóźnienie ._. >

23.08.2017

Od Josefine CD Eliza

To był najzwyklejszy w świecie dzień. Szłam sobie do pracy, zręcznie wymijając ludzi, którzy stawali na mojej drodze. Miałam świetny humor od samego rana. Nawet ptaki nie denerwowały mnie tak bardzo jak zwykle. Miałam uznać ten dzień za jeden z najbardziej udanych w moim życiu. Miałam iść do pracy, zarobić, gotować, pracować, wyjść z pracy, przespacerować się i pójść spać we własnym łóżku.
Ale wtedy zdarzyło się TO.
Usłyszałam odgłosy strzałów. Na chodniku po drugiej stronie. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i uśmiechnęłam się w duchu. Ginie jakiś Polak. Jak cudownie.
Zebrał się tam już dość spory tłum niemieckich gapiów, więc dołączyłam do niego. Jednak większość była ode mnie wyższa, więc zmuszona byłam przepchać się na sam przód.
Gdybym wiedziała, co ma się stać, nawet bym na tą ulicę nie spoglądała.
Polka, którą mundurowiec miał na celowniku, podeszła do mnie, błagając po polsku o ratunek. Spojrzałam na nią z obrzydzeniem. Miała typowo niemiecki wygląd, ale przebijały się przez niego polskie cechy. Płakała.
Niemiec wystrzelił.
Nie trafił w nią.
Wrzasnęłam, czując przejmujący ból w ramieniu.
— Postrzeliłeś Niemkę, debilu!
— Nie umiesz strzelać?!
Krzyczałam. Po dłoniach, które kurczowo przyciskałam do rany, spływała mi krew. Wszystko widziałam w czerwonych barwach. Chyba płakałam z bólu, gdy ktoś opatrywał mi ranę. Gdy teraz tak na to patrzę, sam strach bolał najbardziej.
— Sprowadźcie lekarza! — wrzasnął ktoś.
Po czasie, który wydawał mi się wiecznością, ktoś do mnie podszedł, wytarł mi łzy i opatrzył moją ranę.
— Już, spokojnie, nie płacz — powtarzał po polsku kobiecy głos. Kiedy w końcu otworzyłam oczy, ukazała mi się twarz, z której zapamiętałam tylko złoto- zielone oczy. Kobieta, którą uznałam za Polkę, przedstawiła się jako Eliza i oznajmiła, że mi pomoże.
— Jestem Jose... — wyszeptałam w odpowiedzi, starając się jakoś pozbyć się łez. Pierwszy raz od jakiegoś czasu płakałam. I ktoś mnie taką zobaczył. To haniebne, powinnam zapaść się pod ziemię i płakać w samotności, a nie na widoku, nie na środku chodnika! Mokre od łez włosy przylepiały mi się do twarzy. To było najgorsze.  Nie chcę, aby ktokolwiek widział mnie w takim stanie! To nie jestem ja! Tylko jakaś moja marna, wrażliwa karykatura.

Eliza?

Od Elizy CD Achima

Achim przyciągnął mnie dość gwałtownie do siebie.
- Co było, to było. A co było, to jest.
Że co? Chyba powinno być "A co jest, to jest". Okej, jest Niemcem...ale bardzo dobrze posługującym się polskim Niemce. Niemożliwe, by popełnił taka pomyłkę. Na pewno jest wstawiony...ile wypił? Cztery drinki?
Odchylił mnie delikatnie do tyłu i pochylił się nade mną tak, że mogłam poczuć zapach jego perfum.
Nie znam go zbyt dobrze...może ma problemy z alkoholem? Coś czuję, że to nie jeden z tych "zabawowych", pijanych gości.
- Achim - szepnęłam z naciskiem, gdy trwaliśmy w takiej pozycji zbyt długo.
Miałam wrażenie, że wszystkie spojrzenia skierowane są na nas.
- Tak, panno Buczyńska?
- Ile wypiłeś?
- Niedużo. Może napijesz się szampana? - zapytał, nie czekając jednak na moją odpowiedź.
Zostawił mnie na środku parkietu, a ja, czerwona jak burak, zeszłam gdzieś na bok. Coś jest z nim zdecydowanie nie tak...a może by tak upić go? I wyciągnąć potrzebne informacje?
Po czasie, który wydawał mi się wiecznością, wrócił z dwoma kieliszkami w dłoniach. Zaczęłam udawać, że piję swojego szampana, nie spuszczając wzroku z Achima. Gdy tylko się odwracał, by komuś odpowiedzieć, wylewałam troszkę do doniczki z paprocią. W momencie, kiedy przyciągnął mnie do siebie za talię, wiedziałam, że nie myśli zbyt jasno. Zaśmiałam się cicho: to powinno wyglądać na odwrót, on powinien mnie upijać.
Może tak wyglądałoby moje życie, gdyby nie wojna. Poznałabym miłość swojego życia, chodziła na bale, na których nie musiałabym uważać na swój każdy krok pod groźbą śmierci. Złapałam blondyna pod rękę i dyskretnie wyprowadziłam z sali.
***
Mniej więcej wiedziałam, gdzie jest jego domek. Wyciągnęłam mu z kieszeni koszuli klucz, a gdy tylko otworzyłam drzwi, niemal upadliśmy na podłogę.
- E-eli...- zaczął coś bełkotać, ledwo trzymając się na nogach - Pille...
No dobra, wypił sporo, ale nie aż tyle, żeby nie móc ustać na nogach. Z trudem położyłam go na łożku.
Pille...to po niemiecku chyba toaleta? A może...cholera, tabletka!*
Dopiero teraz zauważyłam, że słabo wyciąga dłoń w kierunku szafki nocnej. Zaczęłam szybko wertować jej zawartość, odnajdując mały pojemnik. Gdy go otworzyłam, w moje nozdrza uderzył charakterystyczny, dość intensywny zapach. Uchyliłam mu delikatnie usta i wsadziłam tabletkę. Achim zamknął oczy i przez chwilę przeraziłam się, że nie oddycha. Jego klatka piersiowa jednak nieznacznie się unosiła. Usiadłam na łóżku obok, przeglądając dalej zawartość szafki.
Jestem pielęgniarką i dobrze wiem, co mu podałam. Metaamfetaminę. Widziałam już jej skutki....Na pewno nie mogę go teraz zostawić samego. Jasnowłosy stawał się coraz bardziej przytomny, przeglądałam akurat jakiś zeszyt, w który były interesujące zapiski...kiedy nagle usiadł na łóżku i gwałtownie pochylił się nade mną. Zdążyłam schować dziennik pod sukienką, umocowując paskiem; na pewno niczego nie widział.
Przytłoczona jego spojrzeniem, odchylałam się coraz bardziej do tyłu. Achim patrzył na mnie z czymś obcym w oczach...czymś ciężkim do opisania. Już myślałam, że się na mnie rzuci, kiedy nagle odchylił się i wstał. Przed nim znalazłam się przy drzwiach, zagradzając je.
- Nigdzie cię nie wypuszczę w takim stanie, jesteś...
- Niebezpieczny? - prychnął - To lepiej stąd idź.
- Nigdzie się nie wybieram - spojrzałam na niego z dołu, wojowniczo unosząc podbródek.


[Achim? XD]

*O ile dobrze wiem, Achim ma problemy z Pervitinem(metamfetaminą)...? Wiem, że przesadziłam, ale miało być dramatycznie :D 

Od Kasi CD Jens


Zdążyłam się przywiązać do tego Niemca. Bądź co bądź, był miły. I rozpłakał się przy mnie.
Tym drugim w sumie nie powinnam się cieszyć, bo podobno płacz to oznaka słabeuszy, ale był pierwszym Niemcem, który okazał mi inne uczucia od gniewu. Poza tym uratował mnie przez obozem. I tym samym uratował panią Marię przed samotnością  na starość. Ja na pewno bym tam szybko umarła, zjedliby takiego niziołka jak ja, więc nie byłoby szans na powrót do pani Marii. A ona nie dałaby sama rady. Aż boję się myśleć, co by się stało, gdyby zatrudniła jakiegoś donosiciela.
W czasie, gdy moja pracodawczyni zajmowała się moimi siniakami i rankami, ja odwróciłam głowę i otarłam wierzchem wolnej dłoni oczy mokre od łez. Nie chciałam tego mówić. Nie chciałam, żeby mnie zostawiał. Ale nie widziałam innego wyjścia, moim obowiązkiem było zostawienie go w świętym spokoju.
— Tak, myślę, że to dobry pomysł — odparłam, mimo że każde z tych słów kroiło moje serce na kawałeczki i niszczyło mnie od wewnątrz.— I przepraszam, że sprawiałam ci tyle kłopotów.
— Z wzajemnością — powiedział.
I wyszedł.
Nastąpiła cisza, przerywana tylko odgłosami jakichś robaków.  Ale te robaki mają fajne życie. Żyją tylko parę dni, ale świat jest taki duży, mogą iść gdzie chcą, mogą latać... I raczej nie mają tak skomplikowanych uczuć jak ja w tym momencie.
— Teraz już wszystko będzie dobrze - pocieszała mnie pani Maria, ale jakoś to do mnie nie przemawiało. Żyjemy w czasach wojny, na każdym kroku czają się spragnieni krwi Niemcy. Nic nie będzie dobrze.
— Okazuje się, że nie można mieć przyjaciół wśród Niemców — westchnęłam, ale zaraz syknęłam, gdy pani Maria przyłożyła coś do jednej z moich ranek.
— Bo Niemcy to potwory, Kasiu. Nie uważają się za ludzi i słusznie, ale zdecydowanie nie są ponad nami — oznajmniła, po czym zaczęła się opatrywaniem mojego ramienia.
Momentalnie zacisnęłam dłonie w pięści i zamarłam.
— Nie wszyscy — wysyczałam. Jens taki nie był! Nawet jeśli udawał, to przecież żaden Niemiec nie umniejszyłby swojego autorytetu, płacząc przy Polce. Ja go znam. Nawet jeśli ktoś powie, że to niemożliwe, bo spotkałam go tylko dwa razy, to wiem, jaki jest. I będę się przy tym upierać, choćby nie wiem co.
~parę dni później~
Gdy tylko usłyszałam dźwięk dzwonka, odwróciłam się do drzwi. Już miałam coś powiedzieć, pewnie coś w stylu "witamy, czego pan/pani potrzebuje", ale zamarłam. To był Jens. W dłoni trzymał moją chustkę.
— Zdaje się, że to twoje — powiedział i wyciągnął ją w moją stronę.
— Nie oddawaj jej, dałam ci ją — odparłam.

Jens? Przepraszam, że takie badziewne ;-;

Od Josefine CD Achim


— Dziękuję za tak dobrą opinię — odparłam. — To dla mnie zaszczyt.
Mężczyzna roześmiał się, ale ja nie kłopotałam się wtórowaniem mu, tylko rozejrzałam się po sali, mierząc spojrzeniem bliźniaczki.
— Więc rozumiem, że to pani jest główną kucharką? — zaczął blondyn, a ja kiwnęłam w odpowiedzi głową.
— Jak już wspominałam, mam dziś dzień wolnego i aktualnie kuchnią rządzi jakaś osoba z zewnątrz, którą szefowa chciała przetestować, i stwierdzili, że mogłabym ją spłoszyć swoim... Hm, zachowaniem.
— Jakim dokładnie zachowaniem? — zapytał, a ja cieszyłam się, że mogłam opowiedzieć trochę o swojej pracy. Był to zdecydowanie fantastyczny temat. Neutralny, nie za bardzo w przeszłość, nie za bardzo w przyszłość... Jednak pytania o mój charakter mnie peszą. Nie lubię opowiadać o sobie.
— Podobno wywieram na nich presję, aczkolwiek... — chciałam coś dodać, ale przeszkodziła mi Agathe niosąca moje zamówienie.
— Proszę, oto brokułowa zupa krem, specjalnie dla pani Bachmann. — Położyła przede mną talerz, mrugnęła do mnie i odeszła zajmować się resztą klientów. Nie zdążyłam nawet jej podziękować, bo już znajdowała się przy najbardziej odległym stoliku.
— No to zobaczymy, jak sobie radzi nasza nowa kuchareczka — oznajmiłam i podniosłam łyżkę leżącą obok.
Niezbyt podobała mi się perspektywa nowej kucharki, głównie dla tego, że może się okazać lepsza ode mnie i że może dostać moją posadę. Nie zniosłabym kogoś stojącego nade mną i zaglądającego mi przez ramię, co dodaję do zupy. To ja od tego jestem. Od wywierania presji, jak to ujęłam.
Zanim zanurzyłam łyżkę w daniu, powąchałam go dokładnie. Zdecydowanie wybijał się zapach pieprzu, a dopiero po nim brokułów. Przyjrzałam się daniu dokładniej, a gdy uznałam, że nie ma w nim trucizny, wzięłam do ust pełną łyżkę.
— Co pani robi? — zainteresował się mężczyzna, a ja podniosłam pytający wzrok znad jedzenia.
— Nie rozumiem — odparłam, wycierając twarz serwetką.
— Całe to wąchanie i...
— Nie chcę o tym rozmawiać — przerwałam mu najłagodniejszym tonem, na jaki udało mi się zdobyć.
Jako że jej dość szybko, udało mi się uporać z posiłkiem w rekordowym czasie. Jak na mój gust zostało tam dodane zbyt dużo pieprzu, co popsuło całokształt, ale dało się to zjeść.
Achim skończył tylko kilk minut wcześniej. Podeszła do nas Adele, zabrała talerze, w przpadku blondyna jeszcze kelich po winie, zabrała od nas zapłatę i odeszła z powrotem do kuchni.
— Ma pani ochotę na spacer? — zapytał mężczyzna, gdy już się zbierałam do wyjścia.
— Słucham? — Nieczęsto byłam zabierana na jakieś spacery, więc ta propozycja mnie zaskoczyła.
— Pytam, czy zechciałaby się pani ze mną przejść — powtórzył.
W sumie, nie mam bytnio nic do roboty, więc zgodziłam się.

Achim?

22.08.2017

Od Evy C.D. Janka

To wszystko wydawało się takie nierealne... Mocny uścisk ramion Janka, który przytulał mnie do siebie, sprawiał, iż czułam się bezpieczniej niż kiedykolwiek. Miałam świadomość, że uczucie to jest złudne, a obecne czasy obfitują w zagrożenia, jednak... Nie bałam się. Nie przy Janku. Nie w tej chwili. Teraz zamierzałam cieszyć się naszym otwartym okazem uczuć, które do tej pory skrywaliśmy. Bo to, że czuję coś do chłopaka już dawno było przesądzone i nie mogłam - ani nie chciałam - się tego pozbyć.
- Eva... - zaczął niepewnie, jakby bojąc się zepsuć swoim głosem ten ulotny moment. Uniósł nasze splecione dłonie, patrząc mi w oczy. - Idziemy?
Skinęłam głową, patrząc na Janka z uśmiechem. W tej chwili nie miało dla mnie znaczenia, gdzie chce mnie zaprowadzić i co pokazać. Jedyne, czym byłam w stanie się ekscytować i zachwycać była jego obecność tuż przy mnie, jego bliskość. Janek jak gdyby czytając mi w myślach uścisnął lekko moją dłoń i pocałował mnie w czoło. Gest ten był tak delikatny i wyrażał tyle troski, że nie potrafiłam się nie rozczulić.
Janek widocznie miał już zaplanowany cel naszego spaceru i teraz powoli prowadził mnie w głąb mostu, prosto na drugi brzeg Wisły. Widząc moje pytające spojrzenie, uśmiechnął się lekko i objął mnie ramieniem.
- Myślę, że spacer brzegiem Wisły po zachodzie słońca ci się spodoba - szepnął mi do ucha.
- Za tobą pójdę wszędzie - zapewniłam prosto, opierając głowę o jego ramię.
Zabawne wydawało mi się, że do tej pory staraliśmy się unikać dotyku, a teraz, kiedy zrobiliśmy to odważniej, niemal bolesny dla mnie był brak zwykłego uczucia, że chłopak jest obok i trzyma mnie za rękę. Posmakowawszy jego bliskości, nie miałam zamiaru z niej zrezygnować.
Nie zwracając uwagi na godzinę ani na księżyc, który stawał się coraz wyraźniejszy na tle ciemnego nieba, spacerowaliśmy, ciesząc się sobą i chłodną wodą, która obmywała nam stopy, gdy ostrożnie staraliśmy się iść samym brzegiem. Kilka razy ochlapaliśmy się dla zabawy, jednak szybko z tego zrezygnowaliśmy. Noce nie były już tak ciepłe, a chłodny wiar sprawił, że na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Janek, widząc to objął mnie, przytulając do siebie i wyprowadzając na kamienisty brzeg. Dopiero tam puściłam dół sukienki, którą do tej pory lekko unosiłam, ratując ją przed zanurzeniem w wodzie, a na stopy nasunęłam sandałki.
- Mówię to niechętnie... Ale powinienem cię już odprowadzić - powiedział cicho Janek, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Twoi rodzice pewnie się martwią. A tobie jest zimno.
- Nie będzie mi zimno, jeśli będę miała ciebie przy sobie - szepnęłam, obejmując chłopaka i przytulając się do jego ciepłego ciała. Janek roześmiał się dźwięcznie, jednak odwzajemnił uścisk i czule pocałował mnie w czoło. Byłam gotowa spędzić z nim tutaj całą noc, wiedziałam jednak, że moi rodzice zapewne nie śpią, martwiąc się o mnie. Od razu poczułam wyrzuty sumienia. - Nie chcę się z tobą rozstawać - szepnęłam niczym dziecko, wciąż przytulona do jego silnego ciała. Te słowa same wyszły z moich ust, jednak podniosłam wzrok na Janka, by zobaczyć jego reakcję na nie.
Szatyn wpatrywał się we mnie jakby oczarowany, a po chwili roześmiał się cicho. W myślach stwierdziłam, że to jeden z najprzyjemniejszych dźwięków, jakie dane mi jest słyszeć. Janek złapał w palce moją brodę, unosząc ją, by spojrzeć mi prosto w oczy.
- Ja także nie chcę opuszczać cię ani na chwilę - zapewnił. - Jednak muszę.
Skrzywiłam się lekko, zdając sobie sprawę, iż Janek przyjdzie do pracy dopiero w poniedziałek. Musiałabym więc wytrzymać cały weekend bez niego...
- Możemy zobaczyć się przecież jutro - szepnął łagodnie, jakby czytając mi w myślach. Złożył na mych ustach lekki pocałunek, który po chwili przerodził się w długi, bardziej namiętny.
Kiedy zdecydowaliśmy się wrócić do domu, zorientowaliśmy się, że pewnie już dawno minęła godzina policyjna. Staraliśmy się omijać wszystkie patrole, a przed kilkoma żołnierzami musieliśmy nawet umykać w wąskie, ciemne uliczki Warszawy, w których Janek orientował się doskonale. Mimo niebezpieczeństwa, pod mój dom dotarliśmy rozbawieni. Zdyszana, śmiałam się z naszych ucieczek, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że śmiech ten ma ukryć rozczarowanie związane z rozstaniem z chłopakiem. Tak bardzo nie chciałam, by to spotkanie dobiegało końca...
Janek odprowadził mnie na ganek, tuż pod same drzwi wejściowe do domu. Westchnęłam smutno, stając przodem do niego i zarzucając mu ręce na szyję.
- Dziękuję za ten wieczór - szepnął mi do ucha chłopak.
W odpowiedzi złożyłam mu dłoń na karku, zmuszając, by pochylił głowę. Mogąc dosięgnąć jego warg, złożyłam na nich delikatny pocałunek. Szybko jednak oderwałam swoje usta od warg chłopaka, słysząc ciche skrzypienie drzwi wejściowych. Pospiesznie obróciłam się w tamtą stronę, stając tyłem do Janka i chowając ręce za siebie. Poczułam jednak po chwili, jak chłopak odszukuje moją dłoń i splata swoje palce z moimi.
Stojący w drzwiach ojciec najpierw zmierzył wzrokiem mnie, a później Janka. Nie dało się nie zauważyć iż spojrzenie posłane chłopakowi było dużo groźniejsze. Widziałam, że tata jest wściekły. Zanim zdążył się odezwać, w drzwiach pojawiła się także ubrana w koszulę nocną i owinięta kocem mama. Można było jednak poznać po niej, że nie zmrużyła wcale oka. Jej spojrzenie było jednak łagodne,  a ja byłam w stanie zauważyć w nim nawet wyrozumiałość i pobłażliwość. Zupełnie przeciwnie niż w ciskającym gromami wzroku ojca.
- Godzina policyjna już dawno minęła - powiedział ostro, po niemiecku. - Północ minęła. Masz coś do powiedzenia? - zapytał, patrząc prosto na mnie, jednak nie dał mi szansy na odpowiedź i przeniósł wzrok na Janka.
- Tato... - zaczęłam, jednak wystarczyło jedno jego spojrzenie, bym zamilkła. I nie chodziło tu o to, że się go bałam, a o jego silny autorytet. Od zawsze był osobą, z którą nie potrafiłam się sprzeczać. W końcu odkąd tylko sięgam pamięcią, zawsze miał rację. Jego rady były trafne, a obecność kojąca. Byłam jego małą księżniczką, którą chronił. I najwyraźniej nadal próbował, nie zauważając, jak wiele się zminiło. Ani ja nie byłam już małą, naiwną dziewczynką, ani on nie był silnym mężczyzną, który był w stanie sobie ze wszystkim poradzić. Ja wchodziłam w dorosłość i poznałam okrutny świat, widząc oblicze wojny, przed której rzeczywistością tata nie dał rady mnie ochronić. On zaś... Był schorowanym człowiekiem, który zdał sobie wreszcie sprawę, że na ogrom rzeczy nie ma wcale wpływu.
- Nauczę cię, o której powinno się wracać do domu - powiedział wściekły. - Od dzisiaj nie chcę widzieć, byś po dwudziestej była poza domem. Szczególnie z nim - skinął głową w stronę Janka. - Inaczej straci pracę.
- Nie zrobisz tego - powiedziałam z niedowierzaniem. W tej chwili nie poznawałam ojca i ni miałam pojęcia, czy bardziej zdenerwowała go godzina powrotu, czy towarzystwo Janka. - Jestem dorosła. Poza tym Janek to mój pracownik - powiedziałam z uporem.
- Co innego widnieje na umowie - syknął ojciec, pocierając ze złością skronie. - Koniec dyskusji.
- Eva... - zaczął Janek, ściskając delikatnie moją dłoń.
- Eva wraca już do domu - warknął ojciec, obrzucając mnie i chłopaka chłodnym spojrzeniem. Widziałam w nim chłód, który skierowany był tylko do Janka. Zmrużyłam oczy, patrząc na ojca niezadowolona. Obarczał on winą za mój późny powrót Janka, jakby nie biorąc pod uwagę, iż to ja chciałam zostać dłużej w jego towarzystwie.
- Christian - powiedziała cicho mama, chcąc najwyraźniej przypomnieć ojcu o kulturze, o której w chwili wściekłości zapomniał.
Widząc, że nadal stoję bez ruchu przy Janku, już miał się odezwać, gdy wyprzedziłam go. Obiecałam, że przyjdę kiedy tylko odprowadzę do bramy Janka i posłałam mu błagalne spojrzenie. Przekonany przez mamę, w końcu skinął głową, jednak z jego twarzy ani na moment nie zszedł wyraz zawziętości. Gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi i zostałam na ganku sama z chłopakiem, przez głowę przeszła mi myśl, że ojciec nigdy nie wściekłby się tak, gdyby obok mnie w tej chwili stał Marcus. Zapewne porozmawialiby chwilę, żartując, a później ojciec podziękowałby za to, iż chłopak bezpiecznie odprowadził mnie do domu. Pewnie nie obyłoby się bez uszczypliwości na temat późnej godziny, byłoby to jednak łagodne ostrzeżenie, obrócone na końcu w żart. Mimowolnie zacisnęłam z wściekłością zęby. Nigdzie nie dało się uciec przed idiotycznymi podziałami dyktowanymi miejscem urodzenia. I chociaż moi rodzice byli przykładem pary nie wpisującej się w ten chory schemat, ojciec mimo wszystko nie życzył sobie, bym obracała się w towarzystwie Polaków. Niezaprzeczalnie troszczył się o mnie, myśląc, iż trzymając z Niemcami będę bezpieczna. To był jego priorytet. Nie myślał jednak o tym, iż bardziej nad bezpieczeństwo, ja ceniłam sobie szczęście.
- Nie chcę, byś odchodził - szepnęłam, wtulając twarz w pierś chłopaka. - Wszędzie kręcą się patrole... A jeśli trafisz na jakiś? Nawet nie chcę o tym myśleć - dodałam po chwili. - Zostań.
- Wątpię, by to był dobry pomysł - powiedział spokojnie Janek. Zdążył już zauważyć, jak chłodno potraktował go ojciec. Ja także byłam pewna, że tata nie zgodziłby się na to. Oczywiście, że nie. Taka opcja nie wchodziłaby nawet w grę.
- Proszę - szepnęłam. - Powiedz, że zostaniesz... Z samego rana, o świcie ojciec Marcusa przyjedzie po tatę. Wyjeżdżają do Niemiec - wzruszyłam delikatnie ramionami. - Nie pozwól mi się martwić o to, czy bezpiecznie dotarłeś do domu...
Wiedziałam, że gdyby tylko Janek zgodził się zostać, mogłabym wprowadzić go do domu tylnymi drzwiami. Były wystarczająco daleko od sypialni rodziców i wystarczająco blisko schodów prowadzących na górę, do mojego pokoju, by Janek przeszedł niezauważony.

(Janek? Totalnie zniszczyłam końcówkę...)

od Achima c.d od Josefine

— Josefine Madeleine Bachmann — odpowiedziała. - Po prostu Jose.
Rzadko spotykam w Warszawie Niemki. W sumie po co miałyby tu przyjeżdżać. Najpierw trzeba tu zrobić ostateczny porządek, po to jestem tu ja i reszta . Poleczki zbyt często się buntują, podobno tworzą coraz to nowsze organizację które mają na celu walkę z nami. Głupota. Gdyby miało im się to udać udało by im się to 1 września trzydziestego dziewiątego. To co robią teraz to jedynie marnują nasz czas i swoje marne życia.
Mimo oczywistej beznadziejności ich zrywów, i tak są one dosyć niebezpieczne, dlatego o wiele lepiej byłoby gdyby nasze kobiety zostały póki co w Niemczech.
Zmierzyłem wzrokiem kobietę siedzącą przede mną. Nie była to jedna z tych hardych grubszych kobiet pracujących w obozach, jednak jeszcze bardziej od jej figury spodobały mi się jej duże usta, które od razu zwróciły moją uwagę.
Zanim które kolwiek z nas zaczęło rozmowę, zobaczyłem małego pająka plotącego sobie pajęczynę w rogu okna przy którym siedzieliśmy. Dziewczyna zaciekawiona co tak obserwuje, również skierowała wzrok w stronę okna.  Gdy dostrzegła pajęczaka, otworzyła szerzej oczy po czym odsunęła się nieco dalej, na sam kraniec krzesła.
- Cholera. Nie ma mnie przez moment a oni już wpuszczają do knajpy pająki. - powiedziała nie spuszczając wzroku z małego delikwenta, a gdy ten nagle się poruszył ona gwałtownie wstała i zaczęła odchodzić.
- Już mnie pani zostawia? - zapytałem .
Odwróciła się do mnie i popatrzyła na mnie a potem znów na pająka.
- Nie, pójdę poszukać kogoś kto się zajmie tym . - wskazała na pajęczaka.
 -Ale po co kogoś wołać. - wstałem i zabiłem pająka swoją skórzaną rękawiczką.
Josefine wróciła do stolika. Zobaczyłem że się uspokaja. Widocznie jest jedną z tych wrażliwych kobietek. Mój umysł automatycznie przypisał do niej cechy typu ,, wrażliwa, cichutka i urocza" , ciekawe czy dobrze ją oceniłem. Nie dowiem się jeśli będę siedział cicho.
- Podoba mi się ta restauracja. A szczególnie to że nie usłyszałem tu jeszcze ani jednego polskiego słowa. - powiedziałem.


Josefine?

od Achima c.d od Elizy

- ... A teraz proszę nie wymigiwać się od odpowiedzi. -  w tym momencie przybrała poważniejszy wyraz, co dało mi do zrozumienia że nie ucieknę od odpowiedzi co było mi bardzo nie na rękę.
Westchnąłem, i jeszcze po raz ostatni postanowiłem spróbować się wymigać:
- Jeśli pani to przeszkadza, i zbytnio się narzucam mogę przestać. - uśmiechnąłem się aby moja odpowiedź nie brzmiała zbyt wrogo.
Eliza jednak nie dała się zwieść, nawet nie musiała odpowiadać. Popatrzyła na mnie jakby chciała powiedzieć ,, ile jeszcze mam czekać zanim udzieli mi pan łaskawie odpowiedzi? ".
W sumie nie dziwię się że jest taka ciekawa.. Niezbyt często zdarza się aby niemiecki porucznik po próbie zabicia polki, parę dni później pilnował aby przypadkiem się nie potknęła.
Ale jak ja mam jej odpowiedzieć, kiedy ja sam tak naprawdę nie znam odpowiedzi na to pytanie.
Byłem mocno zmieszany, nie dość że wyciągnęła mnie na parkiet kiedy ja podczas swojego życia poznałem jedynie teorie tańca i niezbyt miałem szanse zamienić ją w praktykę,  to jeszcze zadaje pytania przed którymi nie mogę uciec.
Byłem wyraźnie zmieszany a Eliza zniecierpliwiona ciszą która panowała już od paru dobrych sekund, bez muzyki grającej w tle sytuacja stała by się dla mnie jeszcze bardziej niezręczna.
Myśl Achim.. myśl. W końcu doszedłem do wniosku, że nie wytłumaczę jej jak jest naprawdę, sam nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.  Od paru dni jestem nieco inny, zacząłem zadawać sobie pytanie w jaki sposób odpowiedział by ,,prawdziwy" Achim.
 Prawdopodobnie wszystko tłumaczyłby nieskrępowanie pociągiem seksualnym, ubierając to w jak najlepsze i delikatniejsze słowa, aby zachować skrupuły. Tak też postanowiłem zrobić.
- No dobrze.. widzę że pani mi nie odpuści. - przybliżyłem się jeszcze bardziej do niej i powiedziałem . - Jak  tu nie pomagać tak pięknej i zmysłowej kobiecie jak pani.  - po czym z powrotem się odsunąłem, wziąłem na moment jej dłoń i ucałowałem.
Spodziewałem się że zacznie się czerwienić i szybko skończy temat, ta jednak odpowiedziała jeszcze poważniejszym i zimniejszym spojrzeniem niż tym którym miała podczas czekania aż łaskawie odpowiem.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że Eliza na pewno nie jest typem uległej i nieco głupiutkiej dziewczyny. Zaskoczyła mnie tym, ponieważ polki które spotykałem dotychczas właśnie takie były. Łatwe niczym tanie prostytutki, większość śliniła się już na sam widok munduru, a gdy którąś uraczyłem najmniejszym komplementem takim jak przed chwilą Elizę, były gotowe oddać mi się tam gdzie stały. Zawsze i wszędzie gdzie chciałem.
Za to u Elizy raczej nie zapunktowałem, całe szczęście że nie wypiłem zbyt wiele alkoholu, wtedy byłbym pewnie gotów mówić jej ,,komplementy" w stylu ,, Po prostu brałbym cię, jak Hitler resztę świata".
- Jakoś przy naszym pierwszym spotkaniu.. -zaczęła, jednak ja szybko opanowałem sytuację która mogłaby stać się dla mnie naprawdę nieprzyjemna, przerywając jej:
- Co było to było. - pociągnąłem ją za talię do siebie, aby znów zmniejszyć dystans. - A co było to jest.
Zdałem sobie wtedy sprawę że jednak jestem delikatnie podpity, jednak nie zamartwiałem się tym, o wiele łatwiej mi się wtedy rozmawia, czaruje i wychodzi z problemów.


Eliza? ( Pisałam to opowiadanie w pokoju wypełnionym po brzegi wypełnionym hałaśliwymi ludźmi, mam nadzieję że jednak udało mi się naskrobać coś sensownego )

od Jens'a c.d od Kasi

Dziewczyna płakała wtulając się we mnie, u pani Mari też można było dostrzec szklane oczy. Ta cała sytuacja sprawiła że poszedłem w ich ślady i chwilę potem wyglądałem tak samo żałośnie jak przy naszym pierwszym spotkaniu z Kasią.  Powinienem w końcu nauczyć się powstrzymywać emocje.
Po chwili tej rozpaczliwej scenki, uznałem że w końcu ktoś musi wziąć się w garść, a fakt że to ja jestem mężczyzną popchnął mnie do działania. Kasia dalej się do mnie tuliła, a pani Maria chociaż trzymała się najmocniej z naszej trójki też co chwilę wycierała oczy chusteczką. W tle leciało radio, a w nim jeden z kawałków jakiegoś polskiego artysty zmuszonego do śpiewania po niemiecku. Niezbyt mu to wychodziło, nie umiał pozbyć się charakterystycznego akcentu, który najbardziej było słychać w wyrazach zawierających ,,s" lub ,,sz" .  Sam tekst piosenki też nie brzmiał zbytnio przekonująco w jego wykonaniu.
Wziąłem głęboki oddech i zamknąłem oczy po czym wytarłem je rękawem, potem popatrzyłem na Kasię. A raczej na czubek jej głowy. Położyłem dłonie na jej ramionach i poklepałem ją delikatnie po plecach pokazując aby popatrzyła na mnie. Ona w końcu się oderwała i spojrzała mi w oczy. Uśmiechnąłem się gdy zobaczyłem że przestała płakać.
- Wszystko w porządku? - zapytałem.
- Jestem nieco poobijana ale raczej obejdzie się bez lekarzy. - uśmiechnęła się.
Popatrzyłem na panią Marię, mimo słów Kasi dalej widziałem w jej oczach nieufność w stosunku do mnie, musiała doświadczyć naprawdę wiele złego ze strony takich jak ja. Nie ma co dłużej stresować, tę biedną schorowaną kobietę moją obecnością. Wróciłem wzrokiem na Kasie, która w dalszym ciągu patrzyła na mnie.
- Tym razem to już naprawdę nasze ostatnie spotkanie. - powiedziałem spokojnie.
Kasia wzięła nagły oddech i otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale poczuła jak pani Maria złapała ją za dłoń i powiedziała:
- Chodź Kasiu zrobię ci opatrunek.
Gdy dziewczyna z powrotem odwróciła się w moją stronę ja stałem już w drzwiach kwiaciarni.


Kasia?

Od Adama c.d. Jens

Z bijącym w szalonym tempie sercem przysłuchiwałem się wymianie zdań pomiędzy Jens'em, a jego współlokatorem. Nawet gdy usłyszałem, że oboje wracają po schodach na górę, bałem się chociażby wziąć głębszy oddech. Po chwili zacząłem kierować się do wyjścia z piwnicy. Cały czas uważałem, aby być jak najciszej. Upewniwszy się, że na klatce schodowej nikogo nie ma, wyszedłem szybkim krokiem z budynku. Na szczęście w pobliży nie było żadnych niemieckich żołnierzy, cywile zaś nigdy nie zapuszczali się w takie miejsca. Mogłem więc czuć się chwilowo bezpiecznym. Jednak wciąż pamiętałem, że w każdej chwili ktoś może się tu pojawić. Ja zaś nie będę miał jak wytłumaczyć tego, co tu robię z torbą jedzenia. Musiałem więc jak najszybciej stąd odejść. Niestety oznaczało to, że nie będę już miał okazji spotkać się więcej z Jens'em. Szkoda, bo jego osoba zaciekawiła mnie. Dotychczas wszyscy Niemcy wykazywali się w stosunku nie tylko do Żydów, ale w ogóle wszelkich innych narodowości uczuciami od skrajnej niechęci po obojętność w najlepszym wypadku. Zdążyłem go nawet trochę polubić. Teraz jednak musiałem skupić się na tym, aby niepostrzeżenie zniknąć z tego miejsca i wmieszać się w tłum. Wolałem nie korzystać z głównej drogi prowadzącej do dużej, metalowej bramy. Zamiast tego przeszedłem paroma mniejszymi uliczkami. Przez długi czas byłem bardzo zdenerwowany, bo nie znałem tej okolicy. Ponadto bałem się, że ktoś mnie zaczepi, że nie uda mi się niepostrzeżenie wrócić do domu. Musiałem znaleźć jakieś dobre miejsce, aby się ukryć. Był dzień, więc nie mogłem wrócić do getta, bo wszyscy z łatwością by to zauważyli. Spacerowanie po ulicy też nie było dobrym pomysłem. W końcu wylądowałem przed podupadłym barem przy jakiejś nieznanej mi ulicy. Jego wygląd odstraszyłby każdego, kto nie chce stracić życia. Uznałem go więc za idealną kryjówkę. Wszedłem do środka, trzymając za sobą torbę z jedzenie, aby jak najmniej rzucała się w oczy. Powietrze wewnątrz przesycone było zapachem dymu z tanich papierosów, alkoholu i potu. Przy stolikach siedzieli, a raczej leżeli na nich półprzytomni, pijani mężczyźni. Jedyną osobą, która obdarzyła mnie przelotnym spojrzeniem, była lawirująca z tacą i piwami między stolikami kelnerka. Szybko jednak skupiła się z powrotem na zbieraniu pustych kufli i szklanek i ponownym napełnianiu ich napojami bogów. Rozejrzałem się po wnętrzu. Dostrzegłem zniszczoną kanapę, stojącą w rogu pomieszczenia. Tam też udałem się szybkim krokiem. Usiadłem zaraz przy ścianie, stawiając torbę na podłodze pod stolikiem, między ścianą, a moją nogą. Planowałem przesiedzieć tutaj jak najdłużej, najlepiej aż do wieczora. Na szczęście kelnerka nie była mną specjalnie zainteresowana. Pewnie sądziła, że jak reszta klientów, wezwę ją samemu, kiedy będę chciał złożyć zamówienie. Teraz skupiłem się na obecnych w środku mężczyznach. Większość z nich wyglądało tak samo nieświeżo. Kilkudniowy zarost, przepocone i brudne ubrania. Mężczyźni albo spali, albo cicho ze sobą rozmawiali. O ile w ogóle ich bełkot można uznać za rozmowę. Jedynie w przeciwległym rogu baru ustawiony był stolik, przy którym pięciu mężczyzn grało w karty. Jeden z nich przykuł moją uwagę, gdyż różnił się od innych. Jego ruchy były zdecydowanie szybsze i zwinniejsze, a spojrzenie żywe i ani trochę mętne jak u jego towarzyszy. Prawdopodobnie nie wypił jeszcze tyle co oni. Różnił się także wyglądem, gdyż pomimo panującej w barze duchoty, miał na sobie czarny płaszcz i kapelusz, które wyglądały na dopiero co wyczyszczone. Niestety nie mogłem dokładnie dojrzeć jego twarzy. Niespodziewanie spojrzał znad swoich kart prosto na mnie. W jego wzroku ujrzałem coś, czego nie potrafiłem nawet nazwać, ale mocno mnie to wystraszyło. Odwróciłem się natychmiast w drugą stronę. Moje myśli powędrowały ku Jens'owi. Zastanowiłem się, co teraz robi. Z jego rozmowy ze współlokatorem wywnioskowałem, że wrócił z nim na górę. Miałem nadzieję, że zniknięcie jedzenia nie wydało się zbyt szybko, a przynajmniej, że ten drugi nie będzie zły na chłopaka.
<Jens?>

21.08.2017

Od Elizy CD Achima

Pusto wpatrywałam się w udko kurczaka na moim talerzu. W tle grała muzyka klasyczna.
Muszę ugryźć się w język i siedzieć cicho, praktycznie nie istnieć. Dla swojego dobra...i wyłapania ważnych dla Szarych Szeregów informacji. Moja doskonała znajomość niemieckiego, o czym chyba nikt nie wiedział, dzisiaj się bardzo przyda.
- ...planujemy też rozbudować obóz... zatrudniamy już Polki jako sprzątaczki...
- ...wszystkich zabijać...
- ...kobiety i dzieci...
Nagle udko na moim talerzu przemieniło się w zakrwawioną nogę małego dziecka. Wyciągnęłam głęboko powietrze i niemal poderwałam się z krzesła, kiedy nagle poczułam ciepłą dłoń na swoim kolanie. Co?
Spojrzałam na Achima, ale on dalej prowadził konwersację, wciąż trzymając dłoń na moim kolanie. W dziwny sposób mnie to uspokoiło. Przez resztę kolacji nie byłam pytana o nic... parę razy tylko zostałam obdarzona spojrzeniem mówiącym "co ta Polka tu robi?".
Towarzystwo wstało od stołu i rozbiło się w grupki po całym domu, nieliczni tańczyli.
- Dobrze się pani spisała...niech pani jeszcze wytrzyma godzinkę...będę miał na panią oko - szepnął mi do ucha
- Czy nie byłoby prościej, gdyby pan miał na mnie oko, tańcząc za mną? - uśmiechnęłam się
- Eeee... - blondyn przez chwilę był zdezorientowany - Ja nie tańczę.
- Ależ proszę...chyba mi pan nie odmówi jednego tańca? - uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
Mężczyzna tylko westchnął głośno i dał mi poprowadzić się na parkiet. Początkowo wahał się, ale gdy położyłam mu dłoń na lewym ramieniu, on zrobił to samo z moją talią. Bogu dzięki, że nie muszę mu podstaw tłumaczyć.
Jack Dawson, Rose DeWitt Bukater
- Dlaczego pan to robi? - spojrzałam głęboko w błękitne oczy, kiedy kołysaliśmy się w rytm spokojnej muzyki.
- Ale co?
- Niech pan nie udaje, że pan nie wie - zręcznie ominęliśmy jakąś inną parę na parkiecie - Dlaczego pan się o mnie troszczy?
- Panno Buczyńska...czy musi pani wsadzać nos we wszystko? - zaśmiał się Achim
- Tak. - zawtórowalam mu - A teraz proszę się nie wymigywać od odpowiedzi... 
Moja mina przybrała nieco poważniejszy wyraz, żeby zrozumiał, że nie ucieknie od odpowiedzi na to pytanie.


[Achim?:3 Nie mogłam się powstrzymać przed tym zdj ^_^]

od Achima c.d od Elizy

Dopiero gdy zajęliśmy się nowym transportem, miałem czas aby zabrać swoje rzeczy do małego białego domku, w którymi miałem mieszkać podczas pobytu w obozie.
Mieszkanie pachniało jeszcze farbą, i było ubogo wyposażone, ale w sumie nie przyjechałem tu przecież na wczasy. I tak zostałem lepiej ugoszczony niż Eliza, mnie przynajmniej nikt nie próbował wytatuować. Bardzo nie podobało mi się funkcjonowanie tego obozu, byłem pewny że wszystko lepiej bym zorganizował. Wszystko wydawało mi się zbyt chaotyczne, niedbałe, po prostu nie idealne. Ci wszyscy niezorganizowani żołnierze, więźniowie, ciągłe niepotrzebne afery których byłem świadkiem, mimo tego że nie jestem tu dłużej niż  3 godziny.
W sumie nie od razu Rzym zbudowano. Treblinka to nowy obóz, mam nadzieję że za miesiąc nabierze rytmu i wszystko będzie działać nieco sprawniej. Widać że potrzebują tu twardej ręki, takiej jak moja chociażby. Ale co ja mogę zrobić z zaledwie 25 latami na karku i rangą porucznika... no może kiedyś..
W sumie, mogę zwrócić uwagę na wszystkie problemy przy dzisiejszej kolacji, o ile zdobędę się na odwagę. Będę miał przecież okazję porozmawiać z samym komendantem. Bałem się nieco o Elizę. Niedobrze by dla niej było gdyby jej silny charakter i przekonania ujawniły się podczas tej kolacji.
Zaraz... zaraz. Co mnie interesuje Eliza, nie powinienem się o nią martwić. Ja ją tylko przywiozłem, teraz powinna radzić sobie sama. Ja też mam wystarczająco dużo kłopotów.


***


Powoli dochodziło wpół do ósmej. Ja jednak już od godziny byłem całkowicie gotowy do wyjścia, aczkolwiek dopiero teraz mogłem udać się po Elizę.
Zapukałem do jej pokoju, a zza drzwi dało się słyszeć jej głos:
- Już! Już otwieram!
Chwilę potem otworzyła mi ubrana w uroczą sukienkę i jednego buta, drugiego trzymała w dłoni.
- Dobry wieczór. - przywitałem się.  - Widzę, że pani jeszcze nie gotowa.
- Nie, nie.. - mamrotała zakładając buta. Po czym wstała i uśmiechnęła się delikatnie. - Już gotowa. Chodźmy już , z tego co wiem wy Niemcy cenicie sobie punktualność.
- No tu się musze zgodzić. - uśmiechnąłem się delikatnie.
Byliśmy już prawie przed mieszkaniem komendanta obozu, w którym miała odbyć się kolacja, kiedy zapytałem ją:
- Boi się pani?
Popatrzyła na mnie zdziwiona.
- A powinnam?
- Nie chcę aby to zabrzmiało niegrzecznie, ale lepiej by było gdyby pani zachowała milczenie najdłużej jak to będzie możliwe.
Przekręciła ukradkiem oczami.
-Rozumiem że rozmowę mam zostawić panu?
- A kto się lepiej do tego nadaje? - uśmiechnąłem się w jej stronę.
Nie wiem czemu tak bardzo stresowałem się przed tą kolacją, nigdy nie mam problemu z rozmową z przełożonymi. Tym razem jednak miałem wrażenie że coś może puść nie tak, czyżby chodziło mi o Elizę. ?


Niedługo potem siedzieliśmy już przy stole, Bogu dzięki Eliza siedziała obok mnie, co dodawało mi nieco spokoju. Ale byliśmy również niebezpiecznie blisko Irmfried'a Eberl'a, czyli komendanta obozu.


Eliza? ( eh, meh... coś nie tak ale nie mam pojęcia co)

20.08.2017

od Jens'a c.d od Adama

Nie zdążyliśmy nawet wyjść z budynku gdy na mojej drodze stanęła przeszkoda. Ciężki kloc który się ze mną zderzył, sprawił że prawie się wywróciłem, w ostatnim momencie jednak udało mi się złapać równowagę. Jeszcze nie zdążyłem zobaczyć jego twarzy, ale gdy tylko uderzył we mnie charakterystyczny zapach jego ciała, wiedziałem z kim mam do czynienia. Był to zapach tanich kradzionych perfum z dużą domieszką alkoholu, to musiał być Bennet.
Moje serce znów przyśpieszyło, jednak jakimś cudem udało mi się uspokoić na zewnątrz. Ukradkiem poszukałem wzrokiem Adama, który przecież szedł za mną. Jednak go nie znalazłem. Odetchnąłem z ulgą i zająłem się rozmową z współlokatorem.
- To ty Jens? Więc jednak zdecydowałeś się wrócić na służbę?
- Powiedzmy. - odpowiedziałem krótko. - A ty po co wróciłeś?
- Przypomniałem sobie o czymś ważnym, po co musiałem wrócić. - odpowiedział i przepchnął mnie abym zszedł mu z drogi do piwnicy.
Wtedy usłyszeliśmy dźwięk przewróconego drewnianego urządzenia, bezsprzecznie dobiegał z piwnicy. Wtedy zdałem sobie sprawę że to właśnie tam musiał ukryć się Adam, niepokój wrócił i o wile trudniej było mi go opanować.
- Słyszałeś to? - skomentował dźwięk Bennet.
Mężczyzna od zawsze miał problemy ze słuchem, byłem pewny że nawet jeśli rzeczywiście to usłyszał, nie miał pojęcia z którego miejsca dźwięk się wziął, dlatego w tym wypadku mogłem wykorzystać to na moją korzyść.  
- Ale co . - odpowiedziałem udając zdziwienie.
Mężczyzna machnął ręką i zaczął schodzić na dół.
Nie miałem pojęcia co robić, a gdy Bennet pokonał większość schodków do piwnicy i znalazł się naprawdę niebezpiecznie blisko, krzyknąłem tylko:
- Bennet!
Ten odwrócił się zdziwiony że nagle mam do niego jakąś sprawę, mimo tego że chwilę wcześniej stał obok mnie, i odpowiedział jedynie pełne podirytowania:
- Co.
Mnie jednak zatkało, nie miałem żadnego pomysłu, czułem jak w tym momencie sam kopie dla siebie grub. Bennet znajdzie Adama, dowie się że jest żydem, Adam mnie wyda i oboje skończymy rozstrzelani pod moim własnym domem... w najlepszym wypadku.
- No co. -powiedział jeszcze bardziej podirytowany, zmuszając mnie abym w końcu się odezwał.
Wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł, może nieco naciągany i głupi ale jedyny jaki w tamtej chwili miałem.
- Rzeczywiście coś słyszałem, nikogo przecież nie powinno być w kamienicy oprócz nas. Wszyscy są na służbie. Na dodatek wydaje mi się że to odgłosy z naszego domu, chodźmy lepiej to sprawdzić.
- Po co mi to mówisz, idź sam.
Popatrzyłem na niego zrezygnowany, to koniec. Zaraz wszystko wyjdzie na jaw, zacząłem już nawet w myślach odmawiać modlitwy. Nagle jednak z twarzy Benneta zniknęła złość a zawitało rozbawienie.
- Aaaaaa.... rozumiem. - powiedział nagle. - Boisz się iść sam, prawda Jensik?
Jego wytłumaczenie było dla mnie upokarzające, jednak sytuacja zmusiła mnie abym przytaknął.
Bennet zaśmiał się wchodząc z powrotem po schodach. Wiedziałem że lubi czuć się tym ,,odważniejszym" . Poklepał mnie po plecach i powiedział mijając mnie i kierując się do naszego mieszkania:
-No dobrze Jensik, wujek się zajmie tymi hałasami. Chodź za mną.
Kiedyś uduszę go za tego ,,Jensika" jednak teraz byłem zbyt szczęśliwy że póki co wyszedłem z tego cało, poszedłem z Bennetem na górę szukając ,, tajemniczych intruzów". I miałem tylko nadzieję ze Adam zdąży uciec z piwnicy  podczas naszej nieobecności.


Adam?

19.08.2017

Od Josefine CD Achim


Dzisiaj szefowa stwierdziła, że powinnam zrobić sobie dzień wolnego. Niezbyt mi się to podobało, szczerze mówiąc, jednak pomimo swoich usilnych próśb i błagań zostałam zmuszona do opuszczenia swojego miejsca pracy. Od jednej z bliźniaczek dowiedziałam się, że chcą przetestować jakąś nową kucharkę nie narażając jej na moje dogryzki. Fakt, może czasem byłam nieprzyjemna dla współpracowników, ale żeby od razu izolować mnie od pracy, którą kocham? Godzinę zastanawiałam się, w co włożyć ręce, jeśli nie mogę gotować w swojej restauracji. Zdecydowałam się na długi spacer, bo w sumie nie miałam niczego innego do roboty. Było w miarę ciepło i cieszyłam się promieniami słońca na swojej skórze. Gdy tak patrzyłam na leniwie przemykające po niebie chmury, zaczęłam się nawet cieszyć, że nie jestem w pracy. Przemieszczałam się sprawnie pomiędzy ludźmi i patrzyłam na przemykające po ulicy samochody. Raz po raz ktoś mnie potrącał, ale mnie to jakoś nie dobijało. Nawet cieszyłam się z tego tłumu wokół mnie. To znaczyło, że nie siedzę teraz otoczona tylko pięcioma osobami, krzątajac się po kuchni i rzucając rozkazami i radami na prawo i lewo. Ten dzień odpoczynku dobrze mi zrobił, ale na dłuższą metę nie wytrzymałabym bez stałego zajęcia. Poza tym skądś muszę brać pieniądze. A skąd miałabym je brać, jeśli nie z pracy, którą kocham? W pewnym momencie gdzieś po prostu usiadłam, nie wiem nawet gdzie. Nie miałam pojęcia, która jest godzina czy jaki mamy dzień tygodnia. Podczas spacerów zwykle wpadam w dziwną melancholię i tracę poczucie czasu. Ale przynajmniej pomaga mi się to zrelaksować. Patrzyłam na twarze przechodniów, niektórzy mieli typowo polskie rysy, inni bardziej niemieckie, ale to te niemieckie wydały mi się bardziej otwarte i przychylne. W niektórych momentach nawet przebiegały obok mnie dzieci. Cieszyły się z niewiadomych powodów, które starałam się odgadnąć, wymyślając różne scenariusze ich życia. To też jedno z moich typowych "dziwactw". Na twarz spadł mi kosmyk zakręconych włosów, który wypadł z wysoko upiętego koka. Po krótkim namyśle zostawiłam go tak, jak był. Kto wie, może nawet było mi tak ładniej? Oparłam głowę o dłoń i zastanawiałam się, co mam robić dalej. Wypadałoby może coś zjeść, więc chyba udam się do jakiejś restauracji. I to w sumie nie byle jakiej, do mojego miejsca pracy. Zobaczymy, co tam ciekawego gotują. Wstałam i powolnym krokiem ruszyłam na tak dobrze znaną mi ulicę.
~~~
Na miejscu, gdy weszłam do środka, uderzył mnie zapach potraw i przypraw, którego zwykle nie zauważałam, bo się przezwyczaiłam. Jak na tą porę przystało, wszystkie stoliki były zajęte, jednak udało mi się wypatrzeć wolne miejsce, obok samotnie siedzącego mężczyzny w niemieckim mundurze. Podeszłam do niego.
— Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? — zapytałam po niemiecku, a on kiwnął w odpowiedzi głową. Uśmiechnęłam się i usiadłam naprzeciwko niego. Nie chciałam wyjść na ciekawską, więc tylko rzuciłam na niego przelotne spojrzenie. Jadł powoli kurczaka w sosie i popijał go winem.
— Słucham zamówienia, proszę pani — usłyszałam za sobą znajomy głos, więc się odwróciłam i przywitałam jedną z bliźniaczek.
— Witaj Adele. Jak tam Agathe i Alina? — zapytałam, lustrując spojrzeniem jej zielone oczy i jasne, rozpuszczone włosy.
— A dobrze, dziękuję. Co masz zamiar zjeść?
— Hm. Jak zwykle, pewnie proponujesz danie dnia?
— Oczywiście.
— Więc wiesz już, co zamówię.
Adele uśmiechnęła się i, notując moje zamówienie, wróciła do kuchni. Jej dwie siostry przemieszczały się między stolikami i zbierały puste talerze.
— Znacie się? — zapytał mężczyzna, biorąc łyk wina.
— Tak, pracuję tutaj. Ale dzisiaj mam dzień wolnego — westchnęłam. Mężczyzna wyciągnął do mnie rękę.
— Achim Burshe — przedstawił się, a ja już miałam uścisnąc jego rękę, gdy on po prostu ucałował moją dłoń, tak niedbale, jakby robił to codziennie, ale tak... Dobrze, jakby skupił na tym geście całą swoją uwagę. Było to nawet miłe.
— Josefine Madeleine Bachmann — odpowiedziałam.— Po prostu Jose.

Achim?