Widząc krwawiącego Bastiana zamarłem. Chciałem coś powiedzieć jednak nie dałem rady nawet się zająknąć. Gdy brunet wtulił się w mój tors nie wiedziałem czy byłem bardziej przerażony czy zarumieniony. Zapewne i jedno i drugie. Słysząc proźbę o pomoc - na dodatek po francusku - ocknąłem się. Poczułem, że Bastian powoli traci siły. Przytrzymałem go by nie upadł na ziemię i jeszcze bardziej się nie poranił.
- Boże Bastian... Kto ci to do cholery zrobił? - wyjąkałem widząc, że ubranie Niemca jest całe we krwi.
Dopiero wtedy dotarł do mnie stukot butów zagłuszany wcześniej przez deszcz i moje przerażenie. Usłyszałem walenie serca. Swojego serca. Starałem się podnieść Bastiana. Udało się jednak ledwo się nie wywaliłem. Wtedy stukot butów już bardzo blisko. Zacząłem iść w drugą stronę - w stronę szpitala. Wtedy gdy się obracałam ujrzałem Rafała mierzącego we mnie i w Bastiana z pistoletu.
- Zostaw go - powiedział. Usłyszałem przerażenie w jego głosie.
Odwróciłem się do niego.
- Rafał proszę. Odłóż ten pistolet...
- To ty odłóż niego. Czy na prawdę chcesz go ratować? On codziennie zabija wielu naszych!
Wziąłem głęboki wdech. Bastian był coraz bardziej ciężki.
- Mam u niego dług. Wielki dług.
Rafał zaśmiał się sztucznie.
- I to jedyny powód? - powiedział śmiejąc się.
Pokręciłem głową. Spojrzałem na Bastiana. Położyłem go ostrożnie na ziemi. Spojrzałem w oczy Rafała.
- Nie. Jest moim przyjacielem - schyliłem się i wyciągnąłem z pasa Bastiana pistolet.
Naładowałem go. Usłyszałem strzał jednak Rafał chybił. Wymierzyłem w niego i... Strzeliłem. Serce zaczęło mi bić coraz szybciej. Zobaczyłem upadające ciało Rafała, a krzyk bólu wypełnił moje uszy. Odwróciłem wzrok. Nie chciałem patrzeć jak się wykrwawia. Wsadziłem pistolet do pasa Bastiana i wziąłem go na ręce. Chciałem się jak najszybciej oddalić. Nie spotkałem nikogo na swojej drodze. To było na prawdę dziwne. Nikogo. Nawet żołnierza. Jedynie koty łaziły po ulicach. Cały czas słyszałem bicie swojego serca. Próbowałem wyłapać oddech Bastiana jednak byłem na to zbyt przerażony. Kiedy dotarłem do szpitala natychmiast podszedłem do Amelii. Czarnowłosa spojrzała na mnie i na bruneta.
- Coś znowu zrobił? - spytała.
Mój oddech był szybki.
- Później ci wytłumaczę... - wysapałem.
- Imię - powiedziała Amelia.
- Bastian Müller. Amelia błagam. Szybko.
Czarnowłosa wyglądała na lekko zdziwioną.
- Niemiec? Ale ty...
- TAK WIEM! MERDE. PROSZĘ. ON ZARAZ SIĘ WYKRWAWI - mój głos był podniesiony.
Amelia westchnęła.
- Dobrze. Chodź z nim.
Zaczęliśmy iść korytarzem. Czułem, że ciało Bastiana robi się coraz zimniejsze. Zanieśliśmy go na salę. Delikatnie położyłem go na łóżko.
- Sacha sorry, że ci to mówię, ale musisz wyjść.
Kiwnąłem głową. Wyszedłem. Wtedy zobaczyłem tego żołnierza, który wczoraj mnie przytrzymywał. Podszedł do mnie.
- Co zrobiłeś dla pana Müllera? - spytał.
- Rien - założyłem ręce.
Jak na większość osób patrzyłem na niego z góry. Uniósł jedną z brwi.
- Nic - powiedziałem tym razem po polsku.
- Dlaczego zatem masz jego krew na ubraniu?
Westchnąłem. Czy on jest na serio, aż taki głupi?
- Został postrzelony... Uratowałem go. To chyba oczywiste.
- No nie - powiedział. - Wy nam nie pomagacie.
<Vlad?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz