Nie wiem ile zwlekałem z pozwoleniem sobie na zaśnięcie. Po tym, jak oboje zamilkliśmy, przez długi czas jeszcze wsłuchiwałem się w cichy, miarowy oddech Evy, która zasnęła znacznie szybciej, niż ja. Czas przed zaśnięciem potrafi rozciągać się niemiłosiernie, minuty mogą być długie jak godziny, więc nie wiem ile czasu spędziłem na bawieniu się jej włosami, zanim w końcu zmorzył mnie sen.
Obudził mnie śpiew rannych ptaków latających za oknem. Ta okolica była na tyle zalesiona, by można było zrezygnować z budzików na rzecz ptasiego śpiewania. Eva nadal spała. Przeznaczyłem kilka chwil na nacieszenie się jej widokiem, zanim zaczęło mnie ciekawić która jest godzina. Zegar na ścianie wskazywał 6:30. Mimowolnie wydałem z siebie pomruk ziytowania. Jest sobota, do cholery. Opadłem z powrotem na poduszkę, topiąc w niej swoją twarz. Kątem oka jeszcze raz spojrzałem na Evę i pozwoliłem sobie na dotknięcie jej policzka.
Przypuszczalnie znów zasnąłem, najprawdopodobniej z dłonią pozostawioną na szyi dziewczyny. Obudził mnie jej ruch.
- Janek... - mruknęła zaspanym głosem, otwierając oczy.
- Dzień dobry - wymamrotałem przywitanie stłumione przez materiał poduszki. Podniosłem głowę i posłałem jej rozleniwiony uśmiech. Dziewczyna odpowiedziała śmiechem. - Co jest...
- Twoje włosy - odparła, przecierając skórę pod oczami. - Wyglądają przeuroczo.
Natychmiast domyśliłem się, że pewnie wyglądam jakbym przez tydzień nie widział szczotki czy grzebienia, zresztą jak zawsze po przebudzeniu. Z powrotem rzuciłem się policzkiem na poduszkę, jakby to mogło mi pomóc.
Serce podskoczyło mi do gardła, gdy spojrzałem na zegar. Dochodziła ósma.
- Muszę uciekać.
Podniosłem się, ale Eva mnie zatrzymała. Pochyliłem się nad nią i po krótkim namyśle pocałowałem ją.
Przez uchylone okno dało się słyszeć warkot nadjeżdżającego samochodu. Dźwięk urwał się po chwili, gdy pojazd zaparkował przed domem. Ojciec Evy miał dziś jechać do Niemiec. Pewnie zaraz opuści dom, przedtem chcąc się pożegnać z córką, a ja wciąż tu jestem.
- Eva! Tata wyjeżdża - rozległ się głos pani Kastner, brzmiący niebezpiecznie blisko.
- O nie... - sapnęła Eva, zrywając się z łóżka. - Muszę zejść na dół, nie mogą tu wejść, poczekaj chwilę.
Uśmiechnąłem się, widząc jej strach. Wczoraj to ja się bardziej bałem. Dziewczyna wyszła w swojej koszuli nocnej na dół, a ja zmusiłem się do opuszczenia wygodnego łóżka i sięgnięcia po swoje ubrania. Najpierw jednak ogarnąłem włosy, przeglądając się w dużym lustrze. Tak jak podejrzewałem, prezentowały się tragicznie.
Nie mogłem się powstrzymać przed wyjrzeniem przez okno. Przed bramą stał dumny mercedes, do którego zbliżał się ojciec Evy z innym mężczyzną, najprawdopodobniej tatą Marcusa. Smak rtęci w ustach wywołał u mnie widok wymienionego, idącego dwa kroki za nimi.
Po kilku minutach wróciła Eva.
- Marcus zostaje na śniadanie? - spytałem, chcąc sypnąć jakimś żartem.
- Na szczęście nie - odparła blondynką, choć po jej głosie i wyrazie twarzy mogłem się domyślić, że albo ciężko jej się było przed tym obronić albo ogólna rozmowa z nim była niezbyt przyjemna.
- Za późno wstałem - mruknąłem z niezadowoleniem. - Trzeba było uciekać przed wschodem słońca.
- Powiedz mi lepiej jak ci się spało - ucięła temat Eva, siadając na fotelu stojącym przy ścianie.
- Och, wyśmienicie - przyznałem, przywołując na twarz perlisty uśmiech. - Nigdy tak dobrze mi się nie spało.
Natychmiast znalazłem się przy Evie, owijając ją ramionami i całując po szczęce i szyi.
- Muszę już iść,prawda? - mruknąłem z nosem przy jej uchu.
- Dokładnie - westchnęła blondynka, jednak sekundę potem jej westchnienie przeszło w okrzyk zaskoczenia, gdy rzuciłem się z nią na łóżko. Wiedziałem, że ciężko będzie się pożegnać.
- Braun, tak? - mruknął Beksa, zaciągając się papierosem, który wyglądał jakby przebył wielotygodniową podróż w kieszeni cygańskiego cyrkowca. - To świetnie. Wiesz ile ciekawostek się można od niego dowiedzieć?
Poczułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Wiedziałem, że nie powinienem był mu nic mówić.
Staliśmy w bramie wejściowej do parku, czekając na przesyłkę dla Feliksa. O tej porze było tu pełno ludzi, co chwilę widziało się jakiś mundur, ale mówi się, że pod latarnią zawsze najciemniej, więc w swym optymizmie nie baliśmy się zbytnio niewygodnych sytuacji. Nie miałem pojęcia jakiego typu przesyłkę ma odebrać mój przyjaciel i nie obchodziło mnie to zbytnio, stałem z nim głównie dla ozdoby i żeby przy okazji porozmawiać.
- No, ilu? - spytałem.
- Nie wiem, jedna to byłby dla Barana szczyt marzeń.
- Zamierzasz mu to powtórzyć?
- Mam taki obowiązek - odparł, nie racząc nawet na mnie spojrzeć. - Rozumiem, że chcesz być w porządku w stosunku do swojej Evy, ale przecież wiesz, jakie powinny być twoje priorytety.
- Wyciągnie informacji od kogo tylko się da - syknąłem ze złością. Wiedziałem już, że nie uda mi się wykręcić z tej powinności.
- Nie widzisz w jak wspaniałej sytuacji jesteś? Rozkochałeś w sobie dziewczynę, w której zakochany jest ten Niemiec. Ona zrobi wszystko o co ją poprosisz, a on zrobi wszystko dla niej. Patrząc pod kątem logistyki i strategii, nie wolno ci zmarnować takiej możliwości.
Ludzie przechodzili obok nas, nie zwracając uwagi na nasze istnienia. Jeśli trafił się ktoś w mundurze, to tylko rzucił nam czujne, acz krótkie spojrzenie i przenosił uwagę na coś innego. Raz czy dwa razy udało mi się usłyszeć ściszone głosy wśród przechodzącej obok grupki dziewcząt, na siedemdziesiąt procent mówiły o nas, w przeciwnym razie nie zniżałyby głosu. Ale z zasady nikt się nam nie przyglądał. Ja natomiast obserwowałem każdego z osobna, nie przejmując się, że zachowuję się w ten sposób podejrzanie. Byłem wściekły, bo również zdawałem sobie sprawę z plusów swoich nowych znajomości. Wyłaził że mnie cholerny kombinator. Jeszcze kilka tygodni temu pewnie cieszyłbym się z takiego obrotu spraw.
- Nie mów Baranowi - odezwałem się po chwili milczenia. Mój głos zabrzmiał tak błagalnie, że zwrócił uwagę Beksy, który w końcu odwrócił wzrok w moją stronę.
Nadszedł posłaniec. Chłopak młodszy od nas, nie kojarzyłem jego twarzy. Podszedł do nas, machając przyjaźnie. Pod pachą trzymał średniej wielkości pudełko po butach. Zamienił z Beksą kilka luźnych zdań, oboje sprawnie udawali znajomych. Feliks przejął paczkę i pożegnał chłopaka.
- Idziemy - zarządził, chowając przesyłkę pod łokciem. Znów go usłuchałem.
Była niedziela, słoneczne popołudnie. Felicja z Julią układały bukiet z kwiatów, które zebrały na Wisłą. Podczas gdy one zajmowały się sztuką, siedząc przy przykrytym białym obrusem stole i upuszczając na niego suche łodygi roślin, ja siedziałem,czy raczej pół leżałem na sofie i zajmowałem się rozmyślaniem - jednym z najbardziej znienawidzonych przeze mnie zajęć, jednak nie pozwalającym bez siebie przetrwać. Długo tłumione myśli potrafią zabić.
Energiczne pukanie do drzwi natychmiast ucięło ożywioną dyskusję sióstr o tym, które kwiaty mają znajdować się w środku bukietu, a które należy całkiem wyrzucić; dziewczyny natychmiast poleciały do drzwi.
Dogoniłem je szybko, karcąc je za ich nieposłuszeństwo. Nie wolno im samym otwierać drzwi, nawet jeśli ktoś dorosły jest w domu. Odesłałem je z powrotem do salonu i sam otworzyłem niezapowiedzianemu gościowi. Mógłbym się bać, że to policja, żandarmeria, albo nie daj Boże gestapo, ale szansa na to była nadzwyczaj niska. Jest niedzielne popołudnie, a organy sprawiedliwości, szczególnie te ostatnie, zwykle pojawiają się z rana i na tygodniu.
Ujrzałem przed sobą Jana. Miał na sobie niedbale narzuconą cienką kurtkę i trzymał ręce na biodrach. Po jego twarzy poznałem, że nie będziemy rozmawiać o ostatnim filmie puszczonym w kinie Napoleon.
- Cześć. Możemy porozmawiać? - spytał, wzdychając cicho.
- Witam serdecznie. Oczywiście, wchodź. - Zrobiłem mu miejsce w drzwiach. Baran przywitał się z moją mamą i siostrami, po czym udaliśmy się do mojego pokoju. Chłopak najpierw przeszedł się po całym wnętrzu, trzymając palce na podbródku, rozejrzał wszędzie gdzie tylko sięgnął jego wzrok i stanął na środku, odwracając do mnie głowę.
- Spróbujesz coś dla nas zrobić - powiedział, siląc się na lekki uśmiech.
- Nie zrobię nic co mogłoby...
- Spokojnie, nic co zaszkodzi twojej dziewczynie - zaczął mnie uspokajać. - Ale musisz się nią wspomóc. Wiesz co zrobił Gusław? - Zniżył konspiracyjnie głos. - Wyczaił tego twojego Brauna.
- Jak to wyczaił? Który to Gusław? - spytałem, nieco zbity z tropu. Zaczynałem się bać.
- Znalazł trochę informacji o nim.
- Przez jeden dzień?!
- Co, nie wierzysz z możliwości naszego wywiadu? Dowiedział się na tyle, że mamy w miarę wyraźny jego obraz i uwierz mi, jest to bardzo interesujący obraz.
Zaśmiałem się ponuro, słysząc niefortunny dobór słów plutonowego. Ten westchnął tylko, pozostawiając mój złośliwy śmiech bez komentarza. Tak, przyznaję, jest bardziej poważny ode mnie.
- To może być kopalnia informacji. Tylko trzeba do niego podejść z odpowiedniej strony.
- Jeszcze się nie zgodziłem.
- Wiemy o planowanej dostawie broni dla oddziału SS stacjonującego u nas - kontynuował Baran. - Przyjadą konwojem aż z Niemiec z karabinami, pistoletami i innymi zabawkami. Plus podobno motocyklami, ale co do tego nie jesteśmy pewni. Wszystko przyjedzie specjalnie do nas. Tego nie można tak zostawić.
Nie pytałem skąd o tym wie, i tak najpewniej bym nie uwierzył. Co niektóre metody Szarych Szeregów były dla mnie połączeniem magii i brawurowego samobójstwa.
- Nie znamy tylko dokładnych godzin, szczegółowej trasy i stanu ochrony. Tego potrzebujemy od ciebie. Ten Braun może wiedzieć więcej, niż wszystkim się wydaje i musisz sam się o tym przekonać. W końcu jego ojciec też jest wojskowym i to nie pierwszym z brzegu. Tak, tego też się dowiedzieliśmy.
Skrzywiłem się z niesmakiem. Oczywiście, że chętnie wyciągnąłbym jakieś informacje od Marcusa, ale nie chciałem tego robić za pośrednictwem Evy, co było niestety konieczne. Na samą myśl ogarniał mnie wstręt do samego siebie za to, że jeszcze nie wyrzuciłem Barana z domu.
- Co zrobicie z bronią? - spytałem.
- Wyeliminujemy. Większość. Planujemy też wziąć pewną część dla siebie.
- Ambitne plany jak na tak nikłą ilość informacji.
- Nie masz zbytnio wyboru - powiedział Jan, a jego głos stał się nagle o wiele mniej przyjemny. - Twojej odmowy nie można nazwać inaczej niż niesubordynacji, prawda?
Patrzył głęboko w moje oczy, jakby chciał mnie nakłonić do posłuszeństwa. Nie dałem mu satysfakcji i nie odwróciłem wzroku.
- A jeśli nic nie wie? - wysunąłem przypuszczenie.
- Nigdy nie mów nigdy, zawsze warto sprawdzić. Jestem bardzo dobrej myśli - zapewnił Baran, uśmiechając się lekko pod nosem.
Miałem ochotę zedrzeć mu ten uśmiech z twarzy.
< Eva? // >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz