Brak reakcji osób zebranych zirytował Rodericha. Piorunując wzrokiem Polaka, warknął:
- Niewyraźnie mówię? Zabierz go. Do cel, jeśli nie wiesz gdzie. Cela. Rozumiesz? - Ostatnie dwa słowa wypowiedział po polsku.
Zalewski natychmiast kiwnął głową i podszedł do Jens'a, by wyprowadzić go z gabinetu. Roderich z nieukontentowaniem wypisanym na twarzy powiódł wzrokiem za dwójką zbliżających się do wyjścia podwładnych, ze szczególną uwagą obserwując ruchy Jens'a. Szedł zgarbiony, łapiąc się za żebra. Krew z nosa nie przestawała spływać mu na wargi, czyniąc je prawie całkowicie szkarłatnymi. Chłopak zerknął na moment w jego stronę, jednak napotykając spojrzenie Rodericha, szybko spuścił wzrok na podłogę.
Sierżant prychnął cicho pod nosem i odwrócił się. Jego oczom znów ukazał się paskudnie wyglądający trup, który w dalszym ciągu wisiał na środku pokoju. Zdążył już o nim zapomnieć.
Z niesmakiem omiótł wzrokiem bałagan, jaki wokół niego panował. Krew skapywała wprost pod ciało przesłuchiwanego, ale duża jej część została rozprowadzona dalej i rozmazana po podłodze przez walczących ze sobą Jens'a i Jonaha. W rezultacie niemal cały środek podłogi ubrudzony był czerwoną posoką. Nie wspominając o krwi, którą sam Roderich rozprowadził po kątach pokoju, maltretując Jens'a.
- Halt - rozkazał, jeszcze zanim ciemnowłosy z Polakiem opuścili pomieszczenie. - Niech to posprząta. A ty przynieś worek na zwłoki.
Z przyjemnością zauważył przerażony wyraz twarzy Jens'a. Biedny, na pewno miał nadzieję, że nie będzie już musiał przebywać ze złym, strasznym Roderichem.
Po wydaniu rozkazu blondyn zasiadł w swoim fotelu, kładąc nogi na biurku i wtulił się plecami w miękki materiał mebla. W gabinecie został tylko Jonah, który znalazł sobie wygodne siedzenie na parapecie okna i nie odzywając się, próbował zatamować krwotok z nosa darowany mu przez Jens'a. Hilse spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Jednak umie przywalić, co? - zapytał złośliwie.
Młodszy esesman rzucił mu zezłoszczone spojrzenie, ale nie odpowiedział.
- I tak to ty zrobiłeś największy syf - powiedział Roderich. - Nie wiem po jaką cholerę wyjmowałeś broń. Jakbyś go zabił, to sam równie szybko pożegnałbyś się z życiem - uświadomił go, uśmiechając się do niego pięknie i zupełnie nieadekwatnie do swoich słów. - A jak zabiłeś mi więźnia, to napiszesz za mnie raport i wytłumaczysz się. Bez wspominania o Jensie. Nie było go tu.
- To jak mam, przepraszam, napisać ten raport? - odezwał się w końcu kapral, nie wytrzymując już nerwowo.
- Nie mam pojęcia, to twój problem - mruknął sierżant, odwracając od niego wzrok, co było równoznaczne z końcem rozmowy.
Do gabinetu wszedł Zalewski z innym pracownikiem. Razem zdjęli wiszące w zapomnieniu ciało z uchwytów, rozwiązali trzymające je sznury, zapakowali w duży worek i wynieśli z pomieszczenia. Chwilę po ich zniknięciu, w drzwiach pojawił się Jens, już z wyczyszczoną z krwi twarzą, jednak przyozdobioną śladami po ciosach blondyna. Na słabo skrywaną pogardę obecną w jego wyrazie twarzy Roderich odpowiedział promienistym uśmiechem. Chłopak przyciągnął ze sobą blaszane wiadro z wodą i kilka szmat do zmywania podłóg.
- Sprzątaj, sprzątaj - zachęcił go Hilse, wskazując mu ruchem głowy na plamy na podłodze. - Będziesz miał trochę roboty.
Jens puścił wiadro, które z głośnym hukiem uderzyło dnem o podłoże i piorunując Rodericha wściekłym spojrzeniem osunął się na kolana przed największą plamą krwi. Zanurzył szmatę w wodzie, wycisnął i zaczął wycierać ślady.
Zapadła cisza, nieprzerywana przez żadnego z gestapowców, ani też przez chłopaka. Roderich z żywym zainteresowaniem śledził pracę zielonookiego, zauważając przy okazji, że niektóre ruchy sprawiają mu trudność, a przy niektórych na jego twarz wstępował grymas bólu. Widocznie okazał mu swoją przykrość nieco zbyt intensywnie.
- Nie martw się, nie będziesz musiał pracować długo - odezwał się w końcu. - Wyjdziemy wcześniej i zrobimy zakupy do twojego mieszkania.
Jens podniósł na moment wzrok na Rodericha, jednak po chwili znów go opuścił. Blondyn zdjął nogi z biurka i oparł się o nie na łokciach. Podpierając podbródek na dłoni, patrzył na chłopaka w ciszy, starając się mu nie przeszkadzać i go nie denerwować. Było to trudniejsze, niż mogło się wydawać. Nieprzyzwyczajony był do powstrzymywania swojego głośnego myślenia, więc co jakiś czas raczył chłopaka nowymi zagadnieniami i retorycznymi pytaniami. Nie oczekiwał odpowiedzi, wystarczało mu tylko widzieć, że słucha, nawet jeśli nie miał na to ochoty.
W końcu podłoga została całkowicie wyczyszczona z krwi, choć Jens musiał się sporo wysilić, by wyszorować panele do czysta. Z tego też względu zajęło mu to sporo czasu. W międzyczasie został sam na sam z Roderichem, ponieważ kapral zdecydował się zająć swoimi sprawami.
- Będziemy się zbierać - powiedział Austriak kilka minut przed drugą po południu, wstając od biurka i szykując się do wyjścia. Zebrał płaszcz z wieszaka stojącego w rogu, nałożył oficerską czapkę i odwrócił się do Jens'a, który właśnie wrzucał zabrudzone ścierki do wiadra z wodą i powoli podnosił się na zdrętwiałych od długiego klęczenia nogach. Roderich zmierzył go współczującym spojrzeniem.
Po całkowitym skończeniu pracy, obaj skierowali się do głównego wyjścia. Jens zdążył jeszcze zmienić ubrania z brudnych cywilnych na swój mundur.
- Ma pan papierosa? - odezwał się w końcu, czym bardzo uszczęśliwił swojego opiekuna.
- Dam ci w samochodzie - obiecał. Gdy wsiedli do jego samochodu, wyjął ze schowka prawie pełną paczkę papierosów i wręczył mu ją razem z zapalniczką. Jens od razu odpalił jednego i zaciągnął się łapczywie. Po chwili, gdy wnętrze auta zasnute już było szarym dymem, ciemnowłosy nieco się rozluźnił.
Przed powrotem do domu Roderich wyciągnął Jens'a, jak obiecał, na zakupy do kilku sklepów z żywnością. Poprosił go, żeby wybrał wszystko, co będzie mu pasowało i na co ma ochotę. Oraz żeby miał na uwadze to, że będzie musiał zrobić z czegoś obiad. Potem pojechali do nowego mieszkania młodzieńca.
Roderich, odbierając wcześniej klucze niosącemu torby z jedzeniem Jensowi, podszedł pierwszy do drzwi i otworzył mu je, samemu również wchodząc do środka. Podczas gdy chłopak zaczął opieszale rozkładać w kuchni zakupy, on rozebrał się w płaszcza i góry od munduru oraz czapki, zostając w samej koszuli, której rękawy podwinął ponad łokcie. Pozbył się również związanego u szyi krawata. Dał podopiecznemu spokój na czas robienia posiłku, a sam zajął się przeglądaniem książek pozostawionych na półkach w salonie przez poprzednich właścicieli domu. Na jego nieszczęście, wszystkie były po polsku.
Po niecałej godzinie Jens, który w międzyczasie również zdążył pozbyć się z siebie munduru, postawił na stole w kuchni dwa talerze, na których prezentowała się wołowina z warzywami. Rarytas niedostępny dla zwykłych cywili. Hilse nie wiedział, jakie zdolności kulinarne posiadał ciemnowłosy, ale patrząc na wygląd dania, był dobrej myśli.
- Smacznego - mruknął młody Niemiec. Siadając, znów skrzywił się z bólu, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
- Dzielny z ciebie chłopak - pochwalił go blondyn, siadając naprzeciw niego.
Danie nie było tak złe, jak można by się spodziewać po niewprawionym żołnierzu, ale mimo to czuć było, że Jensowi brakuje trochę wprawy. Po posiłku spędzonym w nieprzyjemnej, ciężkiej ciszy Roderich wstał leniwie od stołu i zaczął rozglądać się po kuchni w poszukiwaniu czystej ścierki lub ręcznika. Znalazł je w jednej z szafek, złożył kilka razy i zmoczył w kranie zimną wodą. Spojrzał przez ramię na Jensa, który siedział przed pustym talerzem i wpatrywał się w niego zamglonym wzrokiem. Wyglądał jakby znów miał ochotę płakać, ale najwyraźniej dzielnie się powstrzymywał. Zapewne intensywnie o czymś myślał, a po jego bladej twarzy można było się domyślić, że nie były to myśli pozytywne.
- Rozbierz się - polecił mu Roderich, choć zabrzmiało tak spokojnie i łagodnie, że można było to wziąć za prośbę.
Niemiec drgnął, słysząc jego głos i polecenie. Roderich parsknął ponurym śmiechem, widząc jego przerażoną twarz. Wyglądał, jakby był gotowy w jednej chwili rzucić się do ucieczki.
- Spokojnie. Zdejmij tylko koszulę - uściślił, odwracając się do niego z mokrą ścierką w dłoniach. Odszukał w jednej z szafek ocet i oblał ją nim. - Nie zrobię ci nic złego.
Jens zmierzył go nieufnym wzrokiem.
- Nie trzeba - powiedział nieco zachrypniętym głosem.
- Lepiej wiem co trzeba. Zdejmuj koszulę.
- Nie chcę.
Austriak uniósł brew.
- Nie pytałem czy chcesz.
Widząc zawzięty opór w oczach chłopaka, westchnął ze zrezygnowaniem.
- Proszę cię, nie rób więcej problemów, niż to konieczne. - Podał mu ścierkę przygotowaną na okład. - Zrób to sam. Ale pokaż mi te siniaki.
Jens wziął ją łaskawie i położył na stole. Nie od razu zdecydował się wykonać rozkaz - zwlekał tak długo, jak mógł, patrząc spode łba na esesmana - ale w końcu wstał i zaczął niechętnie zdejmować górną część garderoby. Odsłonił nagi tors, który - jak spodziewał się Roderich - upstrzony był sinymi przebarwieniami. Jednym z największych i najciemniejszych był ten na żebrach. Brzuch także nie prezentował się najlepiej; w końcu oberwał najmocniej. Na gardle chłopaka nadal można było dojrzeć ślady po jego palcach. Nawet na rękach miał kilka siniaków.
Hilse westchnął cicho. Zaczął szukać kolejnych ręczników do zrobienia większej ilości okładów.
- Idź się położyć, zaraz przyniosę ci więcej okładów. Zostać z tobą?
- Mogę zostać sam - odparł Jens takim tonem, jakby chciał powiedzieć coś o wiele mniej grzecznego. Mimo to poszedł do salonu, przykładając sobie do brzucha chłodny okład. Chwilę potem Roderich dołączył do niego, niosąc w dłoni kolejną wymoczoną w wodzie i occie ścierkę. Kastner spoczął na kanapie w pozycji półleżącej, oparty plecami o miękki podłokietnik. Złożył ścierkę na jego klatce piersiowej, upuszczając go z niskiej wysokości, by nie dotknąć chłopaka nawet przez jej materiał. Usiadł w fotelu ustawionym w pewnej odległości od sofy i opierając łokcie na kolanach, wlepił ponury wzrok w Jens'a. Bawiło go widoczne u chłopaka skrępowanie, ale jego usta nawet nie drgnęły, by przywołać uśmiech, który zniknął na stałe jeszcze długo przed ich dotarciem do mieszkania.
Zdawał sobie sprawę, że Jens nie jest na tyle głupi i zdesperowany, by uwierzyć w jego maskę troskliwego opiekuna. Siniaki na jego ciele miały teraz duże prawo głosu i znany był ich autor, więc mógł udawać ile chciał, a i tak nie doczekałby się nawet neutralnego spojrzenia skierowanego w jego stronę. Wiedział, że jego obecność jest młodemu bardzo nie na rękę. Jego sadystyczna natura kazała mu więc zostać z nim jak najdłużej i pomęczyć go sobą jeszcze trochę.
- Przepraszam za te siniaki - mruknął. - Działałem pod wpływem zbyt silnych emocji. Nie chciałem wyżywać się na tobie, ale nie panowałem wtedy nad sobą. Podobnie jak ty, słabo radzę sobie ze stresem. I na pewno myślisz, że skoro próbuję cię teraz przepraszać, to co w takim razie powiedziałbym temu człowiekowi? Który, nawiasem mówiąc, zginął w dużej mierze przez ciebie... Powiedziałbym mu, że nie powinien mieć do mnie pretensji. Wykonuję rozkazy, prawda? Tak samo jak ty i zapewne on. Gdyby zdecydował się powiedzieć wszystko, co od niego chciałem, mniej by cierpiał. Mógł też zawczasu wybrać inne zajęcie, zamiast podejmować się tak bezsensownych działań, jak wykolejanie pociągów. Byłby wtedy bezpieczny, nie sądzisz? Oczywiście, że byłby. Ale wybrał inaczej. Kogo i co więc należy winić? Moje okrucieństwo czy jego głupotę?
Wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów z zapalniczką w środku i rzucił ją w stronę chłopaka tak, by wylądowała na jego brzuchu. Zdążył się domyślić, że tego właśnie potrzebuje.
< Jens, moje biedactwo >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz