Po prostu nie mogłem. Zostawić tego dzieciaka na parę minut się nie dało. Sam zwracał na siebie uwagę. To tak jakby mały kotek bawił się przy kałuży przez którą przepływały kable pod napięciem. Kiedy zobaczyłem jak mizernie kuleje aż zrobiło mi się go szkoda. Podszedłem i nieco odciążyłem mu bolącą nogę.
- Chodź z tym do mnie, jest bliżej - zadecydowałem i ruszyłem przed siebie bez najmniejszego problemu.
Jak na takiego wielkoluda w sumie za wiele nie warzył, a codzienne treningi nieco mi pomogły, tak samo jak wprawa w zbieraniu kalek, bo kto inny byłby tak dobry by pomóc "ślicznym" panią pielęgniarką? No ba, że tylko ja, bo zazwyczaj były to stare zrzędy, których biadolenia nie dało się po prostu słuchać.
Usłyszałem jego cichy protest, ale wtedy po prostu puściłem go, że musiał stanąć na bolącej nodze by się nie wywrócić. Jęknął z bólu.
- Merde, jesteś okrutny - zarzucił mi, na co ja po prostu wywróciłem oczami.
- Bez biadolenia tam. W moim oddziale nawet panienki tak nie biadolą - odparłem żartobliwie.
Znów go podtrzymałem i ruszyłem dalej. Piętnaście minut później byliśmy już w moim mieszkaniu na drugim piętrze. Delikatnie się od niego odsunąłem, tak by zdążył podeprzeć się ściany i zgarnąłem brudne ubrania z kanapy. Tak, tak, ja i moje bałaganiarstwo. Machnąłem mu w kierunku kanapy by usiadł, a on bez słowa wykonał polecenie. Kiedy on na niej usiadł posunąłem małą pufę, na której umieściłem jego nogę. Ściągnąłem mu delikatnie but i skarpetkę, mimo że uważałem nie obyło się bez sapnięcia z bólu. Następnie podwinąłem mu nieco nogawkę. W mieszkaniu panował półmrok, ponieważ nie złapałem jeszcze chwili na zapalenie światła, jednak zauważyłem jego mimowolne rumieńce. No tak, co za dzieciak, od razu sobie wymyślił nie wiadomo co. Nie musiałem długo patrzeć na kostkę, by stwierdzić, że jest skręcona. Podłożyłem pod nią poduszkę
- Nieźle się załatwiłeś - skwitowałem wstając i ruszając do pomieszczenia obok, w którym mieściła się kuchnia.
Zapaliłem przy okazji światło w salonie. Nie chcąc jednak bardziej go peszyć nie obejrzałem się na rumieniec, który pewnie jeszcze gościł na jego twarzy. W kuchni szybko zaopatrzyłem się w miskę z zimną wodą i dwa płócienne kawałki materiału. W usta wsunąłem sobie papierosa, bo już po prostu nie mogłem bez niego wytrzymać. Wróciłem na swoje miejsce przy jego kostce i zrobiłem jej zimny okład, który został przyjęty z cichą aprobatą. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie podniecaj się tak - powiedziałem, kiedy usłyszałem dźwięk ulgi, który z siebie wydał, jednak, kiedy znów zauważyłem, że się przez to zaczerwienił ni to ze złości, ni to z zakłopotania dodałem - zrobię coś na kolację. Będzie trzeba chłodzić tą kostkę z godzinę jak nic.
Wróciłem do kuchni, gdzie zabrałem się za prostą jajecznicę i po dwie kromki chleba na głowę, a także zaparzyłem herbatę. Po chwili wziąłem całość w ręce, udało mi się to zrobić za jednym razem, chyba miałem zadatki na kelnera i sprezentowałem to w salonie.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Wiem, wiem, niewybrzydzanie i te sprawy, ale jak nie lubisz to powiedz mogę zrobić coś innego - zacząłem mówić stawiając wszystko na małym stoliku i podsuwając to w jego zasięg.
- Dzięki - powiedział trochę niepewnie.
- Drobiazg. Chciałem zrobić gulasz, ale nasze małe spotkanie zajęło więcej czasu, niż przypuszczałem - odparłem spokojnie i dopiero wtedy mnie olśniło.
Spojrzałem szybko na zegarek i palnąłem się w czoło. Zapomniałem, że dochodziła dwudziesta. Po prostu świetnie. Ani mi się myślało o tej godzinie eskortować go w takim stanie do domu, a o późniejszej godzinie nie było mowy.
- Co się stało? - zapytał biorąc swoją porcję.
- Przepraszam, nie zwróciłem uwagi na godzinę, chyba będziesz musiał zostać na noc - wyjaśniłem z przepraszającym uśmiechem.
Miałem nadzieję, że nie uzna tego za jakiś głupi przekręt czy tego typu rzecz. W sumie sam też mi o godzinie nie przypomniał, więc to nie była tylko moja wina, ale nie miałem zamiaru tego roztrząsać. Wsunąłem zawartość mojego talerza w zaledwie kilka chwil, a następnie poszedłem po koc i poduszkę dla Francuza. Odłożyłem je chwilowo na kanapę obok. Złapałem kubek z herbatą i mimo zbyt dużej temperatury cieszy szybko pociągnąłem kilka łyków. Oszacowałem temperaturę źle, herbata była na szczęście nieco chłodniejsza, więc nie poparzyłem sobie języka. Zaraz później, kiedy także jedzenie dokończył mój gość zabrałem naczynia do kuchni, ale nie miałem zamiaru ich zmywać. Co to to nie! Krzątając się jak mała mrówka znów wparowałem do salonu.
- Nie mam niestety zbyt wielu książek, tym bardziej po francusku, ale mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe - powiedziałem.
Szatyn pokręcił głową obserwując mnie uważnie. Po kilkunastu minutach wziąłem się za zmianę opatrunku na zimniejszy. Kostka nie wyglądała o wiele lepiej, ale chociaż nie była aż tak rozgrzana. Kiedy znów zobaczyłem wypieki na jego twarzy postanowiłem sobie nieco z niego zakpić. Przybrałem zatroskaną minę i pochyłem się za nim.
- Czyżbyś się dodatkowo przeziębił? - zapytałem dotykając jego policzka wierzchem dłoni - to wygląda jak gorączka...
Wyglądał doprawdy słodko rumieniąc się jeszcze bardziej. Zdecydowanie moja bliskość go peszyła, a to było nader zabawne, ale nie miałem zamiaru się z niego śmiać. Co to to nie. Może i czasem serio zachowywałem się zbyt nachalnie?
< Sacha?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz