Skrzywiłam się lekko na to pytanie chłopaka. Oczywiście, że to się zdarzało. Pogardliwe spojrzenia Polaków często skupiały się na mnie, gdy wychodziłam na miasto i rozmawiałam z umundurowanymi znajomymi ojca. 'Przywileje' bycia Niemką także czyniły mnie gorszą w oczach mieszkańców Warszawy.
- Oczywiście - odparłam prosto. - Najbardziej dziwi mnie to, że w tych czasach każdy widzi w kimś jego narodowość, ale nikt nie zauważa, że wszyscy jesteśmy tacy sami, a różni nas jedynie miejsce urodzenia. Czy to ma prawo określać czyjąś wyższość nad innymi? Jednak, wracając do twojego pytania; niemieccy cywile są traktowani jeszcze inaczej, niż niemieccy żołnierze. Bo o ile okazanie pogardy żołnierzowi skutkuje najczęściej śmiercią, to groźby i nieuprzejmość w stosunku do mnie nie skutkują żadnym zagrożeniem.
- To okropne - stwierdził Janek cicho, jakby wstydząc się za zachowanie swoich rodaków.
- Nie mam tego nikomu za złe - uspokoiłam go, wzruszając ramionami. - Większość niemieckich żołnierzy w zupełności zasługuje na nienawiść Polaków.
- Jednak ty... - zaczął Janek.
- Czy to ważne, jak postrzegają mnie obcy? - przerwałam ze śmiechem. - Jeśli ktoś mnie pozna, jestem pewna, że zobaczy prawdziwą mnie. Jeżeli nie... Jego słowa i tak nic nie znaczą, prawda?
Kiedy doszliśmy do szpitala, Janek otworzył przede mną szarmancko drzwi i przepuścił mnie w nich, za co podziękowałam mu uśmiechem. Z chwili na chwilę towarzystwo chłopaka stawało się dla mnie bardziej naturalne, a przecież tak wiele rzeczy nas dzieliło, a i znaliśmy się nadzwyczaj krótko.
Bez słowa ruszyłam do gabinetu jednego z najlepszych, niemieckich lekarzy, u którego leczył się mój ojciec. Janek szedł cały czas za mną. Wybrałam najkrótszą drogę, mimo to musieliśmy przejść obok kilku otwartych drzwi do sal chorych. Za każdym razem skupiałam wzrok na przestrzeni przed sobą, zmuszając się, by nie zerknąć za otwarte drzwi. Może i było to okrutne, ale nie chciałam popsuć sobie tej chwili widokiem osób cierpiących. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, dzięki rozmowie z Jankiem. całkowicie przestałam przejmować się wszechobecnym smutkiem i chaosem, a na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Miałam nadzieję, że po wyjściu ze szpitala wróci on na swoje miejsce.
- Poczekasz tutaj na mnie? - zwróciłam się do Janka, gdy byliśmy już przy gabinecie.
- Oczywiście - zapewnił, opierając się o ścianę.
Posłałam mu lekki uśmiech i zapukałam do gabinetu doktora. Miałam pewność, że jest u siebie, ponieważ w tych godzinach zawsze odwiedzałam go i wykupowałam potrzebne dla ojca leki.
- Proszę wejść - usłyszałam odpowiedź po niemiecku. Kiedy drzwi zamknęły się za mną, lekarz podniósł wzrok. - Eva Kastner - przywitał mnie skinięciem głowy.
- Dzień dobry, doktorze. Przyszłam po leki dla taty... - mężczyzna wskazał mi krzesło naprzeciw swojego biurka, ja jednak nie skorzystałam z propozycji. - Trochę się spieszę - przyznałam.
Porozmawialiśmy chwilę o stanie mojego ojca. Lekarz wypytywał o wszystko, chcąc wiedzieć, czy podawana dawka lekarstw jest odpowiednia. Gdy skończył swój wywiad, podał mi w małej torbie leki i dołączył do nich karteczkę z zapisanym stosowaniem. Podziękowałam mu szybko i wyszłam z gabinetu, wracając do Janka.
- Załatwione? - zapytał cicho, a ja pokiwałam głową.
Razem ruszyliśmy do wyjścia ze szpitala, a gdy opuściliśmy budynek, nasza rozmowa znów się rozpoczęła. Tym razem to ja opowiedziałam Jankowi o mojej pracy w kawiarni, która była dla mnie odskocznią. Uwielbiałam towarzystwo uprzejmych i inteligentnych osób, które odwiedzały to miejsce. Cieszył mnie także fakt, że w kącie kawiarni stało niewielkie pianino, na którym od czasu do czasu mogłam po godzinach pograć. I chociaż w domu także mieliśmy pianino, najlepiej grało mi się właśnie w cichej, pustej, zamkniętej kawiarni.
- Pobierałaś lekcje gry? - zaciekawił się Janek. - Czy nauczyłaś się sama?
- Mama nauczyła mnie grać - stwierdziłam z uśmiechem. - Jednak rzadko gram w domu. Trudno jest mierzyć się z taką pasjonatką, jaką jest moja mama. Poza tym, w domu nie mam na to czasu, zawsze znajdzie się jakieś zajęcie. Mama uczy mnie teraz wieczorami francuskiego. Mamy także duży dom, podwórko i ogród które potrzebują pielęgnacji. Są jeszcze konie i psy...
Zamilkłam na chwilę, gdy do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Przez chwilę zastanawiałam się, czy wypowiedzieć go na głos, w pewnym momencie stwierdziłam jednak, że nie mam nic do stracenia.
- Nasz pracownik ostatnio odszedł. Jeżeli potrzebujesz dorywczej pracy... I jeśli nie stworzy ci to kłopotów ze strony harcerzy... Sama sobie nie poradzę, a i tak kogoś szukałam. Możesz to przemyśleć. Zapewniam, że propozycja jest dobra.
(Janek?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz