Następnego dnia zabrałem oddział na krótką rozgrzewkę przed treningiem z porucznikiem Volkerem, ten to zawsze dawał wycisk. Ledwo skończyliśmy, a już tak nas przegonił, że co drugiemu nogi wchodziły do dupy i to dosłownie. Połowa naszego oddziału wracała z przodu zmordowana, a Ci, którzy dostali tylko lekkiej zadyszki szli ze mną z tyłu, jak zawsze oczekując ciekawej historyjki... Co ja tam miałem na dzisiaj? A no tak!
- No to słuchajcie była taka sytuacja, że siedzę sobie przy biureczku, bardzo kulturalnie, jeszcze w Niemczech, robię swoją robotę i nagle mnie woła sekretarka, mówi, że telefon do mnie. Idę odbieram, a tam facet do mnie mówi "Dzień Dobry, tu sąsiad Schulc. Ja dzwonię do tego brata od Hansa, bo on ma takiego kundelka, nie uciekł on wam? Bo siedzi teraz pod sklepem", no to ja zaskoczony odpowiadam, że owszem uciekł mu pies. Dzwonię do brata, on poszedł pod sklep. Patrzy, faktycznie jego pies. Zabrał go do domu, oddzwonił mi, że tylko tam był właściciel sklepu, ale pies się znalazł i wszystko jest okej. No to oddzwaniam do sąsiada. Mówię mu jak wygląda sytuacja, a on mi na to "To dobrze, bo szkoda by było tego Burka (tu nie miałam pomysłu na imię, więc dałam polskie... przyp. aut.)" No ja dziękuje jeszcze raz, rozłączam się i wracam do pracy... Niby taka normalna historia, ale wiecie co w niej najlepsze? Do dzisiaj ani ja, ani mój brat nie wiemy kto to jest sąsiad Schulc, skąd wiedział, gdzie pracuję, ani skąd wiedział jak się nazywał pies - dokończyłem anegdotkę, na co wszyscy popatrzyli na mnie dziwnie.
W pierwszej chwili nie wiedziałem dlaczego, ale później zauważyłem, że obserwuje mnie nasz porucznik. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, a i on zaszczycił mnie uśmiechem.
- Miło, że chociaż jedna osoba ma tutaj kondycję - powiedział i ruszył na stołówkę dużo szybciej.
Wzruszyłem tylko ramionami, poczułem na sobie kilka spojrzeń pełnych podziwu.
- Wow, ten facet chyba jeszcze nikogo nie pochwalił - rzucił jeden z szeregowców, na co ja ponownie lekceważąco wzruszyłem ramionami.
Na mnie tego typu pochwały nie robiły wrażenia, na nich, może i tak...
Po całym dniu pracy ruszyłem na małe zakupy. Byłem dosłownie wypompowany ze wszystkich sił, ale w końcu miałem szanse na ciekawy posiłek i dużo snu. Już to widziałem. Po kupieniu kilograma ozorków i dużej ilości kartofli mogłem zadowolony wrócić do domu. Jednak kimże bym był, gdyby ktoś mi się nie napatoczył i nie przerwał mojego idealnego wieczoru?
- O, hej, dzieciaku, co tu robisz? - zapytałem, kiedy zauważyłem Francuzika siedzącego na przeciw jednego ze sklepów.
Popatrzył na mnie z niezadowoleniem. Oj, byłem pewny, że pała do mnie wielką sympatią, dlatego wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu, w niejakiej odpowiedzi.
< Sacha? Trzeba było jakoś złączyć ich ścieżki... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz