4.08.2017

Od Noah'a C.D: Roderich'a

Jak ja uwielbiam męczyć swoich ludzi! Tego dnia, jednakże przesadziłem. Pływanie w rzecze, rozgrywka w lesie, trening, potem tor przeszkód. Jeszcze tylu atrakcji im nie zafundowałem. Nawet zlitowałem się nad nimi i dałem im  dwie godziny przerwy, inaczej nie byli w stanie dojść do koszar z pola, na którym przygotowałem ów tor. Kucharka się zdziwiła, gdy zastała moich żołnierzy leżących gdzie popadnie. Kolacji nawet nie jedli, paru spało na podłodze, a kilku już na schodach. Może dwie, góra trzy osoby dały radę iść po schodach do pokoju. ale czy tam dotarli? Nie sprawdzałem. Sam musiałem się umyć, a była już późna godzina. Dojechałem do domu i nawet nie przywitałem się z głodnym kotem. Silniejsza była ode mnie potrzeba mycia. Zniknąłem w łazience, rozebrałem się do naga i myłem. Ledwo co zakręciłem kurek po doprowadzeniu się do stanu świeżości, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Wyskoczyłem jak poparzony, trochę się wytarłem i chwyciłem to co leżało mi pod ręką, czyli bieliznę i spodnie od munduru, krzycząc "Moment!". Nawet nie zapinałem ich, kogo o tej porze do mnie niosło?
Otworzyłem błyskawicznie drzwi, stając na chwilę jak wryty, widokiem jaki zastałem - Roderich'a.
Zaskoczenie samo malowało mi się na twarzy, liczyłem na jakieś uprzedzenie, a tu proszę. Blondyn sprawił mi milutką niespodziankę, jak i zapewne sobie, widząc mnie w tym stanie. Uśmiechnąłem się do niego, gdy skończył mówić i usunąłem, robiąc przejście w drzwiach.
- Sieg Heil sierżancie... - zacząłem, odzyskując tym samym zdolność do mowy. - Proszę wejść i się rozgościć - zachęciłem, robiąc gest dłonią.
Mężczyzna wszedł do mieszkania, rozglądając się po nim krótko, po czym usiadł na kanapie w salonie.
- Chce pan może napić się herbaty? - spytałem. 
- Bardzo chętnie, dziękuję. - odparł ze swoim słynnym uśmiechem.
Jako, że kuchnia była połączona z salonem mieliśmy na siebie widok. Postawiłem wodę w czajniku, zerkając kątem oka co porabia mój gość i z tego co zauważyłem, Sahir go zaczepiał, a raczej sprawdzał, póki co zachowywał bezpieczną odległość. Dopiąłem spodnie, bo nie wypadało chodzić w rozpiętych. I tak na wiele sobie pozwalałem, latając bez koszulki, w dodatku mokry. Wyjąłem tace z szafki, ułożyłem na niej dwie szklanki, do który nasypałem odpowiednią ilość herbaty, a następnie zalałem wrzącą wodą, gdy z czajnika wydobywała się para. Na wszelki wypadek wziąłem cukierniczkę i łyżeczkę. Zaniosłem wszystko, tak jak powinien to zrobić najlepszy kelner, przy samym Hitlerze. Miałem wczoraj okazję poznać go osobiście, a jaki był zadowolony po natychmiastowym wykonaniu jego polecenia. Niestety, Führer za bardzo się denerwuje, przez co najlepiej nie wygląda. 
Wyłożyłem wszystko na stolik, a potem usiadłem tuż obok błękitnookiego, zachowując stosowny odstęp. Tacę oparłem o nogę mebla, nie chciało mi się z tym latać.
-  Mogę spytać jak panu powiodły się poszukiwania? - podniosłem na niego wzrok, odbierając plik dokumentów, które zapewne musiałem dostarczyć swojemu generałowi.
Hilse uśmiechnął się cierpko, biorąc pierwszy łyk napoju. 
- Szpieg został odnaleziony, niestety martwy - urwał na moment.- Załączyłem raport z wczorajszej akcji, akt zgonu Amerykanina, dokumentację z przesłuchania łączniczki i skradzione dokumenty. 
Skinąłem głową otwierając na chwilę teczkę.
- Doprawdy, wspaniale się pan spisał - odparłem, przyglądając się na chwilę dokumentowi z przesłuchania. Czarna kulka w ten czas, wskoczyła na moje kolana i pochylała się do blondyna, by potem wepchać się w miejsce między nami i łasić się do niego. 
Starszy ponownie uniósł kąciki ust, gładząc Sahir'a po karku, co skutkowało ściąganiem powiek. Futrzak zdawał się być zadowolony z pieszczoty. 
- A jak tam u pana porucznika w pracy? - spytał pijąc niesłodzoną herbatę, jak ja.
W końcu sam wziąłem pierwszy łyk, odkładając dokumenty na blat stołu. 
- Dobrze. Dzisiaj zafundowałem swojej jednostce solidy wycisk, ledwo szli z powrotem do koszar. Niektórzy zasnęli na schodach, inni na podłodze, głodni nawet nie byli, więc na kolacje nie poszli. Chyba ciut przesadziłem z treningiem. Odbijałem w końcu za wczorajszy dzień, w którym spotykałem się z samym kanclerzem Niemiec.
Uniósł brew widocznie zaciekawiony, bądź będąc pod lekkim wrażeniem. - Ciekawie, a jak się miewa Der Führer ? - przeniósł na chwilę wzrok na kota, który postanowił lekko podgryzać palca mężczyzny.
- Wygląda  dużo gorzej, jak swój cień, widać, że stres i nerwy wzięły nad nim górę. Zapewne, gdyby dowiedział się o wycieku, ciężko byłoby go uspokoić. Niestety, trafiłem na zły moment. Jeden z poruczników skończył swój żywot w gabinecie Hitlera, nie wywiązał się z zadania jak należy - skrzywiłem się niemal niezauważalnie, pijąc powoli herbatę. - Swoje wykonałem bez zarzutu w ten sam dzień, a ten zwlekał ponad miesiąc - zauważyłem.
- Mein Gott, co też stres robi z człowiekiem - westchnął cicho. - Zapewne był zadowolony z pańskiej pracy. - stwierdził, uśmiechając się pod nosem. 
- Zapewne. Może pana sierżanta to uspokoi, nie wygląda aż tak źle, jak tamten Amerykanin - odparłem, kończąc napój. Odstawiłem pustą szklankę na stolik przyglądając się blondynowi i kotu, którzy chyba się polubili. 
-  To o tyle dobrze. Brał pan może udział w wymarszu w 39? - oparł się wygodniej o kanapę, patrząc mi prosto w oczy. Odgarnąłem mokre włosy w tył, przytakując.
- Brałem, na początku na Polskę, potem na Francję. Mimo niższego stopnia pomagałem dowódcom zorganizować ataki na niektóre miasta. Na pewno na Kraków i kilka, których nie pamiętam, jeśli chodzi o Warszawę, załapałem się na ostatki. Z Francją było podobnie. - zerknąłem na kota, który stwierdził, że starczy mu pieszczot. Zeskoczył z kanapy i z podniesionym ogonkiem powędrował do kuchni.
- Odniósł pan jakieś zaszczytne obrażenia? - spytał pół żartem.
- Niestety, muszę pana rozczarować, jednak żadnych nie odniosłem - powiedziałem spokojnie,  ze słynnym uśmiechem, goszczącym na mych ustach.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o wojsku, sam nabijałem się z niektórych żołnierzy. Bardzo dobrze było nam w swoim towarzystwie, znaczy, takie odnosiłem wrażenie.
Niestety, czas mijał nieubłaganie i blondyn musiał się zbierać. Odprowadziłem go do drzwi, trzymałem za klamkę, chcąc otworzyć je sierżantowi.
- Dziękuję za herbatę panie Noah - uniósł kąciki ust.
- Nie ma za co. Ach. Panie Roderich, nim pana wypuszczę... - urwałem. Jak to mówią, "teraz albo nigdy", czy tam "raz się żyje". Przyciągnąłem go lekko do siebie, za biodra. Dłonią ująłem jego twarz, składając jednocześnie subtelny, acz namiętny pocałunek.  Blondyn nie opierał się, będąc w szoku.
- To tak na rozgrzanie, by panu nie było zimno - szepnąłem odsuwając się od niego, ze szczerym uśmiechem. Mężczyzna chwilowo nie kontaktował z życiem, wpatrując się we mnie niczym w obrazek. 

<Roderich? :3 > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz