Co się właśnie ze mną stało? Czemu jadę samochodem z dwoma wojskowymi i sierżantem? W tym czasie powinienem już sztywno leżeć twarzą na bruku, z krwawą dziurą z tyłu głowy, pośród dziesiątek zamordowanych podobnie jak ja . Czemu ja dalej żyje kiedy, ich martwe ciała już prawdopodobnie są gdzieś wywożone i składane do masowych grobów, skazując tym samym te wszystkie biedne dusze na zapomnienie. W czym ja jestem od nich lepszy? Czemu Boże pozwoliłeś przeżyć mi a ich skazałeś na śmierć? Nie chce tu być. Zabierzcie mnie tam z powrotem, dajcie mi kurwa w końcu umrzeć.
Teraz tak myślę.... jednak gdy klęczałem tam obok Neumanna, wystawiony niczym cyrkowa małpka na sam środek, obłapiany wzrokiem wszystkich zgromadzonych, bałem się. Cholernie się bałem...W tamtym momencie zrobił bym wszystko żeby znaleźć się tu gdzie jestem teraz. W bezpiecznym samochodzie dzięki łaskawości nieznajomego wybawiciela, daleko od tamtej kamienicy. Jestem pieprzonym tchórzem, który jeszcze parędziesiąt minut temu, zrobił by wszystko tylko po to aby pozostać żywym. Gdy tam klęczałem nie myślałem już o tych wszystkich biednych ludziach, którzy stali przecież tak blisko mnie, przytuleni do ściany szarego budynku, skazani na podobny los co ja .. nie.. myślałem wtedy tylko o sobie. A teraz? Teraz w myślach błagam żeby mnie tam z powrotem zawieźli, żebym mógł dołączyć do tego stosu dziurawych ciał, abym mógł w końcu uspokoić sumienie, i zasnąć kamiennym snem, uśpiony pociskiem z pistoletu, który był już przygotowany specjalnie dla mnie.
Momentami chciałem zacząć krzyczeć, żeby zatrzymali samochód i zawieźli mnie tam z powrotem, Jednak gdy otwierałem usta nie wydobywał się z nich żaden dźwięk . Siedzący obok mnie żołnierz nawet nie zauważył tej żałosnej walki, którą prowadziłem z samym sobą. Jeśli nie umiem wypowiedzieć swoich myśli na głos, znaczy to że tak naprawdę okłamuje sam siebie i wcale nie chce tam wracać.
Popatrzyłem na sierżanta który wstawił się za mną, ratując tym samym moje marne życie. Siedział z przodu, i oprócz tego że dał pozostałym dwóm żołnierzom wskazówki co maja ze mną zrobić, nie odezwał się do mnie ani słowem, zresztą do pozostałych też. Zdawał się myśleć o czymś, utknął myślami w swoim własnym świecie.
Jak mam traktować tego człowieka ? Jak swojego bohatera? Czy jestem mu coś winny? Czego zabiera mnie do UB, w czym mu jestem tam potrzebny. Nie wiem zbyt dużo o tym miejscu, słyszałem tylko że podobno przesłuchuje się tam ludzi. Ale ogólnie całe to miejsce ma zła sławę, szkoda że wcześniej się tym nie zainteresowałem i nie spytałem nikogo dlaczego. Teraz nie był bym takim kłębkiem nerwów.
Dopiero pod koniec całej drogi nieco się uspokoiłem, doszedłem nawet do wniosku że chcąc nie chcąc powinienem okazać wdzięczność sierżantowi, jednak właśnie wtedy kiedy zamierzałem w końcu przemówić, Roderich ( o ile dobrze zapamiętałem jego imię ) zniknął mi z oczu. Może nie tyle co zniknął co wysiadł z samochodu zostawiając mnie z pozostałymi dwoma żołnierzami mówiąc im tylko ,,Wiecie co robić". I tak oto zostałem zamknięty w ciasnym samochodzie, na kolejne parę minut z dwoma żołnierzami, bez możliwości ucieczki czy prawa głosu. Może i mieliśmy te same mundury i posługiwaliśmy się tym samym językiem, podobno tez wszyscy trzej działamy na chwałę III Rzeszy, mimo to czułem się pośród nich jak obcy. Nie mam dobrych wspomnień z innymi żołnierzami, od szkoły wojskowej zawsze od nich odstawałem , i w sumie nigdy nie znalazłem wśród nich ,,sprzymierzeńca" . Bałem się że i tych dwóch, korzystając z okazji mogą zacząć się nade mną pastwić. Tak się jednak nie stało, widać pan Roderich nie trzyma przy sobie byle jakich śmieci, albo może po prostu mieli dobry dzień. Oboje byli wyżsi i lepiej zbudowani ode mnie, co nie jest dla mnie nowością.
- Nieźle ci się poszczęściło smarku. - powiedział mężczyzna z garbatym nosem, siedzący obok mnie.
- No, ja nie wiem czy ,,poszczęściło". - zaśmiał się grubszy kierowca.
Popatrzyłem na nich zdziwiony - Słucham? - jednak nie otrzymałem od nich żadnej odpowiedzi, potem rozmawiali między sobą o mało istotnych rzeczach. Z ich rozmowy nie mogłem wyłapać nic o Roderichu ani o tym co mnie teraz czeka pod jego ,, opieką". Nie wiem czy dostali rozkaz aby nie poruszać tego tematu, czy po prostu sami nie wiedzieli, ale najpewniej najzwyczajniej w świeci mieli to w dupie. Dojechaliśmy szybciej niż się spodziewałem, wysiedli a potem wyciągnęli mnie z samochodu, jakby się bali że sam z siebie tego nie zrobię. Moim oczom ukazał się wielki zadbany budynek urzędowy. Oczywiście widziałem go już wcześniej ale jakimś cudem nie miałem przyjemności znaleźć się tam w środku. Żołnierze wyrwali mnie z zamyślenia popychając abym się wreszcie łaskawie ruszył. Gdy weszliśmy do budynku, mężczyźni udali się do dyżurnego gestapowca gdzie po wyjaśnieniu całej sytuacji, zapytali się gdzie mogliby mnie zostawić do przyjazdu Rodericha. Mimo tego że byłem mocno rozkojarzony i nie stałem zbyt blisko, udało mi się zrozumieć że wszystkie cele zbiorowe jak i izolacyjne są zajęte, żołnierze postanowili więc że zaprowadzą mnie do gabinetu sierżanta, w końcu pozwolił na to ,,w ostateczności" . Idąc długim korytarzem, widziałem garstkę niemieckich urzędników, którzy chodzili sobie spokojnie po korytarzu, rozmawiali z sobą a nawet się śmiali . Jedna z sekretarek, popatrzyła na mnie, a na widok mojej opuchniętej od płaczu twarzy uśmiechnęła się pod nosem, a może nawet cicho się zaśmiała. Zawstydzony opuściłem wzrok. Zza kolejnych zamkniętych drzwi dało się słyszeć muzykę grającą z radioodbiornika, puszczali ją tak głośno jakby chcieli coś zagłuszyć. Pomiędzy melodycznymi dźwiękami zdawało mi się że słyszałem wymęczone ludzkie krzyki, którym bardzo ciężko było się przebić przez akurat grający niemiecki utwór. Czasami krzyki mieszały się z linią melodyczną nadając akurat grającym piosenkom Marlene Dietrich przerażającego wydźwięku.
Ostatecznie doszedłem do wniosku że te krzyki to tylko wytwór mojej skatowanej dzisiejszymi przeżyciami wyobraźni, i że powoli zaczynam wariować.
W końcu trafiłem do gabinetu sierżanta, żołnierze nie weszli ze mną tylko wepchnęli mnie do środka, po czym powiedzieli:
- Ej Heulliese ! Postaraj się niczego nie zepsuć. - po czym usłyszałem huk drzwi i dźwięk przekręcanego klucza.
Gabinet był duży w porównaniu z tymi które udało mi się zobaczyć idąc tutaj. Na samym środku było ustawione biurko, pozostawione w lekkim nieładzie. Walały się po nim różne akta i inne papiery. Po raz pierwszy widziałem gabinet gestapo który był pozostawiony w ,,średnim nieładzie". Przełożeni zawsze kojarzyli mi się z okropnymi pedantycznymi tyranami, może ten lekki nieporządek to dobry znak? Na biurku oprócz akt, znajdowała się maszyna do pisania, w której wałek był wkręcony protokół z jakiegoś przesłuchania. Niedaleko niej leżał palcat do jazdy konnej, co mi trochę nie pasowało do innych znalezionych tam rzeczy.
Biurko prezentowało się na ścianie na której był zawieszony ogromny portret Hitlera. Sam ten widok napawał mnie ogromną złością, miałem ochotę splunąć dowódcy III Rzeszy na twarz, jednak powstrzymałem się przerażony konsekwencjami jakie mogłyby z tego wyniknąć. Patrzyłem jednak jeszcze przez chwilę na ta paskudną podobiznę, a przez głowę przewijało mi się milion myśl. Jakże przyjemne mogłoby być moje życie gdyby ten człowiek nigdy się nie urodził. To on rozpoczął to wszystko, to przez niego ten świat jest skazany na zagładę. Jak można trzymać podobiznę takiego człowieka w swoim gabinecie?
Nie mam pojęcia co mam myśleć o Roderichu, pomógł mi ale czy naprawdę zrobił to z dobrego serca? Chciałbym w to wierzyć, jednak nie potrafię. Ale z drugiej strony po co brał by pod opiekę takiego zwykłego i na dodatek beznadziejnego szeregowego jak ja, na pewno ma jakiś ukryty cel.
Podszedłem do okna obok którego stał stolik na którym leżał gramofon, a nieopodal znalazłem całkiem pokaźną kolekcję płyt z muzyką klasyczną. Wróciłem do okna aby przez nie wyjrzeć, jednak moją uwagę zwróciły czerwone plamki na parapecie. Ciecz była zaschnięta, ale taką samą znalazłem na podłodze, nie potrafiłem się dłużej oszukiwać, to była zaschnięta krew. Ktoś czyszcząc gabinet po ostatnim ,,przesłuchiwanym" widocznie nie domył jej do końca.
Minęło sporo czasu ale nikt się nie pojawił, ani ci co mieli mnie pilnować ani sam Roderich. Przez kolejną godzinę siedziałem na krześle przesłuchiwanego (bo nie odważył bym się siąść na miejscu sierżanta) i starałem sobie wyobrazić co się teraz ze mną stanie, zastanawiałem się tez sporo nad samą postacią Rodericha. Nie obyło się również bez myśli o tych wszystkich rozstrzelanych ludziach, wyobrażałem sobie, jak przyjeżdżają krewni i szukają swoich rodzin w pustej kamienicy, wręcz słyszałem ich głosy. Te obrazy na pewno będą mi się śniły po nocach. Chcąc nie chcąc Roderich nie tylko uratował mi życie, ale również dzięki niemu uniknąłem wykonania tego obrzydliwego rozkazu. Po tych wszystkich przemyśleniach wyciągnąłem swój mały różaniec z drewnianymi paciorkami, z kieszeni munduru, i zacząłem się żarliwie modlić, klęczałem specjalnie odwrócony tyłem do portretu Hitlera. Modliłem się za te wszystkie istnienia które dziś pochłonęła śmierć, modliłem się za Rodericha aby okazał się dobrym człowiekiem, modliłem się też za siebie samego aby Bóg w końcu dodał mi trochę odwagi. Podczas modlitwy zauważyłem dziwne haki na suficie, nie wiem do czego mógłbym je porównać. Podobne widziałem kiedyś w rzeźni, zawieszało się na nich świnie i podrzynało gardła. Po co Roderichowi w gabinecie takie haki? Nagle drzwi otworzyły się i pojawili się w nich ci sami żołnierze co wcześniej, a widząc mnie modlącego się wybuchli śmiechem.
Ja nie reagując na to, najzwyczajniej w świecie wstałem, schowałem różaniec i otrzepałem kolana. Jeden z nich podszedł do mnie rozbawiony poklepał mnie po policzku mówiąc:
- Nasza mała beksa wierzy jeszcze w bajki, jakie to urocze.
Cofnąłem się od niego nie odzywając się ani słowem, jednak ten przysunął mnie do siebie i popchnął w stronę drzwi:
- A gdzie ty, nie ma tak dobrze. Cela się zwolniła, nie będziesz nam tutaj przesiadywał, za duże ryzyko że coś zrobisz. Takim dziwakom jak ty , wszystko może strzelić do głowy.
Parę minut potem siedziałem już w małej celi z żelaznym łóżkiem, i malutkim oknem. Pokój śmierdział grzybem i wilgocią. Poza tym udało mi się znaleźć o wiele więcej śladów krwi niż w pokoju Rodericha. Na materacu leżały dwa ludzkie zęby, a na ścianach były wyryte jakieś kreski, liczby a nawet nieczytelne napisy. Jeden z nich udało mi się rozszyfrować. Brzmiał:
,, Łatwo jest mówić o Polsce,
trudniej dla niej pracować,
jeszcze trudniej umrzeć
a najtrudniej cierpieć"
Moje oczy po raz kolejny stały się szklane jak u zagubionego dziecka, a dłonie trzęsły mi się nie opanowanie. Upadłem na kolana, i oparłem czoło o brudną ścianę. Nie mam już żadnych dobrych przeczuć. To miejsce to tylko kolejny stopień piekła, a byłem już przekonany, że doszedłem na sam szczyt służąc jako żołnierz. Widocznie ta droga jest jeszcze dłuższa niż myślałem.
Najgorsze jest to że tak naprawdę nic tu jeszcze nie widziałem, a już czuję wypełniający mnie strach i żal.
Nie zostało mi nic innego jak modlić się do Boga, żebym jakimś cudem wytrzymał próbę która na mnie tutaj czeka.
Roderich? ( nie wyszło tak jak chciałam, ale ważne że coś jest )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz