Czekałem na Francuza grzecznie na dworze, niczym piesek przywiązany przy sklepie, kiedy jego pan robi zakupy. Wpatrywałem się w budynek bezmyślnie. Nie potrafiłem skupić się na myśleniu i to najbardziej mnie denerwowało. Będę musiał zdać raport, będę musiał wszystkich znowu okłamać, a nie mogłem się nawet dobrze skupić przez tępy ból w brzuchu. Chwilę później pojawiła się także migrena i już wiedziałem, że zdarzy się coś złego, jeszcze zanim usłyszałem strzał. Wpadłem do budynku jak burza, a kiedy moim oczom ukazała się dziewczyna z pistoletem bez zawahania przestrzeliłem jej dłoń. Puściła broń. Dobrze, że strzelałem dużo lepiej niż te dzieciaki, a ręka mi się nie omsknęła. Nie chciałem jej skrzywdzić, a jedynie spacyfikować.
- Odsuń się - poleciłem po niemiecku dalej w nią mierząc.
Nagły przypływ adrenaliny zniwelował ból. Jeśli powiedziałbym, że była zdziwiona moją obecnością byłoby to niedopowiedzenie. Była zszokowana tym co się stało. Cofnęła się kilka kroków przerażona i zjechała po ścianie na ziemię. Od razu zabrałem jej broń i padłem na kolana koło postrzelonego. Sprawdziłem czy oddycha i nieco uspokoiłem się, kiedy zrozumiałem, że tak. Kula nieładnie przeszła pod żebrami.
- Co..? - usłyszałem męski głos, więc obejrzałem się przez ramię.
Stał tam jakiś chłopak. Kiedy zobaczył tę scenę zatrzymał się zszokowany.
- Chodź tu i pomóż mi go przenieść - poleciłem siląc się na spokój.
On jednak stał jak skamieniały, dlatego wstałem i po prostu spoliczkowałem go wierzchem dłoni. Dopiero wtedy nieco się wzdrygnął.
- Ona go postrzeliła. Nie patrz się jak sroka w kość, tylko, do cholery, pomóż mi - warknąłem ostro.
Chyba pierwszy raz od kilku lat podniosłem na kogoś głos. Chłopak od razu bez zbędnych pytań podbiegł do Sachy i złapał go pod ramionami. Ja wziąłem go za nogi ignorując ból w roznoszący się po brzuchu i ruszyliśmy w drogę do szpitala. Nie minęło nawet dziesięć minut, a już byliśmy w tym szpitalu, z którego dopiero wyszliśmy i kładliśmy go miejscu wyznaczonym przez Amelię.
- Przepraszam, ale musi... - zaczęła, ale urwała widząc mój rozwścieczony wzrok.
Mnie się nie wygania, po prostu. Jasno dałem jej do zrozumienia, że nic nie muszę i jeśli zaraz nie odejdzie to pożałuje. Skuliła się nieco i przeniosła wzrok na chłopaka obok.
- Musisz wyjść - powiedziała.
Ten popatrzył na mnie niepewnie. Jakby w obawie.
- Idź do was, przynieś mi jego plecak i przyprowadź tą wariatkę, trzeba zrobić porządek z jej ręką - powiedziałem tonem, który nie przyjmował sprzeciwu.
Chłopak pokiwał szybko głową i wyszedł z sali. Przeszedłem obok sanitariuszy zajmujących się raną Sachy. Stanąłem tak by nikomu nie przeszkadzać, jednak szybko znów zamroczył mnie ból. Poczułem jak kolana się pode mną uginają i musiałem usiąść na wolnym łóżku obok. Dotknąłem bandażu i westchnąłem cicho czując krew. Ściągnąłem kurtkę i zacząłem wolno go rozwiązywać. Zobaczyła to jedna z pielęgniarek i zaraz poleciła jakieś młodszej dziewczynie iść po nowy opatrunek. Nie musiałem długo czekać by zajęła się tą parszywą raną. Wiedziałem, że będzie mi przeszkadzać i to przez długi czas. Nie spuszczałem wzroku z pielęgniarek kręcących się koło szatyna. Kolejne osoby przychodziły i odchodziły, uwijając się niczym mrówki, a ja siedziałem wlepiając w nie pusty wzrok. Widziałem już tyle śmierci. Tyle osób, które znałem i umarły tuż obok mnie, a jednak nadal nie umiałbym się pogodzić z tą śmiercią. Nie miałem pojęcia dlaczego, bo ot co, kolejna osoba, która zginęła, nic szczególnego, ale musiałem przyznać, że tak czy inaczej polubiłem tego Francuza. Mogłem to przyznać z czystym sumieniem. Wiedziałem, że jego śmierć raczej mnie nie zmieni, jednak kiedy o niej myślałem, aż przechodził mnie nieprzyjemny dreszcz.
Po godzinie ludzie wyszli, ale ja nie. Nadal siedziałem wpatrując się w jego miarowy oddech. Oparłem jedynie głowę na ręce, bo nagle zrobiła mi się nieco bardziej ciężka. Nie chciałem zamykać powiek, ale także robiły się coraz cięższe. Usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi, a do sali wszedł rudzielec, który wcześniej pomógł mi to tu przynieść. Postawił koło mnie plecak bez słowa i wyszedł. Westchnąłem cicho bardziej otulając się kurtką. Tak, zdecydowanie miałem dość wrażeń, jak na ten miesiąc. Pierwszy raz w życiu byłbym niewiarygodnie szczęśliwy z papierkowej roboty, nawet jeśli nie mógłbym się obijać.
Oparłem głowę o ścianę po mojej prawej. Umieściłem plecak na kolanach i objąłem go dłońmi. Wsłuchując się w równomierny oddech Francuzika sam szybko też zasnąłem.
Zazwyczaj nie miewam snów. Zasypiałem wieczorem wykończony, rano wstawałem, wszystko mnie omijało, lecz nie tym razem. Tym razem śniły mi się wystrzały. Po prostu stałem na środku pustki i co chwilę dochodził mnie ten sam dźwięk. Nie mogłem już tego wytrzymać. Mimo zatkanych uszu nadal słyszałem wszystko tak samo wyraźnie, więc po chwili po prostu zacząłem mówić do siebie by to jakoś zakłócić. Potem zacząłem podśpiewywać jakąś starą kołysankę, która gościła w mojej głowie jeszcze od czasów dzieciństwa. Dopiero to zagłuszyło strzały. Mogłem spać w spokoju. Nie wiedziałem jednak, że zacząłem cicho mamrotać jej słowa także pod nosem. Może nikt nie zauważy, że nie mówiłem ich po niemiecku, a po rosyjsku.
< Sacha?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz