Bolało i to jak cholera. Ból cały czas mroczył mój umysł ilekroć łapałem świadomość, więc szybko znów ją traciłem. Kiedy w końcu moje powieki przestały być aż tak ciężkie, mogłem otworzyć oczy. W końcu zamiast ciemności zobaczyłem biel szpitala. Oderwałem wzrok od sufitu by rozejrzeć się po sali. Chwilę później mój wzrok zatrzymał się na szatynie siedzącym obok. W pierwszej chwili pomyślałem o Francuziku, jednak później zauważyłem niemiecki mundur. Nie kojarzyłem go zbytnio, ale po oznakowaniu munduru i wieku zauważyłem, że to jakiś szeregowiec. Nic szczególnego. Kiedy zauważył, że na niego patrzę poderwał się na równe nogi.
- Panie Müller... - zaczął, jednak nie zwróciłem na niego większej uwagi.
Usiadłem wolno, zauważyłem bandaż na całym brzuchu i klatce piersiowej. Mogło być gorzej. Rozejrzałem się po sali. Kilku chorych, paru rannych nic szczególnego. Zacisnąłem zęby z bólu, ale poradziłem sobie z poprawieniem poduszki, tak by móc siedzieć. Oczywiście stojący jak na szpilkach szeregowiec nie pomyślał, żeby mi pomóc, ba gdzieżby śmiał. Pomyślałem czy nie złożyć na niego jakieś skargi. Dopiero po chwili uraczyłem go spojrzeniem, na które prawie podskoczył.
- Tak? - zapytałem.
Przyszpiliłem go spojrzeniem tak, że nie mógł dobrze złożyć zdania, więc sam musiałem zapytać o to, co się działo. Nie podobało mi się, że obudziłem się koło niego.
- Twoje nazwisko, szeregowy? - padło moje pierwsze pytanie.
- Willy Krause - odparł niepewnie.
Oj, już był prawie pewien, że coś na niego złożę. Widać było po zdenerwowaniu, które malowało się na jego twarzy. Musiał być jakimś młodzikiem, bo stanowczo był zbyt przerażony rozmową ze mną. Przetarłem twarz dłońmi. Tak bardzo chciało mi się spać.
- Co się działo, kiedy byłem nieprzytomny? - zapytałem z nutą irytacji w głosie, która działała na niego niczym błyskawica.
Spiął się, ale miałem nadzieję, że opanuje się na tyle, by chociaż mi odpowiedzieć na to pytanie.
- Był pan nieprzytomny jedną noc, teraz jest godzina dziesiąta - odparł szatyn.
W tym momencie byłem pewien, że nie udaje idioty, tylko po prostu nim jest. Postanowiłem go więc tak traktować.
- Czyżbyś nie zrozumiał pytania? Pytałem, co się działo. Skąd się tu wziąłeś? - zapytałem ponownie, jednak nieco z innej strony.
Popatrzył na mnie jednocześnie dumnie i ponuro. Najwidoczniej nie spodobało mu się to pytanie.
- Przybył tu z panem jakiś Francuz, powiedział, że panu pomógł, było to dla mnie absurdalne, ale czekałem aż pan się obudzi by to wyjaśnić - zapewnił.
Westchnąłem cicho. No świetnie, pewnie Sacha był mocno zestresowany i bez tego, a ten pajac dodał mu dodatkowego stresu. Rozmasowałem nieco nasadę nosa, czując nagły napływ migreny, który pojawiał się za każdym razem, gdy coś nie szło po mojej myśli.
- Przyprowadź go do mnie - odparłem w końcu, kiedy ból ustał.
- Nie powinien się pan przemęczać - zauważył.
Zły machnąłem na niego ręką. Wstałem bez jego pomocy i trzymając się jedną ręką za brzuch ruszyłem do wyjścia z sali. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że nie założyłem żadnej koszuli, ale stwierdziłem, że pal to licho. Chociaż będzie widać, jeśli zacznę się wykrwawiać. Żołnierz nie zatrzymał mnie tylko ruszył za mną. Nie wiem kto brał do wojska takie zakały. Zatrzymałem się przy jednej z pielęgniarek stojącej na korytarzu. Uśmiechnąłem się do niej.
- Przepraszam... - zacząłem po niemiecku, jednak spojrzała na mnie z byka, więc kontynuowałem po polsku - przepraszam, szukam młodego Francuza, szatyna, na oko metr dziewięćdziesiąt wzrostu, nazywa się Sacha. Nazwisko wypadło mi z głowy.
Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, ale w końcu skinęła głową i pokazała dłonią za mnie. Obejrzałem się w kierunku, który wskazała.
- Do końca korytarza i w prawo, ale nie powinien pan za dużo chodzić - poinstruowała mnie.
- Dziękuję pani bardzo - odparłem i ruszyłem we wskazanym kierunku.
Nie zwróciłem uwagi na jej komentarz, o tym, że mam się nie przemęczać, teraz miałem coś ważniejszego do załatwienia. Po chwili przypomniałem sobie o żołnierzu. Machnąłem na niego ręką, nadal kręcił się koło mnie.
- Spadaj stąd, tylko mnie denerwujesz, poradzę sobie - powiedziałem, nie zwracając na niego więcej uwagi.
Szeregowy stał chwilę na korytarzu patrząc za mną, ale później po prostu wykonał rozkaz ruszając w stronę wyjścia. Stanowczo był z niego debil. Wszedłem do wyznaczonego pokoju. Stało tam parę biurek i szafek z lekami. Było to czymś w stylu magazynu połączonego z biurem. Przy jednym z biurek siedział Sacha, a raczej spał na nim. Niepewnie podszedłem i delikatnie go szturchnąłem.
- Hej... Francuziku... wstawaj... - powiedziałem ciepłym głosem, nadal delikatnie nim trzęsąc.
Kiedy usłyszał mój głos poderwał się prawie od razu. Uśmiechnąłem się do niego wesoło.
- Byłeś bardzo dzielny, teraz już nie mogę Cię nazywać dzieciakiem, nawet jeśli będę chciał - dodałem żartobliwie.
<Sacha?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz