4.08.2017

Od Josephine C.D Achima

Delikatnie ułożyłam skrzypce na ich miejscu, w miękkim futerale. Po pytaniu, które padło z ust Niemca zawiesiłam się na moment, domykając szczelniej walizkę z instrumentem. Oczywiście że miałam doświadczenie z szeroką publicznością, przecież zdarzyło mi się zagrać parę koncertów, które zostały przyjęte przez ludność dość dobrze. Z każdym następnym występem ludzi przychodziło coraz więcej i więcej. Najwidoczniej Niemcy nie byli zainteresowani przedsięwzięciami organizowanymi przez kogoś nieznanego. Potrząsnęłam głową, jakby wyrwana z transu, kiedy poczułam na ramieniu dotyk obcej dłoni. Drgnęłam niespokojnie, a mój wzrok szybko wrócił do niebieskookiego, który wydawał się być zmieszany.
- Dobrze się Pani czuje? – spytał zabierając rękę i prostując plecy. Z jego twarzy zniknął grymas a zastąpiła go czysta obojętność.
- Tak, wszystko w porządku. – mruknęłam, odgarniając za ucho kosmyk włosów. – Przepraszam, zamyśliłam się na chwilę, wracając do Pańskiego poprzedniego pytania. Owszem, miałam okazję pokazać się przed publicznością naszego Teatru Narodowego w Warszawie. Były to skromne koncerty, jednak to również się liczy.
- Rozumiem, że występuje Pani jako skrzypaczka? – dociekał, coraz bardziej zainteresowany i  „wciągnięty” w rozmowę.
- Nie Panie Bursche. Jestem pianistką, granie na instrumentach klawiszowych wychodzi mi o wiele lepiej niż skrzypce i smyczek. – przygarbiłam się, opierając o miękki plusz kanapy. Podróż powoli zaczynała mnie nużyć, przez co ciężko było  mi przyjąć elegancką postawę, a co dopiero wytrwać w niej więcej niż pięć minut.
- Wszechstronna muzykantka, podoba mi się. – uniósł się dumnie, a jego kąciki ust nieco drgnęły. – Szkoda tylko, że do sławy wiedzie długa droga. Ale warto mieć marzenia, bynajmniej tak gadają. – dodał po chwili przymykając oczy.
- Rzekomo warto, ale wie Pan jak to mówią, nadzieja matką głupich. Staram się już tyle lat, a i tak n ie mogę dotrzeć do wybranego przez siebie celu. – zacięłam się i przewertowałam w głowie powiedziane przed chwilą słowa. Czy właśnie zaczęłam zwierzać się wyżej postawionemu aryjczykowi o perfekcyjnej aparycji? Głupia.
- Przepraszam, co to może w ogóle Pana obchodzić. Zgaduję, że ma Pan ważniejsze sprawy na głowie niż majaczenie byle… obcego Brytola. – Ostatnie słowa odpowiedziałam pewnie, odwracając wzrok w kierunku okna. Oglądałam mijające drzewa, oczekując kolejnego, zapewne nie sympatycznego odzewu ze strony Niemca. Gdy nabrał głośno powietrza do płuc, wiedziałam, że zacznie gadać. Tak się jednak nie stało. Zamiast tego, w jednej sekundzie wagon szarpnął mocno, przez co wylądowałam prosto na klatce piersiowej blondyna. Natychmiastowo wypuścił z płuc, przed chwilą nabrane powietrze.

- Wybacz.- jęknęłam cicho, opadając na siedzenie obok. Starając się rozmasować obolałe ramię, którym uderzyłam w metalowy stoliczek obserwowałam podrywającego się z miejsca Erica.
- Co do.. – nie zdążył dokończyć, gdyż kolejne szarpnięcie spowodowało, że upadł on na rząd foteli, gdzie wcześniej zajmowałam miejsce. Siła z jaką uderzały w nas gwałtowne ruchy pociągu spowodowały, że zaryłam kolanami o podłogę. Achim uniknął upadku, zapierając się jedną nogą o nóżkę kanap z naprzeciwka. Szarpnął lekko moje ramię, jakby zmuszając mnie do wstania. W jednej chwili rozległ się huk, wszystko obróciło się parokrotnie o sto osiemdziesiąt stopni. Lataliśmy po przedziale jak lalki porzucone na wiatr. Dźwięk bijącego się szkła,  niemieckie przekleństwa, hałas spowodowany…wybuchem? Wszystko zmieszane w jedną niespójną całość, panowało dookoła, nieustannie. Nawet nie wiem ile razy oberwałam czymś twardym lub ciężkim, musiało być tego sporo, skoro krótko po zdarzeniu mój umysł  spowił mrok.
Ocknęłam się, leżąc na zimnej, pogiętej ścianie. Mój policzek dotykał twardej ziemi, w miejscu, gdzie jeszcze nie dawno znajdowało się okno. Wagon leżał na prawym boku, a wszędzie wokół panowała martwa cisza. Otworzyłam oczy, piekły, a obraz który rozpościerał się przed nimi był zamazany.
- Halo…- szepnęłam, nie mogąc zdać się na nic więcej. Starałam się podnieść rękę co spowodowało tylko ogromną falę bólu rozlewającą się na całe ciało niczym śmiercionośna trucizna. Muszę wstać… powtarzałam sobie w myślach. Czas, podczas którego starałam podnieść się do siadu ciągnął się w nieskończoność, i nie przynosił nic poza bólem. W końcu po wielu próbach, zalana łzami, usiadłam opierając się o ścianę, a w zasadzie sufit za sobą. Kiedy do moich uszu dotarło ciche kaszlnięcie, nie wiadomo dlaczego poczułam ogromną ulgę.
- Żyjesz.. Eric…on wypadł przez okno… - mój rozmówca siedział naprzeciw, pozbawiony marynarki od munduru i jednego z butów. – Dobrze, że chociaż ty żyjesz…żaden zysk, ale zawsze coś. – dodał z przekąsem.
- Chyba złamałam rękę.. – mruknęłam wciskając się w kąt. Łzy przez ból, samoistnie spływały po moich policzkach.
- I krwawisz. – dodał. Nie brzmiał na obolałego, ba, nie wyglądał nawet najgorzej, pomijając rozcięcie na czole i brudną koszulę.
- To co robimy…- szepnęłam spoglądając w jego kierunku.
- Chyba nie zostaje nam nic oprócz czekania… Ktoś w końcu się zjawi. Pierdolone wojsko…Polacy, to na pewno ich sprawka. – wywarczał przez zaciśnięte zęby. Przemilczałam. Nie chciałam wdawać  się z nim w dyskusję. Nie teraz.

Achim? Nie obraź się, sobie zrobiłam większe kuku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz