Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Jedyne, co dziś dostaliśmy do jedzenia, to po dwie bułki na głowę. Ja swojej porcji nie zjadłem. Jedną potajemnie oddałem swojemu trzyletniemu kuzynowi, Michałkowi. Drugą po niewyobrażalnie długiej batalii wcisnąłem matce, kłamiąc ją, że wystarczy mi jedna. Ja jak zwykle sobie jakoś poradzę. Zaraz po tym wyszedłem z domu. W myślach błagałem Boga, żeby dziś udało mi się jakoś zdobyć pieniądze. Poszedłem w okolice Siennej, gdzie znajdowała się jeden z dwóch szpitali. Ostatnio cudem zarobiłem tutaj trochę kasy, pomagając w sprzątaniu i przenoszeniu chorych. Niby nie powinni byli mi na to pozwalać, ale równie dobrze można powiedzieć, że ludzie nie powinni zabijać innych ludzi, a robią to. Nie było to dla mnie łatwe, zająć się na przykład ważącym 90 kilogramów mężczyzną, podczas gdy sam nie mam nawet 70. Niestety, tym razem nie udało mi się nic zdziałać. Zły jak nie wiem co, zawróciłem. Zaczynało już zmierzchać. Postanowiłem, że i tym razem zaryzykuję i to zrobię. Skierowałem się do mało uczęszczanego miejsca, w którym mur miał jakieś trzy metry. Dojście tam zajęło mi dość dużo czasu. Ponadto nie mogłem się za bardzo spieszyć, aby nie wzbudzać podejrzeń i nie dotrzeć na miejsce za wcześnie. Chociaż nie musiałem się martwić, że wyda mnie jakiś zwyczajny żyd. Jedynym zagrożeniem była policja. Na miejsce dotarłem, gdy była już noc. Podszedłem do muru i ponownie uważnie rozejrzałem się. Wokół nikogo nie było. W murze już znajdowała się sporej wielkości dziura, przez którą zazwyczaj przeciskały się jakieś dzieciaki. Ale w mojej rodzinie nie było żadnego dziecka, które mogłoby się tym zająć. Przecież nie poślemy na drugą stronę muru trzylatka? Już kilka razy się tędy przeciskałem, więc wiedziałem, jak to zrobić. Położyłem się płasko na ziemi. Przez dziurę wytknąłem najpierw ręce, a gdy były już na zewnątrz, wbijałem je w ziemię i przesuwałem resztę ciała. Nie mogłem normalnie się czołgać podczas przechodzenia przez dziurę, bo było na to za mało miejsca. Gdy już byłem na zewnątrz getta, szybko podniosłem się i otrzepałem. Oniemiałem, kiedy usłyszałem szybko zbliżające się kroki. Nikogo jeszcze nie widziałem, ale byłem pewien, że to tylko kwestia czasu. Nie miałem innego wyjścia, jak czym prędzej i jak najciszej udać się w stronę oddalonych o kilkanaście metrów zabudowań Warszawy.
<Jakiś ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz