2.08.2017

Od Noah'a C.D. Matthias'a

Achtung:
Właśnie ogarnęłam, że ludki w tych czas nie posiadały topów - koszulek. Chyba, że wasze postacie chodzą w " męskim/żeńskim bikini " to co innego. Kobiety miały rękawek, do połowy ramienia w sukienkach - dziękuję za uwagę.

Z szerokim uśmiechem, który wciąż gościł na mych ustach, wyciągnąłem talerzyki z szafki i położyłem na stole. Matthias jest wspaniałym kucharzem, zdecydowanie lepszym od tych w restauracjach. Uwielbiałem jeść jego dania, a śniadanie, jakie szykował, to była swego rodzaju nowość.
Po chwili chłopak nakładał gotową jajecznicę na naczynia, a ja wszystko porozstawiałem na meblu, jak trzeba. Sztućce, herbatę, cukierniczkę, solniczkę i łyżeczki do słodzenia. Przyznam, że cukier mógł siedzieć u mnie długo, dlatego też wymieniałem go co jakiś czas, by nie był zbyt stary dla gości. Sam osobiście nie używałem tego słodzika, psuł smak. Czasami, ale dość rzadko, gdy coś pichciłem. Wtedy trochę go używałem, lecz znowuż nie za wiele, aby poszło całe opakowanie.
Zjedliśmy swoje porcje w ciszy, której nie chciałem zabijać, ze względu na stan, w jakim się znajdował: kacu. Wyglądał doprawdy mizernie, choć i tak wyczyn, iż nie wymiotował. Większość ślęczałaby przed sedesem na buddystę. Podziękowałem mu za dobroć, jaką okazał, robiąc owe danie. Zapewniłem, że posprzątam, a on spokojnie może się ubierać, co go zadowoliło. Wybył z mieszkania bez ociągania, nie zapinał specjalnie koszuli, ot co na kilka guzików. Zająłem się więc tym, czym musiałem: ogarnięciu syfu. Myłem talerze, gdy poczułem jak kot, ociera się łebkiem o moją nogę, miaucząc. No tak, moja kochana, puszysta kuleczka nie dostała swojej porcji. Westchnąłem cicho i wyjąłem z chłodziarki miseczkę, z przygotowanym wcześniej posiłkiem dla zwierzaka. Kiedy Sahir został nakarmiony, a mieszkanie doprowadzone przeze mnie do stanu przed wprowadzeniem, udałem się do pokoju. Dziś niestety musiałem poniańczyć swoją, jakże kochaną kuzynkę Iris. Godzinę po zwleczeniu się w łóżka w miłym towarzystwie, wychodziłem już na uliczkę, gdzie pozostawiłem swój pojazd. Musiałem dojechać aż do Pruszków – była to kwestia około dwudziestu pięciu minut.
Nim wsiadłem do swego Mercedesa, zauważyłem dwóch młodych chłopaków, którzy szli, śmiejąc się donośnie. Pokręciłem tylko głową, kiedy usłyszałem, jak miedzy sobą się chwalili, jakie to flagi niemieckie zdjęli z masztów. Jako że byli kilka kroków przede mną, odezwałem się do nich przyjaznym tonem:
– Mam nadzieję chłopcy, że nikt was nie zauważył – powiedziałem, unosząc kącik ust. – Spokojnie, nic wam nie zrobię. Na przyszłość nie mówcie o takich rzeczach, to, że jestem Niemcem, nie wiąże się z pojęciem „nie umiem mówić po polsku” – posłałem im łagodny uśmiech, na jaki było mnie tylko stać.
Sparaliżowani strachem stali w bezruchu, żaden nie wiedział co odpowiedzieć. Minąłem nastolatków, kompletnie ignorując ich istnienie. Chwile oglądali się za mną, a gdy dotarłem do dorobku swojego życia – czyli samochodu, wsiadłem za kierownicę i odjechałem spod blokowiska. Dotarłszy na miejsce mej męki: pod dom wuja, w którym to miałem spędzić bite kilka godzin z małą zołzą, doszedłem do pewnego wniosku. Mianowicie, jak bardzo miałem przerąbane. Sto dwadzieścia minut z nią to już wyczyn, ale siedzenie od siódmej do trzynastej równało się z męką.
Szczęście w nieszczęściu, była nader inteligentnym dzieciakiem, mającym dopiero dwa latka. Westchnąłem ciężko, wysiadłszy z auta. Ruszyłem do furtki, która była otwarta i wszedłem na posiadłość wujaszka. Zapukałem do drzwi, ostatni raz żegnając się z wolnością.

*** Po dobrych sześciu godzinach męki i wykończenia psychicznego ***

Wracałem z mieściny zmordowany, ile można było się bawić? Z Iris bez końca. Skąd ona czerpała tyle energii? Gdyby moi ludzie byli tacy jak ona, to by nie narzekali na zakwasy i moje wykwintne rozgrywki. Ujrzawszy kochany blok, w którym mieszkałem, od razu się uśmiechnąłem. Odpoczynek, obiadek przygotowany przez Matta... Ach, to było to! Zaparkowałem pojazd w swoim ulubionym miejscu, tuż przy drzewie i czym prędzej pognałem do klatki schodowej. Wyszedłem na pierwsze piętro, praktycznie skacząc po schodach, aż znalazłem się przed drzwiami mieszkania Matthiasa.
Uderzyłem kilka razy pięścią o drewno, co skutkowało charakterystycznym dźwiękiem stukania.
Bitte herein! –usłyszałem krzyk młodszego, widać siedział jak zwykle w kuchni i dokańczał obiad.
Wszedłem zatem do mieszkania, od razu uderzył mnie piękny zapach, unoszący się w powietrzu. Mój brzuch, aż się odezwał, mmm gulasz. Zdjąwszy buty, poszedłem do pomieszczenia, w którym przebywał młodszy.
– Widzę, że coś dobrego przygotowałeś – odparłem, unosząc wysoko koniuszki ust.
Błękitnooki wywrócił tylko oczami i położył dania na stole wraz ze sztućcami, minąwszy mnie wcześniej w przejściu.
– Smacznego – rzucił w zamian, zasiadając na kanapie przy swoim talerzu.
Kiwnąłem głową, odpowiadając „wzajemnie” i zabrałem się za pochłanianie pyszności. Zdecydowanie byłem szybszy od niższego, ten zaledwie był w połowie swojej porcji, a ja już podziękowałem za danie. Odsunąłem talerz, zauważywszy leżącą tuż obok mnie książkę od matematyki i otwarty zeszyt. Zaciekawiony czego uczy się mój jakże dobry sąsiad, wziąłem go do ręki i zacząłem przeglądać. Uniosłem lekko brwi, widząc wręcz prymitywne – jednak skuteczne – sposoby rozwiązywania równań.
– Hm, Matthias? – chłopak podniósł na mnie wzrok. – Wiesz co, zrób mi kawę, jak zjesz, a ja zrobię ci w ten czas zadania, co ty na to? – zaproponowałem, zagryzając lekko wargę. Wydawał się zaskoczony moją propozycją, ale i zadowolony, bo mruknął pod nosem „okej”. Dojadł swój gulasz i zebrał naczynia, a ja w tym czasie odrabiałem jego zadanie. Zajęło mi to niecałe pięć minut, blondyn dopiero odkręcał kurek, by umyć talerze oraz sztućce, a działania miał rozwiązane.
Skoro Matt był zajęty, czemu by tego nie wykorzystać? Rozejrzałem się po pomieszczeniu, aż moim oczom rzuciło się biurko. Zaciekawiony, cóż ten młodzieniec może w nim trzymać, podszedłem do owego mebla. Przepatrzyłem jego zawartość i ku mojej uciesze, znalazłem notatniki. Wziąłem wszystkie, jakie mnie zainteresowały i pochowałem po kieszeniach wewnątrz munduru. Rozłożyłem je uprzednio po równo, by nic nie było widać, że coś mu podwinąłem. Usiadłem z powrotem na kanapie z założonymi dłońmi za głowę.
W końcu przyszedł mój ukochany... napój.
– Już zrobiłeś? – spytał sarkastycznie, zarzucając mi z lekka wykorzystanie go.
- Żebyś wiedział, proszę, oto twoje zadanie – mruknąłem, podając mu uzupełniony zeszyt aż na trzy kartki.
Kiwnąłem łebkiem, dziękując i zasiadł obok, błądząc wzrokiem po liczbach. Zapewne nauczyciel miał pytać chłopaka z zadania, co było dla wykładowców typowe. Sączyłem powoli kawę z kubka, przyglądając mu się.
– Już myślałem, że napiszesz mi referat na dziesięć stron... – zaczął. – Nie jest najgorzej, trzy strony i tak wystarczą, dziękuję – powiedział, darząc mnie szerokim uśmiechem.
– Ależ nie ma za co, ciesz się, że nie spisałem ci całego zeszytu, robiąc przykłady na wszystkie możliwe sposoby – zmrużyłem lekko oczy.
Matt burknął tylko coś niezrozumiałego pod nosem, ale zignorowałem to. Wypiłem w ten czas, kiedy analizował działa całą kawę.
– Dziękuję za ten pyszny napój – puściłem oczko niższemu, jak to miałem w swoim nawyku. Zerknąłem na zegarek na nadgarstku.– Och, muszę już iść, cześć – powiedziałem, podnosząc się z kanapy.
Młodszy spojrzał na mnie niezrozumiałym wzrokiem, już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz nie było mu to dane. Zdołałem opuścić jego mieszkanie i zamknąć się w swoim.
Przebrałem się w wygodniejsze ubranie, kładąc swój skarb na szafce nocnej przy łóżku. Założyłem luźne spodenki i koszulę z krótkim rękawem (podwiniętym), w których uwielbiałem paradować po swej włości. Położyłem się wygodnie na posłaniu i oddałem się czytaniu lektury.


<Matt? >


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz