Niedziela, 20 lipca 1941 roku. Lublin.
Była godzina
czternasta, kiedy to Słońcu udało się nareszcie przebić przez grube warstwy chmur. Jego promienie rozlewały
się łagodnie, pożerając na swojej drodze każdy skrawek stworzonego przez obłoki
cienia. Wraz z jedną chwilą, cała szarość odeszła, a razem z nią mój obojętny
wyraz twarzy. Unosząc kąciki ust, zaczęłam uważnie przypatrywać się stacji
kolejowej. W jednej chwili nabrała tyle pięknych barw, wyglądała tak świeżo i
schludnie, jakby czas w ogóle nie dotknął jej swoją starczą, niszczycielską
dłonią. Stalowe ornamenty połyskiwały w świetle dziennym, wyglądając tym samym
jak błyszczące kamienie szlachetne. Pomimo tego, że były pokryte jedynie
sztucznym złotem, nadawały dworcowi czegoś specjalnego, czegoś co od razu podnosiło
mnie na duchu. Wojna nie dotknęła tego miejsca, aczkolwiek stanie się to
prędzej czy później, trzeba napawać się takimi dziełami sztuki, póki jeszcze
możemy. W jednej chwili budynek został przysłonięty sznurem metalowych wagonów,
powoli zwalniających, zatrzymujących się na te jedną krótką chwilę, aby
zaprosić w swe blaszane korytarze nowych pasażerów, lecz także wypuścić już
tych znużonych podróżą. Dzisiejszego dnia byłam tą wsiadającą. Ludzie wychodząc
z pociągu rzucali mi obojętne spojrzenia, mijali, zachowując zhardziały wyraz
twarzy. Do moich uszu dobiegł znajomy odgłos gwizdka. Pora wsiadać, pora wracać
do Warszawy. Zaciskając mocniej dłonie na rączce od futerału, przekroczyłam zasuwane
drzwi. Jedna z rąk powędrowała do kieszeni marynarki, instynktownie, po to by
upewnić się, że na pewno mam ze sobą dokumenty. Weszłam do wagonu drugiej klasy
i stanęłam nieco osłupiona. Ludzie w wagonie przepychali się między sobą,
próbując zająć miejsca siedzące. Wyglądali jak wygłodniałe zwierzęta, polujące
na wyczekiwaną przez tydzień zdobycz. Chyba nie obchodziły ich zbytnio numery
miejsc, przypisane na biletach. Wzdychając stanęłam w przedsionku, licząc po
cichu na to, że znajdzie się dla mnie jedno wolne miejsce siedzące. Czekały mnie
trzy i pół godziny jazdy, więc w głębi duszy liczyłam, że nie będę musiała
obciążać moich nóg przez tyle czasu. Lekkie szarpnięcie zmusiło mnie do oparcia
się o ścianę, po chwili pociąg zaczął powoli odjeżdżać w wyznaczonym kierunku.
Ponownie wychyliłam głowę zza ściany by upewnić się, że sytuacja się uspokoiła.
Niestety, co do tego mogłam mieć tylko nadzieję i dobre chęci, nic więcej.
Wzdychając naparłam ramieniem nieco bardziej na ścianę. Obserwowałam przez okno
uciekające przed moim wzrokiem budynki, później świerki, jodły i dęby. Coraz
dane mi było spoglądnąć na ogromne pole kukurydzy lub zwykła nad leśną łąkę. Ah
co bym dała za odetchnięcie świeżym leśnym powietrzem. Z zadumy wyrwało mnie
delikatne klepnięcie w ramię, a po chwili ozwał się gruby, aczkolwiek przyjemny
dla ucha głos.
- Dzień dobry Panienko. Bilet poproszę. – mruknął konduktor,
jedną dłonią unoszą swój niebieski kapelusz ponad głowę. Zmarszczyłam brew, tym
samym lekko zadzierając nos.
- Bilet…? – powtórzyłam po mężczyźnie, nie do końca
rozumiejąc co miał dokładnie na myśli. Ten tylko spoważniał, robiąc zhardziałą
minę, a mi jakby zapaliła się lampa.
- Um, Fahrschein, ticket of course! – wyjąkałam, prędko
wydobywając z kieszeni papier przejazdowy. Konduktorowi widocznie też spadł
kamień z serca, gdyż westchnął on długo i ciężko.
- Proszę wybaczyć. Mój Polski nie
jest tak dobry, ja ciągle się uczę. –Wytłumaczyłam pośpiesznie, ozdabiając
twarz delikatnym uśmiechem. Dojrzałam, jak pracownik kolei również unosi kąciki
swoich ust. Przerwał bilet w przeznaczonym do tego miejscu po czym jego mina
momentalnie zrzedła.
- Obawiam się, że nie uda mi się
przydzielić Panience miejsca siedzącego w tym wagonie. Przykro mi. – rzekł chłodno
oddając bilet w moje ręce.
- Nie udałoby się czegoś
załatwić? Błagam, spędziłam na nogach całą noc, a do Warszawy jeszcze taki
kawał drogi. Naprawdę nie uda się niczego znaleźć? – zmieniłam ton głosu na
bardziej zmartwiony, tym samym sprawiając iż moje oczy zeszkliły się nieco. Bileciarz
wbił we mnie swój wzrok, zgrymasił się nieco i sapnął coś pod swoim bujnym
wąsem.
- Nie wygląda Panienka na Aryjkę,
ale również brakuje Panience polskiej urody. Zobaczę co da się zrobić. – po tych
słowach skinął głową i odszedł w kierunku skąd przyszedł. Po raz trzeci i już
ostatni skierowałam swój wzrok do wnętrza wagonu drugiej klasy. Bójki na
szczęście ustały, jednakże ludzie nie ubyło. Zajmowali miejsca, gdzie tylko
było to możliwe. Nawet półki bagażowe zapełnione zostały przez drobniejsze
osoby, które musiały mocno się przygarbić i chronić czaszki, aby nie doszło do
bolesnego spotkania ich głów z sufitem. Reszta siedziała na podłodze, między
miejscami siedzącymi, wszędzie. Ten kto próbował by się przedrzeć przez ten
wagon, wybrał by chyba najgorszą z możliwych opcji. Z mojej piersi uciekło
lekkie westchnienie i już miałam osunąć się na zabłoconą podłogę, kiedy to wrócił
pan konduktor, definitywnie przynosząc dobre wieści.
- Jest Pani skrzypaczką, prawda?
Gra Pani w teatrze, nie mylę się? – nie dał mi czasu na odpowiedź.
- Znalazłem dla Pani przedział,
tam w pierwszej klasie, jednakże musi być Pani ostrożna, zajmuje go dwójka SS-
Manów. Zgodzili się, gdy tylko powiedziałem, że ma pani ze sobą to. – mężczyzna
wskazał na futerał, który mocno zaciskałam w dłoniach.
- Mam im grać?
- Jeśli o to po proszą, dlaczego
nie? To Pani praca. Dzięki temu Pani dostanie miejsce, a ja zachowam pracę i
życie. To jak, zgadza się Panienka? –był jakoś dziwnie poddenerwowany.
- Proszę mnie tam zaprowadzić,
zapewniam, że będzie spokojnie. Postaram
się trzymać język za zębami. – odparłam na jednym wdechu. Za minutę byłam już w
przedziale. Dwóch mężczyzn, w tym jeden, kompletnie nie zainteresowany światem,
czytający niemiecką gazetę. Drugi, chyba bardziej zaangażowany w swoje życie. Skierował na mnie swój wzrok,
kiedy tylko usiadłam na miejscu naprzeciw nich.
- Dzień dobry, i przepraszam za
zakłócenie spokoju. – mruknęłam, kładąc na kolanach futerał z instrumentem.
- Dzień i tak jest paskudny,
bardziej już go nie da zepsuć, chyba że
wy, Brytole macie jakieś specjalne umiejętności, do destrukcji wszystkiego
czego się dotkniecie. – Dostrzegłam zza gazety parę błękitnych tęczówek,
wgapiających się we mnie, wywiercających dziurę w moim ciele. „ Wy Brytole”,
bardzo dziękuję, za to jakże piękne określenie Panie Perfecyjny Modelu Rasy
Aryjskiej. Mimo że podłe słowa cisnęły mi się na język, postanowiłam zachować
je dla siebie, na inną okazję. Blondyn widocznie liczył na to, że mu odpyskuję
bo teatralnie uniósł brwi, nieco
opuszczając czasopismo, które trzymał w
rękach. Ujawniając swoją twarz, wprowadził mnie w stan lekkiej zadumy.
Widziałam już gdzieś tę facjatę, te odstające kości policzkowe, te pogardliwe
spojrzenie. Jestem pewna. Szybko potrząsnęłam głową odstawiając te
przypuszczenia na inną półkę w moim umyśle.
- Może mogłabym coś zepsuć, ale
teraz jestem tutaj, by umilić Panom czas muzyką. – odrzekłam przywdziewając
sztuczny uśmiech. Szybkim ruchem wydobyłam instrument i rozpoczęłam grać
delikatną, przyjemną dla ucha melodię. Mężczyźni nie przerywali mojego małego
występu co mogło oznaczać jedynie to, że piosenka przypadła im do gustu. Gdy raz na jakiś czas otwierałam oczy,
dostrzegłam, że brunet, siedzący tuż naprzeciw mnie jest bardzo zafascynowany
grą. Kiedy tylko opuściłam instrument na kolana uśmiechnął się szeroko.
- D- dur pod koniec nieco Pani
uciekł. – ozwał się z niebywałą śmiałością, na co jego przyjaciel lekko się
oburzył, wyjrzał znad gazety, marszcząc czoło w grymasie.
- A ty to się niby na tym znasz,
tak Eric? – warknął, definitywnie chcąc nieco ugasić zapał swego kolegi.
- Gdybyś ty się znał, również
zwróciłbyś na to uwagę. – Uśmiechnął się Niemiec, posyłając przyjacielowi roześmiane
spojrzenie.
- Ale ja się na tym znam. Ten
Twój.. – spojrzał na mnie a jego mina nieco zobojętniałą. – Ten Twój Der - Drur
kompletnie nie wyszedł. Powinnaś nad tym popracować. – warknął i udał, że
ponownie zainteresował się gazetą. Ja zaś wewnętrznie powstrzymywałam się od
wybuchnięcia śmiechem. Po minie jego towarzysza, mogłam stwierdzić, że odczuł
to samo, on jednak nie powstrzymał się by parsknąć gromkim śmiechem. Cichy
chichot wyrwał się z moich ust, lecz po chwili zasłoniłam usta ręką, kiedy to
gazeta wylądowała na twarzy Pana Erica.
- Z czego masz taki ubaw?! –blondyn
ryknął niezadowolony, czerwieniąc się w złości. W efekcie jego kompan o mało co
nie upadł na ziemię, śmiejąc się w najlepsze. Gdy w końcu po kilku minutach
udało mu się uspokoić, otarł łzy i wciąż z rozbawieniem na twarzy spojrzał na
błękitnookiego.
- Co ty powiedziałeś? –
powstrzymał kolejną, nadchodzącą falę śmiechu.
- Der- Drur? – chyba poczuł
się nieco zdezorientowany.
- Byłaby Pani łaskawa wytłumaczyć
koledze w czym tkwi błąd, Pani wirtuoz? – Ostatnie słowa wypowiedział z lekkim
przekąsem. Opadł na oparcie za sobą, zakładając ręce za głowę.
- No dobrze, niech się Pani
lepiej postara, bo za siebie nie ręczę. – wywarczał przez zaciśnięte zęby.
- No więc Panie…
- Bursche. – sapnął.
- Panie Bursche, D- dur to skala
muzyczna, którą toniką jest d. Jest to jeden z chwytów, który odpowiada za
wydanie przez instrument odpowiedniego dźwięku. Z całym szacunkiem, ale zdaję
się, że Pański kolega wykrył, iż, nie ma pan pojęcia o czym mówimy, po tym jak
zmienił Pan nazewnictwo z D- Dur na…
- Na Der- Drur. Rozumiem. –
Czerwony rumień zniknął z twarzy Niemca, a w miejsce grymasu, pojawił się
delikatny, lekceważący uśmiech. – Podoba mi się sposób w jaki się Pani
wypowiada, jest bardzo, jakby to powiedzieć, schludny. Czyli mam rozumieć, że
wyszedłem na pajaca?
Lekko drgnęłam, kiedy do moich
uszu dotarło słowo, które wypowiedział na samym końcu. Nie miałam prawa
przytakiwać, jeśli chciałam dojechać do Warszawy w jednym kawałku, jednak pewna
część mnie chciała po prostu wykrzyczeć „ Tak, jest Pan skończonym idiotą”.
- Definitywnie.- kolega poklepał
go po ramieniu przyjacielsko. Na twarz blondyna spłynął szerszy uśmiech.
- Niech gra Pani dalej, tylko tym
razem z poprawnym D- dur’em. – Uśmiechnął się ostatni raz, by po chwili wrócić do
czytania swojego czasopisma.
Achim?
Przepraszam, pojechałam trochę z tematem XD To na pewno przez tę godzinę #2:20
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz