Dzisiaj, wyjątkowo, pani Maria postanowiła zamknąć kwiaciarnię, więc stwierdziłam, że to idealny dzień, aby zająć się moimi kłakami.
Stanęłam przy moim lustrze, na którym widać było mnóstwo rys i parę pęknięć, ale nadawało się jeszcze do użytkowania. Westchnęłam głośno i poprawiłam swoją przykrótkawą koszulę nocną. Przeczesałam włosy palcami, raz po raz zahaczając o jakieś kołtuny. W końcu podniosłam je do góry, odgarnęłam z twarzy i związałam jakąś wstążką, którą znalazłam w mojej szafce. Westchnęłam ponownie, gdy zobaczyłam moją twarz w pełnej krasie, nie zasłoniętą falami włosów. Przejechałam palcem po swoich piegach i postanowiłam w końcu się ubrać.
Zegar wskazywał dwunastą piętnaście, co znaczyło, że jeśli wyjdę na ulicę, zderzę się z ogromnym tłumem.
Postawiłam dzisiaj na szarą sukienkę. Ubrałam do tego najzwyklejsze botki i raz jeszcze przejrzałam się w lustrze. Nie było tak źle.
Postanowiłam wyjść na zewnątrz, żeby się przewietrzyć i posłuchać, co ludzie mają do powiedzenia. Czasem nie wiedzą, jak głośno mówią, co może im sprawić problemy. Nigdy nie donosiłam, więc przypadkowe osoby spotykane przeze mnie na ulicy prosiły mnie o radę. Pewnie myśleli, że skoro jestem taka malutka to nikt nie liczy się z moim zdaniem. Najśmieszniejsza kiedyś była dwójka siedemnastolatków, którzy wzięli mnie za młodszą od siebie. W tych czasach dwudziestotrzy latka najwyraźniej nie może być niższa niż przeciętny piętnastolatek.
Starałam się jakoś kroczyć między tymi wszystkimi wysokimi ludźmi i nie wpadać na nich, ale jednocześnie trzymałam się z boku chodnika i starałam nie rzucać się w oczy.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz