19.08.2017

Od Josefine CD Achim


Dzisiaj szefowa stwierdziła, że powinnam zrobić sobie dzień wolnego. Niezbyt mi się to podobało, szczerze mówiąc, jednak pomimo swoich usilnych próśb i błagań zostałam zmuszona do opuszczenia swojego miejsca pracy. Od jednej z bliźniaczek dowiedziałam się, że chcą przetestować jakąś nową kucharkę nie narażając jej na moje dogryzki. Fakt, może czasem byłam nieprzyjemna dla współpracowników, ale żeby od razu izolować mnie od pracy, którą kocham? Godzinę zastanawiałam się, w co włożyć ręce, jeśli nie mogę gotować w swojej restauracji. Zdecydowałam się na długi spacer, bo w sumie nie miałam niczego innego do roboty. Było w miarę ciepło i cieszyłam się promieniami słońca na swojej skórze. Gdy tak patrzyłam na leniwie przemykające po niebie chmury, zaczęłam się nawet cieszyć, że nie jestem w pracy. Przemieszczałam się sprawnie pomiędzy ludźmi i patrzyłam na przemykające po ulicy samochody. Raz po raz ktoś mnie potrącał, ale mnie to jakoś nie dobijało. Nawet cieszyłam się z tego tłumu wokół mnie. To znaczyło, że nie siedzę teraz otoczona tylko pięcioma osobami, krzątajac się po kuchni i rzucając rozkazami i radami na prawo i lewo. Ten dzień odpoczynku dobrze mi zrobił, ale na dłuższą metę nie wytrzymałabym bez stałego zajęcia. Poza tym skądś muszę brać pieniądze. A skąd miałabym je brać, jeśli nie z pracy, którą kocham? W pewnym momencie gdzieś po prostu usiadłam, nie wiem nawet gdzie. Nie miałam pojęcia, która jest godzina czy jaki mamy dzień tygodnia. Podczas spacerów zwykle wpadam w dziwną melancholię i tracę poczucie czasu. Ale przynajmniej pomaga mi się to zrelaksować. Patrzyłam na twarze przechodniów, niektórzy mieli typowo polskie rysy, inni bardziej niemieckie, ale to te niemieckie wydały mi się bardziej otwarte i przychylne. W niektórych momentach nawet przebiegały obok mnie dzieci. Cieszyły się z niewiadomych powodów, które starałam się odgadnąć, wymyślając różne scenariusze ich życia. To też jedno z moich typowych "dziwactw". Na twarz spadł mi kosmyk zakręconych włosów, który wypadł z wysoko upiętego koka. Po krótkim namyśle zostawiłam go tak, jak był. Kto wie, może nawet było mi tak ładniej? Oparłam głowę o dłoń i zastanawiałam się, co mam robić dalej. Wypadałoby może coś zjeść, więc chyba udam się do jakiejś restauracji. I to w sumie nie byle jakiej, do mojego miejsca pracy. Zobaczymy, co tam ciekawego gotują. Wstałam i powolnym krokiem ruszyłam na tak dobrze znaną mi ulicę.
~~~
Na miejscu, gdy weszłam do środka, uderzył mnie zapach potraw i przypraw, którego zwykle nie zauważałam, bo się przezwyczaiłam. Jak na tą porę przystało, wszystkie stoliki były zajęte, jednak udało mi się wypatrzeć wolne miejsce, obok samotnie siedzącego mężczyzny w niemieckim mundurze. Podeszłam do niego.
— Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? — zapytałam po niemiecku, a on kiwnął w odpowiedzi głową. Uśmiechnęłam się i usiadłam naprzeciwko niego. Nie chciałam wyjść na ciekawską, więc tylko rzuciłam na niego przelotne spojrzenie. Jadł powoli kurczaka w sosie i popijał go winem.
— Słucham zamówienia, proszę pani — usłyszałam za sobą znajomy głos, więc się odwróciłam i przywitałam jedną z bliźniaczek.
— Witaj Adele. Jak tam Agathe i Alina? — zapytałam, lustrując spojrzeniem jej zielone oczy i jasne, rozpuszczone włosy.
— A dobrze, dziękuję. Co masz zamiar zjeść?
— Hm. Jak zwykle, pewnie proponujesz danie dnia?
— Oczywiście.
— Więc wiesz już, co zamówię.
Adele uśmiechnęła się i, notując moje zamówienie, wróciła do kuchni. Jej dwie siostry przemieszczały się między stolikami i zbierały puste talerze.
— Znacie się? — zapytał mężczyzna, biorąc łyk wina.
— Tak, pracuję tutaj. Ale dzisiaj mam dzień wolnego — westchnęłam. Mężczyzna wyciągnął do mnie rękę.
— Achim Burshe — przedstawił się, a ja już miałam uścisnąc jego rękę, gdy on po prostu ucałował moją dłoń, tak niedbale, jakby robił to codziennie, ale tak... Dobrze, jakby skupił na tym geście całą swoją uwagę. Było to nawet miłe.
— Josefine Madeleine Bachmann — odpowiedziałam.— Po prostu Jose.

Achim?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz