- Nic się nie stało - kłamiesz drżącym głosem.
- Oczywiście, nie musisz mówić, jeśli nie chcesz.
- Boli mnie w żebrach.
Chciałem ci powiedzieć, że nie powinieneś się uskarżać, ale przemilczałem to.
- Jeśli ładnie mnie poprosisz, przyniosę ci jutro maści chłodzące. - Twoja odpowiedź dana w postaci odwrócenia wzroku gdzieś na sufit jest całkowicie zrozumiała. - Dobrze. Przecież i tak ci ją przyniosę. Myślisz, że przyjemnie jest mi patrzeć na twoje cierpienie?
- Nie wiem... - mruknąłeś, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. - Wydaje się pan być osobą, po której można się spodziewać wszystkiego...
Zdaje się, że natychmiast pożałowałeś tych słów. To prawda, że były dosyć odważne i mogłyby mnie urazić. Ale spokojnie, wybaczam ci. Chyba jeszcze nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo moja słabość do ciebie może działać na twoją korzyść.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia trzy - przyznajesz z wahaniem, jakbym mógł z tą informacją zrobić coś, co mogłoby ci zaszkodzić.
- Trzydzieści pięć. Raczej nie mógłbym uchodzić za twojego ojca, więc możemy zrezygnować z oficjalnego tytułowania się. Będziesz czuł się wtedy swobodniej?
Spojrzenie, którym mnie zaszczyciłeś, było tak pogardliwe, że gdybym nie doświadczał podobnych wcześniej, to poczułbym się naprawdę urażony.
- No oczywiście, jak śmiem proponować ci coś tak absurdalnego. Jestem dwulicową, podłą żmiją z Gestapo. Nie odpowiadam twojemu zmysłowi estetyki. Nie lubisz mnie, co?
- Czego pan ode mnie chce? - pytasz, zaciskając zęby. Czujesz się zirytowany czy przestraszony?
Mrużę ze znudzeniem powieki. Znów ten ucisk w płacie czołowym. Jens, jesteś trudny w komunikacji. Dziewczęta w twoim wieku są bardziej ufne.
- To rodzicielski instynkt - odpowiadam spokojnym głosem, otwierając oczy. - Niespełniony i cholernie uciążliwy. Słyszałeś o zwierzętach, które po stracie potomstwa są gotowe do przygarnięcia obcych sierot, nawet innego gatunku?
- Słucham? - Unosisz wojowniczo lewą brew. Bierzesz mnie za świra. - Słyszy pan siebie?
- Nie obraź się, ale klęcząc na ziemi i płacząc, nie kojarzyłeś się z niczym innym, jak z bezradnym, skrzywdzonym dzieckiem, potrzebującym opieki. - Przyjmuję poważny, ostry ton głosu, byś nie poczuł się zbytnio ugłaskany. - Nie masz już przyjaciela ojca nad sobą. Tylko on mógłby być dla ciebie tak łaskawy. A ostatnio, zdaje się, wyczerpałeś jego cierpliwość, więc zostałem ci tylko ja. Zdążyłeś się już przekonać, że moja cierpliwość ma granice, ale zapewniam cię, że tracę ją tylko w naprawdę poważnych sytuacjach i ostatnie, czego chcę, to twoja krzywda. I nie myśl, że ze swoją pełnoletnością wyśliźniesz się spod moich skrzydeł. Nie pozwolę ci samemu błąkać się po tym dzikim mieście. Za jego granicami kończy się cywilizacja, ten kraj to istna dzicz. Nie mógłbym zostawić cię samemu sobie w cywilu, ale też nie wepchnę cię do pierwszego lepszego pułku Wehrmahtu, bo jeszcze wyślą cię gdzieś w głąb kontynentu i będę cię miał na sumieniu do końca życia, bo stamtąd nie wszyscy wracają.
- I... jak długo zamierzasz mnie u siebie trzymać? - spytałeś, po raz pierwszy decydując się zwrócić do mnie mniej oficjalnie.
- Aż zobaczę twój uśmiech skierowany w moją stronę - rzuciłem, szczerząc zęby i ułożyłem się wygodnie na fotelu. Był duży i miękki, w sam raz dla mężczyzny wracającego po długim dniu pracy do domu, chcącego w spokoju usiąść i poczytać gazetę, mając jednocześnie dobry widok na to, co dzieje się w domu. Założyłem ręce za głowę i oparłem podbródek na ramieniu, nadal obserwując cię sennym wzrokiem. Nie byłeś chętny do rozmowy, potrafię to zrozumieć. Nie byłbyś też chętny do leżenia w więzach na podłodze i lizania moich butów. To jeszcze bardziej zrozumiałe. Powinienem ci powiedzieć, że nieodpowiednie zachowanie sprawi, że będę mniej zważać na twoje chęci i niechęci, ale to mogłoby cię jeszcze bardziej zrazić. Nie chcę cię przecież szantażować.
Rozmowa została zakończona, w uroczo urządzonym, przytulnym saloniku zapanowała mglista cisza, w którą wczepiały się jedynie twoje ciche sapnięcia, gdy po raz kolejny zaciągałeś się papierosem i miarowe pulsowanie żyły w mojej skroni - drugi dźwięk był słyszalny tylko dla mnie. Z nogą założoną na oparcie fotela, w pozycji niemal poziomej, nachodziła mnie chęć, by się tu chwilę zdrzemnąć. Miałem już prawie całkiem zamknięte oczy i moja kierowana na ciebie uwaga zaczynała słabnąć, gdy jeden twój ruch skierował ją na ciebie z powrotem. Nerwowo upychałeś coś do kieszeni. Broń? Skąd wziąłeś broń, gówniarzu, zaufałem ci, byłem gotów odjąć sobie jedzenia od ust, by tobie go nie zabrakło, jak mogłeś!
- Co to? - pytam. Krew pulsuje mi w skroniach.
- Co? - Udajesz idiotę.
- To, co chowasz. Oddaj. - Wstaję z miejsca, gotów zacisnąć ci dłonie na niewdzięcznym gardle, przyłożyć mausera do łba. Cofasz się o krok. - To broń, tak? Mogę wiedzieć po co ci ona? I skąd ją wziąłeś?
- Boli mnie w żebrach.
Chciałem ci powiedzieć, że nie powinieneś się uskarżać, ale przemilczałem to.
- Jeśli ładnie mnie poprosisz, przyniosę ci jutro maści chłodzące. - Twoja odpowiedź dana w postaci odwrócenia wzroku gdzieś na sufit jest całkowicie zrozumiała. - Dobrze. Przecież i tak ci ją przyniosę. Myślisz, że przyjemnie jest mi patrzeć na twoje cierpienie?
- Nie wiem... - mruknąłeś, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. - Wydaje się pan być osobą, po której można się spodziewać wszystkiego...
Zdaje się, że natychmiast pożałowałeś tych słów. To prawda, że były dosyć odważne i mogłyby mnie urazić. Ale spokojnie, wybaczam ci. Chyba jeszcze nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo moja słabość do ciebie może działać na twoją korzyść.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia trzy - przyznajesz z wahaniem, jakbym mógł z tą informacją zrobić coś, co mogłoby ci zaszkodzić.
- Trzydzieści pięć. Raczej nie mógłbym uchodzić za twojego ojca, więc możemy zrezygnować z oficjalnego tytułowania się. Będziesz czuł się wtedy swobodniej?
Spojrzenie, którym mnie zaszczyciłeś, było tak pogardliwe, że gdybym nie doświadczał podobnych wcześniej, to poczułbym się naprawdę urażony.
- No oczywiście, jak śmiem proponować ci coś tak absurdalnego. Jestem dwulicową, podłą żmiją z Gestapo. Nie odpowiadam twojemu zmysłowi estetyki. Nie lubisz mnie, co?
- Czego pan ode mnie chce? - pytasz, zaciskając zęby. Czujesz się zirytowany czy przestraszony?
Mrużę ze znudzeniem powieki. Znów ten ucisk w płacie czołowym. Jens, jesteś trudny w komunikacji. Dziewczęta w twoim wieku są bardziej ufne.
- To rodzicielski instynkt - odpowiadam spokojnym głosem, otwierając oczy. - Niespełniony i cholernie uciążliwy. Słyszałeś o zwierzętach, które po stracie potomstwa są gotowe do przygarnięcia obcych sierot, nawet innego gatunku?
- Słucham? - Unosisz wojowniczo lewą brew. Bierzesz mnie za świra. - Słyszy pan siebie?
- Nie obraź się, ale klęcząc na ziemi i płacząc, nie kojarzyłeś się z niczym innym, jak z bezradnym, skrzywdzonym dzieckiem, potrzebującym opieki. - Przyjmuję poważny, ostry ton głosu, byś nie poczuł się zbytnio ugłaskany. - Nie masz już przyjaciela ojca nad sobą. Tylko on mógłby być dla ciebie tak łaskawy. A ostatnio, zdaje się, wyczerpałeś jego cierpliwość, więc zostałem ci tylko ja. Zdążyłeś się już przekonać, że moja cierpliwość ma granice, ale zapewniam cię, że tracę ją tylko w naprawdę poważnych sytuacjach i ostatnie, czego chcę, to twoja krzywda. I nie myśl, że ze swoją pełnoletnością wyśliźniesz się spod moich skrzydeł. Nie pozwolę ci samemu błąkać się po tym dzikim mieście. Za jego granicami kończy się cywilizacja, ten kraj to istna dzicz. Nie mógłbym zostawić cię samemu sobie w cywilu, ale też nie wepchnę cię do pierwszego lepszego pułku Wehrmahtu, bo jeszcze wyślą cię gdzieś w głąb kontynentu i będę cię miał na sumieniu do końca życia, bo stamtąd nie wszyscy wracają.
- I... jak długo zamierzasz mnie u siebie trzymać? - spytałeś, po raz pierwszy decydując się zwrócić do mnie mniej oficjalnie.
- Aż zobaczę twój uśmiech skierowany w moją stronę - rzuciłem, szczerząc zęby i ułożyłem się wygodnie na fotelu. Był duży i miękki, w sam raz dla mężczyzny wracającego po długim dniu pracy do domu, chcącego w spokoju usiąść i poczytać gazetę, mając jednocześnie dobry widok na to, co dzieje się w domu. Założyłem ręce za głowę i oparłem podbródek na ramieniu, nadal obserwując cię sennym wzrokiem. Nie byłeś chętny do rozmowy, potrafię to zrozumieć. Nie byłbyś też chętny do leżenia w więzach na podłodze i lizania moich butów. To jeszcze bardziej zrozumiałe. Powinienem ci powiedzieć, że nieodpowiednie zachowanie sprawi, że będę mniej zważać na twoje chęci i niechęci, ale to mogłoby cię jeszcze bardziej zrazić. Nie chcę cię przecież szantażować.
Rozmowa została zakończona, w uroczo urządzonym, przytulnym saloniku zapanowała mglista cisza, w którą wczepiały się jedynie twoje ciche sapnięcia, gdy po raz kolejny zaciągałeś się papierosem i miarowe pulsowanie żyły w mojej skroni - drugi dźwięk był słyszalny tylko dla mnie. Z nogą założoną na oparcie fotela, w pozycji niemal poziomej, nachodziła mnie chęć, by się tu chwilę zdrzemnąć. Miałem już prawie całkiem zamknięte oczy i moja kierowana na ciebie uwaga zaczynała słabnąć, gdy jeden twój ruch skierował ją na ciebie z powrotem. Nerwowo upychałeś coś do kieszeni. Broń? Skąd wziąłeś broń, gówniarzu, zaufałem ci, byłem gotów odjąć sobie jedzenia od ust, by tobie go nie zabrakło, jak mogłeś!
- Co to? - pytam. Krew pulsuje mi w skroniach.
- Co? - Udajesz idiotę.
- To, co chowasz. Oddaj. - Wstaję z miejsca, gotów zacisnąć ci dłonie na niewdzięcznym gardle, przyłożyć mausera do łba. Cofasz się o krok. - To broń, tak? Mogę wiedzieć po co ci ona? I skąd ją wziąłeś?
- Broń...? - patrzysz na mnie z lękiem, zaniepokojony moją nagłą zmianą zachowania.
Chcę podbiec, ale możesz być szybszy. Jeśli to rewolwer, muszę uważać. Gapię się na twoją ukrytą w kieszeni dłoń, pot spływa mi na czoło, nie wiem co robić.
- Wiesz, że nie przeżyjesz, jeśli mi coś zrobisz - mówię; głos mi się załamał. Nie odpowiadasz; wyglądasz jakbyś analizował swoją sytuację. - Przecież nic ci nie zrobię, będziesz tu mieszkał, odwiedzę cię czasem. Będę za ciebie, kurwa, płacił! Tak się odwdzięczasz?
- Nie mam broni - sapnąłeś zachrypniętym głosem.
- To co tam trzymasz?
Nie mogę uspokoić oddechu, zaczynam się denerwować. Próbuję przypomnieć sobie skąd mogłeś wziąć broń. Na Szucha? Podczas zakupów? Pierwsza opcja odpada, druga równie nieprawdopodobna. W każdym razie nie może to być broń palna. Nóż z blatu? Zerkam; wszystkie na swoim miejscu. Zaraz jednak przechodzi mnie dreszcz - wszystkie są o wiele bliżej ciebie niż mnie. Bicie serca czuję aż w czaszce, tracę nad sobą kontrolę. Masz broń, chcesz mnie zabić - ale nie zdążysz, bo wcześniej urwę ci łeb. Nie umiem myśleć trzeźwo, blokuje mnie wściekłość. Jak mogłem do tego dopuścić? Trzeba było cię tu wprowadzić na łańcuchu ze związanymi rękami.
Nie słysząc od ciebie żadnej odpowiedzi, rzucam się w twoją stronę. Bronisz się ramionami, gdy ja sięgam do twojej kieszeni. Nic nie znajduję. Masz puste ręce.
W jednej chwili moja twarz uderza o panele, gdy blokujesz mój atak. Spanikowany sięgasz do noży na blacie, ja łapię cię za pasek od spodni i ciągnę w swoją stronę; przed upadkiem udało ci się złapać jedno z ostrzy. Odpycham uzbrojoną rękę, próbuję wykręcić nadgarstek, ale dostaję twoim kolanem w szczękę.
Broń mam przy mundurze, obok fotela. Za daleko. Podejmuję próbę wyciągnięcia noża z twojej ręki; pchnąłeś go na moją twarz, ostrze trafia na kość policzkową i ześlizguje się.
Kątem oka widzę biały drobiazg wypadający z twojej kieszeni. Korzystając z sekundy mojej nieuwagi, zrzucasz mnie z siebie i przyduszasz łokciem do podłogi; moja twarz znalazła się zaledwie pół metra od małej, pogniecionej kartki zapisanej przytartymi polskimi słowami.
- Nazwiska? - wysapałem. Charakterystyczne "wicz" i "cki" na końcach, jak w tylu kartach aresztowanych, które zdarzało mi się kartkować. To chciał przede mną ukryć?
Jens? //
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz