Wracałam właśnie z nocnej zmiany w szpitalu. Korzystając z tego, że skończyłam dzisiaj wyjątkowo wcześniej, postanowiłam sobie zrobić godzinny spacer z mojego miejsca pracy. Westchnęłam głośno. Dzisiaj znowu Zimmermann, ten parszywy drań, mnie obmacywał. Musiałam zacisnąć zęby, by przy wyjmowaniu mu dłoni spod mojej spódnicy nie wbić mu w szyję igły do zakładania szwów. Upokorzenie codziennie walczy z moim współczuciem do chorych, którymi nikt nie chce się opiekować. Spojrzałam na zegarek...siódma. Coś jest nie tak, za cicho tutaj. Jeszcze parę kroków i jestem w moim malutkim mieszkaniu...jednak coś każe mi się zatrzymać przed drzwiami. Ciszę przerywa walenie ciężkich butów o ziemię, równe. Niemcy. Serce zabiło mi szybciej.
Spokojnie, przecież nie ma już godziny policyjnej. Nie robisz nic nielegalnego.
Ale równie dobrze ich to może nie obchodzić. Wprowadziłam się tu ledwo dwa tygodnie temu, nie miałam więc zbytnio styczności z hitlerowcami. Już miałam zamknąć za sobą drzwi, gdy usłyszałam strzały. Z okolic Aresztu. Ścisnęłam mocniej torbę medyczną na moim ramieniu i wypadłam na ulicę. Przecież nie mogę tak tego zostawić i udawać, że nic nie słyszę. Po paru minutach byłam na miejscu, strzały jakby stały się mniej intensywne. Nie bacząc na swoje życie i zdrowie, pobiegłam w kierunku ludzi. Po prawej stali Niemcy, z karabinami w dłoniach...a po lewej, przy ścianie jednej z kamienic, warszawiacy. Byli pośród nich Żydzi, Polacy...czy oni naprawdę nie widzieli różnicy?
- Co wy wyprawiacie? - warknęłam gniewnie.
Paru Niemców spojrzało na mnie ze zdezorientowanymi minami, opuszczając broń. Pewnie pierwszy raz postawiła im się kobieta...albo ktokolwiek. Tylko blondyn o błękitnych oczach, doskonały wzór aryjczyka, wpatrywał się we mnie z całkowitą obojętnością. Miał na sobie strój oficera.
- Pani się stąd zabiera - powiedział któryś z nich łamana polszczyzną
Tylko skrzyżowałam ręce na piersi. Cała uwaga morderców skupiona była na mnie, z czego postanowił skorzystać pewien mężczyzna...oficer, nawet nie patrząc w jego stronę, wycelował broń w uciekiniera i strzelił. Odgłos wystrzału potoczył się echem po ulicy, w przeciwieństwie do odgłosu upadającego ciała, które zabrzmiało tylko raz. Zawahałam się przez chwilę.
Przed oczami stanął mi obraz Niemców wyciągających ojca z domu i pakujących go na przyczepę. Błyskawicznie znalazłam się przy mężczyźnie, szukając rany postrzałowej.
- Kobieto, odsuń się! - warknął ktoś, posługując się idealną polszczyzną
Strzał w szyję, kula utkwiła w krtani. Brak pulsu i oddechu. Oczy zaszły mi łzami, ale na dźwięk zbliżającej się do mnie osoby szybko ukryłam uczucia. Ktoś złapał mnie za łokieć i poderwał w górę z siłą tura. Zostałam popchnięta w stronę małej uliczki.
Mimo, że szłam przodem, rozpoznałam po rękawie, że to owy blondyn oficer.
- Ja się nią zajmę - powiedział po niemiecku do swoich kompanów, ale doskonale go zrozumiałam.
Ojciec idealnie posługiwał się niemieckim. Na skronie wstąpił mi pot, a serce przyśpieszyło. Żałowałam, że w ogóle wyszłam z domu...ten mężczyzna, on zginał przeze mnie. Gdybym się nie wtrącała, zostałby pewnie wywieziony do obozu, ale by żył. A teraz i ja zginę.
Achim?
Może być?:P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz