19.08.2017

Od Janka C.D. Evy

Objąłem jej drobne ciało ramionami i ukryłem twarz w jej miękkich, pachnących włosach. Nie potrzebuję teraz niczego innego, prócz jej ciepła i zapachu, których nie życzę sobie odbierać.
Stojąc na moście, czując policzek i koniec ślicznego, drobnego nosa Evy przy swojej szyi i wpatrując się w przestrzeń daleko przed sobą, dałem się atakować nawałowi niezatytułowanych obrazów zapisanych w mojej pamięci i odnawiających się pod wpływem gotujących się we mnie emocji. Przypomniałem sobie dłoń Evy po raz pierwszy zaciśniętą na moim przegubie, gdy odprowadzała mnie od policjanta spod kina, jej przyjemny, głęboki głos gdy mówiła o swoich ostatnich wakacjach, dźwięk końskich kopyt stukających o bruk gdy szedłem rankiem po raz pierwszy do jej domu, dotyk szorstkiej sierści jednego z owczarków podczas szczotkowania go, smak chleba z mięsem i z ciepłą herbatą złączony z uczuciem chłodnej, niezamiecionej podłogi pod gołymi stopami, kolor nieba w ostatni wtorek, spostrzeżenie dotyczące niezwykle ładnego uśmiechu Charlotte i mdły ucisk za mostkiem kojarzony z obrazem Marcusa. W połączeniu z nimi, wróciły wcześniejsze obrazy; lodowata woda oblewająca moje łydki, gdy stoję na zanurzonym w rzece kamieniu, głos niemieckiego żołnierza karcącego moją matkę za nieprzestrzeganie godziny policyjnej, widok bladej twarzy żydowskiej dziewczyny czekającej na tramwaj w chłodne, jesienne popołudnie. Wszystkie te wspomnienia wydały mi się absurdalne, ale z jakiegoś powodu cieszyłem się, że je widzę, jakbym po wielu latach otworzył ulubioną książkę. Były też w pewien sposób złączone z chwilą obecną, choć z pewnością tylko ja mógłbym dojrzeć te niewidzialne łączenia.
Złożyłem delikatny pocałunek na jej szyi, odgarniając wcześniej jej włosy.
- Janku...
- Tylko nie mów, że chcesz iść do domu - mruknąłem, tuląc ją mocniej. Chciałem zaprowadzić ją na drugi koniec mostu i przeczekać z nią do rana gdzieś na obrzeżach, w lasku, wśród zarośli, gdzie nikt nas nie znajdzie i nie będzie groził karabinem.
- Nie... Chciałam, żebyś się odezwał - przyznała. - Żebym mogła cię usłyszeć.
- Mogę cię jeszcze nie odprowadzać do domu? - spytałem, biorąc jej twarz w dłonie i gładząc jej policzek kciukiem.
Mimo otaczającej nas ciemności, dostrzegłem jak ciemno zarysowane usta na bladej twarzy Evy wykrzywiają się w lekkim uśmiechu.
- Możesz mnie jeszcze nie odprowadzać do domu - odparła i westchnęła ze spokojem. Złożyłem delikatny pocałunek na jej czole i przytuliłem jej głowę do swojej piersi.
- A mogę wyprowadzić gdzieś z dala od niego? - mruknąłem. Dostałem w odpowiedzi piękny uśmiech, kojarzący mi się początkiem lata. Wzięła mnie za rękę; uniosłem ją do ust pochylając lekko głowę i pocałowałem ją centymetr ponad kostką jej palca wskazującego.
- Czy zachody słońca nie są banalne? - spytałem z nieodłączną żartobliwą nutą w głosie. Nie sądziłem, że takie okoliczności, jakże oklepane i typowe, byłyby w stanie mnie zachwycić. A jednak. Człowiek poznaje siebie przez całe życie.
Nie mam pojęcia kto zainicjował kolejny pocałunek; jednak stało się. Przez długą, wlekącą się leniwie chwilę trwaliśmy z w moimi ustami dotykającymi jej ust. Było to tak niewinne i urocze, że przez chwilę zapomniałem o ponurej, przerażonej Warszawie i smutnej Wiśle. Przez moment wierzyłem, że jesteśmy w lepszym miejscu.

< Eva? // wybacz, że krótko ;-; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz