25.07.2017

Od Janka c.d. Kingi

Miałem niemieckie dokumenty. Jeszcze z jednej z akcji, podobnie jak kilku innych jej uczestników... ale zakazano nam ich ponownie używać. Dlaczego? Pewnie dla zasady, zresztą akcja się powiodła, nikt nie powinien szukać nazwisk widocznych na tamtych papierach...
- Nie mamy takich samych nazwisk... Jestem tam jakimś Krause'm, a ty?
- Nie jestem pewna... ale na pewno to jakieś inne nazwisko.
- Więc możemy być narzeczeństwem. Ale w każdym razie nie pchałbym się do tych większych, popularniejszych knajp.
- Nie, tam się nie pchamy.
Zarządziłem pół godziny na rozejście do swoich domów. Sprawdziłem szybko godzinę. Była 18:20. Uznałem, że nie ma powodu, by obstawiać, że zabraknie nam czasu. Szybko wpadłem do zakładu mojej matki, ostrożnie i dyskretnie, by przypadkiem się na nią nie natknąć. Najpewniej dawno była już w domu, ale nie należało tracić czujności. Spotkanie jej znajomych z pracy również mogło być dla mnie niewygodne. Szybko przekonałem się, że mamy faktycznie nie ma w zakładzie. Niestety kontaktu z innymi krawcowymi nie udało mi się uniknąć... i niedoszłego padnięcia na zawał również.
- Jan, co ty tu robisz? - usłyszałem za sobą, gdy akurat przebierałem w szafie z odzieżą przechowaną do powrotu właścicieli. Serce dosłownie zakotłowało się gdzieś w okolicach mojej potylicy. Odwróciłem się, blady ze strachu. Za mną stała pani Ofelia, jedna z bliższych przyjaciółek mojej matki. Nie uspokoił mnie jej widok, jednak spróbowałem się opanować.
- Ach, to pani... Wpadłem tylko na chwilę, by wziąć dla mamy jeden garnitur... miała go naprawić w domu, ale zapomniała go zabrać ze sobą i przysłała mnie.
Nie wiedziałem czy ją przekonałem. Wpatrywała się we mnie uważnie, jakby na moim ubraniu mogła dojrzeć ślady kłamstwa.
- Pozwoli mi pani go wziąć czy zatrzyma na przesłuchanie? - zmusiłem się do zażartowania, co w sumie wyszło mi całkiem sprawnie. Kobieta uśmiechnęła się lekko pod nosem i zmniejszyła natężenie swego przenikliwego wzroku.
- Oczywiście, że ci pozwolę. Ale zabieraj się już do domu i nie łaź po nocy. Jeszcze cię, nie daj Boże, ktoś zgarnie.
- Mnie? Uważa pani, że mnie ktoś może zgarnąć? Pani Ofelio, jeśli ktokolwiek miałby dać radę mnie złapać, to chyba tylko pani z tą swoją jastrzębią przenikliwością.
- Dobrze, bierz ten garnitur i uciekaj. Niedługo zamykam - uciszyła mnie kobieta, z trudem ukrywając rozbawienie. Z niewinnym uśmiechem zacząłem przeszukiwać szafę, szukając garnituru, który na oko by na mnie pasował i był w miarę "odświętny". W końcu wybrałem odpowiedni - mam nadzieję, że faktycznie odpowiedni - i pospiesznie skierowałem do wyjścia.
- Poczekaj!
- Taaak? - spytałem, odwracając się najspokojniej jak mogłem z powrotem do Pani Ofelii.
- Czy ten garnitur nie był już czasem naprawiony? - Kobieta zmierzyła ubranie uważnym wzrokiem.
- Nie, proszę pani, na pewno nie. Mama mówiła z pewnością o tym - zapewniłem ją, po czym szybko się pożegnałem i wyszedłem, niezatrzymywany już przez krawcową.
Nie mogłem wejść do domu niezauważony. Z powodu dwóch wiecznie czujnych strażniczek w wieku 7 i 9 lat, które nigdy nie przegapiały otwieranych drzwi. Musiałem więc przebrać się na klatce schodowej, swoje ubrania zostawić w kącie na końcu korytarza na nieswoim piętrze, zostając we własnych butach i szybko wracać w umówione miejsce do Kingi. Nie wziąłem także fałszywego dokumentu, gdyż w drodze uświadomiłem sobie, że moja umiejętność mówienia po niemiecku jest daleka od perfekcji, a wręcz nie zasługiwała nawet na miano... dostatecznej. Tak więc udawanie Niemca byłoby co najmniej nie mądre. Co innego Kinga. Kinga mówiła po niemiecku, z twarzy mogła nawet podchodzić pod Aryjkę.
Przybyłem pod charakterystyczne dla harcerzy miejsce - biblioteko-kawiarnię na jednej z głównych ulic Śródmieścia. Zdążyłem przed dziewczyną, jednak niedługo potem zobaczyłem ją, idącą w moją stronę. Ubrana była w ładną, elegancką sukienkę i buty na obcasach. Przywitałem ją uśmiechem i jako przykładny narzeczony podsunąłem jej swoje ramię, aby mogła się go złapać.
- Wspaniałe przebranie - szepnąłem. - Wyglądasz jak porządna Niemka.
- Twoje również jest niczego sobie. Wprawdzie nie ma siły, która zmieniłaby ci twarz na bardziej niemiecką, ale nadrabiasz postawą.
Nie miałem wcześniej nawet chwili, by zobaczyć jak wyglądam, ale skoro Kinga nie wytknęła mi na przywitanie nic złego o moim ubiorze, to chyba mogę jej zaufać.
- Niestety tylko postawą - powiedziałem, prowadząc nas chodnikiem. - Bo niestety nie mogę zbytnio się odzywać, żeby nie kaleczyć języka. Ty jesteś poliglotką. Będziesz naszymi ustami.
- Postaram się. Więc ty będziesz moim narzeczonym Polakiem... nie naciągajmy nadmiernie prawdy, będzie nam wtedy łatwiej.
Zaprowadziłem nas do knajpy "Rosengarten", niegdyś noszącą nazwę po prostu "Ogród Różany". Przed wojną otwarta dla wszystkich, teraz, w czasie okupacji, przemianowana na lokal "tylko dla Niemców". Był to jeden z wielu przejawów kombinowania Warszawiaków i ich chęci do podlizywania się najeźdźcy, tylko po to by żyć lepiej. Mimowolnie czułem wstręt do takich osób. Nie zastanawiałem się zbytnio nad tym, czym mogliby się usprawiedliwić...
Nie mogłem rozmyślać długo. Wkroczyliśmy do środka, dumnie, jak do siebie, jako dumni Niemcy. Kinga przejęła inicjatywę i przywitała się po niemiecku z barmanem, od razu zamawiając dla nas dwa piwa i tym samym uświadamiając wszystkich obecnych, że ma pełne prawo przebywania tutaj.
- Piwo? Na serio? Akurat dzisiaj moglibyśmy bardziej zaszaleć - wyraziłem cicho swoje zdanie, gdy usiedliśmy już przy jednym ze stolików, otoczonym półkolem miękkich, wygodnych kanap. Wnętrze urządzone było umiejętnie i tworzyło przyjemny nastrój. Nazwa Ogród Różany nie zostawiła pustych obietnic na szyldzie; w lokalu dominował przyjemny dla oka, czerwono-bordowy układ kolorów, począwszy od obicia kanap i dywanów, skończywszy na motywach na ścianach. Na stolikach obowiązkowo stały róże w wazonach.
- Jak bardzo będziesz chciał, to potem weźmiemy wino - udobruchała mnie Kinga w języku niemieckim, uśmiechając się do mnie szyderczo.
- Wybacz, że niszczę ci zabawę, ale trochę jednak rozumiem po niemiecku - przypomniałem jej, odpowiadając jeszcze bardziej kpiarskim uśmiechem. Dziewczyna nie drażniła się ze mną już dłużej i zaśmiała się.
Popijaliśmy spokojnie piwo, rozmawiając - ja niemal bezgłośnym szeptem, Kinga mieszanką niemieckiego i polskiego. Lokal był jeszcze prawie pusty, było za wcześnie na duże tłumy. Mogliśmy więc jeszcze w miarę luźno się porozumiewać. Mimo to automatycznie zamilkliśmy, gdy w wejściu pojawili się nowi goście. Była to młoda niemiecka para, z pewnością byli tylko o kilka lat starsi od nas. Wyglądali na... turystów? Możliwe, w każdym razie to było pierwsze, co przyszło mi na myśl po ujrzeniu ich. Bogatych turystów.
- Hej. Rozmawiałaś kiedyś z Niemcami w niemieckim lokalu? - szepnąłem dyskretnie do Kingi. - To może być ciekawe doświadczenie, nie sądzisz? - Wskazałem ruchem głowy na parę, sugerując jej zagadanie do nich.


< Kinga // podoba mi się ten pomysł c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz