3.09.2017

Od Adriana C.D. Kingi

Przepuściłam dziewczynę w drzwiach do kamienicy, a następnie wskazałem jej drogę po schodach na piętro, do mojego mieszkania. Wyjąłem z kieszeni płaszcza pęk kluczy i jednym z nich otworzyłem zamek, również puszczając Kingę przodem.
Od razu dotarł do mnie zapach placków z jabłkami i wiedziałem już, że w mieszkaniu z małą jest pani Emilka. Mieszkająca naprzeciwko staruszka często zajmowała się moją córką, gdy Hanka była w pracy lub wyjeżdżała poza Warszawę, do rodziny, tak jak tym razem. W normalnych okolicznościach wysłałbym z nią małą Karolinę, wiedząc, że przyjaciółka zajmie się nią dużo lepiej niż ja, tym razem jednak mała nie chciała jechać.
- Adrianku, to ty? - dobiegł mnie z pokoju zachrypnięty, drżący głos staruszki.
- Tak, pani Emilko, już wróciłem - uśmiechnąłem się pod nosem na jej troskę. - Wejdź, muszę znaleźć dokumenty - powiedziałem do Kingi, prowadząc ją za sobą w głąb mieszkania, do pokoju, w którym na jednym z foteli siedziała starsza sąsiadka, zajęta robieniem na drutach. Obok niej, na oparciu siedziała Karolina, która na mój widok od razu wskoczyła mi na ręce. Roześmiałem się, przytulając córkę i słuchając jej opowieści, jak świetnie dziś spędzała czas z babcią, jak to nazywała starą panią Emilię.
- A cóż to za kruszynka? - zapytała głośno siwa staruszka, patrząc na Kingę. - Jeszcze nie znam tej damy...
- Nazywam się Kinga - przedstawiła się nieśmiało harcerka.
- Usiądź i poczęstuj się plackiem - nakazała staruszka, głosem nieznoszącym sprzeciwu, wskazując na stół. - Czego tam tak szukasz, Adrianku? - zwróciła się do mnie, gdy przerzucałem poskładane na komodzie ubrania. Doskonale wiedziałem, że pod leżącą na niej serwetką była teczka z dokumentami.
- Białej teczki - westchnąłem. - Pani Emilko, przestawiała ją pani?
- Biała teczka... A tak, tak, wrzuciłam ją do którejś szuflady - mruknęła staruszka. - W końcu musiałam gdzieś poskładać twoją zacerowaną koszulę i spodnie - wytknęła.
- Nie musiała pani tego robić - zauważyłem. - Poprosiłem tylko o zajęcie się małą. Powinna pani odpoczywać - upomniałem, nie przerywając poszukiwań, w których pomagała mi wciąż siedząca mi na rękach Karo.
Sąsiadka niezadowolona odłożyła na bok włóczkę i druty, wstając z fotela, który cicho zaskrzypiał.
- A kto ma o was zadbać, jak nie ja? - zaczęła zrzędliwie. - Ty to byś oczywiście wolał, żebym ja nie robiła nic i tylko odpoczywała. Bo jak stara, to uważasz, że już powinnam się do tego leżenia przyzwyczajać... Ale powiem ci chłopcze, że jestem na tyle silna, że jeszcze przeżyję wojnę, ha! - przeniosła swój wzrok ze mnie na Kingę, która przysiadła przy stole, jednak nie jadła, co niezmiernie zasmuciło moją sąsiadkę. - Kruszynko, powiedziałam ci, jedz. I tak jesteś chudziutka - upomniała dziewczynę. Ta po kilku protestach skapitulowała i zaczęła jeść, zgodnie z poleceniem pani Emilii.
Roześmiałem się cicho, widząc, że ta niepozorna, siwa kobieta w fartuszku nie tylko na mnie tak działa.
- A po co ci jakieś teczki o tej porze, kochanieńki? - zapytała staruszka, wskazując mi właściwą szufladę, w której ją znalazłem. 
- Są dla Kingi - odpowiedziałem spokojnie, stawiając je na stole przy dziewczynie, która od razu wstała, kończąc jedzenie.
- W takim razie już będę szła - stwierdziła dziewczyna, biorąc teczkę pod pachę. - Bardzo dziękuję, było pyszne - zwróciła się do mojej sąsiadki.
- Toż to nawet nic nie zjadłaś! - jęknęła pani Emilka. - Ta dzisiejsza młodzież to same niejadki...
Przewróciłem oczami, stawiając córkę na podłodze i kucając przy niej. 
- Karo, zostaniesz jeszcze chwilę z panią Emilią? - zwróciłem się do córeczki, najpierw uzyskując zgodę od sąsiadki, iż jeszcze przez chwilę posiedzi u nas i popilnuje małej.
- Znowu wychodzisz? - sapnęła Karolina, wydymając niezadowolona wargi.
- Wrócę nim się zorientujesz - obiecałem, całując ją w czoło i wstając. - Idziemy?
Kinga pokiwała głową, wyszliśmy więc znów na klatkę, a później na ulicę.
- Miałeś zostać w domu, a ja miałam odnieść dokumenty - wytknęła, widząc jak ziewam ze zmęczenia.
- Odprowadzę cię kawałek - postanowiłem. 
Zaczęliśmy iść, a czując, jak małe kropelki deszczu zaczynają padać, zdjąłem swój płaszcz, narzucając go na ramiona Kingi, która żadnej kurtki na sobie nie miała. Dziewczyna spojrzała na mnie zdumiona, a ja tylko wzruszyłem ramionami.
- Masz kawałek drogi do przejścia, a nie wygląda na to, by miało przestać padać - zauważyłem. - Schowaj pod płaszcz dokumenty - dodałem po chwili.
- Adrian... Nie będę miała kiedy ci go oddać - stwierdziła po chwili Kinga.
- Przy okazji - zaśmiałem się cicho, wzruszając ramionami.

(Kinga?)

Od Evy C.D. Janka

Delikatnie przeciągnęłam kciukiem po kartce, rozmazując lekko kontury swojego rysunku. Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę, że obraz wygląda identycznie jak widok z mostu na Wisłę i zachodzące słońce, które widziałam ze swojej perspektywy podczas spaceru z Jankiem. Ta chwila wyryła się w mojej pamięci na zawsze, wyraźniejsza niż jakiekolwiek inne wspomnienie.
- Jak pięknie - pochwalił Erick, patrząc krzywo na swój rysunek słonia. - Mi nie wyszło...
- Dlaczego tak twierdzisz? - zapytałam z uśmiechem, nie chcąc zniechęcać dziesięciolatka. - Według mnie ten słoń jest uroczy. Niepowtarzalny - zapewniłam, rozczulając się na widok krzywych, wykonanych drżącą dłonią linii i nierównych wielkością uszu słonia.
Chłopiec skrzywił się lekko, nadal niezadowolony z efektu i wsparł głowę na dłoni, najwyraźniej myśląc, jak go naprawić. Podniosłam na chwilę wzrok, a widząc na sobie wzrok siedzącego po drugiej stronie stolika Marcusa, znów opuściłam głowę, udając, że przyglądam się naszym rysunkom. Mój starszy towarzysz popijał kawę, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Kończcie rysowanie - powiedziała z uśmiechem mama, pojawiając się na ganku z tacą, na której niosła talerz pełen kanapek i dzbanek ciepłej herbaty. Postawiła wszystko na stole i zajęła swoje miejsce po drugiej stronie Ericka. - Jedzcie - upomniała uprzejmie.
Odkąd tata wyjechał do Niemiec, Marcus często do nas wpadał. Zwykle sam, ponieważ Sharlotte ostatnio była zajęta, a swojego młodszego brata zwykle spławiał, uważając, że jego towarzystwo będzie mi działać na nerwy. Było to oczywiście głupie stwierdzenie - dużo bardziej wolałam towarzystwo młodszego z braci Braun. Ciszyłam się więc, iż na dzisiejszym śniadaniu pojawił się chłopiec.
- Eva... Pomogłabyś mi poprawić uszy słonia? Parz, to jest większe! - poprosił smutno chłopiec.
- Erick, daj spokój - westchnął Marcus. - Eva nie ma ochoty zajmować się twoim głupim rysunkiem. Teraz jest czas na śniadanie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem i wyraźnym zirytowaniem. Na pytające spojrzenie Niemca pokręciłam jedynie głową, obracając się do Ericka i biorąc ołówek w dłoń.
- Oczywiście, że ci pomogę - uśmiechnęłam się, zabierając się za dopracowywanie rysunku chłopca zgodnie z jego wskazówkami.
Zatraciłam się w rozmowie z chłopcem i rysowaniu na tyle, że nie zwracałam uwagi na rozmowę mamy i Marcusa, dopóki nie usłyszałam swojego imienia. Podniosłam głowę, napotykając uważny wzrok Marcusa.
- Słucham? - miałam nadzieję, że ktoś powtórzy najwyraźniej zadane mi przed chwilą pytanie.
- Nie masz mi chyba za złe, że nie zjawię się jutro na kolacji? - zapytał Marcus z lekkim uśmiechem. - Oczywiście chętnie bym przeszedł... Kuchnia twojej mamy jest wyśmienita, a twoje towarzystwo uświetniłoby mi wieczór - zapewnił. - Musze jednak wracać do pracy...
- Koniec urlopu? - zapytałam zdziwiona. Pierwszą moją myślą było, iż teraz Niemiec nie będzie miał aż tyle czasu na wizyty, którymi ostatnio nas raczył i musiałam powstrzymać cisnący mi się na usta uśmiech.
- Skoro mój ojciec wyjechał, mi powierzono jego obowiązki - stwierdził Marcus dumnie, najwyraźniej szczycąc się, iż jest tak bardzo zaufaną osobą w niemieckiej armii. - Będę jedną z nielicznych osób nadzorujących dostawy broni dla naszego wojska - dodał po chwili, mając pewnie nadzieję, że tak ważny powód usprawiedliwi w moich oczach jego nieobecność na kolacji. Najwyraźniej miał nadzieję, iż mi na tym zależy.
- Oczywiście, że nie mam ci tego za złe. Rozumiem, jak ważne masz obowiązki - powiedziałam lekkim tonem, nalewając sobie do szklanki herbaty, a następnie napełniając także pozostałe.
- Wycofałbym się, gdybym mógł, ale mamy i tak zbyt mało ludzi, a transport będzie godzinę przed północą. Już cztery godziny wcześniej będę musiał być gotów, chociaż wątpię, by przygotowania coś dały. Mamy naprawdę niewielu ludzi.... Nawet nie będzie miał kto obstawiać głównych dróg - powiedział wściekle.
Od razu przypomniały mi się rozmowy taty i pana Brauna, którzy narzekali na mający odbyć się transport. Miał być niezwykle wartościowy, ale także zlekceważony przez dowódców, którzy przydzielili do niego mało żołnierzy, potrzebując ich gdzie indziej. I tak sporo z nich miało teraz urlopy... Dla mnie były to jednak tematy wpuszczane jednym uchem, a wypuszczane drugim. Nie znosiłam bycia słuchaczem takich rozmów, chociaż w moim domu zawsze odbywało się ich sporo.
Widząc, że ani mnie, ani mojej mamy nie zainteresuje tematem, Marcus zamilkł, zabierając się tak jak jego młodszy brat za jedzenie. Także sięgnęłam po jedną kanapkę, a chłopiec zagadnął mnie tym razem o psy, głaszcząc leżącą przy moich nogach Kari. Suczka jednak nie siedziała długo w miejscu. Po kilku minutach poderwała się, wybiegając z ganku i szczekając radośnie.
- Janek przyszedł - stwierdziłam z szerokim uśmiechem, podrywając się z ławki i ruszając śladem Kari. Usłyszałam za sobą cichy śmiech mamy, ale nie zwróciłam na to uwagi. Zbyt długo nie widziałam Janka, więc teraz, zauważając go przy bramce, na powrót zachwycił mnie goszczący na jego ustach uśmiech. Chłopak zdążył wejść na podwórko, więc od razu go objęłam. Zaskoczony takim powitaniem, pocałował mnie w głowę, gładząc po plecach.
Uniosłam głowę, muskając delikatnie jego usta i rozpoczynając krótki, czuły pocałunek.
- Tęskniłaś? - zaśmiał się chłopak, nie wypuszczając mnie z objęć.
- Oczywiście - powiedziałam prosto, przytulona do jego piersi. - A ty nie?
- Nawet nie wiesz jak bardzo - wyszeptał. Usłyszałam jego ciche westchnięcie i zobaczyłam, iż wpatruje się przed siebie, ponad moim ramieniem. Po tym, jak poczułam, że się spina, zorientowałam się, że przygląda nam się Marcus.
- Przyjechał z młodszym bratem na śniadanie - wyszeptałam, odrywając się od chłopaka, ale splatając razem nasze dłonie. Ruszyliśmy powoli w kierunku domu, a ja w tym czasie mówiłam Jankowi o jego pracy na dziś; o murku w ogrodzie, o którym mama ostatnio wspominała, iż trzeba go rozebrać.
- Dziś żadnej pracy ze zwierzętami? - zaśmiał się Janek.
- Założę się, że Kari i tak nie odpuści cię na krok - zapewniłam rozbawiona. - Ale jeśli będziesz chciał, możesz później zostać i pomóc mi czesać psy i wyczyścić konie - zaproponowałam, wiedząc, że i tak czeka mnie dziś to zajęcie.
- Z przyjemnością - odparł z uśmiechem chłopak. Kiedy doszliśmy do ganku, Janek przywitał się uprzejmie z moją mamą, która z uniesioną brwią i uśmiechem rozbawienia na ustach wpatrywała się w nasze splecione dłonie. Za to wzrok Marcusa mógłby zabijać.
- Witaj Janku - mruknął Marcus, mierząc go wzrokiem.
- Witaj, Marcusie - Janek odwdzięczył się identycznym spojrzeniem. Napięcie między nimi zauważyłby nawet ślepiec.
- To jest młodszy brat Marcusa, Erick - przerwałam niezręczną ciszę, przedstawiając wpatrującego się we mnie i w Janka chłopca. - Jest mistrzem w rysowaniu słoni - dodałam, mrugając do chłopca, który uśmiechnął się szeroko. Z nim także Janek się przywitał i jednocześnie pożegnał, kiedy Marcus stwierdził, że muszą już jechać. Zapewnił jednak, iż odwiedzi nas jeszcze dziś wieczorem lub jutro rano. Kiedy Niemiec odjechał, niemal odetchnęłam z ulgą.
- Idę pokazać Jankowi murek i dać narzędzia - zwróciłam się do mamy, kiedy zostaliśmy tylko we troje. Gdy skinęła głową, pociągnęłam chłopaka przez dom do ogrodu. Kiedy znaleźliśmy się w małej przybudówce, służącej do przechowywania narzędzi i ogrodowych sprzętów, Janek nie czekając, przyciągnął mnie do siebie i pocałował; długo i namiętnie, obejmując dłońmi moją twarz. Oddałam mu pocałunek z równą siłą, chcąc jakoś wynagrodzić sobie sobotę i niedzielę, kiedy to niedane nam było się widzieć...

(Janek? Przepraszam za jakość, ale nie mam weny... Dodaję bez sprawdzania, więc za ewentualne błędy przepraszam...)

1.09.2017

Od Vlada c.d. Sachy

Pierwszy raz od długiego czasu siedzenie w pracy nie sprawiało mi większego problemu. Parę osób nawet posyłało mi zaskoczone spojrzenia, kiedy tak po prostu siedziałem przeglądając jakieś papierki, ani trochę się nie wiercąc. Nawet nie huśtałem się na krześle, to było do mnie wręcz niepodobne, jednak miałem to usprawiedliwienie, którym było zaprzątanie moich myśli przez bardzo przyjemne tematy. Oczywiście, kiedy tylko ktoś mnie pytał o nagły brak energii, odpowiadałem krótką wymówką o stanie mojego zdrowia. Nawet, jeśli nie miałem problemu z wysiedzeniem do późnego popołudnia przy biurku, to z ulgą przyjąłem godzinę powrotu do domu. Przemierzałem ulicę niczym burza sypiąca cukierkami, a zwolniłem dopiero na klatce schodowej. Wszedłem do mieszkania nadal z uśmiechem na ustach.
- Hej - przywitał mnie od razu Sacha.
- Cześć - odparłem od razu odwieszając kurtkę.
Szybko podłapałem, że znowu siedzi wpatrując się w książkę, więc dosiadłem się do niego.
- Co czytasz? - musiałem zapytać, w końcu za cholerę nie rozumiałem nic, co było zapisane w języku francuskim.
- To co zwykle - brzmiała odpowiedź - Ciocia jeszcze nie przysłała mi nowych książek
Niewiele myśląc przysunąłem się leniwie niczym kot i spojrzałem mu w lekturę, a po chwili poczułem kilka dodatkowych kilogramów na ramieniu. Postanowiłem pozostawić to bez komentarza nadal tępo patrząc się w druk. Francuz na moim ramieniu tak bardzo mnie rozkojarzył, że dopiero po paru minutach uświadomiłem sobie jak głupie jest samo wpatrywanie się w słowa, których znaczenie jest mi całkowicie nieznane, a i literki są dla mnie dość obce. Rozbawiło mnie to i z trudem pohamowałem śmiech. Miałem zdecydowanie za dobry humor tego dnia, czułem, że coś jest nie tak, że prędzej czy później coś go zepsuje. Siedzieliśmy tak kilkanaście minut, aż w końcu skapitulowałem i wstałem przeciągając się. Nie było mi tak ani trochę wygodnie, ręka, którą się podparłem przy boku Sachy całkowicie mi zdrętwiała i musiałem ją nieco rozruszać.
- To co jemy? - zapytałem czując na sobie tęskne spojrzenie, którego właściciel zdecydowanie nie był zadowolony z mojej ucieczki - Jestem głodny jak wilk!
Szatyn pokręcił głową z rozbawieniem, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, bo już byłem w kuchni i brałem się za przyrządzenie mięsa.
Obiad zniknął z talerzy tak samo szybko, jak się na nich pojawił, a po nim przyszła w końcu chwila relaksu, na którą tak długo czekałem. Wyniosłem naczynia do kuchni, zostawiłem je w zlewie i wróciłem do salonu. Nie byłem byt zadowolony z faktu, że Francuzik wrócił do książki, ponieważ sam musiałbym wybrać jakąś po niemiecku, a w tej chwili nie miałem w najmniejszym stopniu ochoty patrzeć na jakiekolwiek zdanie w tym języku. W głowie pojawił mi się dużo ciekawszy plan niż czytanie, a mianowicie mała drzemka. Usiadłem na kanapie przy szatynie i zanim zdążył jakkolwiek zareagować położyłem się użyczając sobie jego kolan jako poduszki. W końcu skoro już miał zamiar czytać jakieś nudne wypociny niech się na coś przyda, ot co.
Musiałem przyznać, że nie była to najwygodniejsza poduszka jaką posiadałem, jednak jedyna, która miała dodatkowo funkcję ogrzewania, dzięki temu dość szybko usnąłem. Pomógł temu też fakt, że byłem dość zmęczony. Naprawdę się nie spodziewałem, że po tym jak Sacha roztrzaskał moją ścianę izolującą mnie od otoczenia tak dużo wysiłku zabierze mi budowanie jej na nowo i to w tak krótkim czasie.

Pure Devil

Kochani chciałabym was najserdeczniej jak potrafię zaprosić do tego świeżutkiego bloga.
Jeśli szukałeś bloga z niebanalną fabułą, właśnie go znalazłeś, a nawet jeśli takiego nie szukałeś daję ci gwarancję ze warto tam chociaż zajrzeć c:


,, Nie taki diabeł straszny jak go malują"


od Achima c.d od Josephine

- Chyba nie zostaje nam nic oprócz czekania… Ktoś w końcu się zjawi. Pierdolone wojsko…Polacy, to na pewno ich sprawka. - wywarczałem  wściekły.
Na moje szczęście byłem w najlepszym stanie z całej naszej trójki. Byłem tylko nieco poobijany, poza tym bardzo możliwe że zrobiłem coś sobie w kolano bo mimo zastrzyku emocji czułem w tym miejscu ogromny ból, za to o tym że mam jakąś ranę na czole dowiedziałem się dopiero gdy kropla krwi spłynęła mi w okolice oczu.
Byłem gotowy wyczołgać się z tego jebanego pociągu,  kulawy pobiec za  tymi pierdolonymi polaczkami i biec dopóki nie zatłukę  każdego z nich.
Jednak patrząc na stan mojej współtowarzyszki, która była uwięziona ze mną w wagonie, uznałem że mimo wszystko nie powinienem jej tu zostawiać.
Zacząłem myśleć o Ericu, zdążyłem zobaczyć tylko  jak przy drugim uderzeniu leciał w stronę okna i wybił je głową wypadając gdzieś na pobocze. Szczerzę mówiąc martwiłem się o niego, co jeśli uciekające polaczki znajdą go wpół przytomnego w rowie i zabiją. Ta myśl nakłoniła mnie do działania, popatrzyłem na skrzypaczkę:
- Pani tu czeka na pomoc. - powiedziałem i potłuczony wstałem. Pociąg był wywrócony w ten sposób że stałem na ścianie.
- Co?! Gdzie pan idzie? - zapytała nagle widocznie zaniepokojona.
Wytarłem ręką czoło z którego spływały pojedyncze strużki krwi.
- Muszę się  z tąd wydostać i zrobić co leży w moich obowiązkach. Niech pani tu czeka spokojnie. - powiedziałem patrząc w górę ponieważ tam aktualnie  było jedyne wyjście.
Złapała mnie nagle za nogawkę abym zwrócił na nią uwagę.
- Niech pan tu zostanie, to głupie. - powiedziała najspokojniej jak mogła, jednak czułem że mimo wszystko po prostu nie chce zostać sama.
- Spokojnie, naturalnie wezwę też pomoc.
Nie odezwała się już. Puściła moją nogawkę i zrezygnowana oparła się z powrotem o sufit który w tym wypadku stał się ścianą.
Przetarłem ręce otrzepując je z pyłu. Aby się wydostać musiałem pokonać dwa porozwalane przedziały osobowe. Podskoczyłem i złapałem się drzwi, już prawie udało mi się podciągnąć kiedy usłyszałem skrzypienie ,  drzwi poleciały ze mną z powrotem na ziemię przygniatając mnie przy tym. Rzuciłem nimi wściekły na bok i z powrotem wstałem przeklinając pod nosem, jeszcze raz popatrzyłem w górę.
- Mówiłam. - powiedziała nagle.
Popatrzyłem na nią i zobaczyłem że coraz bardziej krwawi. Zrezygnowałem wtedy z kolejnej próby.
- Samo uciskanie dłonią nic nie da. Wręcz zaszkodzi. - powiedziałem patrząc na jej krwawiące podbrzusze. - Z tego co pamiętam ran w okolicach brzucha nie powinno się uciskać.
Ta zaskoczona jakby dopiero teraz sobie przypomniała co się dzieje popatrzyła na zakrwawioną dłoń.
Kucnąłem przy niej i ściągnąłem koszule zostając w podkoszulku. Przewiązałem nią  delikatnie jej podbrzusze tak aby koszula za bardzo nie uciskała.
- Teraz powinna się pani położyć na plecach z podkurczonymi nogami.
Ona nie wiadomo czemu przez krótka chwilę się wahała, jednak w końcu się posłuchała.
Usiadłem niedaleko, dalej  przeklinając coś pod nosem. Te pięć minut które spędziliśmy uwięzieni w wagonie bardzo mi się dłużyły.  Ciągle bałem się o  Erica, nie wiedziałem w jakim jest stanie.
Nagle przerwałem panującą ciszę:
- Widzi pani jak bardzo zwierzęce są polaczki? Widzi pani do czego doprowadzili ?
Jose westchnęła i najciszej jak mogła powiedziała:
- Z tego co mi wiadomo nie tylko oni robią takie rzeczy.
- Może i ma  pani rację, jednak my Niemcy przynajmniej nie krzywdzimy swoich.
Popatrzyła na mnie nie rozumiejąc o czym mówię.
- W tym pociągu nie jechaliśmy tylko my. Była tu również spora część polskich obywateli. Ale zamachowców interesuje widocznie tylko to aby zginęło 5 niemieckich żołnierzy, co z tego że w tym wypadku ucierpiało pewnie razem z nami 30 cywilów.
Czekałem na jej reakcje, jednak ona nie odezwała się, patrzyła się teraz w określony punkt daleko ode mnie, nie umiałem wyczytać z jej wyrazu twarzy co myśli o tym co powiedziałem.


Josephine?

Od Sachy c.d. Vlada

Dotyk Niemca był jedną z najmilszych rzeczy jakie ostatnio mnie spotkały. Otarłem się o jego rękę. Potrzebowałem kogoś bliskiego, jakiegoś miłego dotyku... Bastian nadawał się na to miejsce idealnie. Był jedyną osobą, na której mi teraz zależało. Zapomniałem całkowicie o wojnie, o jego pochodzeniu i o tym, że gdyby to nie był Bastian mógłbym leżeć martwy. Pierwszy pocałunek był krótki - trwał może nie więcej jak ułamek sekundy. Ten był długi. Nigdy nie całowałem kogoś w taki sposób. Chciałem by ta chwila trwała wiecznie. Nawet gdybym chciał się od niego oderwać nie dałbym rady. Bastian trzymał mnie mocno przy sobie za koszule. W pewnym momencie coś nie wyszło. Chciałem się do niego zbliżyć jednak straciłem równowagę. Wywróciłem Bastiana na ziemię. Upadając ugryzłem go w warge. Poczułem kilka kropelek krwi na języku. Oderwałem się od niego i przygwoździłem go do ziemi. Zebrałem kciukiem krew z dolnej wargi po czym zlizałem ją z palca. Spojrzałem w miodowe oczy Niemca. Ten jakby chciał odwrócić wzrok jednak coś mu najwyraźniej nie wyszło. Wstałem z ziemi i wyciągnąłem rękę do Bastiana. Posłałem mu lekki uśmiech. Ten złapał moją dłoń i wstał.

*
Znowu to przeżywałem. Znowu czułem ich dotyk na moim ciele pełnym siniaków. Spojrzałem na ich twarze. Conor, Philip, Flick i George. Rysy ich twarzy były tak bardzo wyraźne. Śmiali się. Conor podszedł do mnie, złapał mnie za podbródek. Przyjrzał mi się po czym bez słowa walnął mnie pięścią w twarz. Z nosa pociekła mi krew. Blondyn był najbardziej brutalny z całej czwórki. Najwięcej złego miałem do Philipa. Uważałem go za przyjaciela. Okazał się być jednak taki sam jak oni. Wtedy obudziłem się zdyszang i zalany zimnym potem. Po moim policzku spłynęła pojedyńcza łza. Szybko ją wytarłem. Bastian jeszcze powinien być w domu, a ja nie chciałem by widział jak płacze. Nie po tym co stało się wczoraj. Uspokoiłem się. Dopiero wtedy poczułem na sobie wzrok Niemca.
- Wszystko dobrze? - spytał Bastian lekko zakłopotany.
Kiwnąłem głową.Odwróciłem się w stronę Niemca. Nadal miał ranę na wardze. Wstałem z kanapy i podszedłem do szafki. Wyjąłem z niej świeże ubranie.
- Wychodzisz teraz? - spytałem.
- Za jakieś 10 minut - odparł Bastian.
Ruszyłem w stronę łazienki. Idąc brunet musnął palcami moją rękę. Zignorowałem to. Wszedłem do środka łazienki i zamknąłem zamek. Odkręciłem wodę w prysznicu. Zdjąłem bandaż. Rana wyglądała o wiele lepiej niż wcześniej. Przygotowałem nowy bandaż. Wszedłem pod prysznic i zacząłem się myć. Oczywiście ja, jak i wiele osób pod prysznicem zaczyna myśleć. Czy Bastian pamiętał to co się wczoraj działo? Dzisiaj zachowywał się dość normalnie jednak wczoraj... Wydawał się wprowadzony w zakłopotanie. Jaki jest na prawdę? Tamten, którego znam wie jak zachować się w każdej sytuacji. Tamten Bastian jest Niemcem innym niż jakikolwiek żołnierz jego pochodzenia. Tamten Bastian mnie okłamywał. Robił to bardzo dobrze, jednak ja to zacząłem zauważać. Kiedy? Wczoraj. Wczoraj gdy go pocałowałem był ze mną szczery. Czułem to. Chciałem by wczorajszy Bastian do mnie wrócił, potrzebowałem jego dotyku. Jego bliskość pozwalała mi zapomnieć o sytuacji z moimi kolegami sprzed lat. Umyłem jeszcze swoje włosy. Wyszedłem spod prysznica i zacząłem się wycierać. Nałożyłem nowy bandaż, a stary wylądował w koszu. Wyszedłem z łazienki. Wziąłem swoje okulary i książkę. Usiadłem na kanapie. Chciałem poczekać, aż moje włosy wyschną. Po około 15 minutach były już suche. Wziąłem kurtkę i wyszedłem z domu. Zamknąłem drzwi na zapasowy klucz, który dał mi Bastian. Ruszyłem w stronę domu Bartka. Na moje nieszczęście mieszkał on dość daleko. Chciałem mu wyjaśnić dlaczego nie było mnie przez tyle dni. Miałem nadzieję, że Konstancja mnie nie uprzedziła. Kiedy doszedłem do kamienicy wszedłem po schodach na drugie piętro i zapukałem w drzwi Bartka. Ten otworzył mi po chwili. Sądząc po jego minie spodziewał się kogoś innego.
- Sacha? Co ty tu jeszcze robisz? - zapytał oschle.
- Chciałem ci coś wytłumaczyć, ale nie tutaj. Chodźmy do środka.
Ten po chwili namysłu kiwnął głową. Ruszył do salonu w swoim mieszkaniu. Usiadłem na jednym z trzech foteli.
- Co chciałeś mi wytłumaczyć? Śmierć Rafała? Spoufalanie się z wrogiem?
- Czyli Konstancja już u ciebie była.
- Jasne, że była! Z przestrzeloną dłonią! - warknął.
Wywróciłem oczyma.
- Bastian ją postrzelił, ponieważ Konsta prawie mnie zabiła - powiedziałem ze stoickim spokojem.
Na tą wiadomość Bartek zamarł. Oho. Konstancja jak zwykle ucięła historie dla swojego dobra. Głupia, ruda suka. Uważała pewnie, że nie zdobędę się na przyjście do Bartka. Myliła się.
- Ona? Ciebie? - wykrztusił po chwili. - Przecież ona nie byłaby do tego zdolna.
Westchnąłem. Rozpiąłem dwa dolne guziki od koszuli i ją lekko podwinąłem ukazując bandaż.
- Dobra skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy to mogę już iść. Biorę wolne dopóki nie będę zdolny do pracy - powiedziałem zapinając koszule.
Bartek nic nie powiedział. Ruszyłem w stronę wyjścia.
- Pamiętaj. Bastian to mój przyjaciel i nie waż się go tknąć - rzuciłem na pożegnanie. Miałem na dzieje, że nie usłyszał mojego zawachania przy słowie "przyjaciel".
Wyszedłem z mieszkania Bartka i ruszyłem w stronę domu Bastiana. Poprawiłem przy okazji koszule. Po chwili byłem już na miejscu. Wszedłem do środka. Postanowiłem, że jest to dobra pora na zmywanie naczyń.

*

Zmyłem naczynia, częściowo sprzątnąłem w kuchni i ogarnąłem salon. Wziąłem do ręki książkę i okulary. Usiadłem na kanapie i spojrzałem na zegar. Bastian powinien niedługo wrócić. Nałożyłem na nos moje okrągłe okulary po czym zaczął czytać. Nie minął kwadrans kiedy usłyszałem otwieranie drzwi. Spojrzałem na wchodząc postać. Był to oczywiście Bastian.
- Hej - powiedziałem lekko się uśmiechając.
- Cześć - odparł zdejmując kurtkę.
Podszedł do mnie i usiadł obok.
- Co czytasz? - spytał.
- To co zwykle. Ciocia jeszcze nie przysłała mi nowych książek.
Bastian powoli się do mnie przysuwał. Położyłem głowę na jego ramieniu. Moje policzki przyodziały lekkie rumieńce. Uśmiechnąłem się lekko. Kochałem jego bliskość. Chciałem powtórzyć to co działo się wczoraj... Ale... Może nie teraz. Mimo iż pragnę tego.

<Vlad? *-*>

31.08.2017

Od Vlada c.d. Sachy

Od dwóch dni dostawałem już na głowę od papierkowej roboty. Moje życie z pełnego pracy fizycznej stało się całkowicie biurowe. Pierwsze kilka były przyjemne, nie musiałem uważać aż tak na denerwującą mnie ranę, nie musiałem użerać się z moim oddziałem, ani ze sprawami poza nimi. Przez kilka dni mogłem się poczuć prawie jak normalny obywatel, jednak nigdy nie sądziłem, że aż tak mnie to rozstroi. Od pół roku byłem nastawiony na jeden pogram, który obejmował wiele wysiłku fizycznego, dużo gry aktorskiej i mało czasu na przemyślenia, jednak teraz się to zmieniło. Wcale mi się nie podobało jak bardzo tak mała zmiana w grafiku, tak bardzo mnie rozstroiła, jednak zamiast dolewać oliwy do ognia, martwiąc się tym, sięgnąłem po coś co niezawodnie potrafiło rozwiać moje rozmyślenia, czyli alkohol. Trunek ten miał na mnie bardzo wygodny wpływ. Większość ludzi po jego spożyciu staje się bardziej rozwiązła, inni stają się agresywni, a ja po prostu obojętnieje. To, co dzieje się wokół traktuję z rezerwą, dużo więcej myśląc, niż mówiąc, jednak myśląc o tym, co dzieje się w okół, nie o przeszłości czy ewentualnej przyszłości, czyli dwóch tematach, których nie lubiłem przywoływać. Cały dzień w pracy wierciłem się na krześle podenerwowany, na co jednak nikt nie zwracał uwagi. Może wszyscy byli pewni, że po prostu jestem jakiś nadpobudliwy i nie ma co na to reagować? Szczerze nie miałem pojęcia jak mam to odebrać. Nie tylko ja się tak zachowywałem? Już się przyzwyczaili do tego, że ja się tak zachowuje? Sami także chętnie by stąd wyszli? Wątpiłem by nie zwracali mi uwagi z samej grzeczności, coś się w tym musiało kryć.
Nikogo pewnie nie zdziwi fakt, że już godzinę po wejściu do domu dorwałem się do barku, a i tak długo wytrzymałem. Nie chciałem być pijany przy kimś całkowicie trzeźwym i to nie zdeklarowanym abstynencie. Nic więc dziwnego, że mój Francuzik nie dostał większego wyboru. Biorąc go na słodkie oczy i tak wmusiłem w niego zasłużoną ilość alkoholu. Nie żebym miał zamiar go specjalnie nadmiernie rozpijać, ale wstawienie to w końcu nie to samo, nie?
Jak zwykle po zasłużonej ilości promili rozmawialiśmy o jakiś pierdołach bez ładu i składu, które szczerze mówiąc ani trochę mnie nie obchodziły. Wodziłem wzrokiem po pokoju planując termin generalnych porządków, zakodowałem sobie, że muszę wymienić żarówkę i podyktowałem sobie w głowie opis kilku konkretnych rzeczy, które wyglądały na zużyte. Szedłem słowo po słowie, zdanie po zdaniu, jakbym pisałem książkę, która miała zawierać tylko opis tego jednego pokoju. Zaczynając od rzeczy, które najbardziej wyróżniały się przez ich stan. Jak to jednak bywa w opisach takich jak ten, czyli takich, w których opisuje się wygląd pokoju, który zna się na pamięć w końcu brakło mi jako takich przedmiotów do nakreślenia, więc zatrzymałem wzrok na jedynym elemencie otaczającego mnie świata, którego jeszcze nie przeanalizowałem, to znaczy Szatyna siedzącego obok i opowiadającego jakąś historię w najlepsze. Taki układ odpowiadał mi całkowicie. Lubiłem słuchać jego historii, a do tego mogłem się ograniczyć do przytakiwania lub prostych pytań. Było w naszej relacji coś takiego, że bardzo nie lubiłem go okłamywać. Nie miałem pojęcia dlaczego, bo przecież okłamywałem tak wiele osób, które były dla mnie nie tylko ważne, ale i bliskie, a mimo to nie czułem się z tym źle. Tu było inaczej. Za każdym razem czułem jakby ktoś przekuwał mnie nożem. Ot co, jedno poetyckie nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a tutaj pasuje ono idealnie, oddaje w pełni moje odczucia.
Przemknąłem wzrokiem po jego miękkich, brązowych włosach, które teraz były w całkowitym nieładzie po tym, jak co chwilę przeczesywał je dłonią przy coraz to bardziej emocjonujących fragmentach historii. Potem w dół taksując uważnym wzrokiem rysy jego twarzy, którą zdobiły wypieki. Nadal uważałem, że wygląda w nich nader uroczo, nadawały jego wyglądowi mocnego kontrastu, z jednej strony był postawnym mężczyzną, o bardzo zadziornym wyrazie twarzy, z drugiej strony rumienił się jak mały szczyl. Usta miał zaczerwienione i nieco obszczypane od oblizywania ich językiem namoczonym w mocnym trunku. Poczułem jak na moje usta wkrada się mimowolnie uśmiech, który pewnie po alkoholu wyglądał nader melancholijnie. Przytaknąłem, kiedy mój Francuzik mnie o coś zapytał. Moment. Nazwałem go "moim"? Z jednej strony nie powinienem, a z drugiej tak cholernie mi się podobały te słowa. Mogłem je w głowie powtarzać w kółko i w kółko. Nie chciałem zatrzymywać się zbyt długo na jego ciemnych oczach, w których teraz tańczyły wesołe iskierki, bo najwidoczniej nie zwrócił uwagi na to jak uważnie taksuję go wzrokiem, chciałem by tak zostało, ale patrzenie mu w oczy na pewno zwróciłoby jego uwagę. Przejechałem wzrokiem po jego szczęce, na której gościł delikatny zarost, następnie szyi i w dół na nie najgorzej zbudowane ciało. Po zakończeniu układania sobie jego opisu w głowie rozejrzałem się za kolejną dawką alkoholu, która pozwoliłaby mi zająć się czymś innym, niż pisanie najnudniejszej książki na świecie, jedynie opis szatyna w całej opowieści dodałby nieco barw, by nie zasnąć po paru sekundach. Niestety, kiedy tylko złapałem za butelkę okazała się pusta. Dopiero wtedy zorientowałem się ile wypiłem, teraz jakieś trzy czwarte jej zawartości było teraz wewnątrz mnie. Pokręciłem jedynie głową niezadowolony, zabrałem całe szkło i wyniosłem do kuchni. Może i po alkoholu moja tolerancja na brud spadała, jednak moje lenistwo wzrastało dokładnie proporcjonalnie. Wszystko co miałem do zrobienia w domu zauważałem, jednak odkładałem na później. Czasem nawet mój nowy współlokator mnie w tym ubiegał.

Od Sachy c.d. Vlada

Dobra tu mogę powiedzieć, że Niemiec mnie zaskoczył. Kiedy ostatnio jadłem gulasz z ozorków? To było przed śmiercią babci. Miałem wtedy może jakieś 7-9 lat. Coś koło tego. Przed oczami stanął mi obraz wakacji w nadmorskim domku dziadków. Pamiętam zapach morza, ryb, psa dziadków Grega. Zapach wolności. Malowniczy krajobraz był dla młodego mnie jak z bajki. Pamiętam bryzę morską. I słońce... U dziadków zawsze było tak słonecznie. Mimo to im starszy się stawałem coraz mnie to doceniałem. Śmierć dziadka była dla mnie wielkim ciosem. Koniec z wieczornymi opowieściami przy kominku i jego ciepłym głosem. Koniec z przejażdżkami konnymi. Babcia już także nie była ma siłach dlatego sprzedała sad, konie i owce. Grega oddała nam. Po tym zmarła. Malowniczy dom nad morzem sprzedaliśmy, a jego obraz coraz bardziej toną w niepamięci by tak nagle się zjawić w tym nieoczekiwanym momencie. Spojrzał na mnie.
- Um? Sacha? - spytał.
Otrząsnąłem się. Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- To nic. Tylko... Wspomnienia - powiedziałem. - Désolé. Czasem tak mam.
Nie odpowiedziałem mu na wcześniejsze pytanie ten jednak nie wydawał się tym przejmować. Zacząłem się zastanawiać co się stało z Gregem po naszym wyjeździe. Zmarł? A może to się stało przed naszym wyjazdem? Wziąłem do ust kolejny kawałek mięsa. Czemu się w ogóle tym martwię? Nie wiem. Nie pamiętam dlaczego tak mało pamiętam z czasów gdy mieszkałem we Francji. Jedynie jakieś poszczególne momenty bądź sytuację. Zwykle były to jednak nic nie znaczące urywki wspomnień. Często chce je poskładać. Nic z tego nie wychodzi jedynie robi to większy bałagan w mojej głowie. Po chwili talerze zostały przez nas opróżnione. Nawet przeze mnie.
- Jeśli przez ciebie przytyję ja zacznę robić nam posiłki składające się jedynie z jednej bułki dziennie - powiedziałem lekko żartobliwie.
- Jeżeli przytyjesz to będzie świetna nowina.
Pokręciłem przecząco głową. Kiedy zacząłem ograniczać jedzenie często mdlałem, lub po prostu miałem zawroty głowy. 16:25
Teraz to już się nie zdarzało. Mój organizm przyzwyczaił się do małej ilości pokarmu. Jeśli dzisiaj jeszcze coś zjem jest duże ryzyko, że będzie ze mną gorzej. Ból brzucha, wymioty... Ta. Podziękuje. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie jak mało wiem o Bastianie. Ale... Teraz nie mam ochoty na zabawę w pytania. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Skinąłem na Bastiana z pytaniem "Chces?". Ten jednak tylko pokręcił głową. Zapaliłem papierosa.

*

Minęło kilka dni, a stan mojej rany się polepszył. Nie wiem jak z Bastianem. Za każdym razem gdy o to pytałem w jakiś sposób się od tego wykręcał. Nie chciałem na niego naciskać. Tego wieczoru Niemiec spytał się czy nie chce się z nim napić. Oczywiście moją odpowiedzią było proste "Nie" jednak Bastianowi udało się mnie przekonać. Znowu wyciągnął butelkę wódki i dwa kieliszki. Nalał nam do pełna.
- Dzisiaj pije mniej - powiedziałem całkowicie wierząc w to, że mi się uda.
- Ta. Na pewno - na twarzy Niemca zagościł uśmiech.
Wypiłem jeden kieliszek, a potem kolejny i kolejny. Nasze rozmowy stawały się coraz bardziej bezsensowne. Nawet nie zauważyłem kiedy butelka się opróżniła. Bastian wziął ją do ręki tak jak dwa kieliszki i zaniósł je do kuchni. Zostawił je w zlewie z myślą "później je umyje". To "później" oznaczało mnie. Nie mogłem patrzeć na stos brudnych naczyń dlatego często zmywałem. Kiedy Bastian przyszedł momentalnie wstałem. Czułem się lepiej niż ostatnio, bardziej nad sobą panowałem. Podszedłem do niego, a ten spojrzał na mnie nie rozumiejąc o co chodzi. To był tylko moment. Złączyłem nasze usta w szybkim pocałunku. Na mojej twarzy pojawiły się mocne rumieńce. Po chwili jednak zrozumiałem co zrobiłem. Odsunąłem się lekko od niego. Spuściłem głowę.
- Ja... Bastian... Ja na prawdę przepraszam - wyjąkałem.

<Vlad? ♡>

Od Kingi CD Janka

Na ucieczkę zdecydowanie nie było czasu. Jednak Niemcy mają za długi krok... Trzeba było coś wymyślić, pozostać w miejscu, nie uciekać.
- Mam plan - szepnęłam jak najciszej potrafiłam, żołnierze byli już na wyciągnięcie ręki.
- Dobry wieczór - przywitali się po niemiecku - Dlaczego uciekacie tutaj?
- My zapalić - wyjaśniłam.
- Przecież na sali również można sobie zapalić! - prychnął jeden z żołnierzyków.
- Chcieliśmy na osobności, jednak wydaje się to niemożliwe... - szprechałam.
Na nasze szczęście na zapleczu panował pół mrok. Niemcy nie widzieli nas za dobrze, tak samo my - również mało co widzieliśmy. Jednak ich spojrzenie można było poczuć, nie trzeba było go widzieć...
Sięgnęłam do torebki po paczkę papierosów, którą nosiłam zawsze na wszelki wypadek. Poczęstowałam Janka papierosem, sobie wzięłam kolejnego, gestapowcom również zaproponowałam, jak się spodziewałam - nie odmówili. Odłożyłam paczkę, sięgnęłam po zapalniczkę, podpaliłam wszystkie papierosy i zaciągnęłam się dymem. Wciąż ich wzrok był bardzo skupiony na nas, wręcz nie mrugali, aby tylko nie spuścić nas z oczu. Dodatkowo zablokowali nam jedyną drogę do sali, przytwierdzając nas do ściany.
- Zagraniczny papieros? - zapytał po chwili Niemiec.
- Czechosłowacki - odpowiedziałam - Moja rodzina tam mieszka, często mnie zaopatruje.
Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo. Dobrze mi szło... Póty nie skończył się papieros. Rzuciłam go na podłogę i przydeptałam butem, Janek zrobił to samo, po czym wziął mnie pod rękę.
- Dziękujemy za miłe spędzenie czasu, niestety musimy wracać - próbowałam przecisnąć się pomiędzy żołnierzami, którzy dziwnym trafem przesunęli się i pozwolili nam przejść.
Kłamstwo, dobre kłamstwo. Nie odeszliśmy nawet jednego kroku od ostatniego Niemca gdy poczułam, że ktoś bardzo mocno szarpie mnie za włosy. Na tyle mocno, że musiałam puścić Janka. Cofnęłam się do tyłu.
- Nie ładnie tak kłamać... - wyszczerzył się jeden z nich.
Nie odpowiedziałam, moje włosy zostały pociągnięte jeszcze mocniej, w tym czasie wyjęto broń, przystawiono mi do głowy i rozkazano Jankowi oddać się dobrowolnie w ręce gestapo, grożąc moją śmiercią.
Uśmiechnęłam się i ruchami warg powiedziałam nie rób tego...

<Janek? Naprawdę nie wiedziałam co napisać...>

Od Kingi CD Adriana

- Nie będę miała kłopotów - zapewniłam uśmiechając się lekko - O mnie i tak nikt się nie troszczy...
Nastała chwila ciszy, nie dziwne, bo odpowiedź na tak dobitne słowa zapewne była trudna. Zakładam, że nawet tak trudna jak nawiązująca do nich, moja sytuacja rodzinna.
- Nie przesadzaj, pewnie rodzina się martwi...
- Nie mam rodziny - przerwałam mu szybko - Wszyscy zostali zabici przez Niemców, jakoś na początku wojny...
Znowu cisza, teraz było jeszcze bardziej niezręcznie. W duchu zastanawiałam się po co opowiadam cały mój życiorys jakiemuś obcemu mężczyźnie, idąc po jego dokumenty. Jednak aktualnie to było bez znaczenia, ważne, że jesteśmy po tej samej stronie.
- Nie ważne - posłałam mu uśmiech.
Nie odpowiedział, bo co można by było odpowiedzieć?
- Daleko jeszcze? - spytałam zmieniając temat.
- Już nie, za chwilę będziemy.
Więcej już się nie odezwałam, jakoś żadna siła nadprzyrodzona nie skłaniała mnie do tego. Po prostu czekałam aż dojdziemy do kamienicy, w której mieszka Adrian. W każdym razie powinnam się bynajmniej cieszyć, że zapamiętałam jego imię, a jeszcze bardziej powinna mnie przepełniać radość - doszliśmy do jakiejś kamienicy.

<Adrian? Przepraszam, że tak długo odpisywałam, a na dodatek tak mało ;_;>

29.08.2017

Od Estery c.d. Josefine

Dziś moim zajęciem było kelnerowanie na jednym z niemieckich przyjęć. Wiedziałam jedynie, że jakiś Niemiec awansował w wojsku i z tego powodu koledzy urządzili mu przyjęcie, by uczcić sukces. Nie było to nic nadzwyczajnego, nie po raz pierwszy się to odbywało. Kelnerzy, w tym ja, musieli wcześniej zająć się ustawianiem stołów i ozdabianiem sali. Posłusznie wykonywałam powierzone mi zadania, nie wdałam się jednak w żadne rozmowy. Nie byłam w nastroju do tego. Za bardzo przygniatał mnie fakt, od jak dawna nie miałam kontaktu z własną rodziną. Jednak mimo że byłam zajęta własnymi myślami, moją uwagę zwróciła jedna z kelnerek. Wcześniej nigdy jej nie widziałam tutaj, ale to nic nadzwyczajnego. W tej restauracji pracuje wielu ludzi i nie da się znać wszystkich. Dziewczyna przykuła moją uwagę, bo od jej osoby emanowała pewność siebie, zauważyłam też, że podobnie jak ja, nie wdawała się w zbędne dyskusje. Już z daleka dało się wyczuć swego rodzaju wrogość? niechęć? W każdym razie coś w tym stylu. Obserwowałam ją przez chwilę, akurat podchodziła do stołu, na którym położono wszystkie sztućce i talerze. Wzięła kilka z nich, aby rozłożyć je na nakrytych stołach. Gdy odchodziła od stołu, znikąd pojawił się młody chłopak, także kelner, który, z tego co się orientowałam, dopiero niedawno został zatrudniony. Wpadł na dziewczynę, przez co ta upuściła talerze. Już po chwili dało się słyszeć nieznośny, przyprawiający o dreszcze dźwięk tłuczonego szkła. Jeszcze nie zdołałam pojąć, co się dokładnie stało, a do moich uszu dotarła już seria nieprzyjemnych krzyków i wyzwisk. Spojrzałam na dziewczynę, z ust której dało się słyszeć wszelkiego rodzaju przekleństwa w języku niemieckim pod adresem biednego chłopaka, który stał tam i zupełnie nie wiedział co począć. Natychmiast udałam się w tamtym kierunku. Dziewczyna po chwili opanowała się i schyliła, aby pozbierać szklane odłamki. Chłopak nadal stał w miejscu. Widocznie reakcja kelnerki zrobiła na nim ogromne wrażenie, na mnie zresztą też. Z tym, że ja nie miałam okazji zobaczyć tego wybuchu z bliska. Po chwili także dotarłam do miejsca katastrofy. Zaczęłam zbierać szkło. Chłopak w końcu się ocknął i pomógł sprzątać. Musieliśmy uwijać się jak najszybciej. Gdy wyrzuciliśmy szkło, chłopak pospiesznie oddalił się od nas. Ja także miałam zamiar wrócić do swoich obowiązków.
- Dzięki za pomoc- powiedziała niespodziewanie dziewczyna.
- Nie ma za co, w końcu trzeba było to jak najszybciej posprzątać- odparłam, siląc się na przyjacielski uśmiech.
- Ten idiota nawet mnie nie przeprosił- nie wiedziałam, czy mówiła do mnie, czy też do siebie.
- Pewnie zestresował się trochę tym twoim nagłym wybuchem. Nieźle go zjechałaś- odpowiedziałam.
<Josefine?>

Od Estery c.d. Maria

Rozdzieliłyśmy się. Idąc na przód, dotarłam do miejsca, gdzie znajdowało się kilka skrzyń i pudeł, pokrytych kurzem i pajęczyną. Postanowiłam je przejrzeć. Podeszłam do pierwszego z kufrów i starłam dłonią grubą warstwę kurzu. Nie spodziewałam się, że jest go aż tyle. Chciałam wytrzeć rękę w wiszącą nieopodal na jakimś haku starą, podziurawioną zasłonę, ale niewiele to dało, bo na także sprawiała wrażenie, jakby została wręcz uszyta z kurzu. Postanowiłam się tym nie przejmować i wróciłam do przeglądania znaleziska. Oczywiście nie wszystkie skrzynie dało się otworzyć. Wiele z nich było po prostu pustych. W kilku znalazłam różne poniszczone przedmioty, od zabawek po ubrania czy buty. Zdecydowana większość z tych rzeczy nie nadawała się jednak do niczego. W końcu znalazłam coś godnego uwagi. Zauważyłam stojące pod oknem pudło. Podeszłam i spróbowałam je otworzyć. Wieko ustąpiło bez jakiegokolwiek problemu. W środku znajdowała się masa płaszczy i szali. Ucieszyłam się, gdyż na pewno przydadzą się one do opatrywania rannych, czy ogrzewania się w późniejszym czasie. Nagle usłyszałam jakiś szmer. Natychmiast obejrzałam się wokoło. Serce nieomal wyskoczyło mi z piersi, gdyż miałam wrażenie, że zobaczyłam jakiś cień, przemykający na korytarzu. Wyszłam tam z duszą na ramieniu, jednak nie zauważyłam już więcej niczego niepokojącego. Wmówiłam sobie, że pewnie coś mi się zdawało. Zawróciłam i poszperałam jeszcze trochę. Nic więcej nie znalazłam, wiec chwyciłam pod pachę pudło i zaczęłam kierować się na miejsce spotkania z Marią. Dziewczyna przyszła, prawie przybiegła chwilę po mnie. Miała minę, jakby przed chwilą właśnie zobaczyła ducha.
- Co się stało?- zapytałam, nie ukrywając zaniepokojenia.
- Nic, dlaczego miałoby się coś stać- odparła szybko Maria, siląc się, aby jej ton brzmiał jak najbardziej obojętnie. Mimo to wyczułam, że dziewczyna jest nieco wystraszona. Skoro jednak nie chciała mi o niczym mówić, postanowiłam nie drążyć tematu. Jeśli zechce, powie.
- Skoro tak mówisz... Znalazłaś może coś ciekawego?- zmieniłam temat. Nie doczekałam się odpowiedzi, gdyż Maria zapatrzyła się za siebie, w miejsce, z którego przyszła.
- Halo, halo, ziemia do sanitariuszki Marii! Słyszysz mnie?- powiedziałam, machając jej ręką przed twarzą. To spowodowało, że dziewczyna ocknęła się i zwróciła z powrotem do mnie.
- Oczywiście, że tak. Cały czas uważnie cię słucham- odparła.
- Więc odpowiedz na moje pytanie.
- Jasne, już. Przecież mówiłam, że nic się nie stało- powiedziała Maria, przywołując na twarz uśmiech. Uniosłam brew, wyrażając w ten sposób swoje zdziwienie.
- Twoja odpowiedź jest dość dziwna. Pytałam...- zaczęłam, ale dziewczyna przerwała mi.
- Wybacz, że ci przerywam, ale chyba powinniśmy już wrócić na dół. Możemy być potrzebne- powiedziała Maria. Nie odpowiedziałam jej nic na to. Skierowałyśmy się w stronę schodów.
- Czyli nie znalazłaś nic interesującego?- postanowiłam się upewnić, choć odpowiedź na to pytanie była raczej oczywista. W końcu Maria nie miała nic ze sobą. Gdyby coś wpadło w jej ręce, na pewno by to wzięła.
- Nie- odparła lekko nieobecnym tonem. Nie odzywałyśmy się więcej do siebie, dopóki nie znalazłyśmy się na dole schodów.
- Nie wytrzymam! Powiedz mi, co się stało?- zapytałam, schylając się, aby odłożyć na chwilę pudło z płaszczami i szalami. Nie było zbyt ciężkie, ale nie chciało mi się cały czas go dźwigać.
<Maria?>

Od Elizy CD Josefine

Spacerowałam po ulicach Warszawy, szukając jakiejś apteki. Nie byłam chyba jeszcze w tej części miasta. Dostałam małą przepustkę na uzupełnienie swoich zapasów, które nie przyjechały do Treblinki wraz z transportem.
Po drugiej stronie ulicy spostrzegłam tłum gapiów...pewnie zabijają jakiegoś żyda. Do czego ten świat zmierza, że najlepszą rozrywką jest patrzenie na czyjąś śmierć? Walczyłam z chęcią pójścia tam i próby uratowania nieszczęśnika...ale usłyszałam wystrzał. Już po wszystkim.
— Sprowadźcie lekarza! — wrzasnął nagle ktoś z tłumu.
Bez zastanowienia pobiegłam w tamtą stronę, przepychając się między ludźmi.
- Odsunąć się! Jestem pielęgniarką w służbie Rzeszy! - wrzasnęłam.
Na chodniku przede mną nagle zrobiło się pusto, ludzie błyskawicznie posłuchali. Leżała tam tylko jakaś kobieta, trzymając się za ramię, z którego sączyła się krew.
— Już, spokojnie, nie płacz — uklęknęłam przy niej, gładząc po włosach. Szybko oceniłam ranę: chyba nic poważnego, kula lekko weszła w ciało, nie docierając do kości. Mimo wszystko trzeba ją zabrać do szpitala.
Przedstawiłam się jej, by ją uspokoić. Niepotrzebnie narobiła takiego rabanu, widziałam znacznie gorsze rany. Pewnie to jej pierwszy raz.
— Jestem Jose... — wyszeptała w odpowiedzi, ocierając łzy.
Niemka. Ale w tamtym momencie zrobiło mi sie jej żal. Jej pewnie dawniej idealny makijaż teraz rozmazywał jej się na twarzy, czarne krople szpeciły policzki...albo i dodawały uroku. Była idealna. Porcelanowa cera, blond włosy, jasne oczy.
- Spokojnie, Jose. Sześć na siedem osób przeżywa postrzał. Nic ci nie będzie, masz mocne ramię - uśmiechnęłam się do niej.
Gdy przechyliła się na bok i zwymiotowała, zaczęłam wzrokiem szukać niemieckich mundurów.
***
Paru żołnierzy pomogło mi przenieść Niemkę do samochodu, zawieźli nas obie do najbliższego szpitala.
- Szybko, rana postrzałowa w ramię - krzyknęłam do pierwszej kobiety, która pojawiła mi się w zasięgu wzroku.
Widocznie mój ton głosu kazał jej nie zadawać pytań w stylu "Kim, do cholery, jesteś?". Po paru minutach postrzelona leżała już na stole, a ja miałam wszystkie potrzebne narzędzia.
- Posłuchaj, Jose, nie dostałam żadnych leków usypiających...mam tylko lekkie znieczulenie. Może trochę zaboleć, więc lepiej to przygryź. Muszę jak najszybciej wyjąć pocisk, potem zajmie się tobą lekarz - podałam jej do ust kawałek skórzanego paska.
Kobieta nawet nie jęknęła, gdy zaczęłam pensetą rozchylać poszarpaną skórę przy ranie.

[Jose?:p]

Od Janka C.D. Evy

Nie wiem ile zwlekałem z pozwoleniem sobie na zaśnięcie. Po tym, jak oboje zamilkliśmy, przez długi czas jeszcze wsłuchiwałem się w cichy, miarowy oddech Evy, która zasnęła znacznie szybciej, niż ja. Czas przed zaśnięciem potrafi rozciągać się niemiłosiernie, minuty mogą być długie jak godziny, więc nie wiem ile czasu spędziłem na bawieniu się jej włosami, zanim w końcu zmorzył mnie sen.
Obudził mnie śpiew rannych ptaków latających za oknem. Ta okolica była na tyle zalesiona, by można było zrezygnować z budzików na rzecz ptasiego śpiewania. Eva nadal spała. Przeznaczyłem kilka chwil na nacieszenie się jej widokiem, zanim zaczęło mnie ciekawić która jest godzina. Zegar na ścianie wskazywał 6:30. Mimowolnie wydałem z siebie pomruk ziytowania. Jest sobota, do cholery. Opadłem z powrotem na poduszkę, topiąc w niej swoją twarz. Kątem oka jeszcze raz spojrzałem na Evę i pozwoliłem sobie na dotknięcie jej policzka.
Przypuszczalnie znów zasnąłem, najprawdopodobniej z dłonią pozostawioną na szyi dziewczyny. Obudził mnie jej ruch.
- Janek... - mruknęła zaspanym głosem, otwierając oczy.
- Dzień dobry - wymamrotałem przywitanie stłumione przez materiał poduszki. Podniosłem głowę i posłałem jej rozleniwiony uśmiech. Dziewczyna odpowiedziała śmiechem. - Co jest...
- Twoje włosy - odparła, przecierając skórę pod oczami. - Wyglądają przeuroczo.
Natychmiast domyśliłem się, że pewnie wyglądam jakbym przez tydzień nie widział szczotki czy grzebienia, zresztą jak zawsze po przebudzeniu. Z powrotem rzuciłem się policzkiem na poduszkę, jakby to mogło mi pomóc.
Serce podskoczyło mi do gardła, gdy spojrzałem na zegar. Dochodziła ósma.
- Muszę uciekać.
Podniosłem się, ale Eva mnie zatrzymała. Pochyliłem się nad nią i po krótkim namyśle pocałowałem ją.
Przez uchylone okno dało się słyszeć warkot nadjeżdżającego samochodu. Dźwięk urwał się po chwili, gdy pojazd zaparkował przed domem. Ojciec Evy miał dziś jechać do Niemiec. Pewnie zaraz opuści dom, przedtem chcąc się pożegnać z córką, a ja wciąż tu jestem.
- Eva! Tata wyjeżdża - rozległ się głos pani Kastner, brzmiący niebezpiecznie blisko.
- O nie... - sapnęła Eva, zrywając się z łóżka. - Muszę zejść na dół, nie mogą tu wejść, poczekaj chwilę.
Uśmiechnąłem się, widząc jej strach. Wczoraj to ja się bardziej bałem. Dziewczyna wyszła w swojej koszuli nocnej na dół, a ja zmusiłem się do opuszczenia wygodnego łóżka i sięgnięcia po swoje ubrania. Najpierw jednak ogarnąłem włosy, przeglądając się w dużym lustrze. Tak jak podejrzewałem, prezentowały się tragicznie.
Nie mogłem się powstrzymać przed wyjrzeniem przez okno. Przed bramą stał dumny mercedes, do którego zbliżał się ojciec Evy z innym mężczyzną, najprawdopodobniej tatą Marcusa. Smak rtęci w ustach wywołał u mnie widok wymienionego, idącego dwa kroki za nimi.
Po kilku minutach wróciła Eva.
- Marcus zostaje na śniadanie? - spytałem, chcąc sypnąć jakimś żartem.
- Na szczęście nie - odparła blondynką, choć po jej głosie i wyrazie twarzy mogłem się domyślić, że albo ciężko jej się było przed tym obronić albo ogólna rozmowa z nim była niezbyt przyjemna.
- Za późno wstałem - mruknąłem z niezadowoleniem. - Trzeba było uciekać przed wschodem słońca.
- Powiedz mi lepiej jak ci się spało - ucięła temat Eva, siadając na fotelu stojącym przy ścianie.
- Och, wyśmienicie - przyznałem, przywołując na twarz perlisty uśmiech. - Nigdy tak dobrze mi się nie spało.
Natychmiast znalazłem się przy Evie, owijając ją ramionami i całując po szczęce i szyi.
 - Muszę już iść,prawda? - mruknąłem z nosem przy jej uchu.
- Dokładnie - westchnęła blondynka, jednak sekundę potem jej westchnienie przeszło w okrzyk zaskoczenia, gdy rzuciłem się z nią na łóżko. Wiedziałem, że ciężko będzie się pożegnać.




- Braun, tak? - mruknął Beksa, zaciągając się papierosem, który wyglądał jakby przebył wielotygodniową podróż w kieszeni cygańskiego cyrkowca. - To świetnie. Wiesz ile ciekawostek się można od niego dowiedzieć?
Poczułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Wiedziałem, że nie powinienem był mu nic mówić.
Staliśmy w bramie wejściowej do parku, czekając na przesyłkę dla Feliksa. O tej porze było tu pełno ludzi, co chwilę widziało się jakiś mundur, ale mówi się, że pod latarnią zawsze najciemniej, więc w swym optymizmie nie baliśmy się zbytnio niewygodnych sytuacji. Nie miałem pojęcia jakiego typu przesyłkę ma odebrać mój przyjaciel i nie obchodziło mnie to zbytnio, stałem z nim głównie dla ozdoby i żeby przy okazji porozmawiać.
- No, ilu? - spytałem.
- Nie wiem, jedna to byłby dla Barana szczyt marzeń.
- Zamierzasz mu to powtórzyć?
- Mam taki obowiązek - odparł, nie racząc nawet na mnie spojrzeć. - Rozumiem, że chcesz być w porządku w stosunku do swojej Evy, ale przecież wiesz, jakie powinny być twoje priorytety.
- Wyciągnie informacji od kogo tylko się da - syknąłem ze złością. Wiedziałem już, że nie uda mi się wykręcić z tej powinności.
- Nie widzisz w jak wspaniałej sytuacji jesteś? Rozkochałeś w sobie dziewczynę, w której zakochany jest ten Niemiec. Ona zrobi wszystko o co ją poprosisz, a on zrobi wszystko dla niej. Patrząc pod kątem logistyki i strategii, nie wolno ci zmarnować takiej możliwości.
Ludzie przechodzili obok nas, nie zwracając uwagi na nasze istnienia. Jeśli trafił się ktoś w mundurze, to tylko rzucił nam czujne, acz krótkie spojrzenie i przenosił uwagę na coś innego. Raz czy dwa razy udało mi się usłyszeć ściszone głosy wśród przechodzącej obok grupki dziewcząt, na siedemdziesiąt procent mówiły o nas, w przeciwnym razie nie zniżałyby głosu. Ale z zasady nikt się nam nie przyglądał. Ja natomiast obserwowałem każdego z osobna, nie przejmując się, że zachowuję się w ten sposób podejrzanie. Byłem wściekły, bo również zdawałem sobie sprawę z plusów swoich nowych znajomości. Wyłaził że mnie cholerny kombinator. Jeszcze kilka tygodni temu pewnie cieszyłbym się z takiego obrotu spraw.
- Nie mów Baranowi - odezwałem się po chwili milczenia. Mój głos zabrzmiał tak błagalnie, że zwrócił uwagę Beksy, który w końcu odwrócił wzrok w moją stronę.
Nadszedł posłaniec. Chłopak młodszy od nas, nie kojarzyłem jego twarzy. Podszedł do nas, machając przyjaźnie. Pod pachą trzymał średniej wielkości pudełko po butach. Zamienił z Beksą kilka luźnych zdań, oboje sprawnie udawali znajomych. Feliks przejął paczkę i pożegnał chłopaka.
- Idziemy - zarządził, chowając przesyłkę pod łokciem. Znów go usłuchałem.



Była niedziela, słoneczne popołudnie. Felicja z Julią układały bukiet z kwiatów, które zebrały na Wisłą. Podczas gdy one zajmowały się sztuką, siedząc przy przykrytym białym obrusem stole i upuszczając na niego suche łodygi roślin, ja siedziałem,czy raczej pół leżałem na sofie i zajmowałem się rozmyślaniem - jednym z najbardziej znienawidzonych przeze mnie zajęć, jednak nie pozwalającym bez siebie przetrwać. Długo tłumione myśli potrafią zabić.
Energiczne pukanie do drzwi natychmiast ucięło ożywioną dyskusję sióstr o tym, które kwiaty mają znajdować się w środku bukietu, a które należy całkiem wyrzucić; dziewczyny natychmiast poleciały do drzwi.
Dogoniłem je szybko, karcąc je za ich nieposłuszeństwo. Nie wolno im samym otwierać drzwi, nawet jeśli ktoś dorosły jest w domu. Odesłałem je z powrotem do salonu i sam otworzyłem niezapowiedzianemu gościowi. Mógłbym się bać, że to policja, żandarmeria, albo nie daj Boże gestapo, ale szansa na to była nadzwyczaj niska. Jest niedzielne popołudnie, a organy sprawiedliwości, szczególnie te ostatnie, zwykle pojawiają się z rana i na tygodniu.
Ujrzałem przed sobą Jana. Miał na sobie niedbale narzuconą cienką kurtkę i trzymał ręce na biodrach. Po jego twarzy poznałem, że nie będziemy rozmawiać o ostatnim filmie puszczonym w kinie Napoleon.
- Cześć. Możemy porozmawiać? - spytał, wzdychając cicho.
- Witam serdecznie. Oczywiście, wchodź. - Zrobiłem mu miejsce w drzwiach. Baran przywitał się z moją mamą i siostrami, po czym udaliśmy się do mojego pokoju. Chłopak najpierw przeszedł się po całym wnętrzu, trzymając palce na podbródku, rozejrzał wszędzie gdzie tylko sięgnął jego wzrok i stanął na środku, odwracając do mnie głowę.
- Spróbujesz coś dla nas zrobić - powiedział, siląc się na lekki uśmiech.
- Nie zrobię nic co mogłoby...
- Spokojnie, nic co zaszkodzi twojej dziewczynie - zaczął mnie uspokajać. - Ale musisz się nią wspomóc. Wiesz co zrobił Gusław? - Zniżył konspiracyjnie głos. - Wyczaił tego twojego Brauna.
- Jak to wyczaił? Który to Gusław? - spytałem, nieco zbity z tropu. Zaczynałem się bać.
- Znalazł trochę informacji o nim.
- Przez jeden dzień?!
- Co, nie wierzysz z możliwości naszego wywiadu? Dowiedział się na tyle, że mamy w miarę wyraźny jego obraz i uwierz mi, jest to bardzo interesujący obraz.
Zaśmiałem się ponuro, słysząc niefortunny dobór słów plutonowego. Ten westchnął tylko, pozostawiając mój złośliwy śmiech bez komentarza. Tak, przyznaję, jest bardziej poważny ode mnie.
- To może być kopalnia informacji. Tylko trzeba do niego podejść z odpowiedniej strony.
- Jeszcze się nie zgodziłem.
- Wiemy o planowanej dostawie broni dla oddziału SS stacjonującego u nas - kontynuował Baran. - Przyjadą konwojem aż z Niemiec z karabinami, pistoletami i innymi zabawkami. Plus podobno motocyklami, ale co do tego nie jesteśmy pewni. Wszystko przyjedzie specjalnie do nas. Tego nie można tak zostawić.
Nie pytałem skąd o tym wie, i tak najpewniej bym nie uwierzył. Co niektóre metody Szarych Szeregów były dla mnie połączeniem magii i brawurowego samobójstwa.
- Nie znamy tylko dokładnych godzin, szczegółowej trasy i stanu ochrony. Tego potrzebujemy od ciebie. Ten Braun może wiedzieć więcej, niż wszystkim się wydaje i musisz sam się o tym przekonać. W końcu jego ojciec też jest wojskowym i to nie pierwszym z brzegu. Tak, tego też się dowiedzieliśmy.
Skrzywiłem się z niesmakiem. Oczywiście, że chętnie wyciągnąłbym jakieś informacje od Marcusa, ale nie chciałem tego robić za pośrednictwem Evy, co było niestety konieczne. Na samą myśl ogarniał mnie wstręt do samego siebie za to, że jeszcze nie wyrzuciłem Barana z domu.
- Co zrobicie z bronią? - spytałem.
- Wyeliminujemy. Większość. Planujemy też wziąć pewną część dla siebie.
- Ambitne plany jak na tak nikłą ilość informacji.
- Nie masz zbytnio wyboru - powiedział Jan, a jego głos stał się nagle o wiele mniej przyjemny. - Twojej odmowy nie można nazwać inaczej niż niesubordynacji, prawda?
Patrzył głęboko w moje oczy, jakby chciał mnie nakłonić do posłuszeństwa. Nie dałem mu satysfakcji i nie odwróciłem wzroku.
- A jeśli nic nie wie? - wysunąłem przypuszczenie.
- Nigdy nie mów nigdy, zawsze warto sprawdzić. Jestem bardzo dobrej myśli - zapewnił Baran, uśmiechając się lekko pod nosem.
Miałem ochotę zedrzeć mu ten uśmiech z twarzy.



< Eva? // >

Od Marii CD. Estera

- A ty... w sumie z jakiego kraju jesteś? Niby mówisz po polsku, ale zawsze możesz pochodzić czy ja wiem... z Rosji, może Francji. Praktycznie nic o tobie nie wiem. - spytała Estera po krótkiej chwili ciszy.
- Też jestem Polką. Mam jakieś bardzo głębokie korzenie francuskie, jeszcze z czasów Napoleona. Ale i tak przeważa we mnie krew Polki, więc nią jestem. - spojrzałam na nią przyjaźnie i omiotłam wzrokiem pobliskie, już trochę kruche i podniszczone schody. A może by tak wejść na górę i zobaczyć co się tam ukrywa? Nie wiadomo, zawsze w takich opuszczonych budynkach mogą się znaleźć różne, pozostawione w ferworze ucieczki wartościowe rzeczy.
- Chciałabyś zobaczyć piętro? Myślę, że może się tam znaleźć wiele interesujących drobiazgów.
- A nie jesteś potrzebna przy pacjentach? Wiele z nich jest przecież jeszcze rannych. - spytała się zaskoczona dziewczyna.
- Robiłybyśmy zbyt dużo hałasu. Bądź, co bądź, w budynku obok są jeszcze Niemcy.
- Racja... zachowujesz się, jakbyś już przeżywała coś takiego. Zwykle nikt nie wie co robić, wszyscy są spanikowani... - przerwała i spojrzała na mnie. Moje oczy gwałtownie posmutniały i wbiłam pusty wzrok w podłogę. Przypomniały mi się naloty, podczas których odnaleziono moją jedyną przyjaciółkę pod stertą gruzu w jej domu, oraz moment, w którym wydalano Żydów do getta. Kiedy musiałam z rodziną udawać, że oni są nam obcy i patrzeć na ich cierpienie. Miałam ochotę krzyknąć wtedy "Też jesteśmy Żydami, zabierajcie nas z nimi!", jednak jak zawsze zabrakło mi na to odwagi. Jak to powtarzał mój tata, na wojnie należy ratować własną du*ę.
- Coś się stało? - Wyrwała mnie z zamyślenia Estera.
- Nie, nic. To jak? Chcesz zobaczyć to piętro.
- Dobra, tylko się pospieszmy, nie chcę się zbytnio oddalać od wszystkich. - powiedziała Estera i spojrzała na mnie tak, jakby pytała się, czy to ma jakiś sens.
- Spokojnie, nic nam się nie stanie. - a ledwie słyszalnym głosem dodałam. - Raczej...
Estera chyba nie usłyszała mojego komentarza, bo zaczęła ostrożnie wchodzić po schodach. Przyłączyłam się do niej i po chwili znajdowałyśmy się na górze. Wszystkie meble były poprzewracane, jakby ktoś próbował uporczywie znaleźć jakieś wartościowe szpargały przed opuszczeniem budynku. W domu pachniało stęchlizną i wszystko było okurzone.
- Może się rozdzielimy? Jest tu tego dużo... - spojrzałam pytająco na Esterę.
- Okej, ja pójdę na prawo, ty na lewo, a potem się tu spotkajmy i podzielmy znalezionymi rzeczami.
Przytaknęłam i jej i poszłam w swoją stronę. wszędzie leżały szafki z wysypującymi się z nich ubraniami, były nawet dwa obrusy, całkiem ładne. Wzięłam je i poszłam dalej. Weszłam do pokoju, który przedtem był najwyraźniej kuchnią. Pootwierałam szafki, w których mogła się znajdować jakaś porcelana, bądź kieliszki, choć marne były nadzieje, bo zostały pewnie już zrabowane, albo sprzedane przed ucieczką z domu. W jednej z szafek przewróconej w najpewniej w czasie opuszczania domu, znalazłam pięknie zdobione srebro. Wszystko było tam misterne, aż dziwne, że nikt tego nie zabrał. Kiedy wstałam, w ułamku sekundy poczułam zimno stali przy moim gardle. Odezwał się za mną głos mężczyzny.
- Coś za jedna? - spytał się po niemiecku.
- Maria Leszczyńska, 23 lata, pochodzenie polskie. - wypiszczałam formułkę, której nauczyła mnie mama, zanim wyjechałam pomagać jako sanitariuszka. Załam ją po polsku, niemiecku, rosyjsku, francusku i angielsku. Rodzice chcieli mnie przygotować do wszystkiego jak najlepiej. Obcy odjął nóż od mojej szyi i obrócił mnie w swoim kierunku.
- Po co tu przyszłaś, chcesz mi narobić kłopotów? - zapytał mnie, tym razem po polsku.
- A myślisz, że ja wiedziałam o tobie? - obruszyłam się i dodałam. - A w ogóle to kim ty jesteś? Polakiem, czy Niemcem?
- Co ci do tego, teraz wszyscy się dowiedzą, że tu siedzę.
- Nikt się nie dowie. - prawie że krzyknęłam na nieznajomego. Na oko mógł mieć 25 lat.
- Owszem. Jeśli poderżnę ci gardło, na pewno mnie nie wydasz. - uśmiechnął się zawadiacko.
- Żartuj sobie, żartuj.
- Nie boisz się? - zapytał lekko zdziwiony. Bałam się go jak żołnierzy niemieckich, ale nie mogłam tego pokazać.
- Niespecjalnie.
- Świetnie. W takim razie nigdy więcej tu nie przyjdziesz i nikomu o mnie nie powiesz. Obrócił się i zniknął między meblami i śmieciami. Od razu pobiegłam do Estery, ale postanowiłam jej o niczym nie wspominać. Poza tym, dziwnie się zachowywał. Nic nie mówił, tylko mnie wywalił. W końcu dotarłam do dziewczyny, niosącej pudło płaszczy i ozdobnych szali.

<Estera? W te wakacje strasznie ciężko znaleźć mi czas na pisanie, ale na pewno się poprawi>

28.08.2017

od Achima c.d od Elizy

Ruszyłem nieco chwiejnym krokiem w stronę drzwi, gdy nagle na drodze stanęła mi pewna urocza osóbka, uśmiechnąłem się niemrawo i już chciałem coś mówić jednak ona była szybsza:
- Nigdzie cię nie wypuszczę jesteś...
W głowie natychmiast pojawiło mi się milion zakończeń: szalenie przystojny? nieprzeciętnie inteligentny? niebezpiecznie pociągający?
Jednak z moich ust wydobyło się tylko :
- Niebezpieczny? - dokończyłem za nią, a widząc że ten przymiotnik właśnie jej chodziło od razu opuścił mnie dobry humor. Dodałem więc już surowiej. - To lepiej z tąd idź.
Po tabletce czułem się o niebo lepiej, mój umysł tez stał się minimalnie trzeźwiejszy. Jednak dalej trudno mi było sklejać sensowne zdania, i dalej nie odzyskałem pełnej kontroli nad sowim ciałem.
- Nidzie się nie wybieram . -powiedziała wojowniczo.
Ten widok sprawił że na nowo powrócił do mnie dobry humor, delikatnie złapałem jej podbródek i podniosłem aby patrzyła mi w oczy.
- Czy panna Buczyńska wie komu stawia opór?
Nie odpowiedziała, patrzyła tylko na mnie swoimi złoto-zielonymi oczami, z nieokreślonymi uczuciami. Mówiłem więc dalej.
- I czy panna Buczyńska wie jakie mogą być tego konsekwencję?
- Wiem jakie mogą być konsekwencję, gdy pana wypuszczę.
Zaśmiałem się pod nosem. I po krótkiej chwili odsunąłem się na parę kroków dając jej więcej ,,przestrzeni", po czym teatralnie podniosłem ręce do góry na znak poddania się co oznajmiłem też słownie:
- No dobra, poddaje się.
Po czym usiadłem na łóżku nie spuszczając z niej oka:
- Ale musi się pani postarać aby mi się tutaj zbytnio nie nudziło, bo z powrotem mogę zechcieć walczyć.- powiedziałem najpoważniej jak umiałem.
Eliza była nieco zmieszana ale i tak przyznam że dzielnie sobie radziła w tej sytuacji. Usiadła obok mnie na łóżku.
- Niech mi pani coś opowie. - powiedziałem kładąc się na łóżku, na plecach, bawiąc się w dłoniach pudełkiem tabletek które złapałem gdy siadałem.
- A co by pan chciał usłyszeć.
- Najlepiej coś o pani.
- Nie jestem zbytnio interesującą osobą.
- Możliwe że dla innych, mnie pani jakoś zaciekawiła.
Westchnęła.
- Jeśli pani nie chce zatrzymać mnie w ten sposób możemy też zacząć się kochać. - powiedziałem jakby nigdy nic,  nie patrząc nawet na nią dalej bawiąc się opakowaniem z tabletkami.




Eliza? ( wybieraj xd )

25.08.2017

Od Evy C.D. Janka

Poczułam na sobie wzrok Janka i uniosłam głowę, patrząc mu prosto w oczy. Z lekkim uśmiechem, sięgnęłam kciukiem do jego ust i przesunęłam nim po jego dolnej wardze. Kąciki ust chłopaka uniosły się ku górze, a ja wzięłam go za rękę, pociągając go w swoją stronę i wskazując mu wolne miejsce na łóżku, tuż obok siebie.
Janek delikatnie ucałował moją dłoń i zajął miejsce obok mnie. Nie czekając, wtuliłam się w niego, przymykając lekko piekące ze zmęczenia oczy. Czułam, że chłopak bawi się moimi włosami, odgarniając je i przeczesując palcami. Uniosłam lekko głowę, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, Janek po chwili wahania rozpoczął pocałunek, który oddałam mu z równą siłą. Miałam ochotę nigdy go nie przerywać, a przynajmniej nigdy nie wypuszczać Janka ze swojego pokoju. Było mi zbyt dobrze w jego ramionach, obdarowywanej jego czułymi pocałunkami, które teraz przeszły na moją szyję.
Wsunęłam palce w jego włosy, bawiąc się nimi lekko. Po dłuższym czasie Janek powrócił pocałunkami do moich ust, a następnie spojrzał mi w oczy.
- Jesteś zmęczona - zauważył troskliwie, muskając ustami czubek mojego nosa.  Pochylił się nade mną, zmuszając, bym się położyła i przytulił mnie mocno do siebie. - Dobranoc - dodał rozbawiony, gdy zaczęłam protestować.
- Muszę się przebrać - szepnęłam ze śmiechem, wiedząc, że dalej mam na sobie sukienkę. Powinnam także odświeżyć się, odłożyłam to jednak na rano, nie chcąc opuszczać Janka. Chłopak niechętnie pozwolił mi wyswobodzić się z jego objęć i wstać, a ja podeszłam do starej, dębowej szafy, wyjmując z niej długą koszulę, która pełniła rolę mojego stroju do spania. Materiał był miły, do tego sięgał kolan. Uznałam to za raczej odpowiednią długość, by założyć ją przy chłopaku.
- Odwróć się - nakazałam ze śmiechem, a gdy Janek wykonał moją prośbę i odwrócił ode mnie wzrok, zdjęłam sukienkę i nasunęłam na siebie koszulę, powoli zapinając jej guziki. W takim stroju podeszłam do toaletki, sięgając po jedną ze wstążek do włosów. Złapałam je i skręciłam, formując z nich lekkiego koka, którego związałam wstążką. Zauważyłam w lustrze, że nie muszę nawet zmywać szminki - na moich ustach nie pozostał po niej nawet ślad. Gdy pomyślałam o tych wszystkich pocałunkach, uśmiechnęłam się lekko, a na moich policzkach pojawiły się bladoróżowe plamy.
Kiedy znów odwróciłam się w stronę Janka, zauważyłam, że cały czas mi się przygląda. Nie zawracałam sobie jednak głowy tym, w którym momencie zrezygnował z słuchania mnie i się odwrócił. Z szerokim uśmiechem podeszłam do niego, siadając mu na kolanach i opierając głowę na jego ramieniu.  Janek niemal natychmiast przewrócił mnie lekko na łóżko, pochylając się nade mną i całując mnie w skroń. Chwycił za moją kołdrę i nakrył mnie nią, układając wygodnie na łóżku.
- Dobranoc - szepnął, całując mnie delikatnie. Widząc, że wstaje, zmarszczyłam brwi i przytrzymałam go za rękę.
- Gdzie się wybierasz? - zapytałam zdziwiona. Widząc, jak patrzy w stronę fotela, roześmiałam się, kręcąc głową. - Nie wygłupiaj się, moje łóżko nie jest aż tak małe, zmieścimy się - zapewniłam. Zanim Janek zdążył cokolwiek powiedzieć, przesunęłam się, robiąc mu obok siebie miejsce. Szatyn przewrócił oczami, rozpinając trzy górne guziki koszuli i położył się obok mnie. Od razu to wykorzystałam, okrywając go kołdrą i przytulając się do jego piersi. Musnęłam delikatnie ustami jego ciepłą skórę, odkrytą przez rozchylone poły koszuli. Janek przytulił mnie do siebie, obejmując mnie obronnym gestem i oparł policzek na mojej głowie. Nie mając sił, by dłużej trzymać oczy otwarte, pozwoliłam opaść powiekom. Zasypianie tej nocy przyszło mi niezwykle łatwo. Zazwyczaj nawał myśli skutecznie odpędzał ode mnie sen, dziś jednak spałam spokojnie. Zdawałam sobie sprawę, iż kojąco wpływała na mnie obecność Polaka. Odkąd go poznałam, większość moich wieczornych rozmyślań dotyczyła głównie jego osoby. Teraz jednak, czując miarowe unoszenie się klatki piersiowej i bicie jego serca pod moją głową, nie musiałam zaprzątać sobie niepotrzebnie głowy. Nie musiałam martwić się o jego powrót do domu, nie musiałam martwić się o nic. W końcu Janek był tutaj, przy mnie, obejmując mnie. Świadomość, iż do snu kołysze mnie bicie jego serca i otula jego zapach sprawiła, że mogłam tej nocy śnić tylko i wyłącznie o nim...

(Janek? Takie jakieś... Jakby nie spod mojej ręki :c Przepraszam!)

24.08.2017

Od Janka C.D. Evy

Pakowanie się teraz do domu Evy mogłoby być porównywalne z wchodzeniem do paszczy lwa, któremu przed chwilą nadepnęło się na ogon. Miałem chęć podzielić się tym porównaniem z dziewczyną, ale w końcu się powstrzymałem.
- Przecież wiesz, że nie mogę... - mruknąłem, opierając podbródek na jej głowie. W rzeczywistości z wielką chęcią bym został. Nie z obawy przed patrolami, z nimi już wielokrotnie sobie radziłem, ale dla samego faktu pozostania przy Evie. Bycie przy niej przez całą noc przedstawiało się w tej chwili jak szczyt moich marzeń. W głowie cały czas ćwierkały mi pobożne, wysokie głośniki traktujące o tym, jak bardzo jest to niemoralne i wbrew jakimkolwiek zasadom; sprawiały, że pomysł z każdą chwilą wydawał mi się atrakcyjniejszy.
- Janku. Proszę.
Jej głęboki, acz delikatny głos nie dawał mi szans na postawienie się. To już nie pierwszy raz.
Nie odezwałem się przez dłuższą chwilę, trzymając ją w niepewności. Dziewczyna trwała z policzkiem przy mojej piersi, otoczona moimi ramionami, więc nie widziała mojej pogrążonej w zadumie twarzy i lekkiego, bezradnego uśmiechu zdradzającego moją decyzję.
- Jak chcesz to zrobić? - spytałem w końcu. Poczułem, jak Eva odetchnęła z ulgą.
- Zaprowadzę cię - powiedziała, biorąc mnie za rękę i ciągnąc z powrotem w stronę mieszkania. Dyskretnie zakradliśmy się na tył domu i weszliśmy na werandę. Nagle z ciemności wyskoczył ku nam pies, machając radośnie ogonem.
- Ćśśś, Kari, tylko nie szczekaj - szepnęła Eva, odpychając pysk suki. Otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka. Trzymając moją dłoń, poprowadziła mnie w stronę schodów, nie zapalając światła.
- Idź do mojego pokoju - powiedziała tuż przy moim uchu, niemal bezgłośnym szeptem. - Zaraz przyjdę.
Domyśliłem się, że musi wystawić się dobrowolnie na rodzicielską reprymendę, bo w przeciwnym razie, gdyby kazała rodzicom fatygować się do siebie, mogłaby ściągnąć na siebie więcej gniewu, niż to konieczne. Rzecz znana każdemu dziecku. Nie wspominając o mojej obecności.
Bezgłośnie wszedłem po schodach na górę i wszedłem do pokoju, w którym już dziś raz byłem. Nie odważyłem się zapalić światła, choć prawdopodobnie na całym piętrze nikogo nie było. Podszedłem do okna, odsuwając firanki i wyjrzałem na słabo oświetloną ulicę. Zastanawiałem się jak bardzo dostanie się Evie za późne wracanie do domu. Jej ojciec był naprawdę wściekły i ciężko mi było uwierzyć, że jeszcze mnie nie wylał z pracy. Próbowałem sobie wyobrazić jego reakcję, gdyby przyłapał mnie teraz w pokoju córki. Prawdopodobnie bym tego nie przeżył.
Do pokoju weszła Eva, zapalając światło.
- Ojciec zdjął pas? - Nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Zaczęliśmy się śmiać, choć był to śmiech, w którym pobrzękiwały nerwy.
- Musimy być wybitnie cicho - powiedziała Eva, opierając się że zrezygnowaniem o ścianę. - Przetrzymuję cię tu nielegalnie.
Kiwnąłem głową, okazując gotowość do milczenia. Czułem zdenerwowanie i jednoczesne rozbawienie z odczuwanego stresu, co najwyraźniej powoli udzielało się Evie. Uśmiechała się lekko, jednak wyraźnie widziałem na jej twarzy czujność i niepewność.
- Cieszę się, że zostałeś - szepnęła. Podszedłem do niej i objąłem ją w pasie.
- Nie chcę zabrzmieć nieodpowiednio, ale ja też się cieszę - przyznałem.
- Nie mogłabym znieść myśli, że mógłbyś...
Nie zostać na noc? - dopowiedziałem w myślach. Chyba też bym nie mógł.
- Dać się złapać patrolowi? Byłoby mi wstyd, gdyby się tak stało.
- Przestań się zgrywać.
- Oczywiście. - Przyjąłem poważny wyraz twarzy.
Usiedliśmy na łóżku; dokładniej Eva usiadła na łóżku, a ja zająłem miejsce na podłodze, tuż przy niej, by mieć ją przed sobą i móc na nią patrzeć. Dziewczyna ściągnęła męczące ją od wielu godzin buty na obcasach. Ja swoje zdjąłem nieco wcześniej, podobnie jak marynarkę.
- Jak chcesz ukryć moją obecność tutaj? - spytałem, przechylając głowę jak ciekawskie szczenię.
- Nie wiem... Nie wpuszczając tu nikogo i nie wypuszczając ciebie. - Wzruszyła ramionami.
- To dobry plan - odparłem z uprzejmą ironią.
- Jak na razie wystarczający - stwierdziła dziewczyna, sięgając dłonią do moich włosów i wplatając w nie palce. Czułem jej kciuk głaszczący delikatnie moją skroń. Uniosłem podbródek i musnąłem wargami gładką skórę na jej przedramieniu, w miejscu, gdzie ukazywały się niebieskie żyły.
- W każdym razie... dziękuję za tą propozycję. To miłe uczucie wiedzieć, że ktoś się o ciebie troszczy - szepnąłem, spoglądając na nią spod uniesionych brwi. Widziałem ją w słabym świetle lampki nocnej, ze zmęczeniem atakującym jej śliczną aryjską twarz. Uśmiechała się mimo to, i wyglądała pięknie. Kosmyk jasnych włosów spływał na jej pierś, lekko zafalowany. Miałem chęć owinąć go sobie wokół palca, a potem rozwinąć i puścić luzem, by sprawdzić jak bardzo będzie się skręcał. Chciałem odgadnąć go do tyłu, by nie zasłaniał mi widoku jej szyi i obojczyka, na których planowałem pozostawić ślady po pocałunkach. Atakowały mnie myśli, że bardzo chciałbym z nią być, a jednocześnie zaklinałem samego siebie, że największym zaszczytem, jakiego jestem godzien dostąpić, jest złożenie ciepłego pocałunku na jej ustach i czułe szepnięcie "dobranoc" do jej ucha, ale z przyzwoitej odległości. W mojej głowie brzmiał mój własny głos powtarzający ciągle jak wielkie mam szczęście, że moim szczęściem jest ta dziewczyna i że nie mogę tego szczęścia stracić.


< Eva? // dalej nie piszę, bo wiem że mi nie wyjdzie // trzeba znać swoje możliwości >

Od Janka C.D. Kingi

Ludzie byli zachwyceni popisem umiejętności Kingi i wyraźnie domagali się więcej. Młode małżeństwo, z którym zamieniliśmy kilka słów rozmawiało o czymś między sobą, kierując spojrzenia w naszą stronę. Czy mieliśmy jakąkolwiek szansę wykręcenia Kingi z konieczności zagrania kolejnego numeru? Może nic się nie stanie jak jeszcze trochę zostaniemy?
- Myślę, że nie masz wyboru - westchnąłem. - Musisz nam jeszcze coś zagrać.
Zostawiłem ją samą przy fortepianie, samemu zajmując miejsce przy stoliku. Jeszcze zanim usiadłem, dopłynęły do mnie kojące dźwięki instrumentu. Kinga zaczęła grać Marsz Turecki Mozarta, który niezwykle przypadł do gustu niemieckiej publiczności.
- Twoja narzeczona ma niezwykły talent - pochwalił Olivier, wskazując dłonią w stronę Kingi, jednocześnie trzymając w tejże dłoni kieliszek wina. - Nie chciałbyś się z nami napić?
Kiwnąłem głową, wyrażając zgodę. Aby nie wyjść na gbura, posłałem mu także lekki uśmiech, jakby w ramach przeprosin, że nie mogę z nim swobodnie porozmawiać po niemiecku. Okazywanie mu zasadnej niechęci powstrzymałem.
Kelner przyniósł dwa kieliszki, o które poprosił wcześniej Niemiec; jeden dla mnie, drugi najpewniej dla Kingi. Wypełnione zostały czerwonym winem, kwaśny zapach przyjemnie podrażnił mój zmysł węchu. Sącząc alkohol, skupiłem się na wsłuchiwaniu się w dźwięki muzyki. Olivier objął swoją małżonkę i szepnął jej coś do ucha. Uznałem to za zwykłe słowne pieszczoty, którymi obdarują się nowożeńcy. Bardziej zainteresowała mnie reszta obecnych w lokalu. Leniwie rozglądałem się po stolikach, nie spodziewając się napotkać kogoś znajomego. W końcu to lokal tylko dla Niemców, prawda? A jednak omal nie zadławiłem się winem, gdy w drzwiach wejściowych zobaczyłem dwóch mężczyzn w mundurach, robiących za obstawę dla innej niemieckiej pary. Wysoki, ubrany w czarny garnitur mężczyzna po czterdziestce prowadził pod rękę nieco młodszą, ubraną w błyszczącą niebieską sukienkę blondynkę. Mimo to nie cekiny w jej ubraniu zwróciły moją uwagę, ale prezencja tego mężczyzny. Obstawa mogła świadczyć o jego wysokim statucie. Gestapowiec? Generał? Obie opcje nie są zbyt pozytywne.
Jeszcze mniej pozytywne były twarze wojskowych, którzy stali za nim. Na jednego z nich, tego za prawym ramieniem mężczyzny, spojrzałem w złym momencie. Rozpoznałem w nim jednego z żołnierzy, którzy jakiś czas temu rozgonili nas w innej knajpie.
On spojrzał na mnie w tej samej chwili. Ten trwający niecałą sekundę kontakt wzrokowy podziałał na mnie jak elektrowstrząsy; natychmiast opuściłem swoje miejsce przy niemieckim małżeństwie i w dwie sekundy znalazłem się przy Kindze.
- Kinga, musimy się zbierać - oznajmiłem, stając za nią i kładąc ręce na jej ramionach.
- Dlaczego? - spytała jasnowłosa, nie przerywając grania, ale zwalniając tempo.
- Koledzy z poprzedniej knajpy przyszli.
Fortepian stał w głębi drugiej wnęki, więc nie było go widać, stojąc w wejściu. Przy czym stojąc przy fortepianie nie było też widać wejścia. Do naszych uszu dobiegł za to głos niemieckiego żołnierza, mówiący coś z przejęciem do kogoś. Widziałem, to byli oni... Tyle udało mi się zrozumieć i to wystarczyło, by zdecydować się na jak najszybsze opuszczenie lokalu. Kinga przerwała grę, wstając niezwłocznie. Powstrzymałem ją przed odruchem skierowania się w stronę drzwi wyjściowych.
- Na zaplecze - rozkazałem cicho, tuż przy jej uchu, by mój polski nie został przez nikogo usłyszany.
- Przepraszamy najmocniej, postaramy się za chwilę kontynuować koncert - mówiła Kinga do zawiedzionej widowni, gdy prowadziłem ją w stronę zaplecza za barem, ręce trzymając na jej szczupłych, nagich ramionach. Gdy mijaliśmy ciemnozielone drzwi toalety, kątem oka dostrzegłem wkraczających do pomieszczenia żołnierzy. Cholera, którędy mamy teraz uciec?


< Kinga? // trochę naciągane, ale pragnę akcji 8) // i przepraszam za spóźnienie ._. >

23.08.2017

Od Josefine CD Eliza

To był najzwyklejszy w świecie dzień. Szłam sobie do pracy, zręcznie wymijając ludzi, którzy stawali na mojej drodze. Miałam świetny humor od samego rana. Nawet ptaki nie denerwowały mnie tak bardzo jak zwykle. Miałam uznać ten dzień za jeden z najbardziej udanych w moim życiu. Miałam iść do pracy, zarobić, gotować, pracować, wyjść z pracy, przespacerować się i pójść spać we własnym łóżku.
Ale wtedy zdarzyło się TO.
Usłyszałam odgłosy strzałów. Na chodniku po drugiej stronie. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i uśmiechnęłam się w duchu. Ginie jakiś Polak. Jak cudownie.
Zebrał się tam już dość spory tłum niemieckich gapiów, więc dołączyłam do niego. Jednak większość była ode mnie wyższa, więc zmuszona byłam przepchać się na sam przód.
Gdybym wiedziała, co ma się stać, nawet bym na tą ulicę nie spoglądała.
Polka, którą mundurowiec miał na celowniku, podeszła do mnie, błagając po polsku o ratunek. Spojrzałam na nią z obrzydzeniem. Miała typowo niemiecki wygląd, ale przebijały się przez niego polskie cechy. Płakała.
Niemiec wystrzelił.
Nie trafił w nią.
Wrzasnęłam, czując przejmujący ból w ramieniu.
— Postrzeliłeś Niemkę, debilu!
— Nie umiesz strzelać?!
Krzyczałam. Po dłoniach, które kurczowo przyciskałam do rany, spływała mi krew. Wszystko widziałam w czerwonych barwach. Chyba płakałam z bólu, gdy ktoś opatrywał mi ranę. Gdy teraz tak na to patrzę, sam strach bolał najbardziej.
— Sprowadźcie lekarza! — wrzasnął ktoś.
Po czasie, który wydawał mi się wiecznością, ktoś do mnie podszedł, wytarł mi łzy i opatrzył moją ranę.
— Już, spokojnie, nie płacz — powtarzał po polsku kobiecy głos. Kiedy w końcu otworzyłam oczy, ukazała mi się twarz, z której zapamiętałam tylko złoto- zielone oczy. Kobieta, którą uznałam za Polkę, przedstawiła się jako Eliza i oznajmiła, że mi pomoże.
— Jestem Jose... — wyszeptałam w odpowiedzi, starając się jakoś pozbyć się łez. Pierwszy raz od jakiegoś czasu płakałam. I ktoś mnie taką zobaczył. To haniebne, powinnam zapaść się pod ziemię i płakać w samotności, a nie na widoku, nie na środku chodnika! Mokre od łez włosy przylepiały mi się do twarzy. To było najgorsze.  Nie chcę, aby ktokolwiek widział mnie w takim stanie! To nie jestem ja! Tylko jakaś moja marna, wrażliwa karykatura.

Eliza?

Od Elizy CD Achima

Achim przyciągnął mnie dość gwałtownie do siebie.
- Co było, to było. A co było, to jest.
Że co? Chyba powinno być "A co jest, to jest". Okej, jest Niemcem...ale bardzo dobrze posługującym się polskim Niemce. Niemożliwe, by popełnił taka pomyłkę. Na pewno jest wstawiony...ile wypił? Cztery drinki?
Odchylił mnie delikatnie do tyłu i pochylił się nade mną tak, że mogłam poczuć zapach jego perfum.
Nie znam go zbyt dobrze...może ma problemy z alkoholem? Coś czuję, że to nie jeden z tych "zabawowych", pijanych gości.
- Achim - szepnęłam z naciskiem, gdy trwaliśmy w takiej pozycji zbyt długo.
Miałam wrażenie, że wszystkie spojrzenia skierowane są na nas.
- Tak, panno Buczyńska?
- Ile wypiłeś?
- Niedużo. Może napijesz się szampana? - zapytał, nie czekając jednak na moją odpowiedź.
Zostawił mnie na środku parkietu, a ja, czerwona jak burak, zeszłam gdzieś na bok. Coś jest z nim zdecydowanie nie tak...a może by tak upić go? I wyciągnąć potrzebne informacje?
Po czasie, który wydawał mi się wiecznością, wrócił z dwoma kieliszkami w dłoniach. Zaczęłam udawać, że piję swojego szampana, nie spuszczając wzroku z Achima. Gdy tylko się odwracał, by komuś odpowiedzieć, wylewałam troszkę do doniczki z paprocią. W momencie, kiedy przyciągnął mnie do siebie za talię, wiedziałam, że nie myśli zbyt jasno. Zaśmiałam się cicho: to powinno wyglądać na odwrót, on powinien mnie upijać.
Może tak wyglądałoby moje życie, gdyby nie wojna. Poznałabym miłość swojego życia, chodziła na bale, na których nie musiałabym uważać na swój każdy krok pod groźbą śmierci. Złapałam blondyna pod rękę i dyskretnie wyprowadziłam z sali.
***
Mniej więcej wiedziałam, gdzie jest jego domek. Wyciągnęłam mu z kieszeni koszuli klucz, a gdy tylko otworzyłam drzwi, niemal upadliśmy na podłogę.
- E-eli...- zaczął coś bełkotać, ledwo trzymając się na nogach - Pille...
No dobra, wypił sporo, ale nie aż tyle, żeby nie móc ustać na nogach. Z trudem położyłam go na łożku.
Pille...to po niemiecku chyba toaleta? A może...cholera, tabletka!*
Dopiero teraz zauważyłam, że słabo wyciąga dłoń w kierunku szafki nocnej. Zaczęłam szybko wertować jej zawartość, odnajdując mały pojemnik. Gdy go otworzyłam, w moje nozdrza uderzył charakterystyczny, dość intensywny zapach. Uchyliłam mu delikatnie usta i wsadziłam tabletkę. Achim zamknął oczy i przez chwilę przeraziłam się, że nie oddycha. Jego klatka piersiowa jednak nieznacznie się unosiła. Usiadłam na łóżku obok, przeglądając dalej zawartość szafki.
Jestem pielęgniarką i dobrze wiem, co mu podałam. Metaamfetaminę. Widziałam już jej skutki....Na pewno nie mogę go teraz zostawić samego. Jasnowłosy stawał się coraz bardziej przytomny, przeglądałam akurat jakiś zeszyt, w który były interesujące zapiski...kiedy nagle usiadł na łóżku i gwałtownie pochylił się nade mną. Zdążyłam schować dziennik pod sukienką, umocowując paskiem; na pewno niczego nie widział.
Przytłoczona jego spojrzeniem, odchylałam się coraz bardziej do tyłu. Achim patrzył na mnie z czymś obcym w oczach...czymś ciężkim do opisania. Już myślałam, że się na mnie rzuci, kiedy nagle odchylił się i wstał. Przed nim znalazłam się przy drzwiach, zagradzając je.
- Nigdzie cię nie wypuszczę w takim stanie, jesteś...
- Niebezpieczny? - prychnął - To lepiej stąd idź.
- Nigdzie się nie wybieram - spojrzałam na niego z dołu, wojowniczo unosząc podbródek.


[Achim? XD]

*O ile dobrze wiem, Achim ma problemy z Pervitinem(metamfetaminą)...? Wiem, że przesadziłam, ale miało być dramatycznie :D 

Od Kasi CD Jens


Zdążyłam się przywiązać do tego Niemca. Bądź co bądź, był miły. I rozpłakał się przy mnie.
Tym drugim w sumie nie powinnam się cieszyć, bo podobno płacz to oznaka słabeuszy, ale był pierwszym Niemcem, który okazał mi inne uczucia od gniewu. Poza tym uratował mnie przez obozem. I tym samym uratował panią Marię przed samotnością  na starość. Ja na pewno bym tam szybko umarła, zjedliby takiego niziołka jak ja, więc nie byłoby szans na powrót do pani Marii. A ona nie dałaby sama rady. Aż boję się myśleć, co by się stało, gdyby zatrudniła jakiegoś donosiciela.
W czasie, gdy moja pracodawczyni zajmowała się moimi siniakami i rankami, ja odwróciłam głowę i otarłam wierzchem wolnej dłoni oczy mokre od łez. Nie chciałam tego mówić. Nie chciałam, żeby mnie zostawiał. Ale nie widziałam innego wyjścia, moim obowiązkiem było zostawienie go w świętym spokoju.
— Tak, myślę, że to dobry pomysł — odparłam, mimo że każde z tych słów kroiło moje serce na kawałeczki i niszczyło mnie od wewnątrz.— I przepraszam, że sprawiałam ci tyle kłopotów.
— Z wzajemnością — powiedział.
I wyszedł.
Nastąpiła cisza, przerywana tylko odgłosami jakichś robaków.  Ale te robaki mają fajne życie. Żyją tylko parę dni, ale świat jest taki duży, mogą iść gdzie chcą, mogą latać... I raczej nie mają tak skomplikowanych uczuć jak ja w tym momencie.
— Teraz już wszystko będzie dobrze - pocieszała mnie pani Maria, ale jakoś to do mnie nie przemawiało. Żyjemy w czasach wojny, na każdym kroku czają się spragnieni krwi Niemcy. Nic nie będzie dobrze.
— Okazuje się, że nie można mieć przyjaciół wśród Niemców — westchnęłam, ale zaraz syknęłam, gdy pani Maria przyłożyła coś do jednej z moich ranek.
— Bo Niemcy to potwory, Kasiu. Nie uważają się za ludzi i słusznie, ale zdecydowanie nie są ponad nami — oznajmniła, po czym zaczęła się opatrywaniem mojego ramienia.
Momentalnie zacisnęłam dłonie w pięści i zamarłam.
— Nie wszyscy — wysyczałam. Jens taki nie był! Nawet jeśli udawał, to przecież żaden Niemiec nie umniejszyłby swojego autorytetu, płacząc przy Polce. Ja go znam. Nawet jeśli ktoś powie, że to niemożliwe, bo spotkałam go tylko dwa razy, to wiem, jaki jest. I będę się przy tym upierać, choćby nie wiem co.
~parę dni później~
Gdy tylko usłyszałam dźwięk dzwonka, odwróciłam się do drzwi. Już miałam coś powiedzieć, pewnie coś w stylu "witamy, czego pan/pani potrzebuje", ale zamarłam. To był Jens. W dłoni trzymał moją chustkę.
— Zdaje się, że to twoje — powiedział i wyciągnął ją w moją stronę.
— Nie oddawaj jej, dałam ci ją — odparłam.

Jens? Przepraszam, że takie badziewne ;-;

Od Josefine CD Achim


— Dziękuję za tak dobrą opinię — odparłam. — To dla mnie zaszczyt.
Mężczyzna roześmiał się, ale ja nie kłopotałam się wtórowaniem mu, tylko rozejrzałam się po sali, mierząc spojrzeniem bliźniaczki.
— Więc rozumiem, że to pani jest główną kucharką? — zaczął blondyn, a ja kiwnęłam w odpowiedzi głową.
— Jak już wspominałam, mam dziś dzień wolnego i aktualnie kuchnią rządzi jakaś osoba z zewnątrz, którą szefowa chciała przetestować, i stwierdzili, że mogłabym ją spłoszyć swoim... Hm, zachowaniem.
— Jakim dokładnie zachowaniem? — zapytał, a ja cieszyłam się, że mogłam opowiedzieć trochę o swojej pracy. Był to zdecydowanie fantastyczny temat. Neutralny, nie za bardzo w przeszłość, nie za bardzo w przyszłość... Jednak pytania o mój charakter mnie peszą. Nie lubię opowiadać o sobie.
— Podobno wywieram na nich presję, aczkolwiek... — chciałam coś dodać, ale przeszkodziła mi Agathe niosąca moje zamówienie.
— Proszę, oto brokułowa zupa krem, specjalnie dla pani Bachmann. — Położyła przede mną talerz, mrugnęła do mnie i odeszła zajmować się resztą klientów. Nie zdążyłam nawet jej podziękować, bo już znajdowała się przy najbardziej odległym stoliku.
— No to zobaczymy, jak sobie radzi nasza nowa kuchareczka — oznajmiłam i podniosłam łyżkę leżącą obok.
Niezbyt podobała mi się perspektywa nowej kucharki, głównie dla tego, że może się okazać lepsza ode mnie i że może dostać moją posadę. Nie zniosłabym kogoś stojącego nade mną i zaglądającego mi przez ramię, co dodaję do zupy. To ja od tego jestem. Od wywierania presji, jak to ujęłam.
Zanim zanurzyłam łyżkę w daniu, powąchałam go dokładnie. Zdecydowanie wybijał się zapach pieprzu, a dopiero po nim brokułów. Przyjrzałam się daniu dokładniej, a gdy uznałam, że nie ma w nim trucizny, wzięłam do ust pełną łyżkę.
— Co pani robi? — zainteresował się mężczyzna, a ja podniosłam pytający wzrok znad jedzenia.
— Nie rozumiem — odparłam, wycierając twarz serwetką.
— Całe to wąchanie i...
— Nie chcę o tym rozmawiać — przerwałam mu najłagodniejszym tonem, na jaki udało mi się zdobyć.
Jako że jej dość szybko, udało mi się uporać z posiłkiem w rekordowym czasie. Jak na mój gust zostało tam dodane zbyt dużo pieprzu, co popsuło całokształt, ale dało się to zjeść.
Achim skończył tylko kilk minut wcześniej. Podeszła do nas Adele, zabrała talerze, w przpadku blondyna jeszcze kelich po winie, zabrała od nas zapłatę i odeszła z powrotem do kuchni.
— Ma pani ochotę na spacer? — zapytał mężczyzna, gdy już się zbierałam do wyjścia.
— Słucham? — Nieczęsto byłam zabierana na jakieś spacery, więc ta propozycja mnie zaskoczyła.
— Pytam, czy zechciałaby się pani ze mną przejść — powtórzył.
W sumie, nie mam bytnio nic do roboty, więc zgodziłam się.

Achim?

22.08.2017

Od Evy C.D. Janka

To wszystko wydawało się takie nierealne... Mocny uścisk ramion Janka, który przytulał mnie do siebie, sprawiał, iż czułam się bezpieczniej niż kiedykolwiek. Miałam świadomość, że uczucie to jest złudne, a obecne czasy obfitują w zagrożenia, jednak... Nie bałam się. Nie przy Janku. Nie w tej chwili. Teraz zamierzałam cieszyć się naszym otwartym okazem uczuć, które do tej pory skrywaliśmy. Bo to, że czuję coś do chłopaka już dawno było przesądzone i nie mogłam - ani nie chciałam - się tego pozbyć.
- Eva... - zaczął niepewnie, jakby bojąc się zepsuć swoim głosem ten ulotny moment. Uniósł nasze splecione dłonie, patrząc mi w oczy. - Idziemy?
Skinęłam głową, patrząc na Janka z uśmiechem. W tej chwili nie miało dla mnie znaczenia, gdzie chce mnie zaprowadzić i co pokazać. Jedyne, czym byłam w stanie się ekscytować i zachwycać była jego obecność tuż przy mnie, jego bliskość. Janek jak gdyby czytając mi w myślach uścisnął lekko moją dłoń i pocałował mnie w czoło. Gest ten był tak delikatny i wyrażał tyle troski, że nie potrafiłam się nie rozczulić.
Janek widocznie miał już zaplanowany cel naszego spaceru i teraz powoli prowadził mnie w głąb mostu, prosto na drugi brzeg Wisły. Widząc moje pytające spojrzenie, uśmiechnął się lekko i objął mnie ramieniem.
- Myślę, że spacer brzegiem Wisły po zachodzie słońca ci się spodoba - szepnął mi do ucha.
- Za tobą pójdę wszędzie - zapewniłam prosto, opierając głowę o jego ramię.
Zabawne wydawało mi się, że do tej pory staraliśmy się unikać dotyku, a teraz, kiedy zrobiliśmy to odważniej, niemal bolesny dla mnie był brak zwykłego uczucia, że chłopak jest obok i trzyma mnie za rękę. Posmakowawszy jego bliskości, nie miałam zamiaru z niej zrezygnować.
Nie zwracając uwagi na godzinę ani na księżyc, który stawał się coraz wyraźniejszy na tle ciemnego nieba, spacerowaliśmy, ciesząc się sobą i chłodną wodą, która obmywała nam stopy, gdy ostrożnie staraliśmy się iść samym brzegiem. Kilka razy ochlapaliśmy się dla zabawy, jednak szybko z tego zrezygnowaliśmy. Noce nie były już tak ciepłe, a chłodny wiar sprawił, że na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Janek, widząc to objął mnie, przytulając do siebie i wyprowadzając na kamienisty brzeg. Dopiero tam puściłam dół sukienki, którą do tej pory lekko unosiłam, ratując ją przed zanurzeniem w wodzie, a na stopy nasunęłam sandałki.
- Mówię to niechętnie... Ale powinienem cię już odprowadzić - powiedział cicho Janek, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Twoi rodzice pewnie się martwią. A tobie jest zimno.
- Nie będzie mi zimno, jeśli będę miała ciebie przy sobie - szepnęłam, obejmując chłopaka i przytulając się do jego ciepłego ciała. Janek roześmiał się dźwięcznie, jednak odwzajemnił uścisk i czule pocałował mnie w czoło. Byłam gotowa spędzić z nim tutaj całą noc, wiedziałam jednak, że moi rodzice zapewne nie śpią, martwiąc się o mnie. Od razu poczułam wyrzuty sumienia. - Nie chcę się z tobą rozstawać - szepnęłam niczym dziecko, wciąż przytulona do jego silnego ciała. Te słowa same wyszły z moich ust, jednak podniosłam wzrok na Janka, by zobaczyć jego reakcję na nie.
Szatyn wpatrywał się we mnie jakby oczarowany, a po chwili roześmiał się cicho. W myślach stwierdziłam, że to jeden z najprzyjemniejszych dźwięków, jakie dane mi jest słyszeć. Janek złapał w palce moją brodę, unosząc ją, by spojrzeć mi prosto w oczy.
- Ja także nie chcę opuszczać cię ani na chwilę - zapewnił. - Jednak muszę.
Skrzywiłam się lekko, zdając sobie sprawę, iż Janek przyjdzie do pracy dopiero w poniedziałek. Musiałabym więc wytrzymać cały weekend bez niego...
- Możemy zobaczyć się przecież jutro - szepnął łagodnie, jakby czytając mi w myślach. Złożył na mych ustach lekki pocałunek, który po chwili przerodził się w długi, bardziej namiętny.
Kiedy zdecydowaliśmy się wrócić do domu, zorientowaliśmy się, że pewnie już dawno minęła godzina policyjna. Staraliśmy się omijać wszystkie patrole, a przed kilkoma żołnierzami musieliśmy nawet umykać w wąskie, ciemne uliczki Warszawy, w których Janek orientował się doskonale. Mimo niebezpieczeństwa, pod mój dom dotarliśmy rozbawieni. Zdyszana, śmiałam się z naszych ucieczek, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że śmiech ten ma ukryć rozczarowanie związane z rozstaniem z chłopakiem. Tak bardzo nie chciałam, by to spotkanie dobiegało końca...
Janek odprowadził mnie na ganek, tuż pod same drzwi wejściowe do domu. Westchnęłam smutno, stając przodem do niego i zarzucając mu ręce na szyję.
- Dziękuję za ten wieczór - szepnął mi do ucha chłopak.
W odpowiedzi złożyłam mu dłoń na karku, zmuszając, by pochylił głowę. Mogąc dosięgnąć jego warg, złożyłam na nich delikatny pocałunek. Szybko jednak oderwałam swoje usta od warg chłopaka, słysząc ciche skrzypienie drzwi wejściowych. Pospiesznie obróciłam się w tamtą stronę, stając tyłem do Janka i chowając ręce za siebie. Poczułam jednak po chwili, jak chłopak odszukuje moją dłoń i splata swoje palce z moimi.
Stojący w drzwiach ojciec najpierw zmierzył wzrokiem mnie, a później Janka. Nie dało się nie zauważyć iż spojrzenie posłane chłopakowi było dużo groźniejsze. Widziałam, że tata jest wściekły. Zanim zdążył się odezwać, w drzwiach pojawiła się także ubrana w koszulę nocną i owinięta kocem mama. Można było jednak poznać po niej, że nie zmrużyła wcale oka. Jej spojrzenie było jednak łagodne,  a ja byłam w stanie zauważyć w nim nawet wyrozumiałość i pobłażliwość. Zupełnie przeciwnie niż w ciskającym gromami wzroku ojca.
- Godzina policyjna już dawno minęła - powiedział ostro, po niemiecku. - Północ minęła. Masz coś do powiedzenia? - zapytał, patrząc prosto na mnie, jednak nie dał mi szansy na odpowiedź i przeniósł wzrok na Janka.
- Tato... - zaczęłam, jednak wystarczyło jedno jego spojrzenie, bym zamilkła. I nie chodziło tu o to, że się go bałam, a o jego silny autorytet. Od zawsze był osobą, z którą nie potrafiłam się sprzeczać. W końcu odkąd tylko sięgam pamięcią, zawsze miał rację. Jego rady były trafne, a obecność kojąca. Byłam jego małą księżniczką, którą chronił. I najwyraźniej nadal próbował, nie zauważając, jak wiele się zminiło. Ani ja nie byłam już małą, naiwną dziewczynką, ani on nie był silnym mężczyzną, który był w stanie sobie ze wszystkim poradzić. Ja wchodziłam w dorosłość i poznałam okrutny świat, widząc oblicze wojny, przed której rzeczywistością tata nie dał rady mnie ochronić. On zaś... Był schorowanym człowiekiem, który zdał sobie wreszcie sprawę, że na ogrom rzeczy nie ma wcale wpływu.
- Nauczę cię, o której powinno się wracać do domu - powiedział wściekły. - Od dzisiaj nie chcę widzieć, byś po dwudziestej była poza domem. Szczególnie z nim - skinął głową w stronę Janka. - Inaczej straci pracę.
- Nie zrobisz tego - powiedziałam z niedowierzaniem. W tej chwili nie poznawałam ojca i ni miałam pojęcia, czy bardziej zdenerwowała go godzina powrotu, czy towarzystwo Janka. - Jestem dorosła. Poza tym Janek to mój pracownik - powiedziałam z uporem.
- Co innego widnieje na umowie - syknął ojciec, pocierając ze złością skronie. - Koniec dyskusji.
- Eva... - zaczął Janek, ściskając delikatnie moją dłoń.
- Eva wraca już do domu - warknął ojciec, obrzucając mnie i chłopaka chłodnym spojrzeniem. Widziałam w nim chłód, który skierowany był tylko do Janka. Zmrużyłam oczy, patrząc na ojca niezadowolona. Obarczał on winą za mój późny powrót Janka, jakby nie biorąc pod uwagę, iż to ja chciałam zostać dłużej w jego towarzystwie.
- Christian - powiedziała cicho mama, chcąc najwyraźniej przypomnieć ojcu o kulturze, o której w chwili wściekłości zapomniał.
Widząc, że nadal stoję bez ruchu przy Janku, już miał się odezwać, gdy wyprzedziłam go. Obiecałam, że przyjdę kiedy tylko odprowadzę do bramy Janka i posłałam mu błagalne spojrzenie. Przekonany przez mamę, w końcu skinął głową, jednak z jego twarzy ani na moment nie zszedł wyraz zawziętości. Gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi i zostałam na ganku sama z chłopakiem, przez głowę przeszła mi myśl, że ojciec nigdy nie wściekłby się tak, gdyby obok mnie w tej chwili stał Marcus. Zapewne porozmawialiby chwilę, żartując, a później ojciec podziękowałby za to, iż chłopak bezpiecznie odprowadził mnie do domu. Pewnie nie obyłoby się bez uszczypliwości na temat późnej godziny, byłoby to jednak łagodne ostrzeżenie, obrócone na końcu w żart. Mimowolnie zacisnęłam z wściekłością zęby. Nigdzie nie dało się uciec przed idiotycznymi podziałami dyktowanymi miejscem urodzenia. I chociaż moi rodzice byli przykładem pary nie wpisującej się w ten chory schemat, ojciec mimo wszystko nie życzył sobie, bym obracała się w towarzystwie Polaków. Niezaprzeczalnie troszczył się o mnie, myśląc, iż trzymając z Niemcami będę bezpieczna. To był jego priorytet. Nie myślał jednak o tym, iż bardziej nad bezpieczeństwo, ja ceniłam sobie szczęście.
- Nie chcę, byś odchodził - szepnęłam, wtulając twarz w pierś chłopaka. - Wszędzie kręcą się patrole... A jeśli trafisz na jakiś? Nawet nie chcę o tym myśleć - dodałam po chwili. - Zostań.
- Wątpię, by to był dobry pomysł - powiedział spokojnie Janek. Zdążył już zauważyć, jak chłodno potraktował go ojciec. Ja także byłam pewna, że tata nie zgodziłby się na to. Oczywiście, że nie. Taka opcja nie wchodziłaby nawet w grę.
- Proszę - szepnęłam. - Powiedz, że zostaniesz... Z samego rana, o świcie ojciec Marcusa przyjedzie po tatę. Wyjeżdżają do Niemiec - wzruszyłam delikatnie ramionami. - Nie pozwól mi się martwić o to, czy bezpiecznie dotarłeś do domu...
Wiedziałam, że gdyby tylko Janek zgodził się zostać, mogłabym wprowadzić go do domu tylnymi drzwiami. Były wystarczająco daleko od sypialni rodziców i wystarczająco blisko schodów prowadzących na górę, do mojego pokoju, by Janek przeszedł niezauważony.

(Janek? Totalnie zniszczyłam końcówkę...)