Cały poranek zleciał mi na uganianiu się z sekretariatu do biura by napisać raport, czasem wstąpiłem też do dowódcy, a co. W końcu udało mi się zgarnąć urlop, jednak tym razem wcale nie przez to jaki byłem czarujący. Tym razem dni wolnego dostałem za to jak żałośnie się prezentowałem. Po kilku sekundach patrzenia na mnie dało się jasno zauważyć, że nie nadaję się do żadnej roboty, nawet papierkowej, bo nie sposób przewidzieć, kiedy rany znów zaczną krwawić. Nie chciałem iść do szpitala, tym bardziej, że spokojnie dałbym sobie radę sam. Wracając do domu wstąpiłem jeszcze po kilka medykamentów przydatnych przy leczeniu ran. Przy dwóch sierotach, które w każdej chwili mogą zacząć krwawić wolałem mieć tego zapas. Po dłuższym zastanowieniu poszedłem także do mięsnego, coś w końcu musieliśmy zjeść na obiad.
Wróciłem do domu koło godziny pierwszej, od razu zdjąłem buty i marynarkę munduru, bo tylko w nim wyszedłem. Nie miałem w końcu aż tak długiej drogi do przebycia, by ubierać się jak na Syberii. Zawsze źle kojarzyły mi się te rejony Rosji i wcale nie dlatego, że lubiłem upały.
- Jestem! - zawołałem ruszając w głąb mieszkania.
Odpowiedziała mi cisza aż nie wszedłem do salonu. Szatyn oderwał się od książki.
- Hej - powiedziałem uśmiechając się.
Chwilę na mnie popatrzył, coś w tym wzroku było dziwnego. Był zbyt mocno przeszywający, ale postanowiłem to olać. Każdy wie, że najlepiej grywać głupa.
- Hej - odparł, chociaż minimalnie poczerwieniał.
Nie miałem zamiaru zwracać mu na to uwagi. Postawiłem torbę w kuchni i zacząłem wyciągać kupione przede mnie rzeczy. Potem mogłem spokojnie rzucić torbę do sypialni. A tam. podniesie się ją później. Ułożyłem bandaże i gazę na blacie, żeby były lepiej dostępne niż w apteczce. Po czym wziąłem się za obiad. Sacha pojawił się w drzwiach dopiero, kiedy w domu rozniósł się zapach gulaszu, a ja siedziałem obierając ziemniaki. Nuciłem pod nosem jedną z piosenek, które znałem z domu. Pamiętałem jak śpiewaliśmy je na koszarach. Nie znałem wielu po niemiecku, więc musiałem zadowolić się tylko melodią.
- Mm.. Co robisz? - spytał Francuz rozejrzał się po kuchni, a jego wzrok w końcu spoczął na ganku z mięsem.
Skończyłem, więc umyłem kartofle, a następnie zalałem je wodą.
- Gulasz, nie widać? - odparłem także pytaniem stawiając drugie naczynie na kuchenkę.
Popatrzył na mnie wzrokiem, który jasno mówił, że to nie pachnie jak zwykły, słaby gulasz. Wzruszyłem ramionami.
- Z moim specjalnym składnikiem - wyjaśniłem.
Chwilę stał i patrzył na mnie i mięso, ale chyba nie wydało mu się specjalnie podejrzane. W końcu pokiwał głową i wyszedł z kuchni. Tym sposobem koło trzeciej mogłem już wszystko nałożyć, ale mimo to poczekałem do czwartej. Nie lubiłem jeść wcześnie, bo to burzyło mój rytm dobowy. Nawet gdy miałem wolne i mogłem coś zrobić wcześniej, jadłem o tej samej godzinie. Wiedziałem, że mała zmiana w grafiku potrafi mnie doszczętnie wykończyć. Czas wolny do obiadu spędziłem na sprzątaniu. Co jak co, byłem fleją, jednak nie miałem zamiaru kazać tak też mieszkać Saszy. Po obiedzie został mi jedynie salon, w którym siedział Sacha, wydał się wciągnięty w książkę, więc nie chciałem mu przeszkadzać.
- Nie za dużo? - zapytał, kiedy zobaczył ile mu nakładam.
Żeby nie było pragnę wspomnieć, że nie była to wcale jakaś olbrzymia porcja, co jak co, ale ja miałem w oczach wagę i wiedziałem ile ktoś zje.
- Z całym szacunkiem, ale wyglądasz jak szkielet, nie wiem czym się tam żywiłeś, ale u mnie się dobrze jada - zadeklarowałem.
Chwilę pokręcił nosem, ale kiedy nieco odjąłem z jego porcji, już zadowolony ruszył do salonu. Nie mogłem powstrzymać wywrócenia oczami. Ruszyłem za nim i także rozsiadłem się na kanapie.
- To jest zajebiste - stwierdził po kilku kęsach.
Nie chcąc się niepotrzebnie kłócić także spróbowałem. Wyszło znośnie, mimo że nie do końca o to mi chodziło. Znacznie lepiej smakowało to według mnie z sosem chrzanowym, ale wtedy trzeba jeść z kaszą, bo kartofle zdecydowanie nie pasują. Wzruszyłem ramionami jedząc swoją porcję. Z rozbawieniem obserwowałem, jak Francuz zjada całą porcję i zadowolony rozkłada się na kanapie.
- Mogę wiedzieć co jest tym specjalnym składnikiem? - zapytał z błogim uśmiechem na twarzy.
No to zróbmy młodemu test. Ciekawe czy zda. Mogę mu mówić co gotuję następnym razem, czy lepiej nakłamać?
- Mięso - odparłem spokojnie czekając na kolejne pytanie.
Byłem pewny, że zapyta, jakie to mięso i się nie myliłem. Każdy robił dokładnie to samo.
- Tak? To jakie to było? Wołowina? - zapytał, najwidoczniej już myśląc o kosmicznej cenie.
Zachichotałem i pokręciłem głową. Już chciał strzelać dalej, jednak mu na to nie pozwoliłem.
- To był gulasz z ozorków - powiedziałem jakby nigdy nic nabijając kawałek mięsa na widelec i wsuwając sobie do ust.
No byłem ciekawy, jak na to zareaguje. Zazwyczaj jest tak, że albo komuś wszystko jedno, jakie to ja podroby robię, a czasem ludziom od razu zbiera się na wymioty na samą myśl. Głównie dlatego zazwyczaj mówię im to po posiłkach, a nie przed.
<Sacha? A ty którym typem jesteś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz