28.07.2017

Od Sachy CD. Vlad

 - Jasne - posłałem mu lekki uśmiech. - I... Jeszcze raz ci dziękuję. Mam u ciebie ogromny dług... - powiedziałem lekko speszony.
 - Dzieciaku ciesz się, że trafiłeś na mnie. Gdyby nie ja byłbyś w obozie lub gdzieś w zbiorowym grobie.
Kiwnąłem głową. Zaczęliśmy iść w stronę mojego domu. Mam nadzieje, że tym razem Oktawia nie rzuci mi się na szyję jak ostatnio gdy wracałem z Bastianem. Ta dziewczyna mnie powoli denerwuje. Wracając do słów bruneta... Miał rację. Gdyby nie on najpewniej byłbym już martwy. To jest trochę nielogiczne. Ja taka wielka żyrafa, która nie umie się sobą zająć dlatego potrzebuje do tego niemieckiego żołnierza. Jestem trochę takim przerośniętym dzieckiem, a on moją zminimalizowaną nianią. Tylko tak potrafię określić tą relacje. Chciałbym móc mu mówić po imieniu nie tylko w moich myślach, chciałbym go nazywać przyjacielem. Ale... Ja się zwyczajnie boje. To normalne. On jest osobą, która prawdopodobnie jeszcze nie raz mnie uratuje. Jeśli mnie zostawi... Będę martwy.
 - Na prawdę jesteś miły - powiedziałem uśmiechając się.
 - A ty na prawdę umiesz się uśmiech - Bastian znów powstrzymywał się od śmiechu.
Wtedy się zatrzymałem, a wraz ze mną Niemiec.
 - Ha ha. Bardzo śmieszne.
Wtedy oboje nie wytrzymaliśmy. Zaczęliśmy się śmiać. Czasem na prawdę zapominam, że on jest Niemcem. Osobą narodowości, której nienawidzę. On nie jest taki jak inni. Znów zaczęliśmy iść gadając o jakiś pierdołach. Na mojej twarzy gościł uśmiech jak nigdy. Nawet nie zauważyłem kiedy doszedłem do domu.   Pomachałem mu na pożegnanie.
 - Do zobaczenia. Mam nadzieje, że kiedy się znów spotkamy nie będziesz mnie znów ratować - powiedziałem chichocząc.
 - Też mam taką nadzieję.
Wszedłem do domu z uśmiechem. To było na serio dziwne. Nie wiem czy, któryś z domowników widział jak się uśmiecham nie drwiąc z kogoś. Wszedłem do środka. Na moje szczęście nie zastałem tam Oktawii. Musiała być jeszcze w barze. Obiegłem pomieszczenie wzrokiem. Wszyscy patrzyli na mnie jakby zawiedzeni. Moja mina trochę spoważniała.
 - Co... - zacząłem.
Konstancja mi przerwała.
 - Przestań się z nim spotykać - powiedziała chłodno.
O to im chodzi.
 - Dlaczego niby? - spytałem zaciskając wargi.
Rude rodzeństwo i Rafał popatrzyli po sobie jakby przerażeni.
 - Czy to nie oczywiste? - spytał Miłosz. - Jest Niemcem! Cholernym niemieckim żołnierzem!
Rafał spojrzał na mnie jakby zatroskany.
 - Nie pamiętasz co niemiecy żołnierze zrobili twoim rodzicom? - spytał.
Chciałem mu przyłożyć w twarz jednak się powstrzymałem.
 - On nie jest taki - fuknąłem.
 - Każdy Niemiec jest taki sam - Konstancja rozłożyła ręce.
Miałem ich powoli dość.
 - Merde! On mi już trzy razy uratował życie! Przed chwilą wyciągnął mnie z łapanki!
Widziałem jak znów patrzą między sobą. Kiwnęli głowami. Konstancja westchnęła.
 - Albo zerwiesz z nim kontakt albo wydamy cię dla Bartka, że spoufalasz się z wrogiem.
Bartek? Chyba nie chodzi im o...
 - Nie możecie - powiedziałem kryjąc załamanie.
 - Ależ możemy.
 - Nie wydacie mnie dowódcy Szarych Szeregów.
Miłosz się uśmiechnął.
 - Zdziwisz się.

*Następnego dnia*

Szedłem ulicami Warszawy. Tak trochę bez celu. Błądziłem z jakimś ognikiem nadziei w sercu, że nie spotkam Bastiana. Byłem załamany. Nie mogę spotylać sie z jedyną osobą, którą mogę nazwać przyjacielem.Ten ognik jednak zgasł.
 - Hej dzieciaku - powiedział Bastian z tym wiecznym uśmiechem.
Widząc jednak mój stan jego uśmiech nieco zbladł.
 - Coś nie tak? - spytał.
Zmusiłem się do uśmiechu.
 - Wszystko jest dobrze.

<Vlad? No to się porobiło>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz