— Kasiu, kochana, przyszłabyś tu na chwilkę? — usłyszałam, więc natychmiast oderwałam się od bukietu róż i podeszłam do pani Marii.
Była ona wysoką, wychudzoną starszą panią o siwych włosach spiętych na karku w koka. Cała jej twarz przeorana była zmarszczkami. Mimo wszystko, biły od niej spokój i radość. Była dla mnie niczym babcia, zawsze gotowa aby mi pomóc. Tak poniekąd, to dzięki niej przeżyłam.
— Słucham — stanęłam przed nią i skrzyżowałam ręce na piersi. Nie była to oznaka zniecierpliwienia czy braku szacunku, przynajmniej u mnie. Ja to odbierałam jako zwyczajny gest, dzięki któremu mogłam po prostu zająć czymś ręce. A ja tego bardzo potrzebowałam, nienawidzę, gdy te kończyny wiszą tak po prostu wzdłuż mojego ciała. Denerwuje mnie to po prostu.
— Pamiętasz może Zofię? — zapytała. Pogrzebałam chwilę w pamięci, ale zaraz zorientowałam się, że to była ta sympatyczna trzydziestolatka o jasnych włosach, która była naszą jedyną stałą klientką. Słyszałam ostatnio, że zachorowała, więc nie przychodziła tu już tak często.
— Tak, oczywiście, a co się stało? — odparłam. Ton pani Marii nie wskazywał na to, żeby stało się coś strasznego, ale ja w głowie miałam już scenariusz, w którym to mówi ona, że Zofia nie żyje, wycięczona chorobą. Na szczęście nic takiego nie padło, a pani Maria powiedziała po prostu:
— Zanieś jej te trzy bukiety, bo o nie prosiła.
Westchnęłam z ulgą i zwróciłam wzrok na trzy zestawy kwiatów, które leżały sobie na stoliku. Nie miałam pojęcia, skąd pani Maria je bierze, a zawsze, gdy ją o to pytałam, zmieniała temat.
Wzięłam bukiety do rąk i starając się cokolwiek zobaczyć ponad główkami tulipanów, spojrzałam na moją pracodawczynię.
— Mieszka tam gdzie ostatnio?— spytałam, a ona pokiwała głową. To dobrze, nie będę musiała szukać właściwej ulicy.
Jedną ręką przytrzymując bukiety, a drugą otwierając drzwi, wyszłam z kwiaciarni.
Nie jestem dobra w szukaniu ulic. Zawszd zapamiętuję nazwę albo kompletnie tracę orientację. To straszne, zwłaszcza, gdy muszę dostarczyć komuś jakieś kwiaty.
Na szczęście Zofia mieszkała w kamienicy dosłownie parę kroków stąd. Na wszelki wypadek zasłoniłam włosami twarz i wbiłam wzrok w ziemię, a raczej zielone liście. Jeszcze tylko parę kroków, jeszcze tylko...
BUM.
Odbiłam się od kogoś i wylądowałam na ziemi, a bukiety wylądowały na ziemi. Szybko rzuciłam się do zbierania ich.
— Ah, bardzo przepraszam, ale ze mnie niezdara — wymamrotałam szybko po niemiecku i wstałam, żeby spojrzeć w twarz mojej "przeszkodzie".
Momentalnie zbladłam.
Ten ktoś miał na sobie niemiecki mundur.
Achim?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz