23.07.2017
od Jens'a c.d od Adama
Wróciłem najszybciej jak tylko mogłem, ale i tak było za późno. Chłopak zmył się, stałem więc jak głupi w tej pieprzonej uliczce z siatka w ręku. Gdybym nie był Niemcem zaufał by mi, dałby sobie pomóc, czemu to akurat mnie los pokarał ta okropna narodowością? Jestem taki beznadziejny. Nawet głupia pomoc mi nie wychodzi. Rzuciłem wściekły siatkę na ziemię, i kopnąłem, wszystko się wysypało. Co ja robię? Czy jest ze mną już tak źle że nie umiem nawet opanować złości. Trzęsącymi się rękami wyciągnąłem ostatniego papierosa jakiego przy sobie miałem i zapaliłem. To chyba jedyna czynność która tak mnie uspokaja i pozwala mi wrócić do racjonalnego myślenia. Powinienem zacząć nad sobą panować. To co zrobiłem przed chwila było bezcelowe, mogłem oddać to jedzenie komuś innemu. Teraz wstyd by mi było dawać komuś jedzenie z ziemi. Tak więc zostawiłem to wszystko i odszedłem. Nie dość że nikomu nie pomogłem to zmarnowałem czyjś czas, który poświęcił w upieczenie tego pieczywa. Po prostu zajebiście.
Wyszedłem z uliczki, i skierowałem się z powrotem w stronę getta, przecież jak dobrze pamiętam, dostałem rozkaz aby je całe obejść. Mój spacer nie trwał długo bo zobaczyłem grupkę ludzi, którzy otoczyli coś co leżało na ziemi. A raczej kogoś. Podszedłem, i przepychając się między gapiami ( co nie było trudne, bo nikt nie miał zamiaru wchodzić w drogę niemieckiemu żołnierzowi) dotarłem do poszkodowanego. Serce mi przyśpieszyło gdy zobaczyłem jego twarz, to był ten sam chłopak którego spotkałem w uliczce. Widocznie zemdlał, był blady niczym trup ale żył.
Jeśli któryś z innych kręcących się tu żołnierzy zareaguje, może być z nim niewesoło, gdy odkryją kim jest. Na moje szczęście żaden z gestapo nie miał nawet ochoty podchodzić, ich obojętność na ludzkie nieszczęście po raz pierwszy okaże się przydatna. Ukląkłem przy chłopaku, i skierowałem się do gapiów:
- Czy ktoś wezwał pomoc?
- Tak pe..- kobieta nie zdążyła dokończyć bo jej przerwałem.
- Nie potrzebnie , sytuacja opanowana, zaniosę chłopaka do szpitala. Nic mu nie grozi.
Ludzie popatrzyli na siebie zdziwieni jednak nie musiałem im drugi raz powtarzać. Chłopak akurat się obudził, od razu też mnie rozpoznał. Jednak nic nie powiedziałem, wziąłem go pod rękę i zacząłem prowadzić, jak najdalej od tego ruchliwego miejsca. Postanowiłem że zabiorę go do mieszkania. Był dalej bardzo słaby, nie wyrywał się ani nawet nie odzywał. Może teraz da sobie jakoś pomóc. A jeśli nie to przynajmniej ominie go spotkanie z innymi żołnierzami.
Adam? ( wybacz że takie dziwaczne, ale miałam na napisanie tego 20 min, i jeszcze musiałam to robic z telefonu ;-; )
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz