1.09.2017

Od Vlada c.d. Sachy

Pierwszy raz od długiego czasu siedzenie w pracy nie sprawiało mi większego problemu. Parę osób nawet posyłało mi zaskoczone spojrzenia, kiedy tak po prostu siedziałem przeglądając jakieś papierki, ani trochę się nie wiercąc. Nawet nie huśtałem się na krześle, to było do mnie wręcz niepodobne, jednak miałem to usprawiedliwienie, którym było zaprzątanie moich myśli przez bardzo przyjemne tematy. Oczywiście, kiedy tylko ktoś mnie pytał o nagły brak energii, odpowiadałem krótką wymówką o stanie mojego zdrowia. Nawet, jeśli nie miałem problemu z wysiedzeniem do późnego popołudnia przy biurku, to z ulgą przyjąłem godzinę powrotu do domu. Przemierzałem ulicę niczym burza sypiąca cukierkami, a zwolniłem dopiero na klatce schodowej. Wszedłem do mieszkania nadal z uśmiechem na ustach.
- Hej - przywitał mnie od razu Sacha.
- Cześć - odparłem od razu odwieszając kurtkę.
Szybko podłapałem, że znowu siedzi wpatrując się w książkę, więc dosiadłem się do niego.
- Co czytasz? - musiałem zapytać, w końcu za cholerę nie rozumiałem nic, co było zapisane w języku francuskim.
- To co zwykle - brzmiała odpowiedź - Ciocia jeszcze nie przysłała mi nowych książek
Niewiele myśląc przysunąłem się leniwie niczym kot i spojrzałem mu w lekturę, a po chwili poczułem kilka dodatkowych kilogramów na ramieniu. Postanowiłem pozostawić to bez komentarza nadal tępo patrząc się w druk. Francuz na moim ramieniu tak bardzo mnie rozkojarzył, że dopiero po paru minutach uświadomiłem sobie jak głupie jest samo wpatrywanie się w słowa, których znaczenie jest mi całkowicie nieznane, a i literki są dla mnie dość obce. Rozbawiło mnie to i z trudem pohamowałem śmiech. Miałem zdecydowanie za dobry humor tego dnia, czułem, że coś jest nie tak, że prędzej czy później coś go zepsuje. Siedzieliśmy tak kilkanaście minut, aż w końcu skapitulowałem i wstałem przeciągając się. Nie było mi tak ani trochę wygodnie, ręka, którą się podparłem przy boku Sachy całkowicie mi zdrętwiała i musiałem ją nieco rozruszać.
- To co jemy? - zapytałem czując na sobie tęskne spojrzenie, którego właściciel zdecydowanie nie był zadowolony z mojej ucieczki - Jestem głodny jak wilk!
Szatyn pokręcił głową z rozbawieniem, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, bo już byłem w kuchni i brałem się za przyrządzenie mięsa.
Obiad zniknął z talerzy tak samo szybko, jak się na nich pojawił, a po nim przyszła w końcu chwila relaksu, na którą tak długo czekałem. Wyniosłem naczynia do kuchni, zostawiłem je w zlewie i wróciłem do salonu. Nie byłem byt zadowolony z faktu, że Francuzik wrócił do książki, ponieważ sam musiałbym wybrać jakąś po niemiecku, a w tej chwili nie miałem w najmniejszym stopniu ochoty patrzeć na jakiekolwiek zdanie w tym języku. W głowie pojawił mi się dużo ciekawszy plan niż czytanie, a mianowicie mała drzemka. Usiadłem na kanapie przy szatynie i zanim zdążył jakkolwiek zareagować położyłem się użyczając sobie jego kolan jako poduszki. W końcu skoro już miał zamiar czytać jakieś nudne wypociny niech się na coś przyda, ot co.
Musiałem przyznać, że nie była to najwygodniejsza poduszka jaką posiadałem, jednak jedyna, która miała dodatkowo funkcję ogrzewania, dzięki temu dość szybko usnąłem. Pomógł temu też fakt, że byłem dość zmęczony. Naprawdę się nie spodziewałem, że po tym jak Sacha roztrzaskał moją ścianę izolującą mnie od otoczenia tak dużo wysiłku zabierze mi budowanie jej na nowo i to w tak krótkim czasie.


Zapowiadało się na przyjemną drzemkę, a tu proszę, zaczęło mi się coś śnić. W moim wykonaniu sny nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Zazwyczaj były to koszmary, z których nie potrafiłem się wybudzić. Tym razem było nieco inaczej.
Stałem po środku oszklonego pomieszczenia, które bardzo przypominało mi słoik. Dookoła mnie przewijały się różne sytuacje z mojego życia, ale żadna nie była jakoś specjalnie konkretna. Tu jakaś rozmowa z ekspedientką, tu dogryzanie z kolegą. Ja jednak wiedziałem, że coś będzie nie tak, wiedziałem, że mój sen nie może być tak po prostu projekcją, z której obudzę się jakby nigdy nic. 
Niepewnie poszedłem do szklanej ściany i dotknąłem, a ona po prostu ustąpiła. Poruszyłem ręką poza ścianą, było tam zdecydowanie dużo zimniej niż w środku słoika, więc szybko schowałem rękę z powrotem. Nagle dookoła słoja zaczęli przechodzić ludzie. Na początku pojedynczo, później stało się to wręcz rzeką. Mijali słój, jakby w ogóle go nie było. Po chwili jednak z tłumu wyłonił się Sacha. Bez problemu go zauważyłem, no cóż, magia snu. Podszedł do słoika i dotknął ściany, na której pojawiło się pęknięcie, jednak nie działała ona na niego jak na mnie. Dla niego naczynie było kruche, nie mógł przez nie przeniknąć tak jak robiłem to ja. Znalazłem się naprzeciw niego, patrząc na pęknięcia, które pojawiały się z każdym dotknięciem. 
- Przestań - powiedziałem to oczywiście po rosyjsku, jednak nie wydało mi się to w tamtej chwili czymś dziwnym, w końcu to działo się w mojej głowie. 
Szatyn spojrzał na mnie, co było dla mnie oczywistym znakiem, że rozumie co mówię, jednak nie zaprzestał delikatnych dotknięć dłonią, w ten sposób pojawiły się kolejne pęknięcia. 
- Nie, nie, nie rób tak - mój głos podnosił się z każdym wypowiedzianym słowem o jeden ton. 
Kiedy on kompletnie zignorował moje słowa, wysunąłem dłoń i złapałem go za rękę. Spojrzał na mnie zaskoczony, później na moją dłoń i po prostu wyciągnął mnie szklanego pomieszczenia. Nagle zrobiło mi się bardzo zimno, jak gdyby lodowe sztylety przeszyły mnie na wskroś. Ludzie dookoła nagle się zatrzymali i wszyscy byli w nas wpatrzeni. Część była mi znana, część była po prostu osobami mijanymi na ulicy. Nie myśląc wiele wtuliłem się w Francuzika stojącego obok. Od razu dookoła pojawiło się ciepło, a wzrok ludzi przestał na mnie aż tak oddziaływać. Wtedy rozległ się odgłos rozbitego szkła. Spojrzałem przez ramię, gdzie teraz były tylko kawałki szkła, później na Sachę, jednak on nagle zrobił się półprzezroczysty i wolno zaczął znikać, odsunął się ode mnie, a wtedy chłód znowu wrócił. Spojrzenia znów kuły niczym noże. 
- Nie zostawiaj mnie - szepnąłem, bo czułem, jak mój głos się łamie, jednak to nic nie dało. 
Po chwili szatyn zniknął, a dookoła został tylko chłód i tłum patrzący na mnie z odrazą, jak na dziwadło, jak gdyby wyrosła mi dodatkowa ręka czy coś w tym rodzaju.
Obudziłem się, kiedy to wszystko stało się już nie do zniesienia. Zerwałem się do siadu, oddychając ciężko. Sacha wciąż siedział na swoim miejscu, jednak teraz zamiast wpatrując się w książkę przyglądał mi się uważnie. Nie chciałem rozmawiać z nim w takim stanie. Roztrzęsiony, zdenerwowany i cały zlany zimnym potem. Pewnie próbował mnie obudzić, jednak nic to nie dało. Nigdy nie dawało, mimo że wiele osób robiło to już na wszelkie możliwe sposoby, od oblewania wodą, przez głośne dźwięki, po potrząsanie mną. Wszedłem do sypialni po coś do przebrania, był już wieczór i podejrzewałem, że i tak zaraz pójdę spać, więc ubrania do tego przeznaczone zabrałem ze sobą do łazienki. Przemknąłem przez salon prawie z prędkością światła by tylko nie musieć rozmawiać z moim współlokatorem, konfrontację z nim zostawiłem sobie dopiero na moment, kiedy wyjdę spod prysznica.

< Sacha?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz