3.08.2017

Od Janka C.D. Evy

- Rumienisz się... - szepnąłem, wpatrując się z niekrytym oczarowaniem w różane wypieki przyozdabiające jasne policzki Evy. Jej zmieszanie było chyba najsłodszą rzeczą, jaką mogły ujrzeć moje oczy.
- Ja? Naprawdę? - odezwała się, starając się zachować powagę.
- Tak. Bardzo ślicznie się rumienisz - odparłem, uśmiechając się do niej niewinnie.
Dziewczyna najwyraźniej zmieszała się jeszcze bardziej, ale na nieszczęście dla niej zrobiła jeszcze jedną rzecz, dla której nie mogłem nie westchnąć - lekko i dosłownie na moment, prawie niezauważalnie zagryzła dolną wargę, odwracając przy tym wzrok.
- Jako dżentelmen powinieneś udawać, że nie zauważyłeś - odpowiedziała.
- Przepraszam, jeszcze się uczę - odparłem tonem zabarwionym rozbawieniem. - Obiecuję, że w ciągu dwóch tygodni stanę się stuprocentowym dżentelmenem. I będę udawał, że nie zauważam tych uroczych rumieńców.
Eva nabrała powietrza w płuca, gotowa zamknąć mi moje bezczelne usta, ale ostatecznie tylko westchnęła i machnęła ręką.
- Uciekaj - poleciła, próbując się nie uśmiechać, choć widziałem ten pragnący ukazać się uśmiech.
- Do zobaczenia - dygnąłem grzecznie i zrobiłem kilka kroków w tył, zanim odwróciłem się przodem do kierunku, w którym miałem iść. Eva kiwnęła mi głową, teraz uśmiechając się już otwarcie. Rozeszliśmy się, ona wróciła do mieszkania, a ja skierowałem się w stronę domu. Jeszcze przez kilka minut nie mogłem przestać rozmyślać o uroczych rumieńcach Evy i uśmiechać się przy tym sam do siebie. Musiałem w tej chwili wyglądać jak idiota.
W końcu zdecydowałem się poukładać myśli i zacząć zastanawiać się jak spożytkuję resztę dnia. Wrócę do domu. Potem... pewnie poszukam chłopaków i spróbuję ich namówić na jakieś wyjście. Może pójdziemy nad Wisłę popływać. W takim upale byłoby to nawet wskazane.
Spróbowałem podwinąć rękawy jeszcze bardziej, co byłoby już niechlujstwem, ale nie mogłem wytrzymać tego gorąca. Nie udało mi się, więc rozpiąłem jeszcze jeden guzik koszuli. Teraz wyglądałem już całkiem jak lump, ale przechodzący obok mnie ludzie będą musieli to przetrwać. Tego gorąca nie da się wytrzymać.
Nie odszedłem jeszcze tak bardzo od dzielnicy, w której znajdowała się posiadłość Kastnerów, gdy usłyszałem znajomy głos wołający moje imię.
Rozejrzałem się i ujrzałem zbliżającego się do mnie Beksę, jednego z moich ulubionych ludzi. Ostatni raz widziałem go przed feralną akcją z zadymianiem kina. Fakt... potem w końcu do niego nie wróciłem. Pewnie dlatego teraz wołał mnie oziębłym "Janem", choć moim jedynym słusznym imieniem od wielu lat był Janek.
- Cześć - przywitałem się, niepewny czy mam się go bać, czy może jednak niekoniecznie.
Gdy wyższy ode mnie, czarnowłosy chłopak zbliżył się, byłem już pewny że powinienem się bać. Był ewidentnie zły, czarne brwi ściągnięte były w zawziętym wyrazie, a szare zimne oczy zdawały się strzelać iskrami lodu.
- Czego nie przyszedłeś pod piekarnię w piątek? - spytał niemal na mnie warcząc.
- Em... - zaciąłem się, zagryzając wargę w zakłopotaniu. - Jakby ci to wyjaśnić...
- Nieważne. Co robiłeś u Niemców?
- Hm? - spojrzałem na niego pytająco. Skąd wiedział? - Śledzisz mnie?
- Widziałem, jak wychodzisz. I rozmawiasz z jakąś dziewczyną. Kto to?
- Córka małżeństwa u którego pracuję...
- Nie żartuj sobie, w mieszkaniu pod którym cię widziałem mieszka niemiecki oficer.
Uniosłem brew w odpowiedzi, odpowiadając na jego chłodny wzrok bacznym spojrzeniem. Nie spodziewałem się, że wieść o mojej dorywczej pracy tak szybko się rozniesie.
- Skąd ty taki poinformowany? - zapytałem.
- Mój wuj mieszka dosłownie dwa domy dalej. Znam tą okolicę. Wiem kto pod jakim numerem mieszka. Więc? Czyżbyś pracował dla Niemca?
Skrzywiłem się mimowolnie, słysząc oskarżenie w tonie jego głosu. No tak, przecież czego mogłem się spodziewać, jak nie ostrej krytyki. Uwielbiałem Beksę, był świetnym człowiekiem, ale był też okrutnie regulaminowy i zasadniczy. Nie złamałby niepisanych zasad patriotycznej godności, podejmując pracę u Niemców, nawet gdyby kobieta taka jak Eva uratowała mu życie dziesięć razy.
- Nie rzucaj się tak - mruknąłem. - Pracuję dla niemiecko-polskiej rodziny, to chyba nie jest aż takie straszne?
- Oficer niemiecki - wysyczał ciemnowłosy, niemal plując jadem przy wypowiadaniu tych słów. - Ukamienują cię.
- Daj spokój, to tylko praca, nie przymierze z Hitlerem. Chodź, przejdziemy się, to ochłoniesz. Chyba, że nie masz czasu.
- Mam czas. - Włożył ręce w kieszenie i zaczął iść obok mnie. - Chodź ze mną do Szewca. Pochwalisz się wszystkim u kogo pracujesz.
- Żartujesz. - Zatrzymałem się na chwilę, obrzucając go buntowniczym spojrzeniem. - Nie będę się przed nikim chwalił.
- Mhm - mruknął chłopak, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z mojego protestu. W sumie czemu miałby... Jeszcze nigdy mu się nie sprzeciwiłem i najpewniej długo tego nie zrobię, co doskonale wiedział i wykorzystywał to w najmniej wygodnych dla mnie momentach. Był ode mnie starszy i przez wiele lat pozostawał moim niedoścignionym autorytetem, przez co mimowolnie byłem mu posłuszny. I takie podejście do jego osoby zostało mi aż do dzisiaj. Cholera.
Dom nad zakładem szewskim był jednym z kilku miejsc spotkań harcerzy. Było to mieszkanie chłopaka, którego ochrzciliśmy pseudonimem Szewc, ponieważ jego ojciec był szewcem i był właścicielem tegoż zakładu, a ponieważ spotykaliśmy się u niego często i mówiąc gdzie idziemy skracaliśmy zdanie zwrotem "idziemy do szewca", takie właśnie przezwisko się u niego przyjęło.
Dom Michała, ps. Szewc bywało często świetlicą dla zagubionych, niemających co robić chłopaków, więc przychodząc do niego o jakiejkolwiek porze, można było spodziewać się spotkać tu przynajmniej jedną osobę z Szeregów. Szewc mieszkał sam z ojcem, a ponieważ starszy szewc większość czasu spędzał w swoim zakładzie, Michał mógł gościć ludzi od rana do wieczora.
Tym razem w środku spotkaliśmy dwóch chłopaków z mojego nieistniejącego już zastępu, Nikodema i Jana ps. "Baran" - mojego niegdysiejszego zastępowego. Teraz Baran przewodził plutonem, a ja nie znajdowałem się pod żadną drużyną, podobnie jak Beksa.
Na nasze pytanie co tu robią, powiedzieli, że mieli iść dziś obejrzeć kilka rzeczy na stacji kolejowej za miastem w sprawie transportu czegoś, jak powiedzieli, ale dowódca w ostatniej chwili odwołał ich zadanie, więc mieli dziś dzień bez roboty.
- Więc skoro mówimy o robocie... - zaczął Beksa, krzyżując ręce na piersi. - Janek chciał się pochwalić nową pracą.
- Będziesz to teraz rozdmuchiwał to nie wiadomo jakich rozmiarów - mruknąłem z niezadowoleniem wypisanym na twarzy.
- Jan zatrudnił się u niemieckiego oficera mieszkającego obok mnie - oświadczył szarooki.
Reakcje całej trójki; Barana, Nikodema i Szewca były rozbrajające, szczególnie że dokładnie przewidziałem co zrobią i co powiedzą. Z cynicznym półuśmiechem wysłuchiwałem kazań i upomnień chłopaków, w szczególności zastępowego i nie odzywałem się, dając im mówić. Nie do końca skupiałem się nawet na tym, co mówią, jedynie wyłapywałem urywki, które spodziewałem się usłyszeć.
- Tak, wiem to wszystko - odezwałem się po kilku długich minutach. - Christian Kastner jest wojskowym w stanie spoczynku, jego żona to stuprocentowa Polka, a ich córka bardzo mi pomogła.
- Ach, wszystko jasne. Chodzi więc o dziewczynę - prychnął Nikodem.
Nie miałem ochoty ich przekonywać. Mogłem im wykrzyczeć, że uratowała mnie przed aresztowaniem i najpewniej jeszcze gorszym losem, ale po co? To i tak ich nie zmieni ich poglądów.
- Gdyby przynajmniej nie był emerytowanym oficerem... - zaczął swoją myśl Baran, który od dłuższego czasu najspokojniej w świecie siedział na parapecie. Podparł swój łokieć na kolanie, by podeprzeć podbródek na swojej dłonie. - Mógłbyś to wykorzystać.
Spiorunowałem go spojrzeniem za ten pomysł.
- Tylko byś spróbował coś mi kazać - warknąłem. - Nie wykorzystałbym dobrych ludzi.
- Przecież tylko głośno myślę - mruknął beznamiętnie plutonowy, przewracając oczami. - Ale nie myśl, że zostawimy tą sprawę w pokoju. Nic nie ginie w przyrodzie.
Również przewróciłem oczami. Zakończyliśmy temat. Sprawnie nadszedł kolejny, w którym jednak nie uczestniczyłem aktywnie. Byłem podminowany reprymendą chłopaków. Jakbym był pierwszą osobą pracującą dla... czy to ważne dla kogo? Nie dla nazistów, to się liczy.
Mimo wszystko przebywanie u Szewca nigdy nie mogło być nieprzyjemne. Ktoś być może ustalił taką zasadę, może to moje osobiste odczucie, ale tak już było. Ten dom był kojącą oazą sam w sobie. Wchodząc do niego, przypominało się te wszystkie razy, gdy przekraczało się ten próg, wszystkie słowa wypowiedziane przez obecnych przyjaciół, zapachy które towarzyszyły spotkaniom, zbiórkom i zebraniom, twarze ludzi przewijających się przez to wnętrze, nieważne ale zabawne zdarzenia, sytuacje kierujące do dalszych sytuacji umiejscowionych już w innych miejscach... przywołujących jeszcze więcej obrazów harcerskiego życia przed wojną.
Wspomnienia te otaczały to jedno, najnowsze. Wspomnienie zaczerwienionych policzków Evy i jej pięknego uśmiechu. Obraz ten, ożywiony przez dźwięk jej kojącego głosu zapisany w mojej pamięci, wywoływał mimowolny uśmiech na mojej twarzy. Ułożony wygodnie na kanapie w salonie Szewca, jak we własnym domu, odcięty od rozmowy między chłopakami, przypominałem sobie po kolei każde zdanie z dzisiejszej rozmowy z Evą i wzdychałem cicho. Było to męczące, ale sprawiało mi to pewną przyjemność. Toteż nie starałem się kierować myśli na inne tory.
- Janek... Jan... Jan, oszołomie, śnisz na jawie?
Poczułem, jak któryś z nich trąca mnie w ramię. Otrząsnąłem się natychmiast. Nagle spadło na mnie okropne uczucie zawstydzenia, jakbym został przyłapany na czymś kompromitującym.
- O czym tak rozmyślasz? Nie chcesz się tym z nami podzielić?
Miałem wrażenie, że w jednej chwili albo zbladłem albo poczerwieniałem na twarzy. Teraz, po wyrwaniu się z biernego rozmyślania i uświadomieniu sobie, na czym owo rozmyślanie się skupiało, czułem się strasznie zażenowany.
- Pewnie o córce oficera, co? - odezwał się Beksa, którego chuda twarz przyozdobiona była złośliwym, ponurym uśmiechem.
- Skoro już o tym mówimy - wtrącił donośnym głosem dowódcy Baran - to możesz zaczynać się zbliżać do tych ludzi. Może faktycznie uda się jakoś wykorzystać tą twoją pracę.
- Nienawidzę was - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.



Wraz z myślami o pracy u rodziny Kastnerów nachodziły mnie myśli o słowach Barana. Poważnie obawiałem się jego słów. Był człowiekiem niezwykle kreatywnym i podejrzewam, że w każdej sytuacji jest w stanie znaleźć korzyść. Czy to dla Szeregów, czy dla siebie. A na moje nieszczęście, w tej organizacji także obowiązywała hierarchia, więc zasadniczo mógł mi rozkazać zrobić wszystko, jako wyższy stopniem.
Rankiem, w środę, wstałem wcześnie i sprawnie wybrałem się do pracy. Zrobiłem sobie skromne, treściwe śniadanie składające się z kromki wczorajszego chleba z masłem i plastrem kiełbasy, popijając je mocną herbatą. Stojąc samotnie w kuchni, opierając się o blat kuchenny i trzymając ciepły kubek w dłoniach - matko, dlaczego to sobie robię w taki upał - starałem się uspokoić nerwowe myśli. Próbowałem wmówić sobie, że nie muszę zadręczać się na zapas. Że mogę skupić się teraz na pozytywach dzisiejszego dnia. W końcu zobaczę dziś Evę, tak?
- Janek? - usłyszałem cichy, dziewczęcy głos. W drzwiach kuchni stała Julia w nocnej koszuli. Miała nieułożone włosy i widoczne z daleka śpiochy pod oczami.
- Czemu wstajesz tak wcześnie? - spytałem siostrę.
Dziewięciolatka podeszła bliżej, tupiąc uroczo swoimi bosymi stópkami i usiadła na krześle przy stole. W odpowiedzi na moje pytanie tylko wzruszyła ramionami.
- Głodna? - zapytałem znów.
Pokręciła głową.
- Później zjem. Będę ci dotrzymywać towarzystwa, dopóki nie wyjdziesz do pracy.
- Hah. Dziękuję. - Uśmiechnąłem się lekko. Kochane dziecko. Dziewczynki są takie troskliwe. Zupełna odwrotność chłopców.
- Co będziesz dzisiaj robić?
- Być może będę oporządzać konie. Albo psy. Nie wiem... Najpewniej będę sprzątać wszystko, co popadnie.
- Jej, też chciałabym oporządzać konie. Weźmiesz mnie ze sobą?
Pokręciłem od razu głową. Nauczony doświadczeniem wiedziałem, że nie mogę nic obiecywać siostrom, bo one już dopilnują, żebym dotrzymał słowa. Mniej problematyczne było po prostu powiedzenie im "nie".
Spojrzałem na zegar wiszący w przedpokoju. Dochodziła ósma. Powinienem wychodzić, żeby być na czas. Dopiłem sprawnie herbatę i skierowałem się do wyjścia, po drodze kładąc rękę na głowie Julki, by zmierzwić jej włosy.
- Wrócę za kilka godzin, zajmij się mamą i siostrą - poleciłem jej, nakładając buty.
- Miłego pracowania - odpowiedziała, pokazując szczerby pomiędzy zębami.
Opuściłem mieszkanie spokojniejszy. W jakiś sposób krótka rozmowa z Julką mi pomogła, choć zamieniliśmy zaledwie kilka, zdawałoby się, nic nie znaczących słów. Doceniałem jej "chęć dotrzymania mi towarzystwa".
Kilka minut przed dziewiątą byłem już pod domem Evy. Bez czekania przekroczyłem furtkę, pamiętając, że psy wypuszczone są tylko wieczorem i podszedłem pod drzwi domu. Otworzyła mi mama Evy, na wejściu zaszczycając mnie miłym uśmiechem.
- Dzień dobry, pani Kastner - przywitałem się. - Oznajmiam gotowość do pracy - dodałem z lekkim uśmiechem.
- Dzień dobry! Chodź, pójdziemy na podwórze. - Wyszła, zamykając drzwi i poszła ze mną drogą do ogrodu prowadzącą obok budynku mieszkalnego. Z przyklejonym na usta uśmiechem podążałem za kobietą, zastanawiając się co będę miał dziś robić. I czy Eva przyjdzie się przywitać. Ale oczywiście bardziej o tym, co będę miał dziś robić.


< Evcia? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz