27.07.2017

Od Noah'a C.D.Matthias'a

Nowy dzień i nowe obowiązki witajcie. Jak dobrze, że wczoraj sobie popływałem w rzece, bo dzięki temu rano czułem się rześko i  nie miałem problemu z wstawaniem. Do tego piękne widoki na nagie ciało sąsiada, tak, tamten dzień był zdecydowanie udany, a dzisiejszy... się zobaczy. Standardowo zaraz po wyskrobaniu się z łóżka wziąłem zimny prysznic przypominając sobie nieco więcej szczegółów z wizerunku Matthias'a. Będzie mieć niespodziankę, ale to dopiero koło godziny czternastej. Ubrałem póki co mundur - garnitur na "wystawę" musiałem odebrać od krawcowej. Ostatnim krokiem by móc już iść było śniadanie, czyli jakaś kanapka, papieros oraz kawa. Rzecz jasna, kotu jedzenie dawałem dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Czarnuszek w południe przeważnie spał, albo chodził na polowanie także martwić się o niego nie musiałem, że zdechnie z głodu. Nie raz nie było mnie kilka dni, czasami i miesiąc jak jechaliśmy na front to Sahir, ten kochany mruczek mający uchylone okno na gwoździu i sznurze - żywił się myszami, ptakami czy też innymi zwierzakami, jakie udało mu się zdobyć. Kot był idealnym zwierzęcym przyjacielem dla mnie, za wiele dbać o niego nie musiałem: przyjdzie by go miziać, zaczepi by się bawić i tyle. Westchnąłem cicho zauważywszy wspomniane wyżej stworzenie śpiące centralnie pod drzwiami. Zbierałem się jak zwykle w kwadrans, chciałem wychodzić, a tu masz ci los.
Wziąłem ostrożnie puszysty kłębek na ręce i zaniosłem do salonu, kładąc na kanapę. Uśmiechnąłem się mimowolnie widząc jak kociak się przeciąga.
- Tylko nie przynoś myszy jak ostatnio - skrzywiłem się, drapiąc kuleczkę za szpiczastym uchem. 
Nie zwlekając dłużej wziąłem to co było najpotrzebniejsze, czyli klucze i wyszedłem z mieszkania. 
Ledwo dobiła godzina szósta na zegarku, a ja już byłem na mieście i załatwiałem kilka spraw zleconych generałowi od marszałka. Nie było to o dziwo nic trudnego, tylko pozałatwiać dostawy broni na konkretny dzień i miejsce, objeździć wszystkie punkty, jakie zostały wypisane. To jednemu pogrozić i to tyle, objechałem nawet do Rose odebrać garnitur. Wróciłem jakieś pięć minut przed dwunastą do mieszkania,  nim jednak do niego wszedłem zapukałem do drzwi Matthias'a. 
- Zbieraj się, masz czterdzieści minut - powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu.- Najlepiej ubierz garnitur - dorzuciłem. 
- Ktoś umarł ? - zażartował.
- Za chwile ty umrzesz. Nie, nie umarł, zobaczysz później. Najwyżej będą się śmiać z twojego niestosownego ubioru - zjechałem blondyna krytycznym wzrokiem.
- Pff, garnitur jest niestosowny tylko podczas ćwiczeń fizycznych, których na ten wieczór nie planuje - bąknął pod nosem. Wywróciłem oczami zmierzając do swojego zakątka. Chciałem coś jeszcze zjeść przed wyruszeniem na wystawę sztuki, z resztą... Niby był tam bufet, jednak na nie pasowało mi od razu rzucać się na jedzenie, jakbym swojego nie miał w domu. Dodatkowo, była półtorej godzinna prezentacja wynalazków,  a potem impreza. Nawet kot wybył gdzieś z domu, czyli niczym się martwić nie musiałem. Założyłem tylko czarną marynarkę będącą całym moim "garniturem". Zostać zostałem w oficerkach i spodniach od munduru - które były w tym samym odcieniu co marynarka, czyli głębokiej czerni. Poprawiłem krawat, wprawdzie nie rozumiałem po cholerę go ubierałem, skoro pod mundurem nie widać, ba, nawet nie mam okazji zdejmować. Nim poszedłem sprawdzić co z młodszym, zrobiłem sobie cztery kromki które pochłonąłem niczym wygłodniały lew młodziutką gazelę. Czując ulgę na żołądku, co gwarantowało praktycznie zerowym poziomem agresji znów zapukałem w drzwi sąsiada opierając się o próg drzwi z dłonią nad swoją głową.
Chłopak otworzył będąc w garniturze, jednakże nie zauważyłem u niego pewnej rzeczy na szyi. 
- Gdzie masz krawat? - spytałem lustrując go wzrokiem.
- Wygląda gorzej niż moja kuchenna ściera - rzucił zapierając dłonie na torsie.
Przetarłem palcami jednej ręki oczy, po czym złapałem chłopaka za nadgarstek. Wciągnąłem do swojego mieszkania, od razu otworzyłem szafę, znajdującą się w salonie. Przejechałem wzrokiem po 
ozdobnych paskach materiału, a następnie po całej posturze blondyna. Wziąłem taki sam co miałem na sobie, czyli czarny bez żadnych wzorków. Podszedłem do niego i bez słowa zacząłem go związywać na jego szyi. Błękitnooki naburmuszył się jak małe dziecko, oczywiście zignorowałem to. Burknął coś pod nosem, że sam mógłby to zrobić. Wyszliśmy w końcu z bloku, upewniłem się jeszcze czy aby na pewno dobrze zamknąłem drzwi i poszliśmy do Mercedes'a, który stał zaparkowany tuż przed wejściem do kamienicy. Zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę. Do jednostki jechało się dobre pół godziny, a czas jaki mieliśmy mówił, że dwadzieścia minut wybije trzynasta. Oczywiście standardowo podczas jazdy zachowaliśmy ciszę, dla mnie tym lepiej, bynajmniej mnie nie rozpraszał swoim tonem głosu. Przejechaliśmy przez miasto i wyjechaliśmy na las, tam zaś skręciłem w jedną ze ścieżek. Na skróty zawsze najlepiej, tym bardziej, ze nie chciało mi się czekać całego dnia. W końcu zauważyłem dobrze znaną mi bramę i strażników. Machnąłem mi, a ci od razu otworzyli wjazd. 
- Zostań tu - zaleciłem wysiadając z pojazdu, będąc na miejscu. Matt kiwnął tylko głową i tak będąc gdzieś myślami w swoim zamkniętym świecie.
Zostawiłem go w samochodzie na placu przed budynkiem administracyjnym. Poszedłem na górę do generała, aby odebrać bilety na wystawę. Zapukałem do drzwi, usłyszawszy pozwolenie otworzyłem je wchodząc do środka. Zasalutowałem mu przyglądając się na wszelki wypadek. Staruszek tonął w papierach i widziałem, że zadowolony nie był.
- Witam ponownie generale 
- Ah, cholera... Noaah, czekaj - podniósł ręce na wysokość klatki piersiowej. Rozejrzał się po biurku ogarniając każdą kupkę papieru, po czym sięgnął do rozsuwanej szufladki. Wyjął z niej kopertę i podał z lekkim uśmiechem.
- Dziękuję - odparłem przyjmując od niego bilety.
- To ja tobie za pomoc, baw się dobrze z kolegą, z resztą... I tak pewnie bym Ci dał, nie przepadam za sztuką i takimi imprezami - rzekł krzywiąc się prawie niezauważalnie.
- Powodzenia generale z dokumentami, czwartku - mruknąłem salutując i wyszedłem z gabinetu. 
Zbiegłem po schodach na dół i już miałem otwierać drzwi od czarnej puszki, kiedy to podbiegł do mnie szeregowy. Zaraz klęknął na kolanach i złapał za dłoń.
- Panie poruczniku! Błagam Pana... Wszystko tylko nie trening po zagrywce, proszę, błagam w imieniu całego zespołu... Prosimy.. Tylko nie dziś... - zagryzł dolną wargę wlepiając we mnie wzrok niczym zbity pies. Westchnąłem ciężko, zabrałem rękę karząc mu wstać. Ten pośpiesznie podniósł się z klęczek. Chwile trzymałem surową minę, ale zaraz na moich ustach pojawił się wyszczerz. Zgarnąłem go ramieniem do siebie i czochrałem po włosach.
- Hahaha, jeszcze czego. Macie stękać z bólu, na rękach wracać do koszar - zaśmiałem się.
Niższy spojrzał na mnie jakby właśnie stracił pół duszy i ciała.
- Błagam... 
- Eh, Colin. Nie ma mnie do czwartku - patrzyłem na niego rozbawiony. - Pozdrów tych, którzy robili sobie z ciebie jaja - puściłem do niego oczko.- Miłego urlopu - rzuciłem wsiadając. 
Odpaliłem moją brykę i już kierowałem się na dobrze znaną mi ulice z towarzyszącym mi bananem na ustach. Szeregowy stał chwile jak wmurowany po usłyszeniu tej informacji, a ja z dumą  prowadziłem auto do pałacu kultury. Matthias siedział cicho patrząc za okno zlewając jak zwykle wszystko.


<Matt? FAZA BETA ;_;  > 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz