Starszy sierżant Roderich Hilse, zdegradowany ze stopnia porucznika SS za niezastosowanie się do zakazu przełożonego i bezpodstawne zabicie jeńca ważnego dla Rzeszy ze względu na posiadane przez niego informacje, piastujący posadę w Urzędzie Komendanta Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa, znany funkcjonariuszom Gestapo ze swoich przebojowych, innowacyjnych metod przesłuchiwania więźniów za pomocą chwytów psychologicznych z ewentualnym wspomaganiem się bezpośrednią perswazją i ze śpiewania podczas spacerów po gmachu Urzędu, wyszedł z czarnego samochodu, który dopiero co zatrzymał się tuż przy wjeździe do ulicy, na której już za chwilę miało dojść do egzekucji Żydów z pobliskiej kamienicy. Towarzyszyło mu dwóch esesmanów, ubranych w czarne płaszcze, idących po obu jego stronach w pewnym oddaleniu. Podobnie jak oni, starszy sierżant również odziany był w płaszcz, a także wysokie, błyszczące oficerskie buty i czapkę z orłem Rzeszy i trupią czaszką.
Pośród wojskowych szykujących się do wykonania egzekucji panowało zamieszanie, więc nie od razu został zauważony. Oddział prezentował całkowitą dezorganizację; szeregowcy z karabinami stali w luźnym szeregu i z nieukrywanymi, złośliwymi uśmieszkami przyglądali się towarzyszowi wywołanemu przed szereg, ostro ruganemu przez dowódcę. W pewnym oddaleniu stało kilku oficerów, szepczących coś między sobą. Ustawieni pod ścianą ludzie również obserwowali scenę, nie mając odwagi ruszyć się z miejsca. Z wyjątkiem jednego mężczyzny, który leżał twarzą do ziemi w odległości kilku metrów od nich z dziurą w plecach.
Mimo pozornego chaosu, jaki panował wokół, wyraźnie dało się wyczuć jakieś poważne napięcie, jakie pojawia się zawsze przed jakimś strasznym wydarzeniem. I nie było to napięcie poprzedzające rychłą śmierć Żydów. Wszyscy patrzyli na stojącego przy dowódcy żołnierza i oczekiwali oczywistego. Z pewnością chłopak zrobił coś złego i za chwilę za to zapłaci.
Podczas, gdy dowódca obrzucał wątłego, ciemnowłosego chłopaka najgorszym mięsem, jakie mógł zawierać język niemiecki, starszy sierżant wykonał niemal defiladową rundę po ulicy, pomiędzy grupą Żydów a szeregiem żołnierzy, wiodąc spojrzeniem błękitno-szarych oczu po wszystkim, co tylko mógł dojrzeć. Uważnie przyjrzał się osobom stojącym pod ścianą, odszukał jego zdaniem najmłodszego i najstarszego osobnika, według swych domysłów wychwycił człowieka najbogatszego z całej grupy i w przybliżeniu ocenił wiek każdego z osobna. Nie zaprzątając sobie głowy dziesiątkami par oczu, które nie spuszczały z niego wzroku, zawrócił i zrobił równie uważne rozeznanie w prezencji żołnierzy, niemal zaglądając im pod hełmy. Tamci, zdezorientowani brakiem jakiegokolwiek rozkazu, stali nerwowo i próbowali unikać wnikliwego wzroku Hilse'a.
- Całość baczność! - wydarł się niespodziewanie dowódca, odrywając się od Bogu ducha winnego szeregowego, przestając na niego wrzeszczeć i wymachiwać nad jego głową pistoletem. Cały szereg w jednym momencie stuknął obcasami, aż echo odbiło się od burych ścian kamienic i kręgosłupy wyprężyły się jak struny. Karabiny spoczęły wyeksponowane na ramionach. Podoficer Hilse kiwnął głową z uznaniem, uznając, że komenda wydana została specjalnie ze względu na niego.
- Oberscharführer - rzekł donośnym głosem dowódca, starając się zwrócić uwagę Rodericha na siebie.
- Neumann - zawołał podoficer, nagle kierując wzrok na niego i w kilka sprężystych kroków zmniejszając dystans dzielący go od niego do minimum.
Człowiek o wilczej, chudej twarzy, w tej chwili czerwonej jak flaga Związku Radzieckiego z powodu nadmiaru złości stanął na baczność i oddał honory starszemu stopniem towarzyszowi. W jego oczach błysnęło coś, gdy tylko zobaczył przybysza; rozpoznał go od razu, podobnie jak Hilse jego. Po przykładnym wzajemnym zasalutowaniu, Austriak przeszedł na bardziej przyjacielski, choć przyprawiony ironią ton, absolutnie nic nie robiąc sobie z tego, że zachowuje się niestosownie na oczach dużej grupy z dwoma piorunami na mundurach:
- Widzę, że wspaniale ci idzie z oddziałem. Tak trzymać.
- Nic nie mów - mruknął z irytacją mężczyzna, ręką uzbrojoną w pistolet uderzając skrzyczanego przed chwilą chłopaka po plecach.
- Nie, naprawdę, chłopaki stoją jakbyś im powsadzał kije w tyłki - zapewnił go Roderich i zaśmiał się z własnego żartu. - Mam nadzieję, że w walce też się tak dobrze prezentują, bo niedługo będą od tego zależały twoje nerwy.
- Co masz na myśli? - spytał Neumann, rzucając krótkie spojrzenie na swoich żołnierzy.
- Mam przekazać, że masz się natychmiast stawić w sztabie. Major Josef Hahn wzywa wasz oddział na Podlasie. Będziecie pomocą dla grupy likwidującej partyzantkę.
Twarz Neumanna widocznie zasępiła się, a wąskie usta zwęziły się jeszcze bardziej.
- Oczywiście - odparł. - Przeklęte szczury podgryzają spomiędzy drzew. Dlaczego właśnie ty przekazujesz mi tą wiadomość?
Starszy sierżant nie odpowiedział od razu na to pytanie. Jego uwaga przeszła z Neumanna na jego wąskiego w barkach podkomendnego, stojącego tuż obok nich z głową opuszczoną tak nisko, że podbródkiem opierał się niemal o klatkę piersiową.
- Słucham? - spytał, z trudem skupiając uwagę z powrotem na dowódcy oddziału. Jednak gdy tylko dotarło ono do niego, minimalny skurcz przeszedł po jego policzku. - Ach, wybacz - uśmiechnął się przymilnie. - Gdy usłyszałem twoje nazwisko, zgłosiłem się do przekazania wiadomości, jako że i tak jesteś mi po drodze na Pawiak. No i zawsze miło jest zobaczyć starego kolegę.
- Na Pawiak? - dopytał się Neumann.
- Mnie też wzywają w różne miejsca - odparł wymijająco Roderich, uśmiechając się szeroko. - Chyba nie powinienem ci zajmować więcej czasu. Widzę, że nie skończyłeś jeszcze swojej roboty. Właśnie... sporą grupkę znaleźliście, jak widzę - zauważył, z wyrazem podziwu na twarzy odwracając się do ludu ustawionego pod kamienicą. Złączył dłonie za plecami i ustawiając się obok swojego dawnego kolegi, przechylił się ciężarem swojego ciała na palce stóp, a potem z powrotem na pięty.
- Na nich jeszcze przyjdzie pora. Najpierw mała lekcja posłuszeństwa dla tego gnoja - warknął sierżant o wilczej twarzy, przypominając sobie o swoim chłopcu. Złapał młodego żołnierza za kark, by następnie popchnąć go na bruk. - Na kolana, Kastner!
Nagle z twarzy starszego sierżanta Hilse znikła promienna pogoda i zastąpiło ją ogromne zaskoczenie.
- Słucham? A cóż ten młody człowiek zrobił?
- Odmówił oddania strzałów. Nie dość, że powiedział, że nie będzie strzelać, to jeszcze uciekł! I to nie jest jego pierwszy raz. Od początku jego służby próbuję zrobić z niego człowieka, ale ta beksa jest po prostu niereformowalna! - Neumann wyraźnie stracił nad sobą kontrolę i zaczął bez zastanowienia wyrzucać z siebie wszystkie frustracje związane z wadliwym szeregowcem.
Roderich spojrzał na klęczącego przed dowódcą chłopaka. Dopiero teraz mógł zobaczyć jego twarz, dotąd spuszczoną w dół posępnie. Posępnie, tak mu się zdawało... Tymczasem słowo to mogłoby nie do końca pasować do jego nastroju.
Po zaczerwienionych policzkach spływał obficie potok błyszczących łez. Młodzieniec oddychał ciężko, pociągając nosem i zaciskając drżące wargi, by nie połykać słonych wydzielin spływających mu po twarzy. Skóra w okolicach nosa i powieki były opuchnięte. Jego twarz nie była twarzą mężczyzny; to było jeszcze dziecko. Dziecko wyrwane siłą spod pachy matki, od bezpiecznego domu gdzieś w Niemczech i wciągnięte w wir wojny. W wir bólu i okrucieństwa. Dziecko niepotrafiące zgodzić się na to, co dzieje się wokół, mające pretensje do świata i jego brutalnych zasad, które są niezrozumiałe i okrutne dla tak młodego człowieka. Był młody, ale wyraźnie zmęczony. Patrzył w górę błagalnie, ale o co błagał? O litość? A może o śmierć?
Starszy sierżant Hilse wpatrywał się w niego z zapartym tchem. Jego wargi rozchyliły się, jakby chciały zaczerpnąć powietrza, ale nie były w stanie. Twarz zbladła, choć Oberscharführer czuł, że zaczyna być mu gorąco pod skórą, a źrenice rozszerzyły się. Ręce, które trzymał złączone za plecami, zaczęły drżeć i musiał mocno naprężyć mięśnie, by opanować opanować owo drżenie.
Chcę, żeby na mnie tak patrzył.
Głos Neumanna docierał do niego zagłuszony, jakby docierał zza grubej szyby i dodatkowo zniekształcał go potworny szum panujący w głowie Rodericha. Szum ten był mieszaniną setek odczuć i określeń, które nawiedzały go pod wpływem widoku chłopaka o nazwisku Kastner.
Oddech wrócił do piersi Austriaka dopiero po dłuższej chwili, gdy sierżant Neumann skończył swój długi wywód na temat, którego mężczyzna nie zrozumiał i odbezpieczył pistolet.
- Nie rób tego! - wrzasnął na całe gardło, gwałtownie odpychając rękę z pistoletem na bok, mimo że sierżant i tak nie był jeszcze gotowy do strzału.
Neumann spojrzał na niego pytającym wzrokiem, nie rozumiejąc jego zachowania. Podobnie jak on, cały oddział, oficerowie stojący w oddali i esesmani, którzy przyszli wraz z Hilse'm, Żydzi stojący pod ścianą... wszyscy wpatrywali się tylko w niego.
Roderich z pewnym opóźnieniem zdał sobie sprawę z tego, jak nieodpowiednia była ta reakcja. Ta myśl wystarczyła, by z powrotem przywołał na twarz beztroski, szeroki uśmiech.
- Günter... - zwrócił się do starego kolegi po imieniu. Mówił spokojnym, przyjemnym jak zawsze głosem. - Nie rozumiem. Pakować chłopcu kulkę w łeb za wrażliwość? Za to, że jest młody? Że nie rozumie jeszcze świata?
- Jest żołnierzem, który odmówił wykonania rozkazu. Prawo jest dla wszystkich takie samo.
- Spójrz na niego, ile on może mieć lat! - Roderich wskazał obiekt ich dyskusji. - Jestem pewien, że jego oczy widziały jeszcze za mało i zwyczajnie nie jest jeszcze gotowy, by chwytać za broń. Powinieneś dać mu szansę!
- Wyczerpał wszystkie - odparł nieustępliwie Neumann. - Słyszysz, Kastner? Nie obchodzi mnie nawet znajomość z twoim ojcem, wyczerpałeś moją cierpliwość!
Chłopak milczał.
- Hah! Tym lepiej! Znasz jego ojca? To życzę sił, gdy będziesz podnosił wzrok, gdy spojrzysz mu w oczy. I co powiesz? "Osobiście zastrzeliłem twojego syna, bo mnie zdenerwował"?
- Roderich - przerwał mu Günter, patrząc na niego ze śmiertelną powagą. - Co będziesz miał z wstawienia się za tym chłopakiem? Od kiedy z ciebie taki obrońca?
- Czy naprawdę wszyscy Niemcy to do reszty pozbawione serca potwory?! - Roderich podniósł głos jeszcze bardziej, by zrobić większe wrażenie na swoim wystąpieniu. Jego barwa, z początku lekka i niezdradzająca przejęcia, stawała się coraz mocniejsza. - Jak możecie, wy wszyscy, być tak nieczuli na tragedię tego chłopca! Czy ciągłe zabijanie zdusiło w was wszystkie uczucia? Nikt nie próbuje się wstawić za kolegą? - zwrócił się do oddziału stojącego wciąż na baczność, ale uważnie obserwującego odgrywającą się scenę. - Cholerne potwory.
Nikt się nie odezwał. Neumann mierzył Rodericha wzrokiem, jakby starał się wychwycić intencję, w jakiej ten mówi to wszystko.
Tymczasem Roderich zdecydował się przejść do tego, o co mu od początku chodziło:
- Oddaj mi tego chłopaka.
- ...słucham? - wydusił z siebie sierżant.
- Pójdzie na Szucha - Hilse zniżył głos, by słyszało go możliwie jak najmniej osób. - Da mu się jakąś cywilną pracę, będzie ją wykonywał pośród przesłuchiwanych. To zahartuje go psychicznie. Wzmocni go. Jeśli będziesz chciał, to potem go sobie weźmiesz, ale on wtedy będzie już silnym mężczyzną. Rozumiesz?
Roderich nie musiał się pytać. Widział w oczach sierżanta, że trafił do niego ten pomysł. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Udało mu się.
- To dobry pomysł, Hilse. Bardzo dobry pomysł - przyznał Neumann.
- Wiem o tym.
Günter kazał chłopakowi wstać i złapał go mocno za ramię. Tamten nadal prezentował się jak istne sto nieszczęść, ale na razie przestał płakać. Roderich z trudem odwrócił od niego wzrok.
- Słyszałeś, bekso, idziesz teraz do Gestapo - wysyczał mu do ucha dowódca. - Nawet nie wiesz jakie masz cholerne szczęście. Więc zachowuj się i nie przynieś mi i ojcu wstydu, tak?
Nie było odpowiedzi. Usatysfakcjonowany Roderich aż złożył odziane w skórzane rękawiczki dłonie i oznajmił:
- Postanowione. Pomyśl, Günter, właśnie uratowaliśmy ludzkie życie. Może zostanie kiedyś kimś naprawdę ważnym - powiedział, nie kryjąc radości. Pożegnał się z dowódcą oddziału i odwrócił się na pięcie, dając znak jednemu z esesmanów, by poprowadził ze sobą chłopaka. Gdy cztery osoby zbliżały się już do samochodu, dało się słyszeć krótki rozkaz kilkanaście strzałów z karabinów. Do uszu starszego sierżanta Rodericha Hilse dotarł jeszcze cichy, zgłuszony jęk chłopaka, który szedł za nim razem z esesmanem.
Wsiedli do samochodu, szeregowiec z jednym z wojskowych do tyłu, Hilse na miejsce pasażera z przodu, a drugi wojskowy za kierownicę. Jadąc w stronę więzienia na Dzielnej, podoficer wydawał swym podkomendnym polecenia. Rozkazał im, po zawiezieniu go na Pawiak, odstawić szeregowca do urzędu na Szucha gdzieś, gdzie nikomu nie będzie przeszkadzał, aż do jego powrotu. Polecił im, aby w ostateczności, jeśli nie znajdą żadnego innego miejsca, zostawili go w jego własnym gabinecie. I niech mają go na oku. Nie muszą cały czas go pilnować, ale niech od czasu do czasu do niego zaglądają. I niech jeden z nich przyjedzie na Pawiak punktualnie o czwartej, i jeśli będzie trzeba, niech poczeka.
Ani razu podczas jazdy nie odwrócił się do Kastnera. Gdy samochód zatrzymał się przed budynkiem więzienia, wysiadł bez słowa i skierował się do wejścia, zostawiając uratowanego przez siebie młodzieńca pod opieką dwóch podwładnych.
< Jens, twoja kolej >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz