Roześmiałem się w końcu rozbawiony. Tak długo to
wstrzymywałem, że już prawie się dusiłem. Więc o to mu chodziło przez cały
czas, kiedy stał taki naburmuszony! Francuzik, z tego co zauważyłem, był
naprawdę przerażony, co było po prostu przezabawne. Byłem prawie pewien, że
wcale nie zapomniał o godzinie, ani nic w styl stylu. Sam byłem bardzo
punktualną osobą, nie lubiłem, kiedy inni muszą na mnie czekać, jednak
postanowiłem mu przytaknąć by nieco się rozluźnił. Dało to zgoła inny efekt.
Chłopak popatrzył na mnie zdziwiony, jakbym był co najmniej psychopatą i śmiał
się z palenia kogoś na stosie.
- Uspokój się, młody, nic Ci nie zrobię – powiedziałem i oddałem mu papiery.
W tym momencie jego skołowanie osiągnęło apogeum. Stał z lekko otwartymi ustami i wpatrywał się we mnie oczami jak dwie monety. Kiedy dalej nie wziął papierów, wziąłem jego dłoń i wcisnąłem mu je do niej. W sumie było to nawet nieco urocze, to całe skołowanie i niepewność.
- Co? Ale przecież… - zaczął.
- Jest dopiero pół godziny po dwudziestej. Każdemu może się zdarzyć, ale lepiej już leć do domu, bo nie wszyscy są tak wyrozumiali jak ja – powiedziałem lekko, jakbym mówił o pogodzie.
Milczał bez żadnej reakcji jakby się przesłyszał. Serio nie wiedziałem, jak mu to inaczej wyjaśnić. Nie tylko ja przecież puszczałem spóźnialskich. Musiałby być chyba Żydem, albo kimś bez papierów by został od razu rozstrzelany. Komu się potem chciało to sprzątać? Nikomu. W najgorszym wypadku zabrałbym go na jakieś przesłuchanie, zapytał się kilku świadków czy to prawda i zwolniłbym go do domu, z prośbą by to się nie powtórzyło, bo musiałbym być bardziej rygorystyczny. Zdecydowanie nie chciało mi się tego tłumaczyć i póki co, na szczęście, nie musiałem tego robić. Cofnął się kilka kroków jakby niepewnie, nie umiejąc się zdecydować czy może się odwrócić i odejść czy nie. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Jeśli boisz się chodzić po nocy to powiedz, mogę Cię odprowadzić do domu, zakładam, że nie mieszkasz daleko – powiedziałem, spokojnie go obserwując.
Może i mnie bawił, ale pomału też zaczynał irytować. Nie chciałem mu tego pokazywać, bo miałem wrażenie, że zaraz dostanie zawału, a to skończyłoby się tym samym co rozstrzelanie, czyli sprzątaniem zwłok.
- Czemu to robisz? – zapytał w końcu już pewniej, jakby dopiero uwierzył, że nic mu nie zamierzam zrobić.
- Nie zabijam niewinnych dzieciaków błądzących po nocy, to jak znęcanie się nad małym kiciusiem. Szukam większego zagrożenia – odparłem ruszając wolno ulicą.
Sytuacja była dość komiczna, ponieważ Francuzik był zdecydowanie większy ode mnie, nieco bardziej postawny i wyższy o jakieś 20 cm. Było dla mnie oczywiste także, że musiał być mniej więcej w moim wieku, a mimo to „dzieciak” wydawało mi się adekwatnym dla niego określeniem. Generalizował ludzi, trząsł się jak osika, przynajmniej mentalnie i patrzył na mnie jakbym jedyne, co umiem to było strzelanie. Dodatkowo próbował przykryć to wszystko ciętym językiem, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, by wyczytać z niej wszystko. Chyba w końcu zorientował się w sytuacji, bo po chwili mnie dogonił, ruszając w tym samym kierunku co ja. Tak, zdecydowanie też bym tak zrobił, bo skoro raz uchroniłem go przed śmiercią, to raczej proste, że nie dam zabić go później… A może miał tylko po drodze ze mną?
- Więc? Pod jaki adres idziemy, dzieciaku? – zapytałem nieco bezczelnie, bawiąc się przednio.
Może jednak ten wieczór nie będzie zmarnowanym czasem.
- Uspokój się, młody, nic Ci nie zrobię – powiedziałem i oddałem mu papiery.
W tym momencie jego skołowanie osiągnęło apogeum. Stał z lekko otwartymi ustami i wpatrywał się we mnie oczami jak dwie monety. Kiedy dalej nie wziął papierów, wziąłem jego dłoń i wcisnąłem mu je do niej. W sumie było to nawet nieco urocze, to całe skołowanie i niepewność.
- Co? Ale przecież… - zaczął.
- Jest dopiero pół godziny po dwudziestej. Każdemu może się zdarzyć, ale lepiej już leć do domu, bo nie wszyscy są tak wyrozumiali jak ja – powiedziałem lekko, jakbym mówił o pogodzie.
Milczał bez żadnej reakcji jakby się przesłyszał. Serio nie wiedziałem, jak mu to inaczej wyjaśnić. Nie tylko ja przecież puszczałem spóźnialskich. Musiałby być chyba Żydem, albo kimś bez papierów by został od razu rozstrzelany. Komu się potem chciało to sprzątać? Nikomu. W najgorszym wypadku zabrałbym go na jakieś przesłuchanie, zapytał się kilku świadków czy to prawda i zwolniłbym go do domu, z prośbą by to się nie powtórzyło, bo musiałbym być bardziej rygorystyczny. Zdecydowanie nie chciało mi się tego tłumaczyć i póki co, na szczęście, nie musiałem tego robić. Cofnął się kilka kroków jakby niepewnie, nie umiejąc się zdecydować czy może się odwrócić i odejść czy nie. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Jeśli boisz się chodzić po nocy to powiedz, mogę Cię odprowadzić do domu, zakładam, że nie mieszkasz daleko – powiedziałem, spokojnie go obserwując.
Może i mnie bawił, ale pomału też zaczynał irytować. Nie chciałem mu tego pokazywać, bo miałem wrażenie, że zaraz dostanie zawału, a to skończyłoby się tym samym co rozstrzelanie, czyli sprzątaniem zwłok.
- Czemu to robisz? – zapytał w końcu już pewniej, jakby dopiero uwierzył, że nic mu nie zamierzam zrobić.
- Nie zabijam niewinnych dzieciaków błądzących po nocy, to jak znęcanie się nad małym kiciusiem. Szukam większego zagrożenia – odparłem ruszając wolno ulicą.
Sytuacja była dość komiczna, ponieważ Francuzik był zdecydowanie większy ode mnie, nieco bardziej postawny i wyższy o jakieś 20 cm. Było dla mnie oczywiste także, że musiał być mniej więcej w moim wieku, a mimo to „dzieciak” wydawało mi się adekwatnym dla niego określeniem. Generalizował ludzi, trząsł się jak osika, przynajmniej mentalnie i patrzył na mnie jakbym jedyne, co umiem to było strzelanie. Dodatkowo próbował przykryć to wszystko ciętym językiem, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, by wyczytać z niej wszystko. Chyba w końcu zorientował się w sytuacji, bo po chwili mnie dogonił, ruszając w tym samym kierunku co ja. Tak, zdecydowanie też bym tak zrobił, bo skoro raz uchroniłem go przed śmiercią, to raczej proste, że nie dam zabić go później… A może miał tylko po drodze ze mną?
- Więc? Pod jaki adres idziemy, dzieciaku? – zapytałem nieco bezczelnie, bawiąc się przednio.
Może jednak ten wieczór nie będzie zmarnowanym czasem.
<Sacha? Luzik, Vlad ma dobre serduszko, jeśli w ogóle je
ma>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz