24.07.2017

od Sachy

Wstałem wcześnie. 4 rano. Jeszcze słońce nie wyszło zza horyzontu, a ja stoję na zimnej, drewnianej podłodze w piżamie. Moje serce waliło mi w piersi. Śnił mi się obraz mojego martwego ojca i matki, która prawdopodobnie jest gdzieś tam, zakopana w zbiorowym grobie. Wzdrygnąłem lekko. Usłyszałem głos w głowie: "Sacha, mon ami nie możesz okazać słabości". Tak, tak. Pamiętam o tym... Spojrzałem na zdjęcie mężczyzny na mojej szafce.
- Ahh... Papa czemu musiałeś zginąć? - spytałem smętnie.
Ubrałem się i zszedłem na dół. Stała tam już Konstancja. Wyglądała przez okno. Na dźwięk skrzypiących desek zwróciła wzrok ku mnie.
- Sacha. Myślałam, że nie jesteś rannym ptaszkiem - powiedziała z lekkim uśmiechem.
Przesunąłem ręką po moich włosach.
- Bo nie jestem.
Podszedłem do chlebaka i wyjąłem jedną z suchszych bułek. Konstancja znów wyjrzała za okno.
- To dlaczego nie śpisz?
Pokręciłem głową. Wiedziałem, że Konstancja nie będzie naciskać. Ugryzłem bułkę.
- Co dzisiaj robisz Konstancja? Travail? - spytałem po przełknięciu kawałka pieczywa.
- Nieee... Dzisiaj mam wolne. A ty Lafy?
Mruknąłem pod nosem coś w typie ''Merde. Ty stupide nie zdrabniaj mnie''. Ruda się uśmiechnęła.
- To co zwykle. Muszę dostarczyć kilka rzeczy dla Szarych Szeregów.
Rudowłosa spojrzała mi w oczy.
- Uważaj na siebie.

*Kilka godzin później*

Dostarczyłem bandaże i kilka nici do zszywania ran dla Szarych Szeregów. Ci podziękowali mi. Nie potrzebowałem tego. Widziałem tam coraz więcej twarzy. To dobrze. Może kiedyś uda nam się odbić ten piękny kraj. Wracałem ulicami wieczornej Warszawy. Te wydawały się być dziwnie puste. Zapomniałem o czymś? Godzina policyjna? Nie. Chyba nie... Spojrzałem pośpiesznie na zegarek. Myliłem się.
- Merde - zaklnąłem.
Dobra Sacha. Spokojnie. Może uda ci się zdążyć do domu zanim ktoś cię zobaczy.
- Jestem za młody by umierać - szepnąłem. Wróciłem do poprzedniej czynności - chodu. Gdybym mógł pobiegłbym jednak już teraz roznosiło się niewielkie echo stukotu moich butów. Już niedaleko. Wtedy dołączył do mnie także stukot innych butów. Ciężkich butów. Niemiec. Jedyna myśl jaką miałem w głowie to "Nie żyjesz". Odwróciłem się na pięcie jednak nikogo nie zobaczyłem. Stukot butów jednak się nie uciszył. Niemiec jeszcze mnie nie zobaczył. Zacząłem biec przed siebie.
- Stupide je.
Musiałem się schować. Gdy jednak miałem wbiec za jakiś budynek poczułem czyjś wzrok na sobie. Wtedy wylądowałem za ceglaną kamienicą. "Jestem za młody by umierać." Oddychałem ciężko. Nie dam rady iść. Potrzebuje chwili na odpoczynek...
- Głupie serce - wydyszałem.

< Jakiś Niemiec? Niemka?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz