31.08.2017

Od Vlada c.d. Sachy

Od dwóch dni dostawałem już na głowę od papierkowej roboty. Moje życie z pełnego pracy fizycznej stało się całkowicie biurowe. Pierwsze kilka były przyjemne, nie musiałem uważać aż tak na denerwującą mnie ranę, nie musiałem użerać się z moim oddziałem, ani ze sprawami poza nimi. Przez kilka dni mogłem się poczuć prawie jak normalny obywatel, jednak nigdy nie sądziłem, że aż tak mnie to rozstroi. Od pół roku byłem nastawiony na jeden pogram, który obejmował wiele wysiłku fizycznego, dużo gry aktorskiej i mało czasu na przemyślenia, jednak teraz się to zmieniło. Wcale mi się nie podobało jak bardzo tak mała zmiana w grafiku, tak bardzo mnie rozstroiła, jednak zamiast dolewać oliwy do ognia, martwiąc się tym, sięgnąłem po coś co niezawodnie potrafiło rozwiać moje rozmyślenia, czyli alkohol. Trunek ten miał na mnie bardzo wygodny wpływ. Większość ludzi po jego spożyciu staje się bardziej rozwiązła, inni stają się agresywni, a ja po prostu obojętnieje. To, co dzieje się wokół traktuję z rezerwą, dużo więcej myśląc, niż mówiąc, jednak myśląc o tym, co dzieje się w okół, nie o przeszłości czy ewentualnej przyszłości, czyli dwóch tematach, których nie lubiłem przywoływać. Cały dzień w pracy wierciłem się na krześle podenerwowany, na co jednak nikt nie zwracał uwagi. Może wszyscy byli pewni, że po prostu jestem jakiś nadpobudliwy i nie ma co na to reagować? Szczerze nie miałem pojęcia jak mam to odebrać. Nie tylko ja się tak zachowywałem? Już się przyzwyczaili do tego, że ja się tak zachowuje? Sami także chętnie by stąd wyszli? Wątpiłem by nie zwracali mi uwagi z samej grzeczności, coś się w tym musiało kryć.
Nikogo pewnie nie zdziwi fakt, że już godzinę po wejściu do domu dorwałem się do barku, a i tak długo wytrzymałem. Nie chciałem być pijany przy kimś całkowicie trzeźwym i to nie zdeklarowanym abstynencie. Nic więc dziwnego, że mój Francuzik nie dostał większego wyboru. Biorąc go na słodkie oczy i tak wmusiłem w niego zasłużoną ilość alkoholu. Nie żebym miał zamiar go specjalnie nadmiernie rozpijać, ale wstawienie to w końcu nie to samo, nie?
Jak zwykle po zasłużonej ilości promili rozmawialiśmy o jakiś pierdołach bez ładu i składu, które szczerze mówiąc ani trochę mnie nie obchodziły. Wodziłem wzrokiem po pokoju planując termin generalnych porządków, zakodowałem sobie, że muszę wymienić żarówkę i podyktowałem sobie w głowie opis kilku konkretnych rzeczy, które wyglądały na zużyte. Szedłem słowo po słowie, zdanie po zdaniu, jakbym pisałem książkę, która miała zawierać tylko opis tego jednego pokoju. Zaczynając od rzeczy, które najbardziej wyróżniały się przez ich stan. Jak to jednak bywa w opisach takich jak ten, czyli takich, w których opisuje się wygląd pokoju, który zna się na pamięć w końcu brakło mi jako takich przedmiotów do nakreślenia, więc zatrzymałem wzrok na jedynym elemencie otaczającego mnie świata, którego jeszcze nie przeanalizowałem, to znaczy Szatyna siedzącego obok i opowiadającego jakąś historię w najlepsze. Taki układ odpowiadał mi całkowicie. Lubiłem słuchać jego historii, a do tego mogłem się ograniczyć do przytakiwania lub prostych pytań. Było w naszej relacji coś takiego, że bardzo nie lubiłem go okłamywać. Nie miałem pojęcia dlaczego, bo przecież okłamywałem tak wiele osób, które były dla mnie nie tylko ważne, ale i bliskie, a mimo to nie czułem się z tym źle. Tu było inaczej. Za każdym razem czułem jakby ktoś przekuwał mnie nożem. Ot co, jedno poetyckie nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a tutaj pasuje ono idealnie, oddaje w pełni moje odczucia.
Przemknąłem wzrokiem po jego miękkich, brązowych włosach, które teraz były w całkowitym nieładzie po tym, jak co chwilę przeczesywał je dłonią przy coraz to bardziej emocjonujących fragmentach historii. Potem w dół taksując uważnym wzrokiem rysy jego twarzy, którą zdobiły wypieki. Nadal uważałem, że wygląda w nich nader uroczo, nadawały jego wyglądowi mocnego kontrastu, z jednej strony był postawnym mężczyzną, o bardzo zadziornym wyrazie twarzy, z drugiej strony rumienił się jak mały szczyl. Usta miał zaczerwienione i nieco obszczypane od oblizywania ich językiem namoczonym w mocnym trunku. Poczułem jak na moje usta wkrada się mimowolnie uśmiech, który pewnie po alkoholu wyglądał nader melancholijnie. Przytaknąłem, kiedy mój Francuzik mnie o coś zapytał. Moment. Nazwałem go "moim"? Z jednej strony nie powinienem, a z drugiej tak cholernie mi się podobały te słowa. Mogłem je w głowie powtarzać w kółko i w kółko. Nie chciałem zatrzymywać się zbyt długo na jego ciemnych oczach, w których teraz tańczyły wesołe iskierki, bo najwidoczniej nie zwrócił uwagi na to jak uważnie taksuję go wzrokiem, chciałem by tak zostało, ale patrzenie mu w oczy na pewno zwróciłoby jego uwagę. Przejechałem wzrokiem po jego szczęce, na której gościł delikatny zarost, następnie szyi i w dół na nie najgorzej zbudowane ciało. Po zakończeniu układania sobie jego opisu w głowie rozejrzałem się za kolejną dawką alkoholu, która pozwoliłaby mi zająć się czymś innym, niż pisanie najnudniejszej książki na świecie, jedynie opis szatyna w całej opowieści dodałby nieco barw, by nie zasnąć po paru sekundach. Niestety, kiedy tylko złapałem za butelkę okazała się pusta. Dopiero wtedy zorientowałem się ile wypiłem, teraz jakieś trzy czwarte jej zawartości było teraz wewnątrz mnie. Pokręciłem jedynie głową niezadowolony, zabrałem całe szkło i wyniosłem do kuchni. Może i po alkoholu moja tolerancja na brud spadała, jednak moje lenistwo wzrastało dokładnie proporcjonalnie. Wszystko co miałem do zrobienia w domu zauważałem, jednak odkładałem na później. Czasem nawet mój nowy współlokator mnie w tym ubiegał.


Wróciłem do salonu, miałem zamiar zakomunikować szatynowi, że idę spać i zmyć się do łóżka, jednak on mnie uprzedził. Nie zdążyłem nic powiedzieć, bo kiedy tylko wszedłem Sacha od razu się poderwał na równe nogi. Nieco mnie tym zaskoczył, jednak uznałem to za znak do zatrzymania się. Obserwowałem wciąż milcząc jak do mnie podchodzi. Zdążyłem przybrać jedynie zaskoczony wyraz twarzy nim poczułem jego usta na swoich. Jeśli powiedziałbym w tym momencie, że jestem zdziwiony to byłoby to tak spore niedomówienie, jak powiedzieć, że Hitler to dobry polityk. Zanim dotarło do mnie co się właśnie dzieje Francuzik zdążył się odsunąć, jednak nadal stał tuż obok mnie. Spuścił głowę wpatrując się w swoje stopy niczym dziecko, które własnie zjadło słodycze bez zgody rodzica.
- Ja... Bastian... Ja naprawdę przepraszam... - wyjąkał mieszając się nieco.
Trzymałem go w niepewności parę minut, w czasie których mój omotany promilami umysł przetwarzam informacje i dobierał odpowiednią maskę. Nie mógł znaleźć nic, co by pasowało. Byłbym niezłym kutasem tak po prostu na niego krzycząc lub się złoszcząc, bo sam miałem na to cholerną ochotę i to już od dawna, ale ta jego cała historia o gwałcie... No cóż... Za dużo sam sobie dopowiedziałem zamiast działać. Odchrząknąłem bojąc się o to, że mój głos coś zmodyfikuje, przez długie milczenie. "Coś", strach, niepewność i takie pierdoły, które odczuwałby każdy. Tyle lat zbierania nawet setek masek, które pozwalały mi wyjść pewnie z tylu różnych sytuacji teraz wzięło w łeb. Podrapałem się po karku, na co on znacząco się rozluźnił. Dotarło do niego, że wcale nie jestem zły. Nieśmiało podniósł na mnie wzrok, dlatego ja szybko odwróciłem mój. O nie, nie będzie mnie wprowadzał w jeszcze większe zakłopotanie.
- Nie masz za co - powiedziałem, jednak nuta niepewności czaiła się w tych słowach.
Czułem na sobie jego badawczy wzrok i w końcu nie wytrzymałem. Zakląłem pod nosem, minąłem go i rzuciłem się na kanapę, rozmasowałem dłońmi skronie.
- Zaraz czaszka mi wybuchnie - bąknąłem.
Kiedy podniosłem na niego wzrok wydał się kompletnie zszokowany. Może moją niepewnością? Przecież ja zawsze wiedziałem jak się zachować... Może tym jak bardzo to zbagatelizowałem? W końcu powinienem go chyba w tej chwili chcieć rozstrzelać, a to dopiero teraz w ogóle przemknęło mi przez myśl. Może wyglądałem po prostu tak nieporadnie nie mogąc poradzić sobie z tą sytuacją? Nie miałem po prostu, kurwa, pojęcia i to było najgorsze. Poczułem się obnażony z masek, których zawsze miałem pod dostatkiem, mój mur runął. Westchnąłem sfrustrowany niezręcznością tej chwili. Podniosłem się, dotarło do mnie, że cały czas wiercę się jak pchła i to nadpobudliwa pchła. Podszedłem do Sachy, który nadal starał się wybadać czy jestem zły, czy to po prostu wina rozkojarzenia i odchrząknąłem cicho. W jego oczach zauważyłem kompletne niezrozumienie. Postanowiłem go nieco naprowadzić łapiąc go za koszulkę na piersi i ciągnąc w dół, tym sposobem zmuszając do pochylenia się. Na jego twarzy po tej małej podpowiedzi malowało się zaskoczenie zmieszane z ostrymi rumieńcami. Nie było mnie stać nawet na cwaniacki uśmiech, ani tego typu nerwowy odruch, który często mi się zdarzał i potrafił nieco rozluźnić sytuację. Tym razem ja zainicjowałem nieco wymienienia śliny, które widocznie nam obu wydawało się kuszącą pieszczotą. Może i nie była ona specjalnie profesjonalna, co powodował obustronny brak praktyki, jednak po alkoholu żadnemu  nas to nie przeszkadzało. Nawet nie zauważyłem jak mocno wczepiłem się palcami w jego koszulkę, jednak szybko mi one zdrętwiały, przez co byłem niedolny do rozprostowania ich. Szybko sam dotyk warg przestał mi wystarczyć. Chciałem poczuć chociaż nieco więcej tego, co wcześniej tak dokładnie zbadałem wzrokiem, nawet jeśli nie miałem zamiaru posuwać się dużo dalej. Palcami wolnej dłoni przesunąłem delikatnie po jego policzku i podbródku, tym samym udało mi się wywołać na jego twarzy uśmiech. Tutaj własnie zadziałała reakcja łańcuchowa, która najpierw spowodowała także uniesienie się moich kącików ust. Byłem w tym momencie pewny, że prędzej czy później chcę to powtórzyć choćby na trzeźwo, gdzie nie mógłbym się zasłaniać promilami.

<Sacha? <3 ;3 więcej emotek, k*rwa>
*Po skończeniu opka dopiero zauważyłam jak bardzo jest absurdalne i zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno ja niczego nie piłam, postanowiłam dlatego nie czytać go drugi raz, a po prostu wrzucić. Taka notka, że jestem świadoma, jak wyszło, nikt nie musi mi uświadamiać.*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz