Nie udało nam się wyłapać wszystkich uciekinierów, jednak mnie o wiele bardziej bolała ta jedna Polka.
- Czemu jesteś taki zawzięty? - zapytał mnie Eric.
Eric jest zwykłym żołnierzem, ale też moim przyjacielem. Można powiedzieć że jest moim przeciwieństwem. No może nie do końca, tak jak ja jest dumny ze swojego pochodzenia i walczy za swój kraj do ostatniego tchu. Jednak wiele spraw postrzega zupełnie inaczej. To on próbował odciągnąć mnie od tamtej Polki.
- Co masz na myśli? - zapytałem zapalając papierosa.
Staliśmy oparci o jakiś przypadkowy budynek a niedaleko nas odbywały się jakieś ćwiczenia.
- Czemu ci tak wtedy zależało aby zabić tę polkę?
- Wrogów III Rzeszy się tępi. - powiedziałem jakby niezainteresowany przyglądając się nowym żołnierzom przywiezionym prosto z Berlina. Super, kolejni nowicjusze, coraz mniej roboty dla mnie.
- Jestem ciekawy co ty byś z nią zrobił . - powiedziałem po chwili do niego.
- Nie sztuką jest zabić wroga, sztuką jest sprawić aby stał się twoim sprzymierzeńcem.
Popatrzyłem na niego jak na głupca.
- Każdy głupi może zabić polaczka, o wiele trudniej sprawić aby przejrzał na oczy i podpisał Volkslistę. - dodał Eric.
- Tobie niby się udało, tak? - zapytałem przydeptując papierosa butem.
- Chyba mnie nie doceniasz. Dzięki mnie III Rzesza zyskała 3 nowych obywateli.
- Z tego co słyszałem polaczki nie chętnie podpisują Volkslistę.- stwierdziłem.
- Dlatego trzeba ich do tego zachęcić. Z całym szacunkiem, ale założę się że ty nie dałbyś rady przekonać nawet jednego.
- Żebyś się nie ździwił.
- To jak? Przyjmujesz zakład? -zapytał wyciągając do mnie dłoń uśmiechnięty szyderczo.
Zmierzyłem go ostatni raz wzrokiem.
- Przyjmuję, ale jeśli wygram do końca życia, w każdą środę stawiasz mi piwo.
- A jeśli przegrasz ty stawiasz mi . - powiedział wyciągając rękę bliżej.
A niech się dzieje, podałem mu rękę na znak przyjętego zakładu.
***
Następnego dnia już z samego rana, jakieś dzieciaki postrzeliły jednego z moich kompanów, ukradzioną bronią. Oczywiście paru żołnierzy ruszyło w pościg , a ja razem z Ericiem, i innym anonimowym żołnierzem zanieśliśmy rannego do najbliższego szpitala. Położyliśmy biedaka na jednym z łóżek a Eric zawołał pielęgniarkę. Gdy ona go opatrywała ja przez ten czas chodziłem między innymi łóżkami przyglądając się chorym. Wróciłem wzrokiem na pielęgniarkę, lepił się do niej jakiś facet. Podszedłem do nich i natychmiastowo oderwałem go od niej mówiąc:
- Wracaj do roboty. Panienki to po służbie.
Mężczyzna posłusznie zniknął mi z oczu, a pielęgniarka odwróciła się w moją stronę po czym zamarła, ja w sumie trochę też.
Gdy mnie poznała jej mina automatycznie zmieniła się z ,, dziękuję " na ,, no dawaj, zabij mnie. Na co jeszcze czekasz". Uśmiechnąłem się tylko i powiedziałem:
- Nie ma za co dziękować. - po czym odwróciłem się i znów zacząłem spacerować po sali. Pielęgniarka zdezorientowana wróciła do opatrywania postrzelonego.
Eric dał mi do zrozumienia że musimy już iść, ja jednak powiedziałem że zostanę z moim umierającym kompanem. Tak naprawdę nawet nie znałem jego imienia ale cóż, jakiś pretekst trzeba mieć. Usiadłem na krześle obok jego łóżka, a dziewczyna zaczęła się kręcić obok pozostałych, bo jak to powiedziała:
- Więcej dla niego zrobić nie mogę.
Patrzyłem jak zajmuje się innymi pacjentami. Aż w końcu przemówiłem:
- Dobrze że mamy w Warszawie, takie osoby jak pani.
Popatrzyła na mnie na ułamek sekundy ale zaraz wróciła do pracy.
- Gdybym wczoraj panią zabił, dzisiaj nie miałby kto pomóc mojemu koledze.
- On już nie żyje.... - stwierdziła patrząc w jego stronę.
Popatrzyłem na niego, no rzeczywiście, nieco ucichł.
- Ale gdyby nie pani umierałby w większych katuszach. - dalej brnąłem w swoje.
- Możliwe . - stwierdziła.
- Niech Pani mi wytłumaczy po co to tak było wczoraj narażać własne życie dla jednego marnego człowieka? Przecież jeśli zostanie pani żywa pomoże pani wielu innym..... znacznie ważniejszym.
Eliza?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz