- Eva... - zaczęła cicho mama. - Wstawaj. Jest już po dziesiątej. Powinnaś zjeść śniadanie...
Momentalnie poderwałam się, siadając na łóżku. Od tego gwałtownego ruchu zakręciło mi się w głowie, nic sobie z tego jednak nie zrobiłam, wstając z łóżka. Spanie do tej godziny było dla mnie luksusem, jednak także rzadkością. W końcu musiałam zająć się zwierzętami...
- Powinnaś obudzić mnie wcześniej - powiedziałam z lekko słyszalnym w głosie wyrzutem.
- Późno poszłaś spać - zauważyła mama. - A Janek nakarmił już zwierzęta.
Na dźwięk imienia chłopaka od razu obróciłam się w stronę stojącej przy oknie mamy. Rzeczywiście, mieliśmy dziś środę, więc Janek był tutaj już od ponad godziny. Przeklęłam w duchu siebie, Braunów i cały wczorajszy wieczór. To przez ich odwiedziny późno poszłam spać.
Po moim powrocie z kawiarni, zastałam w domu rodziców i rodzinę przyjaciela mojego taty z wojska, Leona Brauna. Leon odwiedził nas wraz z żoną Katrin i trójką swoich dzieci; dwudziestodwuletni Marcusem, młodym żołnierzem, osiemnastoletnią Charlotte i dziesięcioletnim Erickiem. Na wspomnienie dwójki młodszego rodzeństwa nie mogłam się nie uśmiechnąć, jednak najstarszego nie darzyłam sympatią, pomimo jego zainteresowania moją osobą. Cieszyłam się jednak, że poznałam Lottę. Mimo roku mieszkania w Polsce, nie miałam tutaj przyjaciół, a dziewczyna od razu zachwyciła mnie swoim nieco oderwanym od rzeczywistości podejściem do życia, charakterem marzycielki i przyjacielskością. To głównie ją powinnam obarczać winą za swe niewyspanie, gdyż to ona raczyła mnie do późna swoimi zabawnymi opowieściami.
Teraz jednak, gdy mama powiedziała, że Janek jest u nas, całe moje zmęczenie zniknęło i czym prędzej wyjęłam z szafy zwiewną, lekką sukienkę z krótkimi rękawami i ubrałam ją na siebie, pochylając się, by nałożyć na stopy sandałki.
- Sukienka jest na lewej stronie - zakpiła mama, kręcąc z rozbawieniem głową. - W takim stroju raczej nie zrobisz wrażenia na Janku.
- Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy - starałam się mówić lekkim tonem, jednak po raz kolejny zdradziła mnie moja twarz, przybierając odcień jasnego różu.
Nie chcąc wdawać się z nią w dyskusje, wyminęłam ją i skierowałam się do łazienki, by przebrać sukienkę i się odświeżyć. Pomyślałam o tym, jak bardzo przewidywalna jestem, jeśli w grę wchodzi moja rosnąca sympatia do Janka. Potrafię doskonale kłamać, czego popis dałam przed niemieckimi żołnierzami, wyciągając Polaka z tarapatów. Jednak w tej sytuacji nie potrafię nawet ukryć idiotycznych rumieńców. Nie chciałam pokazywać, że zależało mi na obecności Janka, nie tylko na jego pracy, bo tata na pewno nie byłby z tego faktu zadowolony. I właśnie dlatego słowa mamy mnie speszyły.
Gotowa, przejrzałam się w lustrze i poprawiłam włosy. Wychodząc z domu, weszłam jeszcze do salonu, by przywitać się z tatą. Rodzice rozmawiali o czymś rozbawieni po niemiecku, najwyraźniej wspominając jakąś zabawną historię sprzed lat. Zaszłam także na chwilę do kuchni, by napełnić wodą duży dzbanek.
- Siadaj do śniadania - upomniał mnie ojciec, gdy skierowałam się do wyjścia.
- Najpierw idę upewnić się, czy Janek poradził sobie ze zwierzętami - wykręciłam się, wychodząc drzwiami na ogród.
Już od wyjścia zauważyłam biegającą przy koniach Kari i domyśliłam się, że i tam znajdę Janka. Niespiesznym krokiem skierowałam się w jego stronę. Przechodząc obok dużej jabłonki, przystanęłam na chwilę w jej cieniu i kucnęłam, zbierając z ziemi opadłe papierówki. Bez drabiny nie miałam szansy oberwać owoców nawet z najniższej gałęzi, a nie chciałam podskakiwać i robić z siebie spektaklu. Wrzuciłam jabłka do koszyka i powoli doszłam do padoku. Kari już chciała biec w moją stronę, machnęłam na nią jednak ręką, nie chcąc, by ujawniła, że tutaj jestem. Mogłam dzięki temu obserwować chłopaka, który kucając tyłem do mnie, poprawiał stare ogrodzenie wybiegu dla koni. Widząc, że każdy jego ruch uważnie śledzi kary ogier, a białe źrebię co jakiś czas trąca Janka pyskiem przez ogrodzenie, nie potrafiłam powstrzymać cisnącego mi się na usta uśmiechu.
- Bianka - westchnął Janek, odganiając młodą z rozbawieniem w głosie, ta jednak co kilka chwil postanawiała utrudniać pracę szatynowi. Kiedy skubnęła zębami podwinięty rękaw jego koszuli, nie zdołałam powstrzymać cichego śmiechu.
Chłopak natychmiast odwrócił się w moją stronę, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. W wyolbrzymionym geście ukłonił mi się na powitanie, co wywołało mój kolejny wybuch śmiechu. Podeszłam bliżej i położyłam koszyk z jabłkami obok narzędzi chłopaka.
- Tym dasz radę wykupić sobie odrobinę spokoju - zapewniłam, sama dając koniom po jednym jabłku, które z chęcią schrupały, a kary ogier, Kaszmir, zaczął tracąc mnie pyskiem, dopominając się o następne.
- Zdrajcy - mruknął Janek, patrząc na konie. - Jeszcze mogłabyś pomyśleć, że ich nie karmiłem - zauważył rozbawiony.
- Mama mówiła, że dziś ty zająłeś się obrządkami. Ufam, że doskonale poradziłeś sobie z końmi i psami - powiedziałam cicho. - Wiele lat temu, jeszcze w Niemczech, mieliśmy temperamentnego ogiera, Albana. Jako mała dziewczynka byłam jego ulubioną maskotką - zaśmiałam się, siadając przy Janku i wyjmując z koszyka jabłko, które zaczęłam pocierać w dłoniach. - Pozwalał mi na wszystko; jeździłam na nim, czasem nieco za mocno szarpnęłam jego grzywę, plątałam mu się pod nogami... Jednak gdy nadchodziła burza, zaczynał panikować. Bał się grzmotów. Często wtedy wymykałam się do jego boksu i po prostu tam siedziałam - sama nie wiedziałam, dlaczego opowiadam to Jankowi, więc zamilkłam.
- Przestawał się bać? - zapytał, wydając się naprawdę zainteresowany.
Pokręciłam smutno głową.
- Podczas jednej z takich burz nie domknęłam bramki od boksu, a Alban był jeszcze bardziej niespokojny, niż zwykle. Kręcił się, biegał, wierzgał... I uciekł. Gdy wydostał się na zewnątrz, było jeszcze gorzej. Tata chciał go złapać, ale ogier omal go nie stratował. Mi nie pozwolono się do niego zbliżać. Było ślisko, Alban zaczął uciekać, poślizgnął się na skarpie... To nie jest wesoła historia - ostrzegłam, nie wiedząc, czy kontynuować dalej.
- Mów - poprosił Janek.
- Złamał wtedy nogę - powiedziałam cicho, nabierając w płuca powietrza. Na pewno Janek zdawał sobie sprawę, co to oznacza dla konia... - Później nie mogłam znieść widoku koni. Mieliśmy ich wtedy jeszcze pięć, ale tata sprzedał wszystkie, widząc, że każdy przypomina mi o Albanie. Ta trójka - skinęłam głową w stronę padoku - to moje pierwsze konie od tamtej pory. Kaszmira mam od czterech lat, Pistację od trzech. Bianka jest młoda, ma kilka miesięcy. Tata od początku przyzwyczajał je do huku - dodałam cicho. - Nie boją się burz. Za to ja nadal spędzam je w stajni...
- Eva... - zaczął Janek zmieszany, najwyraźniej nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Widziałam, że moja historia zrobiła na nim wrażenie i zbeształam się w duchu za psucie nam obojgu humoru smutnymi opowieściami.
- Przyniosłam ci wodę - powiedziałam, wskazując na dzbanek, który także znajdował się w koszyku. - Na pewno przy pracy na słońcu doskwiera ci upał - uśmiechnęłam się lekko.
(Janek?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz