- Ja preferuję kulturę i męskie zajęcia - powiedział dumnie Marcus, patrząc na Janka spod przymkniętych powiek. - Jak na tak wybrakowany kraj, macie w Polsce całkiem niezłe opery. Chociaż i tak najczęściej poluję - uśmiechnął się szeroko. - Huk wystrzałów, zapach prochu, tropienie zwierzyny, dopadnięcie jej... To niepowtarzalne uczucie zwycięstwa. Chociaż nie sądzę, byś cokolwiek o tym wiedział - dodał pogardliwie blondyn.
- Nie dla każdego zabijanie jest rozrywką idealną - wytknął Polak, wytrzymując spojrzenie, jakim obdarzał go młody Braun.
- W tym akurat masz rację... W końcu są myśliwi - błysnął zębami w uśmiechu - i jest zwierzyna - dodał i niemal niezauważalnie skinął głową w stronę Janka. Nie było wątpliwości, że jest to aluzja do wojny, w której to rolę myśliwych mieli odgrywać Niemcy, a rolę ich ofiar - Polacy.
Widziałam, jak po twarzy Janka przebiegł cień gniewu, szybko - ale pewnie z trudem - zastąpiony przez nonszalancję. Szatyn już miał zamiar coś powiedzieć, jednak nie dałam mu na to szansy.
- Dosyć - powiedziałam cicho, lecz dobitnie, wiedząc, że nie zniosę już ani słowa więcej tej konwersacji. Wzrok obu mężczyzn skupił się na mnie, jak gdyby właśnie przypomnieli sobie o moim istnieniu. W oczach Janka zauważyłam wyraźne zawstydzenie tym, iż dał się prowokować Niemcowi. Ten jednak nic nie zrobił sobie z mojej reprymendy.
- Czyżbyś miała odmienne zdanie? - zaciekawił się Marcus.
- Różnimy się poglądami w zbyt wielu sprawach - powiedziałam stanowczo. - Obiecałeś jednak być miłym dla m o j e g o gościa.
Zanim Marcus zdążył odpowiedzieć, poczułam jak Janek nakrywa swoją dłonią moją, leżącą na stole i delikatnie gładzi ją kciukiem. Zaskoczona, podniosłam na niego wzrok i spotkałam się z jego przepraszającym spojrzeniem.
- Wybacz - powiedział szczerze. - Obu nas poniosło.
Janek uśmiechnął się do mnie delikatnie, czego nie potrafiłam nie odwzajemnić, chociaż takie zachowanie zdecydowanie nie pasowało do obecnej sytuacji. Niezręczny moment przerwał kelner, przynosząc zamówione przez nas potrawy. Zanim zwróciłam się w jego stronę, by podziękować, dostrzegłam, jak Marcus patrzy na złączone dłonie moje i Janka, marszcząc brwi. Zmieszana wysunęłam delikatnie swoją dłoń z uścisku Janka i sięgnęłam po ustawioną przez kelnera na stole szklankę z wodą, pociągając z niej łyk.
Przez resztę kolacji razem z Charlotte rozmawiałyśmy na błahe tematy, starając się nie dopuszczać, by Janek i Marcus znów zaczęli się przepowiadać. Od czasu do czas któryś udzielił się w naszej rozmowie, jeśli o coś zapytałyśmy, jednak większość czasu spędzili na obrzucaniu się niezbyt miłymi spojrzeniami. I chociaż żal było mi rozstawać się z przyjaciółką, cieszyłam się, kiedy kolacja dobiegła końca i wyszliśmy już z lokalu.
- Odwiedź mnie któregoś dnia wieczorem - poprosiłam Lottę, cmokając ją na pożegnanie w policzek. Z jej spojrzenia wyczytałam, że następne spotkanie nie będzie obejmowało nikogo poza nami dwiema.
- Myślę, że teraz będziemy spotykać się częściej - zauważył pogodnie Marcus. - Mój ojciec wyjeżdża z twoim do kliniki do Niemiec, ktoś więc będzie musiał zająć się tobą i panią Kastner...
- Dziękuję za troskę, ale z mamą zawsze doskonale sobie radzimy - zapewniłam uprzejmie, nieco zirytowana, chociaż miałam nadzieję, iż tego po mnie nie widać.
- Niemniej jednak jestem przekonany, że pan Kastner byłby wdzięczny wiedząc, iż ktoś zaprzyjaźniony ma was na oku. Nie ukrywam także, że i ja byłbym spokojniejszy wiedząc, że wszystko u ciebie w porządku - dodał z lekkim uśmiechem. - Wsiadajcie do auta, odwiozę was.
Pokręciłam od razu głową, nie chcąc zgodzić się na takie rozwiązanie. Byłam więcej niż pewna, że gdybym się zgodziła, Marcus najpierw odwiózłby mnie i Lottę, by zostać sam na sam z Jankiem i dokończyć ich wcześniejszą rozmowę. Poza tym, pogoda dopisywała, a ja nie chciałam kończyć tak szybko dzisiejszego spotkania z Jankiem.
- Słońce nadal jest wysoko, a ja nie pogardzę spacerem - stwierdziłam z lekkim uśmiechem.
- Nie będę spokojny, jeśli będziesz sama chodzić po Warszawie po 20 - powiedział stanowczo Marcus.
- Będę z Jankiem - stwierdziłam prosto, spoglądając na Polaka z uśmiechem.
- Tym bardziej - prychnął Niemiec, jakby towarzystwo Janka miało być gorszą ewentualnością niż samotny spacer.
Posłałam mu pełne dezaprobaty spojrzenie, na co ten westchnął, unosząc ręce w obronnym geście. Ukłonił się lekko na pożegnanie i razem z siostrą wsiadł do auta, po chwili odjeżdżając. Kiedy rodzeństwo Braunów zniknęło nam z oczu, ruszyliśmy przed siebie, jednak po kilku krokach zatrzymałam Janka, łapiąc go za rękę.
- Nie chcę jeszcze wracać do domu - powiedziałam cicho, podnosząc na chłopaka wzrok. - Do godziny policyjnej mamy jeszcze jakieś półtorej godziny...
Od razu zauważyłam, jak na usta chłopaka wypłynął delikatny uśmiech. Najwyraźniej on także nie chciał, by nasze spotkanie dobiegło końca, co niezmiernie mnie ucieszyło.
- Gdzie w takim razie chcesz iść? - zapytał łagodnie, przeszywając mnie uważnym spojrzeniem swoich przenikliwych oczu.
- Gdziekolwiek - wzruszyłam delikatnie ramionami. - Po prostu nie chcę, by ten wieczór już się kończył...
(Janek? Pisane na szybko w półśnie, jeszcze mogę wszystko pozmieniać...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz