3.08.2017

Od Matthiasa c.d. Noah

Jak zwykle głupi buc nie mógł mnie nawet posłuchać, ale okej, niech mu tam będzie. Postanowiłem tym razem nie wtrącać się w jego bardzo napięty grafik i po prostu dałem sobie spokój. Umyłem naczynie po jego kawie i dokończyłem sprzątanie kuchni. To było jedyne pomieszczenie, do którego podchodziłem niemal pedantycznie. Może i nic nigdy nie stało na swoim miejscu, ale mimo to wszędzie panował porządek.
Po zakończeniu porządków mogłem w spokoju oddać się lekturze. Na szczęście ten buc był dobry z matmy, co było mi bardzo na rękę. Nie raz myślałem tylko, jak wymigać się od robienia zadań z tego durnego przedmioty, jednak Raf się do tego nie nadawał. Nie był oczywiście jakimś kompletnym idiotą, co to to nie. Bardzo dobrze radził sobie z chemią czy biologią, ale królowa nauk zawsze była jego piętą achillesową. Cudem zdawał, więc nawet nie myślałem o tym by go na takie coś naciągać. Teraz za to znalazłem sobie ofiarę, którą mogłem podpuszczać raz na jakiś czas by robiła to za mnie. Jakież to było piękne. 
Kilka godzin później odkleiłem się od książki, która swoją drogą była całkiem niezła i postanowiłem wziąć się za pisanie. Co prawda nie było to tworzenie pod super natchnieniem, jak to działo się podczas pisania wierszy, a jedynie zapisywanie historii, którą już dawno miałem ułożoną, jednak zawsze to lubiłem. Wiedziałem, że prawdopodobnie nigdy nie wydam tej książki, ale zawsze lubiłem to, że mogę się na niej wyżyć, cokolwiek by się nie działo, bo przecież nikt nie miał dostępu do moich zapisków. 
Otwarłem szafkę biurka, w której leżały wszystkie moje zeszyty, które aktualnie były przeze mnie używane i od razu rzucił mi się jawny brak kilku z nich. Zniknął jeden z poezją, co zbytnio mnie nie denerwowało, nigdy nie byłem w niej dobry i zapisanych miały tylko kilkanaście stron. Dużo bardziej zaniepokoiło mnie zniknięcie trzech pozostałych, w których zapisywałem moją powieść. Szybko przegrzebałem resztę biurka, gdzieś w końcu musiały być, prawda? No własnie nie do końca. Następnie przeszukałem moją biblioteczkę i szafę w sypialni, gdzie leżał jedynie zeszyt z bajkami mojej mamy. Dostałem go, gdy byłem jeszcze mały i zawsze był dla mnie czymś ważnym. Po przekopaniu drugiej części mieszkania usiadłem na kanapie i zacząłem intensywnie myśleć, co mogło się z nimi stać. Przecież ani nie wyparowały, ani nie dostały nóg i same nie wyszły. Pokręciłem głową w zamyśleniu. Kupy się to nie trzymało. 
Stukałem nerwowo palcami o oparcie kanapy, kiedy nagle mnie olśniło. Wstałem jak oparzony i ruszyłem do mieszkania mojego sąsiada. Byłem pewny, że jeśli to on je zabrał to chyba go po prostu zatłukę. Nikt nie mógł ich dotykać, a co dopiero czytać, a on nie zasłużył na przywilej pozwolenia mu na to. 
- Otwórz idioto - rzuciłem dobijając się do jego drzwi. 
Tak jak się spodziewałem nie otwierał, a byłem prawie pewien, że tam był. W końcu stwierdziłem, że po prostu sprawdzę czy drzwi są otwarte. Nacisnąłem klamkę i oczywiście były zamknięte. Chciałem otworzyć swoim kluczem, jednak jak się okazało ten buc nie był aż tak głupi i zostawił klucz w drzwiach, bym nie mógł się tam dostać. Aż krew mnie zalewała, ale w końcu dałem sobie spokój. Nie chciałem ryzykować, że inni sąsiedzi wezmą mnie za jakiegoś psychola. Chociaż może ta godzina, którą spędziłem pod drzwiami była wystarczająca by to udowodnić. Kto normalny dobija się do drzwi o głupie notatniki przez godzinę? No właśnie, z tego co wiedziałem nikt. 
Powrót do mieszkania, jednak nie był aż tak dobrym pomysłem jak się okazało. prawie zacząłem chodzić po ścianach i suficie ze zdenerwowania. Byłem pewny, że jak skończy to będzie drwił ze mnie do końca życia. Już nie mówiąc o fabule, ale sam styl pisania był strasznie pospolity, a z tego co wiedziałem on znał się chociaż na postawie literatury. 
Ostatecznie zdecydowałem się na spacer, by zająć myśli czymś innym. Wyszedłem na ulicę i po prostu szedłem przed siebie wodząc po ulicy i ludziach znudzonym wzrokiem. Nie umiałem się jednak na niczym dostatecznie skupić. Co jeśli na jakieś moje rysunki? Już sam w sumie nie pamiętałem co umieściłem akurat w tych zeszytach, które on zabrał. Miałem ich kilka i po pewnym czasie straciłem rachubę, co jest gdzie. 
Godzinę później wspinałem się po schodach do swojego mieszkania. Na schodach minąłem się z naszym listonoszem, którego powitałem krótkim skinieniem głowy. Widocznie spieszył się bardziej niż w normalne dni, bo nawet mi nie odpowiedział na tak krótkie powitanie. Już prawie otworzyłem zamek w drzwiach, kiedy nagle wpadło mi nagle do głowy, że Volker nie zamknął drzwi po odebraniu listu, co całkiem często mu się zdarzało, kiedy był czymś zajęty. Odwróciłem się do jego mieszkania i złapałem za klamkę. Okazało się, że jest otwarte. Nie czekając jak coś powie wszedłem do środka. Zdjąłem buty, kurtkę i zamknąłem drzwi na klucz. Zawsze robiłem tak, gdy przychodziłem nakarmić Sahira, więc nie było to nic nowego. Mruczek przywitał mnie zaraz po odprawieniu tego rytuału łasząc mi się do nóg. Najwidoczniej zdradził na chwilę swojego pana, dla mnie, co bardzo mnie cieszyło. Mądry zwierzak! Pogłaskałem go po głowie i wszedłem do salonu, gdzie zastałem gospodarza siedzącego na kanapie z moim zeszytem w dłoni. 
Od razu podszedłem do niego zły i wyrwałem mu go. Nie chciałem by czytał ani zdanie więcej. Może i zachowywałem się dziecinnie, ale to było moje i nie miał prawa tego ruszyć. 
- Ktoś Ci w ogóle pozwolił to ruszać? - zapytałem ciskając w jego stronę błyskawicami. 
Spojrzał na mnie jakbym był skończonym idiotą. Co tylko jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. 
- Pamiętasz słowa "odbiję to sobie później"? - zapytał unosząc wymownie brew. 
Poczerwieniałem ze złości. Co on sobie do cholery wyobrażał?! 
- Poza tym przerwałeś mi dość ważną czynność - powiedział rozsiadając się wygodniej na kanapie. 
Dopiero teraz uświadomiłem sobie jego stan, czyli penisa prezentującego się w pełnym wzwodzie, oraz dłonią, w której go trzymał. Zerknąłem w książkę, na którym momencie się zatrzymał i przetarłem twarz dłonią próbując pozbyć się zażenowania. 
- Jesteś skończonym idiotą - fuknąłem, jednak czułem jak odpływa ze mnie złość, a na jej miejsce wpływa jedynie wstyd. 
Pokręciłem głową by odgonić od siebie głupie myśli które napływały mi do głowy. 
- Skoro już tu jesteś... - zaczął Noah, zrobił chwilową pauzę. 
Najpierw poczułem mocny chwyt na moim nadgarstku, a w drugiej chwili już traciłem równowagę i leciałem na bruneta nie mając na czym się oprzeć. Nie zdążyłem nawet zaprotestować, bo sekundę później siedziałem na nim okrakiem wpatrując się w niego niezdolny do zebrania myśli, trzymany przez jego silne ramiona. W tej chwili porównując swoją budowę z jego czułem się co najmniej przytłoczony. 
- ...czemu by tego nie wykorzystać? - dokończył wcześniejszą myśl z zawadiackim uśmiechem czającym się w kącikach jego ust. 
No i znów miałem wielką ochotę zedrzeć mu ten durny uśmiech ust, w ogóle nie zwracając uwagi na moje obecne położenie. 

<Noah? Zaczynają się króliki ;-; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz