2.08.2017

Od Rodericha c.d. Noah'a

- Ja, dein Onkel... - westchnął Roderich, odprowadzając dziewczynkę wzrokiem. Mimo wyraźnego zaabsorbowania dzieckiem, kątem oka zauważył niespodziewany gest Noaha. Widząc, że mężczyzna zdecydował się pomachać jej na pożegnanie - jakie to niewinne i miłe, a jak bardzo niepasujące porucznikowi SS - w jednej chwili spojrzał na niego z zupełnie innej strony.
Jak miło, że nie jesteś ponurym, nadętym Niemcem. Imponujesz mi.
- Nie ma nic wspanialszego niż dzieci, prawda? - spytał, jeszcze raz zerkając na nadpobudliwą dziewczynkę. - Nigdy nie robią się nudne, mają takie pomysły, jakie nam w życiu nie przyszłyby do głowy.
- Lubi pan dzieci? - zapytał Noah.
- Uwielbiam. To jedne z najwspanialszych stworzeń na świecie - przyznał, rzucając ostatnie spojrzenie na orbitującą wokół matki dziewczynkę i z powrotem oddając całą swą uwagę Noahowi. - O co mnie pan pytał? O Austrię. Nic ciekawego. Jeśli nie lubi pan gór, to nie wiem czy mogę ją polecić jako miejsce na wakacje. Wszędzie daleko, wysoko i dużo śniegu w zimie. Widoki są cudne, ale zdecydowanie bardziej cenię dostęp do cywilizacji i rozrywki kulturalnej na nieco wyższym poziomie. Pod tym względem polecam Wiedeń. Prawie dorównuje niemieckim miastom.
Porucznik przytaknął z filiżanką kawy przy ustach, po czym zapytał:
- A jak się panu pracuje w Warszawie?
Roderich nie odpowiedział od razu. Zajął się dopijaniem swojej kawy i pozornie niewinnym obserwowaniem Noah'a. Rozmyślał o tym, że bardzo pasowałyby mu jasne włosy. Jego oczy w kolorze głębokiego błękitu były przewspaniałe. Idealne. Rysy twarzy nie zostawiały nic do życzenia. Męskie, a jednak mające w sobie coś z poezji. Trochę, nie za wiele, bo gdyby było jej za dużo, też nie byłoby dobrze. Wspaniały niemiecki mężczyzna, cóż więcej dodawać?
- Z zasady nie umieram z nudów. Są pozytywy siedzenia w Polsce: mogę się uczyć polskiego - wzruszył beznamiętnie ramionami, absolutnie nie dając po sobie poznać, jakie myśli zajmują jego umysł. - Ale do teatru tu nie pójdę, niestety. Lubię jednak rozumieć o czym do mnie mówią. - Zamilkł, jednak po chwili dodał: - Teraz zobaczę, czy wygodnie pracuje się tu w terenie, ganiając za poszukiwanym kolegą. Może będzie ciekawie.
Kawa wystygła szybko. Roderich oddał się jednej ze swoich ulubionych czynności - mówieniu, rozwijając podsunięte przez czarnowłosego tematy. Nie czuł się z tym źle, wręcz przeciwnie. Wylewanie z siebie potoku nic nie znaczących słów w pewien sposób go relaksowało.
Kończąc ostatni łyk swojego napoju, nie omieszkał zwrócić na to głośno uwagi. Dopiero wtedy zauważył, że Noah skończył swoją jeszcze wcześniej.
- Zanudzam pana? - spytał, unosząc lekko prawą brew. Uśmiechnął się przy tym pogodnie, by dać mu do zrozumienia, że odpowiedź twierdząca nie będzie dla niego krzywdząca.
- Nie, jest pan doprawdy ciekawą osobą. Miło się z panem rozmawia - odparł Noah, prezentując swój zniewalający wręcz uśmiech.
- Bardzo mi miło z tego powodu - podziękował Roderich, zerkając ze smutkiem w pustą filiżankę. - Nie sądzi pan, że kończy nam się czas?
- Chce pan wracać?
- "Chcę" to zdecydowanie niedopasowane słowo, ale nie skończyłem jeszcze pracy - wytłumaczył, spoglądając głęboko w niebieskie oczy porucznika. Był nadzwyczaj rozluźniony, w przeciwieństwie do większości osób informujących o tym, że są zmuszone opuścić swego rozmówcę. Wierzył w zrozumienie bruneta i miał nadzieję, że się nie obrazi.
- Oczywiście - przytaknął Noah. - Odwiozę pana.
Roderich wyciągnął swój portfel, by wyłożyć zapłatę za kawę na stół. Powstrzymał go jednak łagodny, choć ewidentnie stanowczy głos mężczyzny:
- Panie Hilse. Płacę za nas obu, proszę nie wyciągać pieniędzy.
- Jest pan pewien? - spytał Roderich, podnosząc na niego wzrok.
- Całkowicie - przytaknął z uśmiechem. - Mam nadzieję, że się pan zgadza.
- Jeśli tak pan sobie życzy, to nie będę się opierać. Dziękuję - odwzajemnił wdzięcznie uśmiech.
Po tym, jak Noah wyłożył na stół zapłatę za ich kawę, obaj wojskowi skierowali się do wyjścia. Austriak nie mógł powstrzymać intensywnej chęci przestudiowania każdego ruchu Niemca, od wyciągnięcia papierowych złotych z portfela do złapania za klamkę od drzwi swojego samochodu. Podobały mu się pewność i gracja, które widział w jego ruchach. Nietrudno było mu wyobrazić sobie jak wiele kobiet się do niego przystawia.
- Kocham niezobowiązujące rozmowy - wymruczał Roderich, wpatrując się w przednią szybę, gdy samochód Noaha zatrzymał się przed bramą strzegącą wjazdu na teren UB - ale koniecznie musimy się jeszcze kiedyś spotkać bardziej prywatnie.
Nałożył lekki, subtelny akcent na ostatnie słowo. Zerknął kątem oka na przystojnego porucznika i uniósł kącik ust w uśmiechu. Ofiarowawszy mu to z pozoru niewinne, acz znaczące spojrzenie, opuścił pojazd, żegnając się krótko.
Szeroki uśmiech nie opuścił go aż do powrotu do swojego gabinetu.






Siedział przy niedużym, owalnym stoliku w pięknie wysprzątanym, ładnie urządzonym salonie, dobrze oświetlonym poprzez światło słoneczne wpadające przez duże okno skierowane na południe. Stolik przykryty był uroczą, ręcznie szydełkowaną serwetką. Podobne rękodzieła można było znaleźć także na komodzie i na kanapie, co zdradzało czym w wolnym czasie musiała zajmować się pani domu. Dywan o kwiecistym motywie nie wyglądał na nowy, ale był zadziwiająco czysty. Można byłoby się nawet na nim położyć.
- Urodziła się pani w Warszawie, pani Mario? - skierował pytanie do szczupłej, wysokiej kobiety siedzącej naprzeciw niego. Kobieta ta miała jasnobrązowe, krótkie włosy, była dobrze ubrana, a jej twarz poprawiona została perfekcyjnym makijażem. Mogła mieć około trzydziestu lat. Siedziała sztywno, prostując plecy i rzucała niepewne spojrzenia na swego gościa. Roderich również zachowywał prawidłową postawę przy siedzeniu przy stole, jednak zachowywał się zdecydowanie swobodniej.
- Tak, proszę pana - odpowiedziała po niemiecku.
- Zawsze było tu tak ponuro?
- Nie, nie zawsze. To było bardzo żywotne miasto.
- Szkoda, że nie mogłem ujrzeć go, kiedy takie było - westchnął starszy sierżant, uśmiechając się melancholijnie.
- Wielka szkoda - przytaknęła szatynka. - Nie pije pan kawy?
Mężczyzna spojrzał na filiżankę czarnej kawy, stojącej na stoliku przed nim. Kiwnął lekko głową i uniósł ją do ust, by upić pierwszy łyk.
- Widzi pani, jestem zbyt rozkojarzony. Nie sypiam ostatnio dobrze - powiedział powoli i wyraźnie, mając na uwadze to, że język niemiecki nie jest rodzimą mową jego rozmówczyni.
- Dlaczego?
- Męcząca, nieprzyjemna praca. Ciągłe patrole, obserwowanie obywateli, sprawdzanie donosów na działaczy anty-niemieckich, areszty, przesłuchiwania, likwidacje... - mówił spokojnie, jakby wymieniał cechy charakteru kogoś ze swojej rodziny, a nie zdradzał nieoficjalne działania Gestapo. W miarę jak wymieniał, twarz kobiety zaczynała wyraźnie blednąć. Pomalowane czerwoną szminką usta skrzywiły się mimowolnie. Roderich zmierzył ją ciepłym spojrzeniem znad swojej filiżanki.
- Teraz to pani nie pije - zwrócił uwagę.
Kobieta automatycznie sięgnęła po swoją kawę i upiła łyk.
- Wie pani, że mamy tu szpiega? - kontynuował mężczyzna. - Tu, mam na myśli, w Warszawie. Przebiegły Amerykanin dostał się nasze szeregi i przywłaszczył sobie kilka ważnych dokumentów. Sprawa jest o tyle poważna, że te dokumenty mogą podziałać na USA jak przysłowiowa płachta na byka. Też by się w pani krew zagotowała, gdyby wiedziała pani co się dzieje w Oświęcimiu, na Majdanku... A ja dostąpiłem wątpliwego zaszczytu ganiania po mieście z nosem przy ziemi, żeby go znaleźć, zanim zrobi się przez niego nieciekawie. Przyznam się, że nie wziąłem się za to odpowiednio. Przede wszystkim nie spieszyłem się. A w takich sprawach trzeba się spieszyć, rozumie pani. Samo puszczenie kabli wśród ludzi nie wystarczy.
Urwał, widząc reakcję Marii. Szatynka starała się oddychać jak najspokojniej, ale drżenie jej ciała wskazywało na coś zupełnie innego.
- Pewnie zastanawia się pani dlaczego jej to mówię? - podsunął jej pytanie Roderich. - Na pewno zdaje sobie pani sprawę, że to ściśle tajne i póki co nikt nie powinien o tym wiedzieć. A szczególnie Amerykanin, bo już dawno zniknąłby z miasta. Na szczęście wiemy, że póki co jeszcze jest. No więc... - Zrobił przerwę na napicie się kawy. - Mówię to pani, ponieważ wiemy też, że współpracowała pani z nim.
Maria zamarła. Jej ponętnie czerwone, uchylone wargi zamarły, niezdolne do wypowiedzenia jakiegokolwiek dźwięku. Akurat w tym momencie, do kobiety podeszła jej sześcioletnia córka, mimo wyraźnego zakazu opuszczania swojego pokoju, który matka dała jej wcześniej, gdy w drzwiach ich mieszkania niespodziewanie pojawił się Roderich. Dziecko przytuliło się do mamy, zerkając nieufnie na gestapowca.
- Proszę pana... - wydusiła z siebie kobieta po odzyskaniu głosu. Objęła córkę kojącymi, matczynymi ramionami, jakby chciała ją obronić przed człowiekiem, który siedział po drugiej stronie stołu. - Nie mam pojęcia, o czym pan mówi... nie jestem powiązana z żadnym szpiegiem... musiała zajść pomyłka!
- Spokojnie, niech się pani nie trudzi - odpowiedział Roderich krzepiącym głosem. - Szpieg został już namierzony. Moi podkomendni już go łapią. Ja czekam tylko, aż będzie w ich rękach. I tak wyszło, że czekając, umilam sobie czas kawą z panią. Musi pani wiedzieć, że nigdy oczekiwanie nie było tak miłe, jak teraz.
- Szpieg... namierzony... - powtórzyła kobieta.
- Ów szpieg będzie mógł pani zaświadczyć, że pomagała mu pani. Ale obydwoje wiemy przecież, że nie potrzebuje pani od niego zaświadczenia, prawda?
Maria podniosła się, nadal obejmując córkę. Jej zachowanie zdradzało przerażenie i panikę.
- Proszę pana - odezwała się, siląc się na mocny, zdecydowany głos. - Nie wiem, dlaczego podejrzenie padło akurat na mnie, ale zaręczam panu... na... na Hitlera... że nie mam z tym nic wspólnego!
- Wcześniej była pani bardziej przekonująca... Powiedzieć pani, skąd wiem, że jest pani związana z jego sprawą? To dosyć zabawne, bo w dużej mierze o zdobyciu jakiegokolwiek tropu zdecydowała właśnie pani. Zna pani angielski, prawda, Mario? To rzadkość wśród Polaków. Ale 13 kwietnia, w środę, o godzinie 9:15 mogła pani mówić w tym języku ciszej, a najlepiej w ogóle, jeśli szła pani wtedy korytarzem do swojego mieszkania. Było to nieprofesjonalne. I zgubne, bo Gestapo słyszy i nie śpi. Musiała pani wiedzieć o podsłuchach. Przecież nie od wczoraj siedzi pani w tych sprawach. W każdym razie mogę być pani tylko wdzięczny, bo inaczej pewnie nie znalazłbym Lucasa Forda. Zdaje sobie pani sprawę, jak bardzo przeraziła mnie ta sprawa? Byłem bezradny, nie miałem pojęcia jak się za to wszystko wziąć. Do niedzieli moja głowa wisiałaby nad drzwiami w gabinecie Hitlera, a ciało leżałoby w jakimś rowie gdzieś w zachodniej Polsce. I wiele osób byłoby niezwykle uradowanych z tego powodu.
Szatynka zachłysnęła się powietrzem, nie mogąc już dłużej powstrzymać płaczu. Córka przytulała się do niej. Emocje matki nie udzielały się dziewczynce; wyglądała nad wyraz poważnie i z opanowaniem obserwowała Rodericha, z pewnością zdając sobie sprawę, że to on jest odpowiedzialny za płacz matki, nawet jeśli nie rozumiała o czym rozmawiają dorośli. Zdawała się być w każdej chwili gotowa do obrony swojej rodzicielki.
Drzwi mieszkania otworzyły się, uderzając z głośnym hukiem o ustawioną przy wejściu szafę i do środka wmaszerował funkcjonariusz Gestapo.
- Starszy sierżancie! Szpieg...!
- Ha! Nareszcie! - wykrzyknął radośnie Roderich, wstając i podnosząc położoną na stole czapkę. - Pani wybaczy, muszę...
- Szpieg jest martwy!
Gwałtowny, niemal bolesny skurcz szarpnął policzkiem Rodericha. Kącik jego wargi zaczął drżeć mimowolnie, gdy sierżant powoli przeniósł wzrok na funkcjonariusza.
- Jak to jest martwy?!





Miejska kostnica na ulicy Oczki miała być właśnie zamykana. Powoli gaszono światła i doprowadzano wszystkie pomieszczenia do porządku. Roderich stał przy stole, na którym złożone zostało ciało Lucasa Forda. Miał na sobie czarny, skórzany płaszcz z powodu panującego w pomieszczeniu niesamowitego chłodu. Czapka Gestapo rzucała cień na jego twarz, nie zakrywając jedynie wykrzywionych w niezadowoleniu ust.
Na martwej twarzy Amerykanina wymalowany był przerażający wręcz spokój. Blada, poszarzała skóra zdawała się być jaśniejsza niż prześcieradło, na którym leżał trup. Sine usta uchylone były lekko, jakby tuż przed śmiercią Lucas Ford ostatni raz wzdychał. Roderich zastanawiał się, jak mógłby zinterpretować to ostatnie westchnięcie.
- O czym myślałeś na moment przed? - spytał na głos. - Z jakiegoś powodu nie może mi to dać spokoju, więc pytam. Pewnie już uważasz mnie za psychola, bo rozmawiam z umarlakiem. Ale trochę mi przykro, że nie mogliśmy pogadać.
Zamilkł na chwilę, naiwnie oczekując odpowiedzi. W tym czasie zauważył, jak jeden z pracowników mu się przygląda.
- Może pan jeszcze nie zamykać? Proszę mi dać trochę czasu - poprosił cichym, pokornym głosem.
Mężczyzna kiwnął posłusznie głową i pospiesznie opuścił pomieszczenie. Roderich powrócił do nieżywego Lucasa:
- Żebyś się chociaż zastrzelił... mógłbym napisać w raporcie, że to ja w ciebie wymierzyłem. Ale zatrucia cyjankiem nie mogę niestety sobie przypisać. Zabrałeś mi trochę chwały. A byłem już całkiem blisko złapania cię żywcem. - Zamilkł, przypominając sobie jak dotarł do piwnicy, do której zbiegł wcześniej Amerykanin. Jego ciało leżało wtedy przy ścianie, już sztywne a stojący wokół niego wojskowi rozglądali się bezradnie, nie wiedząc co robić. Prawie wszyscy znajdowali się wtedy w zasięgu Rodericha, którego furia przewyższyła wtedy wszystkie ataki złości, jakie kiedykolwiek go opanowały. Uśmiechnął się ponuro na to wspomnienie. Po chwili ciszy kontynuował jednostronną rozmowę: - Ale nie udało ci się. Mam twoje dokumenty. Mam nawet łączniczkę. Osobiście ją przesłucham, skoro ty już nie żyjesz. Cieszę się, bo rzadko dane jest mi prowadzić przesłuchania z kobietami. Niedobrze, że wzięła się za taką robotę, mając pod opieką córkę. Nie wróżę im różowej przyszłości.
Nieboszczyk nie zamierzał odpowiadać, i choć Roderich miał świadomość, że nigdy mu nie odpowie, odczuwał straszną irytację. Więc zaczął sobie wyobrażać potencjalne odpowiedzi Amerykanina, wypowiadane w jego niezrozumiałym języku.
- Masz zdecydowanie za szybki przebieg. Nie oszczędzałeś się, co? Za dużo aktorstwa, za dużo sztucznych uśmiechów ogłupiających biednych Niemców. Mówisz, że to nieuniknione? Spójrz na mnie, mam trzydzieści pięć lat, uśmiecham się łącznie siedem godzin na dzień i prawie nie mam zmarszczek. Dbam o siebie. Chciałem cię namówić do przykładania większej wagi do swojej pielęgnacji, ale przecież już nie żyjesz i nie potrzebujesz tego. No oczywiście, ty miałeś bardziej aktywny tryb życia. Szybciej się zmarnowałeś, bo ciężko pracowałeś. Widzę, że cię nie przekonam.
Rozmawiał z nim długo, cały czas przeciągając moment, w którym biedny, zestresowany pracownik mógłby zamknąć kostnicę i pójść do domu. Proszony o "jeszcze dziesięć minut", nie miał odwagi sprzeciwić się mężczyźnie w mundurze. A że tych próśb o "jeszcze dziesięć minut" padło w międzyczasie całkiem sporo, skończyło się na tym, że przesiedział z sierżantem do prawie pierwszej w nocy, zanim ten w końcu pożegnał się ze swoim nieoddychającym rozmówcą i opuścił kostnicę.





W piątkowy wieczór Urząd Bezpieczeństwa zaczynał wyludniać się wcześniej. Austriacki gestapowiec maszerował korytarzem, składając w dłoniach sporą ilość dokumentów. Pod pachą trzymał swoją osobistą aktówkę oraz zgięty w pół płaszcz.
- Hilse, gdzie niesiesz te dokumenty? - zaczepił go jeden z funkcjonariuszy, wyższy stopniem od Rodericha.
- Do Reinharda Yberna, to jego własność - odparł blondyn, rzucając gestapowcowi niewinne spojrzenie.
- O tej porze? Jest piątek wieczór!
- To sprawa niecierpiąca zwłoki. Pozwoli mi pan wykonać zadanie? - Potulny uśmiech widocznie zadziałał na Niemca, bo jego srogie spojrzenie zaraz zmniejszyło swe natężenie. Puścił Rodericha i odszedł w swoją stronę, tak samo jak sierżant, który w kilka minut znalazł się na parkingu przy swoim samochodzie. Rzuciwszy płaszcz, aktówkę i dokumenty na siedzenie, odpalił silnik i wyjechał przez szlaban, uchylony dla niego przez strażników. Pojechał pod adres podany na wizytówce Noaha Volkera.
Po dwudziestu minutach drogi znalazł się w obranym na cel miejscu. Zaparkował samochód przy ulicy i zabierając wcześniej dokumenty zawierające raport z ostatniej akcji, dokumentację przesłuchania Marii Cichockiej, akt zgonu Lucasa Forda oraz skradzione przez niego papiery, skierował się do budynku, w którym miało znajdować się mieszkanie czarnowłosego pułkownika.
Sierżant miał szczerą nadzieję, że zastanie mężczyznę w domu, nawet jeśli trochę pomiesza mu szyki swoją niezapowiedzianą wizytą. Po prawdzie, nie umawiał się z nim, ponieważ nie miał na to ani chwili czasu przez cały dzień. Od rana zajęty był monotonnym przesłuchaniem łączniczki Amerykanina i sporządzaniem raportu dla Yberna, ale czując się bezkarnym za wszystko co robił, nie zaprzątał sobie głowy tym, czy jego odwiedziny będą mile widziane.
Moje odwiedziny miałyby nie być mile widziane?!
Zapukał do drzwi oznaczonych odpowiednim numerem. Po drugiej stronie dało się słyszeć męskie "Moment!", a dosłownie dwie sekundy potem drzwi otworzył porucznik Volker.
O ile wcześniej Roderich narzekał w myślach na chłodny wieczór, teraz wszystko było już w porządku. Noah prezentował się nad wyraz korzystnie z nagim, mokrym torsem i nieułożonymi, równie mokrymi włosami. Z pewnością mył się lub miał zamiar się myć, wnioskując po niezapiętych spodniach od munduru, które zapewne nałożył przed sekundą. Zaskoczenie wymalowane na jego pięknej twarzy było zachwycające.
- Sieg Heil, poruczniku - przywitał się Roderich, jeszcze zanim brunet zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. - Widzę, że przyszedłem nie w porę, przepraszam. Czy dokumenty odnośnie Lucasa Forda mam dostarczyć kiedy indziej? - spytał, unosząc teczkę z dokumentami na wysokość swojej twarzy.


< Noah // wybacz, za tą szaloną ilość tekstu, mam nadzieję, że jest chociaż zrozumiały xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz