23.11.2018

OD Harrollda - CD Adama

-Powinniśmy znaleźć jakieś miejsce, do którego oni na pewno nie dotrą. - Powiedziałem, dalej ciągnąć chłopaka za sobą.
Po pewnym czasie stanęliśmy przed jakąś rzeką. Jeżeli ona ma nam pomóc w odcięciu się od "reszty świata", mogę iść pierwszy. Powoli zacząłem zanurzać się w wodzie.
-Będziemy płynąć? - Zapytał, ze zdziwniem w głosie.
-Tak. Podejrzewam, że po drugiej stronie rzeki będziemy bezpieczniejsi. Nie ma na niej żadnego mostu, a niemieckim żołnierzom z reguły nie chce się moczyć swoich własnych tyłków dla złapania dwóch osób. - Powiedziałem. -Umiesz pływać? - Dodałem po chwili.
-J-jasne. - Odpowiedział. -A co jeśli na tej rzece jest jakiś most? - Adam mi chyba do końca nie ufał.
-Jeśli ja o nim nie wiem to oni tym bardziej. - Starałem się go przekonać do swojego pomysłu.
Po chwili brunet wszedł do wody i ruszył  za mną. Wyszliśmy z rzeki i zaczęliśmy powoli zagłębiać się w dość gęsty las. Przez to, że byłem cały mokry było mi coraz chłodniej, najwidoczniej Adamowi również. Przeszliśmy kawałek, lecz po jakimś czasie nogi odmówiły nam posłuszeństwa. Usiedliśmy pod jednym z drzew i znowu zauważyłem, że panowała między nami grobowa cisza. Nie chciałem tego tak zostawić, lecz nigdy nie wiem co mam powiedzieć. Obawiałem się, że niemieccy żołnierze znajdą nas i tu, więc powinniśmy ruszać dalej. Wstałem powoli i zerknąłem na chłopaka.
-Powinniśmy iść dalej. - Powiedziałem.
-Nie wydaje mi się. - Mruknął.
-Jak to? - Delikatnie rzecz ujmując, nie wiedziałem o co chodzi.
-Powinieneś mnie tu zostawić. - Chłopak w końcu spojrzał na mnie.
-O czym Ty mówisz? - Czyżby powiedział coś nie tak? 
-Nie rozumiesz? To wszystko przeze mnie! To moja wina! To przeze mnie musiałeś zabić tamtych dwóch żołnierzy. Przynoszę ci kłopoty. Pomogłeś mi i jestem ci za to wdzięczny, ale teraz powinniśmy już się rozstać. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie więcej problemów. - Odpowiedział.
Uśmiechnąłem się lekko i z powrotem usiadłem na ziemi. Zacząłem grzebać w moim plecaku, a po chwili wyciągnąłem jedną książkę.
-I tak mam już problemy. - Odparłem, podając chłopaki przedmiot.
No cóż, posiadanie polskich utworów jest zakazane, lecz nie mogłem się powstrzymać.
-To Polska książka? - Chłopak otworzył szerzej oczy.
Wbił wzrok w napis "Barbara Radziwiłłówna", a po chwili we mnie. Na mojej twarzy malował się szeroki uśmiech.
-Wiesz, że to jest zakazane? - Zapytał niepewnie.
-Wiem. - Odpowiedziałem szczerze.
Powoli podniosłem się z ziemi i spojrzałem na chłopaka. Nie wiem, co w tym momencie odczuwał brunet, ale musiał być trochę zmieszany, nie dziwię mu się, naprawdę. Chwilę później chłopak również stanął na nogi, podając mi książkę.
-W takim razie, ja już naprawdę pójdę. Może jeszcze się spotkamy. - Mruknął.
Szeroki uśmiech nie zniknął mi jednak z twarzy, chwyciłem chłopaka i "przerzuciłem" go sobie przez ramię. Musiało to wyglądać komicznie, gdyż Adam jest ode mnie wyższy.
-Co ty robisz?! - Krzyknął Polak.
-Nie zostawię Cię tu. - Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
Nie zwracając uwagi na protesty i wykłady chłopaka o tym, co może mi grozić za rozmawianie z nim, ruszyłem przed siebie.

Adamie? C:

17.11.2018

Od Adama CD Viktora

-Ok, no to po pierwsze: kogo masz na myśli, mówiąc "chroniony przez nas". Po drugie, co niby mam zrobić?-zapytałem.
-Na pierwsze pytanie nawet nie licz, że ci odpowiem. Ty po prostu masz zrobić, co do ciebie należy. A musisz po prostu odnaleźć pewnego człowieka i wziąć od niego coś, co przekażesz mi-wyjaśnił mężczyzna.
-Czyli mam wrócić tam i jeszcze raz potem wyjść z getta?-upewniłem się.
-Dokładnie tak-odparł.
-Nie no, ty chyba sobie ze mnie żartujesz. Mam tak ryzykować, nie wiedząc nawet dla kogo?
-Dla mnie, Viktora. I tyle powinno ci wystarczyć, Adamie-powiedział, po czym po raz kolejny dziwnie się do mnie uśmiechnął. Postanowiłem to jednak zignorować.
-A jeśli jednak zmienię zdanie?-zapytałem.
-Władze niemieckie nie potrzebują zbyt wielu dowodów, aby kogoś skazać. Można iść siedzieć nawet za niewinność. A ty akurat nie jesteś niewinny, bo bezprawnie opuściłeś getto, co chyba jest dość dużym przewinieniem-odparł Viktor, patrząc na mnie chyba z lekką ciekawością.
-Grozisz mi?-zapytałem, nie dowierzając własnym uszom.
-Tylko uprzejmie zapoznaję z faktami-powiedział mężczyzna.
-Czyli grozisz-odparłem.
-Nazywaj to jak chcesz-odpowiedział Viktor. W odpowiedzi westchnąłem. Mężczyzna skręcił w kolejną alejkę. Nadal byliśmy w miejscu, gdzie nie było zbyt wielu ludzi. To akurat było logiczne, w końcu Viktor nie chciał zapewne, aby o tej sprawie dowiedział się ktokolwiek inny.
-Niech więc będzie. Podaj mi jakieś dane tego gościa, gdzie go znajdę i co mam od niego wziąć-powiedziałem po długiej chwili milczenia.
-Hola, hola, wszystko w swoim czasie, dziuniek! Domyślam się, że nie przeskoczysz teraz tak sobie przez ten mur. Pewnie wrócisz tam w nocy, co?-zapytał Viktor.
-To chyba logiczne. Nie jestem samobójcą-odparłem.
-Czyli mamy jeszcze pół dnia, zanim będę ci musiał zdradzić tę informację-zauważył mężczyzna.
-Ale chyba nie zamierzasz pół dnia łazić sobie po tych uliczkach? I skąd wiesz, że potem na siebie trafimy?-spytałem.
-To proste. Cały czas będziemy razem-wyjaśnił Viktor.
-Co?
-Będziesz mi towarzyszył, dziuniek. Muszę się przekonać, czy nadajesz się na tę misję-powiedział Viktor.
-Czy to żart? Co niby miałbym zrobić? To dla ciebie za mało, że w ogóle zgadzam się tak ryzykować?-zapytałem. Zatrzymałem się i skrzyżowałem ręce.
<Viktor? Późno, ale w końcu jest XD>

12.11.2018

Od Viktora CD Adam

       –– Wiesz... –– Uśmiechnął się z wyższością. –– Teraz już ciebie dotyczy. Nie znasz mnie, ja ciebie, ale tylko pod względem bliższej znajomości. Natomiast widziałeś mnie, znasz moje imię, ja twoje... –– Zawiesił głos. –– No i zyskasz wiele.
  Adam milczał, analizując jego słowa.
  –– Na przykład? –– Zapytał.
  –– Stała dostawa żarcia, bycie przez nas chronionym, brak potrzeby wymykania się z getta... –– Wyliczał na palcach, wciąż mając swój nonszalancki, nieco denerwujący swą pewnością siebie, uśmieszkiem. –– I wiele innych dogodności.
  –– Wiele innych, mówisz... –– Chwilę, nawet dłuższą, się zastanawiał. –– Dobra, powiedzmy, że się zgadzam –– Zgodził się, nadal jednak mając nieufność w oczach.
  –– Mądra decyzja, dziuniek! –– Viktor przeciągnął się, aż strzyknęło. –– I chyba lubisz łazić po takich ciemnych uliczkach, zauważyłem –– Uśmiechnął się zboczenie, dając Adamowi znak, by szedł za nim.
  –– Czy ty coś...! –– Żyd nie zdążył dokończyć, bo Viktor zniknął już za rogiem, śmiejąc się cicho. –– Dziuniek, też coś... –– Mruknął, biegnąc za nim, potykając się co chwila.
  <Adam?>
 

10.11.2018

Od Adama CD Viktora

Doskonale słyszałem, jak mężczyzna schodzi po schodach w dół, pogwizdując przy tym. Zdecydowałem się zignorować jego słowa i spróbować czegoś więcej dowiedzieć się o nim i o całej tej akcji od Estery, ale ona uparcie milczała na ten temat. Nie dziwiłem się jej, bo gdyby coś powiedziała, mogłoby grozić jej niebezpieczeństwo. Ale czy niebezpieczeństwo nie grozi obecnie każdemu z nas? Nawet zwykłemu człowiekowi, który uczciwie żyje, pracuje i ma rodzinę, a którego jedynym przewinieniem będzie to, że znalazł się w złym miejscu i o złej porze?-pomyślałem. U swojej siostry zostałem jeszcze tylko chwilę, gdyż inaczej mogłoby się to źle skończyć. Ktoś mógłby odkryć, że Estera w krótkim czasie ma wielu podejrzanych gości i samo to wystarczyłoby już, aby być może odkryto jej nieprawdziwą tożsamość albo nielegalną działalność. Pożegnałem się z nią i wyszedłem. Zacząłem iść wąską uliczką. Chciałem przynajmniej spróbować zdobyć jakoś trochę pieniędzy albo jedzenia. Kiedy doszedłem do końca ulicy, skręciłem w lewo, w uliczkę, która wyglądała jeszcze gorzej niż ta, którą przed chwilą szedłem (choć mogłoby się wydawać to niemożliwe). Na sam początek zostałem uraczony widokiem rozkładających się, psich zwłok, leżących na środku przejścia. Wokół latało mnóstwo much, a że upał przyspieszał gnicie, powietrze przesycone było "przyjemnym" zapaszkiem. Jak najszybciej ominąłem to miejsce, starając się powstrzymać odruch wymiotny. W pewnym momencie poczułem nagle, jak ktoś łapie mnie za ramię, a potem popycha wprost na ścianę budynku po mojej lewej. Odwróciłem się, przygotowując się psychicznie na to, że zaraz ujrzę przed sobą mężczyznę w niemieckim mundurze. I ujrzałem mężczyznę, ale nie w niemieckim mundurze, tylko tego, którego chwilę wcześniej spotkałem u Estery. Stanął w taki sposób, że nijak nie mógłbym go ominąć, więc pozostało mi tak stać, będąc przez niego całkowicie przypartym do muru.
-O co ci chodzi?-zapytałem od razu.
-Mam sprawę. A właściwie to dwie. Skoro byłeś w Getcie i się z niego wydostałeś, znaczy, że masz na to jakiś sposób-zaczął mężczyzna.
-Może-odparłem. Starałem się zrozumieć, o co może mu chodzić. Mój rozmówca uśmiechnął się ironicznie.
-Nie "może" tylko na pewno. Oszusta nie oszukasz, rada na przyszłość. Bo widzisz, tak się składa, że mam tam do załatwienia pewną sprawę, a ty mógłbyś w ramach wdzięczności zostać moim pośrednikiem-odparł.
-Wdzięczności za co?-zdziwiłem się.
-Jak to za co? Oczywiście za moją pomoc. Gdyby nie ja, już byś pewnie umarł z głodu-powiedział mężczyzna.
-Dzięki ci za twoją dobroduszność, ale tobie chyba za to zapłacono, czyż nie?-spytałem.
-Mógłbym równie dobrze zniknąć z połową zapłaty. Mniej ryzyka, a zarobek trafiłby się praktycznie za nic-powiedział mój rozmówca, ponownie uśmiechając się z zadowoleniem.
-Mimo to jakoś nie jestem przekonany. Miałbym się dla ciebie narażać, a przecież wcale cię nie znam. Poza tym ta sprawa mnie nie dotyczy, więc czemu miałbym ci pomagać?-zapytałem.
-Bo udzielam ci mądrych rad-odparł nagle mężczyzna.
-Jakich rad?-teraz już zupełnie nie wiedziałem, o co może mu chodzić.
-Abyś nie próbował oszukiwać oszustów. I bardziej zwracał uwagę na otoczenie i innych ludzi, bo przez cały czas aż do teraz nie zauważyłeś nawet, że cię śledziłem-wyjaśnił.
-Szedłeś za mną?-zdziwiłem się.
-Tak, w końcu musiałem poczekać, aż znajdziemy się w nieco bardziej...bezludnym miejscu, żebym mógł ci zaproponować współpracę-odparł mężczyzna.
-Wybacz, ale twoje cenne rady są trochę małą zapłatą. Powtarzam: nie znam cię, a ta sprawa mnie nie dotyczy-odparłem, licząc na to, że w końcu uda mi się go pozbyć.
<Victor? Spoko, mi też t odpowiada, bo ten odpis jakoś tak wyjątkowo wyszedł mi długi, inne pewnie będą krótkie XD>

Od Adama CD Harrollda

Harrolld podszedł spokojnym krokiem do wody i zaczął się jej przypatrywać. Chwilę później poczułem, jak ktoś mocno chwyta mnie za ramię i zaczyna mną szarpać. Druga osoba zaś podeszła do chłopaka i wepchnęła go do wody. Jak się okazało, byli to oczywiście niemieccy żołnierze. Przeraziłem się, bo to mogło oznaczać koniec nie tylko dla mnie, ale i dla Harrollda za to, że mi pomógł. Kiedy jednak drugi z Niemców zbliżył się do mnie, po czym zaczął mnie szarpać wykrzykując przy tym różne groźby, nagle do moich uszu dotarł ogromny huk, a później kolejny. Potem obaj mężczyźni padli na ziemię. Nie wiedziałem na początku, co się stało, kiedy Harrolld dopadł do mnie.
-Nic ci nie jest?-zapytał. Dopiero potem spojrzałem na jego strzelbę i dotarło do mnie, co się właśnie stało.
-N-nic-zająknąłem się.-A tobie?-dodałem, przenosząc wzrok na chłopaka.
-Mi też nic-odparł.
-Co teraz?-spytałem, po czym zapanowała długa cisza.
-Szczerze powiedziawszy to nie mam pojęcia. Musimy chyba stąd jak najszybciej zniknąć. Skoro ta dwójka tutaj była, to niewykluczone, że jest ich w pobliżu więcej-odezwał się Harrolld. Po chwili chwycił mnie i pociągnął za sobą.
-Co robisz?-zdziwiłem się.
-Powinniśmy znaleźć jakieś miejsce, do którego oni na pewno nie dotrą-wyjaśnił chłopak. Nie pytałem więc już o nic więcej, tylko szedłem za nim. W pewnym momencie dotarliśmy do jakiejś rzeki. Harrolld bez wahania zaczął do niej wchodzić.
-Będziemy płynąć?-zdziwiłem się.
-Tak. Podejrzewam, że po drugiej stronie rzeki będziemy bezpieczniejsi. Nie ma na niej żadnego mostu, a niemieckim żołnierzom z reguły nie chce się moczyć swoich własnych tyłków dla złapania dwóch osób-wyjaśnił chłopak.-Umiesz pływać?-dodał, oglądając się na mnie przez ramię.
-J-jasne-odparłem.- Ale co jeśli gdzieś na tej rzece jest jakiś most?-zapytałem, dość niepewny, czy to dobre rozwiązanie.
-Jeśli ja o nim nie wiem, to oni tym bardziej-powiedział Harrolld. W końcu zdecydowałem się wejść do wody i przepłynąć na drugi brzeg, bo inaczej zostałbym sam. Chociaż może tak byłoby dla Harrollda najlepiej, gdyby mnie zostawił. W końcu on na pewno mógłby się jakoś wywinąć jako Niemiec, a ja mogę tylko ściągnąć na niego kolejne kłopoty. Kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie, weszliśmy nieco głębiej w las. Po kilku minutach marszu zdecydowaliśmy się odpocząć. W końcu oboje trzęśliśmy się teraz z zimna, bo woda okazała się wręcz lodowata, a słońce jak na złość schowało się za chmurami. Przez cały ten czas miedzy nami panowała cisza. Chyba każdy z nas nie potrafił teraz myśleć o czymś innym niż o tych dwóch niemieckich żołnierzach, a Harrolld zapewnie nie chciał o tym wspominać tak bardzo jak ja. W końcu chłopak wstał.
-Powinniśmy iść dalej-powiedział.
-Nie wydaje mi się-odparłem.
-Jak to?-zdziwił się chłopak.
-Powinieneś mnie tutaj zostawić-powiedziałem, podnosząc na niego wzrok, bo do tej pory bawiłem się źdźbłem trawy.
-O czym ty mówisz?-Harrolld zdziwił się jeszcze bardziej.
-Nie rozumiesz? To wszystko przeze mnie! To moja wina! To przeze mnie musiałeś zabić tamtych dwóch żołnierzy. Przynoszę ci kłopoty. Pomogłeś mi i jestem ci za to wdzięczny, ale teraz powinniśmy już się rozstać. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie więcej problemów-wyjaśniłem.
<Harrolld?>

Od Viktora CD Adama

  –– Nie twoja sprawa, dziuniek –– Walnął się na fotel, zaplatając palce obu dłoni i kładąc je na piersi spojrzał na Esterę. –– To? Dostanę to, czy nie?
  Obdarzyła go zniechęconym spojrzeniem, po uprzednim wywróceniu oczu.
  –– Jakiś ty upierdliwy, uparty, nieznośny... –– Zaczęła wymieniać, krzątając się po pokoju, wyraźnie czegoś szukając.
  Viktor siedział tylko i ze zblazowanym uśmiechem słuchał tych epitetów, jakby zadowolony, że są to właśnie takie określenia. Adam tymczasem stał ze skonsternowaną miną.
  –– Fajnie, ale zapłata nie miała być moim opisem –– Wyszczerzył się Viktor.
  Estera tylko wcisnęła mu jakiś plik kartek w ręce, a wykonanie tego czynu było tak gwałtowne, że aż wdusiło go w fotel.
  –– Esiu, spokojnie, jeszcze mi pensję utną za pogniecione papiery –– Pokręcił głową i zaczął doprowadzać kartki do porządku, potem mrucząc, że czemu nie są w owijce.
  –– Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a wytargam cię za uszy.
  Zaśmiał się i w końcu wstał z łobuzerskim uśmieszkiem. Napotkał wzrok Adama, czy jak mu tam było, i uśmiechnął się szerzej.
  –– Mógłby być z ciebie niezły szmugler, wiesz? –– Rzucił do niego tylko i wyszedł, trącając go lekko ramieniem, aż zamknął drzwi z lekkim trzaskiem, przez które było słychać tupot ciężkich butów Rosjanina. A później także jego wesołe, spokojne gwizdanie.

<Adam? Sry, że krótko, ale co powiesz na takie krótkie, ale w miarę częste odpisy?>

30.09.2018

Od Adama CD Viktora

Wiadomość o dzisiejszym przemycie rozeszła się z szybkością błyskawicy, ale tylko wśród wtajemniczonych osób. Cała nasza rodzina uznała, że ja nadam się do tego najlepiej. Dlatego właśnie koło północy spotkałem się z niejakim Tomkiem i Szymonem. Oni także mieli dziś coś zabrać dla swojej rodziny. Różnica między nami polegała jednak na tym, że oni byli jeszcze dziećmi, bo mieli po trzynaście lat. Najczęściej przemytem zajmowały się właśnie dzieciaki, ale nie w moim przypadku. Tak więc cała nasza trójka, poruszając się jak duchy, aby nikt nas nie nakrył, podeszła pod mur do odpowiedniego miejsca. Tam znajdowała się dobrze ukryta dziura. Na co dzień była zakryta blachą i stertą desek. Ponadto była wypełniona kamieniami i cegłami, ale wszystko to trzymało się dość luźno i łatwo było to wyjąć. Tak więc we trzech odsłoniliśmy dziurę.
-Dobra chłopcy, teraz ja idę, a wy tu na mnie poczekacie. W razie kłopotów spadajcie stąd-powiedziałem, odwracając się do dzieciaków.
-Nie lepiej, żebyśmy poszli z tobą? Albo żebyś ty zaczekał? My się szybciej przeciśniemy-odezwał się jeden z nich.
-Nie. Ja tu jestem najstarszy i macie się mnie słuchać. Nie czas na dyskusje-powiedziałem, po czym położyłem się na ziemi i zacząłem się przeciskać przez otwór. Prawda była taka, że strasznie się bałem i najchętniej znalazłbym się teraz milion kilometrów stąd, ale nie mogłem pozwolić, aby zamiast mnie narażało się któreś z tych dzieci. Przemytnicy nie chcieli tym razem nawet podejść do muru. Woleli spotkanie na zewnątrz. Nie miałem pojęcia dlaczego. Być może znowu coś się stało? Złapali kogoś? Zaostrzyli kary? Chociaż nie wiem, czy da się zaostrzyć karę śmierci. W każdym razie, kiedy w końcu przecisnąłem się na drugą stronę, podniosłem się z ziemi i, nawet nie zadając sobie trudu, aby się otrzepać, ruszyłem w odpowiednim kierunku. Jeszcze przed wojną poznałem całą tę okolicę lepiej niż własny dom, dzięki czemu teraz bez problemu dotarłem tam, gdzie miałem dotrzeć, unikając przyłapania. Stanąłem u wylotu z ciasnego zaułka między dwoma starymi, walącymi się budynkami. Światło oświetlało jedynie połowę drogi, toteż omal nie dostałem zawału, kiedy z ciemności wyszły dwie sylwetki.
-Jesteś żydem, więc zapewne o ciebie chodziło-odezwała się jedna z nich, nim zdołałem cokolwiek powiedzieć.
-A skąd to możesz wiedzieć?-spytałem. W ciemnościach zauważyłem jedynie, że mój rozmówca ma ciemne, rozczochrane włosy i dość jasną cerę. Oraz lekki zarost, co w połączeniu sprawiało wrażenie, jakby dopiero wstał. Może i tak było, bo w środku nocy ludzie zazwyczaj śpią.
-W moim fachu trzeba umieć rozpoznać kogoś w jak najkrótszym czasie, żeby wiedzieć, czy to ten dobry, czy zły-odparł mężczyzna, po czym, uśmiechnąwszy się, błysnął bielutkimi zębami.
-Aha-odparłem, choć cisnęło mi się na usta kilka pytań. Drugi z mężczyzna nie odezwał się ani słowem, jedynie przekazał pakunek. Rozstaliśmy się bez ckliwych pożegnać. Ponownie nie zostałem przyłapany. Po jakichś trzydziestu minutach, po ówczesnym rozdzieleniu towarów, wracałem do domu z dobrze ukrytą pod kurtką paczką.
~Kilka dni później~~
Właściwie sam nie wiedziałem, jak i po co tutaj trafiłem. Nogi same mnie poniosły i to aż tutaj. I za ich sprawą wszedłem na klatkę schodową, odszukałem odpowiedni numer mieszkania, a potem skierowałem się schodami w górę. Na zewnątrz panował upał, ale ściany budynku były grube, solidne i wykonane z betonu, przez co wewnątrz było chłodno. Kiedy stanąłem przed drzwiami, dotarły do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, prawdopodobnie robiłem właśnie jedną z najgłupszych rzeczy, jakie mogłem zrobić. Po drugie, zaraz zobaczę siostrę. Zapukałem lekko w drzwi i odczekałem chwilę. Nie było żadnej reakcji, więc ponowiłem próbę, tym razem pukając głośniej. Przez długi czas znowu nic się nie działo i z rezygnacją uznałem, że nie ma jej w mieszkaniu. W tej samej chwili drzwi uchyliły się lekko. W przerwie między nimi, a futryną, ujrzałem doskonale znaną twarz. Kiedy Estera mnie spostrzegła, zaraz odwróciła szerzej drzwi.
-Adam!-zawołała, rzucając mi się na szyję. Odwzajemniłem ten gest i tak oto przez kilka minut staliśmy na klatce schodowej, tuląc się do siebie.
-Tak się cieszę, że cię widzę! Ale...nie powinno cię tutaj być-powiedziała Estera, odsuwając się nagle ode mnie.-I nie możemy rozmawiać tutaj. Wejdź-dodała, wciągając mnie do mieszkania.
-Niezwykle wzruszający widok? To twój chłopak?-usłyszałem głos, który wydał mi się znajomy. Odszukałem wzrokiem jego właściciela. W przejściu prowadzącym z przedpokoju do reszty mieszkania stał jakiś mężczyzna. A raczej niedbale opierał się o futrynę, uśmiechając się przy tym. Jego uśmiech był zaś mieszaniną szczerego rozbawienia, kpiny i złośliwości. Miał czarne włosy, jasną cerę i lekki zarys. Do tego był posiadaczem lekko, ale jednocześnie wyraźnie zarysowanej linii szczęki, co czyniło go naprawdę przystojnym.
-Jak nie masz zamiaru powiedzieć czegoś mądrego, to lepiej zamilknij-odezwała się Estera.
-Kto to jest?-spytałem, nim zdążyłem pomyśleć.
-To jest...-zaczęła moja siostra, jednak mężczyzna przerwał jej.
-Odnoszę wrażenie, że się już znamy. Jesteś żydem-powiedział mężczyzna. Po tych słowach od razu go sobie przypomniałem.
-To byłeś ty? Wtedy w tym zaułku?-zdziwiłem się.
-Zgadza się. Twoja siostra i kilka innych osób zapłaciło nam, żebyśmy wam coś dostarczyli, co byście tam nie pomarli. A teraz czekam na resztę mojej zapłaty-ostatnie słowa mężczyzna wypowiedział, patrząc wprost na Esterę. Wypowiadając te słowa, zrobił jednocześnie mały krok do przodu. W ten sposób padło na niego światło wpadające przez okno, a ja spostrzegłem, że jego włosy wcale nie były czarne, tylko prawie czarne, a dokładniej ciemnobrązowe.
-"Zapłacili nam" to znaczy komu?-zapytałem, z powrotem zwracając na siebie uwagę nieznajomego.
<Viktor? W końcu to napisałam XD>

22.09.2018

Zawieszenie postaci!




UWAGA!
Wolfgang został zawieszony do odwołania!
Postać wciąż będzie na blogu, jednakże nie będzie widoczna ani aktywna. 
Powód: Decyzja właściciela


Czekamy na Twój powrót! :)











Administracja

17.09.2018

OD Harrollda - CD Adama

- Wiesz, muszę ci się do czegoś przyznać. Wcześniej byłem tak skupiony na problemach moich, mojej rodziny i rodaków, że nawet nie pomyślałem o tym, iż Niemcy też mogą mieć podobne. To musi być okropne, być zmuszanym do popełniania tych wszystkich zbrodni- Odezwał się po chwili.
Szczerze mówiąc, chłopak miał rację. Zabijanie niewinnych ludzi nie należało do najprzyjemniejszych zadań. Wolałbym już sam zostać zabity, aby nie patrzeć na setki Polaków opłakujących groby tych, którzy zginęli przez Hitlera. Od samego mówienia o tym, robi mi się ciężko na sercu, dlaczego tak musiało potoczyć się życie? Nie lepiej żyć w pokoju i zgodzie? Bez żadnych sporów i wiecznych awantur? Szkoda, iż inni Niemcy nie podzielają mojego zdania. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na Adama.
-Jak to mówi Hitler... Śmierć jednej osoby to tragedia, śmierć miliona to statystyka... Jak mam podzielać jego zdanie? To jest czyste szaleństwo. - Mruknąłem, cicho.
-Nie zaprzeczę, ten człowiek ma nierówno pod kopułą. - Powiedział, lekko się uśmiechając.
Odwzajemniłem uśmiech i wziąłem głęboki wdech.
-Kiedyś to się wszystko skończy, obiecuję. - Poczochrałem ręką jego włosy, jak to zwykle robili bracia bądź dobrzy znajomi.
Kolejne kilkanaście metrów pokonaliśmy w ciszy. Gdzie by tu iść? Nasza wędrówka mogła się źle skończyć. Musiałem coś zrobić, aby nie iść po prostu na oślep przed siebie. Wiem, mam już pomysł gdzie iść. Niedaleko znajdowało się jedno z moich ulubionych miejsc. Mały staw oddalony od tego całego pola bitwy. Kątem oka zauważyłem, że chłopak na mnie patrzy, nie chciałem jednak nic mówić, dalej kroczyłem przed siebie. Po kilku minutach spokojnego marszu doszliśmy na miejsce. W powietrzu unosił się zapach kwiatów rosnących nieopodal. Uśmiechnąłem się sam do siebie i podszedłem do zbiornika wodnego. Pochyliłem się nad taflą wody i wbiłem wzrok we własną twarz odbijającą się w wodzie.
- Kocham to miejsce. - Powiedziałem.
Odetchnąłem głęboko i już miałem się odwrócić, lecz nim to zrobiłem, zostałem wepchnięty do wody. Nie wiedziałem, co się dzieje, wynurzyłem się z cieczy, szybko się obejrzałem i zauważyłem dwóch, niemieckich żołnierzy szarpiących Adama. Nie myśląc długo, chwyciłem strzelbę i wystrzeliłem dwa pociski w kierunku głów mężczyzn. Obydwoje padli jak muchy. Nie mogłem nic innego zrobić. Wyskoczyłem z wody, jak poparzony i podbiegłem do chłopaka, który leżał na ziemi.
- Nic Ci nie jest? - Zapytałem, patrząc na niego.

Adam?

28.08.2018

Od Adama CD Wolfganga

-No to zaczynamy zabawę-mój umysł ledwo zarejestrował te skierowane do mojej osoby słowa. Nie umknął mu jednakże fakt, z jaką niepohamowaną radością zostały one wypowiedziane.
-Błagam...-tylko tyle zdołałem z siebie wydusić. Przeczuwałem, że moje prośby nic nie zmienią, ale teraz, gdy dotarło do mnie, że to koniec i gorzej być nie może, pragnąłem spróbować nawet tego. Abym po śmierci mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że walczyłem do ostatniej chwili. Miałem jedynie nadzieję, że po tym, jak umrę, Bóg będzie dla mnie łaskawy.
-Naprawdę myślisz, że jesteś w stanie w ten sposób na mnie wpłynąć? Że w ogóle jesteś w stanie na mnie wpłynąć?-zapytał z niedowierzaniem Niemiec, po czym zaśmiał się. Robił wrażenie szczerze rozbawionego, co nie wróżyło dla mnie niczego dobrego. Po krótkiej chwili mój oprawca przestał się śmiać i podszedł do mnie szybkim krokiem. Skuliłem się, czekając na jakiś cios. Nic takiego jednak na razie nie nastąpiło. Niemiec stanął za mną i chwycił mnie za moje bezwładne ręce. Wykręcił mi je z tyłu, po czym poczułem na nich zimny dotyk metalu. Mężczyzna odszedł kilka kroków i zniknął gdzieś w mroku pomieszczenia, wcześniej popychając mnie w stronę ściany. Kontakt z jej zimną powierzchnią był bolesny, tym bardziej, że przywaliłem w nią moją już i tak obolałą głową. Osunąłem się na ziemię. Tkwiłem tak przez jakiś czas, klęcząc na zimnej ziemi z rękami w kajdanach. Oddychałem szybko i płytko, dlatego skupiłem się na próbie uspokojenia swojego oddechu, aby tylko nie myśleć o bólu. Nawet nie dopuszczałem do siebie oczywistej myśli, że to dopiero początek, jak to określił mój oprawca, "zabawy". Po chwili Niemiec pojawił się ponownie, tym razem przede mną. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, poczułem coś w ustach. Nie miałem pojęcia, skąd wytrzasnął tę szmatę (a raczej nie chciałem tego wiedzieć), jednak dzięki niej skutecznie uniemożliwił mi jakiekolwiek dalsze protesty.
-Świetnie, jesteś gotowy. Poczekaj jeszcze tylko chwilkę, a na dobre rozpoczniemy naszą zabawę-powiedział mężczyzna, po czym ponownie gdzieś zniknął. Najpierw spróbowałem wypluć knebel, ale był zbyt dobrze umocowany. Potem spróbowałem wstać, ale to również okazało się niemożliwe. Nie poddałem się jednak i przysunąłem bliżej do ściany. Zaparłem się mocno nogami, dzięki czemu, choć z nadludzkim wysiłkiem, zacząłem się podnosić. Nie zdążyłem jednak w pełni stanąć na nogach, kiedy mój oprawca wrócił i z powrotem pchnął mnie na ziemię.
-Tam jest twoje miejsce, śmieciu-powiedział, po czym splunął mi na twarz. Nie zdążyłem w żaden sposób zareagować, gdyż w tym samym momencie Niemiec szybko obszedł mnie i ponownie stanął za mną. Jednym silnym ruchem złapał mnie za włosy i odchylił moją głowę. Po chwili zaś poczułem, jak do mojego nosa zaczyna lać się woda. A więc zamierza mnie utopić?-pomyślałem, modląc się, by na tym mój oprawca poprzestał i szybko zakończył mój żywot.
<Wolfgang?>

27.08.2018

Od Adama CD Harrollda

-Opowiesz mi coś o sobie?-zapytał Harrolld, po czym zwolnił, zrównując się tym samym ze mną.
-Ja...no cóż...-zacząłem, zastanawiając się czy i co mogłem zdradzić temu chłopakowi.-Gram na skrzypcach-powiedziałem w końcu. Niemiec rzucił mi zdziwione, ale i pełne podziwu spojrzenie.
-Naprawdę?-spytał. W odpowiedzi pokiwałem głową.-Nieźle. Kiedy ktoś dobrze gra na tym instrumencie, to bardzo przyjemnie się tego słucha-dodał po chwili Harrolld. Nie odpowiedziałem nic, bo nawet nie wiedziałem, co mógłbym jeszcze powiedzieć. W międzyczasie Niemiec musiał przyspieszyć, więc i ja zwiększyłem tempo.
-A ty?-spytałem, przerywając ciszę.
-Co "ja"?-zapytał Harrolld, spoglądając na mnie z lekkim zaciekawieniem.
-Teraz ty mi powiedz coś o sobie-wyjaśniłem.
-Co miałbym ci powiedzieć? Jak sam już pewnie zdążyłeś zauważyć, służę Hitlerowi-powiedział chłopak.
-Ale nie zachowujesz się jak pozostali żołnierze-zauważyłem.
-Bo nie wyznaję ich zasad i sposobu życia-wyjaśnił chłopak.
-Więc czemu jesteś po ich stronie?-zapytałem.
-Nie mam zbytnio wyboru. Chociaż nie, zawsze jest jakiś wybór. To albo śmierć-odparł Harrolld. Na chwilę ponownie zapanowała między nami cisza.
-Wychodzi jednak na to, że Niemcy raczej tracą niż zyskują z powodu twojej obecności w ich szeregach-powiedziałem, uśmiechając się lekko. Przez chwilę obawiałem się, że chłopak nie załapał żartu albo go on nie rozśmieszył, po chwili jednak Harrolld spojrzał na mnie wyraźnie rozluźniony.
-W sumie to masz rację-powiedział, uśmiechając się.
-Twoje oczy mają różny kolor-powiedziałem, bo dopiero teraz bliżej przyjrzałem się twarzy mojego wybawcy.
-I co z tego?-spytał chłopak, unosząc przy tym jedną brew. Musiałem przyznać, że kiedy tak robił, wyglądał jeszcze lepiej niż normalnie.
-Nic. Po prostu nigdy wcześniej nie widziałem nikogo takiego-odparłem.
-To się nazywa heterochromia. Inaczej różnobarwność tęczówek-wyjaśnił chłopak, a ja zapisałem w swojej pamięci dwa nowe słowa. Teraz już wiedziałem, jak nazywa się...przypadłość (o ile można tak to nazwać) Harrollda.
-I tak masz od urodzenia?-nim zdążyłem pomyśleć, zadałem to wybitnie głupie pytanie.
-No tak-odparł Niemiec.
-Wiesz, muszę ci się do czegoś przyznać. Wcześniej byłem tak skupiony na problemach moich, mojej rodziny i rodaków, że nawet nie pomyślałem o tym, iż Niemcy też mogą mieć podobne. To musi być okropne, być zmuszanym do popełniania tych wszystkich zbrodni-odezwałem się po kolejnej chwili ciszy.
<Harrolld? Wybacz, że dopiero odpisuję>

20.08.2018

Niezależny przemytnik

[Tożsamość] Viktor Kirill Ageyev
[Pochodzenie] Rosja
[Wiek] 18

[Orientacja] Bi, dla niego nie robi różnicy płeć, choć chętniej zarywa do facetów 

[Partner] Skradniesz mu pocałunek, on skradnie ci portfel. Zachęcające, prawda? 

[Przekonania] A co go obchodzi wojna? Interes się kręci i to mu wystarczy. 

[Wiara] Ateista, nigdy nie potrzebował wiary w swoim życiu. 

[Zajęcie] Przemytnik, złodziej... Na ogół zajęcia uważane za raczej nielegalne, te z marginesu. 

[Aparycja] Jest przystojny. To się rzuca w oczy. Na jego przystojność składa się burza ciemnoczekoladowych włosów, zawsze będących w nieładzie; brązowe oczy; ładna linia szczęki; jasna karnacja i często nawet kilkudniowy zarost. Ma on dokładnie metr osiemdziesiąt, a jego waga wynosi około sześćdziesięciu kilogramów. Ubiera się w raczej luźne ubrania, jednak zawsze związane z walką, typu pas z bronią, jakieś wojskowe buty, kamizelki... 

[Usposobienie] Bardziej zblazowanej i wyluzowanej osoby nie spotkasz na wojnie. Wszystko ma w dupie. Umarł mu kumpel? Przecież taka jest kolej rzeczy. Przyłapali mnie? E, prędzej czy później i tak by się to stało. On znajdzie tekst, wyjaśnienie i wymówkę na wszystko. Lubi mówić to, co myśli, ale nie jest też głupi, potrafi doskonale wyczuć sytuację i... Doskonale kłamać. Sam wie, jak kłamcę rozpoznać, więc sam po prostu kontroluje u siebie znane mu odruchy kłamstwa. Pozwoliło mu to wielokrotnie ujść z często z sytuacji, w których zaczynało się robić naprawdę gorąco. Interesuje się psychologią, ma pokaźną wierzę na temat ludzkiej psychiki i jest to przydatne w jego zajęciu. Specjalizuje się w oszustwie, kradzieżach i przemytach. Ma też niezliczone znajomości i wtyki, nawet wśród okrutnych Niemiec oraz oczywiście okupowanych Polaków. Nie jest uparty, bo wie, że w czasach wojny nie warto dążyć do celu po trupach. Niepotrzebne problemy. Lojalny też raczej nie jest, bo przecież przez kogoś można zginąć. Egoista i hipokryta w jednym. Tylko tyle. A to wszystko przez wojnę. 

[Historia] Urodził się w Rosji, spędził tam dziesięć lat swojego życia i zium, już jest w Polsce przez wojnę. Matka puszczalska niunia, ojciec szmugler samochodów niezbyt przejmowali się swym synem. Sam był zmuszony się uczyć i dbać o siebie, więc już w wieku właśnie dziesięciu lat umiał sobie jako tako poradzić. W Polsce jego rodzice nagle zniknęli, a Viktor trafił w ręce małego, nielegalnego gangu, który go wychował i uczył. Jedyną ważną osobą w jego życiu był jego starszy kolega Kristoff, który w zasadzie był jego nauczycielem i rodziną w jednym. Jednak pod wpływem niemieckiego węszenia gang rozpadł się, a Kristoff zaginął w otchłani wojny.
[Dodatkowe informacje] 
- Broń? Każda, ale preferuje sztylety. Ma ich całą kolekcję i włada nimi jak mało kto. 
- Refleks, szybkość i zwinność to jego wizytówka. Jak zresztą każdego kanciarza. 
- Wykształcenie? Ma, i to nawet średnie. Wszystko dzięki Kristoffiowi. 
- W nielegalnym środowisku uczysz się przede wszystkim twórczego myślenia. Viktor ma bardzo dobrze rozwiniętą korę mózgową (im bardziej pomarszczona, tym inteligentniejszy człowiek... Wygooglajta sobie :v) 
- Ma śliczny głos, gdy śpiewa. Ale nie robi tego prawie w ogóle. Kto śpiewa na wojnie? 

[Kieruje] Tolka12

6.08.2018

Od Wolfganga CD Adama

- Oh, oczywiście, że wiem. Dziękuję, że zauważyłeś moją inteligencję - Warknął von Volkhardt, nawet nie siląc się na sarkazm.
Dźgnął plecy nastolatka lufą pistoletu.
- Ruszaj się szybciej, jeśli nie chcesz, bym przypadkowo wystrzelił pocisk - wysyczał.
Chłopak wyraźnie drżał.
Wolfgang postanowił, że zaprowadzi go do do siebie; do siebie, tj. do swojej bazy, konkretniej gabinetu. Albo zamówi sobie prywatny loch.
Nie będzie przecież brudził sobie pokoju jego nedzną krwią.
Bo na pewno nie pozwoli mu wrócić łaskawie do getta, ani nie zabije go od razu.
Trzeba to jakoś efektywniedobrze wykorzystać.
Po kilku minutach popychanek i szybkiego marszu dotarli w okolice bazy.
- G-gdzie mnie pan p-prowadzi...? - zapytał nagle zaniepokojony Żyd. - Getto nie w tę -
- Skoro tam Cię nie prowadzę, to mam jakiś powód - przerwał mu niskim warkotem. - I raczej wiem, gdzie co jest!
Uderzył go lufą w głowę, przez co chłopak skulił się i zatoczył. Z jego głowy, spod gęstej czupryny, pociekła strużka krwi.
"Mięczak" - pomyślał z pogardą Wolfgang.
Znaleźli się w końcu przed budynkiem. Untersturmfuhrer wyminął chłopaka, by otworzyć drzwi, ale zrobił to tak, by mieć go na oku i żeby nie uciekł. Zresztą z wymierzoną w niego lufą nie uciekłby daleko, bo Wolfgang miał celne oko.
Wepchnął nieco już osłabionego Żyda na korytarz. Capnął go za kark, schował swoją PPDówkę (pistolet) i targając go za szyję, prowadził do gabinetu. Gdy był już przy nim, zauważył z niemałą satysfakcją, że drzwi byly wymienione.
Doskonale.
Tym sposobem zmienił zdanie, i szarpiąc Żyda ponownie, zawrócił w stronę pokoi wyższych rangą.
Wszedł bez pukania do jednego z pułkowników.
- Tak? - zapytał Standartenfuhrer, podnosząc głowę znad dokumentów.
- Ten oto piękny młodzieniec przebywał poza gettem. Bo chciał pograć na skrzypcach - wyjaśnił sztucznie miłym i uprzejmym głosem Wolfgang.
Tamten zadrżał mocniej, przykuwają c uwagę pułkownika.
- Dobrze, zajmie się nim któryś z -
- Ja.
Zapadła cisza.
- Znaczy... Proszę, abym to był ja - wycedził zirytowany podporucznik.
Pułkownik patrzył na niego nieodgadnionym spojrzeniem przez dłuższą chwilę.
- Czemu nie - stwierdził w końcu.
Wolfgang uznał, że to wystarczy, i nie zaszczycając tamtego nawet spojrzeniem, wyszedł z pokoju, oczywiście ciągle trzymając chłopaka za kark.
- Ah, oczywiście mogę wziąć jedne loch? - rzucił jeszcze przez ramię.
Pułkownik zbył go gestem, oznaczającym, że ma robić, co chce.
Doskonale.
- Teraz przygotuj się na piekło - oświadczył Wolfgang, zwracając się do półprzytomnego Żyda.
Oj, chyba będzie musiał się z nim obchodzić delikatniej, niż zwykle, niż z jak zwykłymi więźniami. A raczej - ofiarami.
Chłopak spojrzał po nim zamglonym wzrokiem, wyrażającym czysty strach. Strach, który napełniał Wolfganga nową siłą i chorą satysfakcją.
Na początek miał zamiar go zepchnąć ze schodów, ale pewnie na dole już by nie żył. Dlatego też podciął mu tylko nogi, nadal mając jego kark w uścisku, przez co teraz tylko wlókł się po ziemi, podtrzymywany przez jego rękę.
Tak idąc, dotarli do usytuowanych w podziemiach budynku lochów, czyli sal na tortury i przesłuchania, tak właśnie zwanych.
Wolfgang wybrał najodleglejszą, najciemniejszą i najbardziej schowaną klitkę, jaka tam była.
Żeby nikt nie przeszkadzał.
- No to zaczynamy zabawę - wyszeptał z uciechą.

<Adam? >

15.07.2018

OD Harrollda CD Adama

Spojrzałem na chłopaka, Żydem? Nigdy bym się pewnie nie domyślił. Dla mnie każdy człowiek jest taki sam. Nie ma lepszych i gorszych. Czym się różni ciemno skóry ode mnie? Tylko kolorem. To nie znaczy, że jest gorszy, nie znaczy też, że nie ma uczuć i można go ranić. Westchnąłem cicho.
- Wiesz, że powinienem Cię teraz przekazać innym żołnierzom? - Powiedziałem, chłodno.
Adam spojrzał na mnie przerażony, zabawny widok.
- Ja myślałem... - Zaczął się jąkać.
- Dobrze myślałeś, a twoja mina jest nadzwyczaj zabawna. - Zaśmiałem się pod nosem.
Podniosłem się z ziemi i rozejrzałam. Dokąd by tu iść? Też nie chciałbym wracać do miasta. Zostało mi tylko jedno... ruszyłem przed siebie. Chłopak poszedł za mną, nie wiedziałem nawet, gdzie idę. W duszy modliłem się, żebyśmy trafili na jakieś spokojne miejsce, lecz w tych czasach, jest to trudne. Co chwila rozglądałem się, aby mieć pewność, że nikt nas nie śledzi, nie chciałbym mieć problemów. Raz, że rozmawiam z Polakiem, a dwa, udzielam fałszywych informacji wyżej położonym. Zacząłem się zastanawiać, co mogliby mi zrobić. Nie sądzę, żeby nie zabili, choć tego nie wykluczam. Sam fakt, iż jestem w połowie Polakiem, daje im powód do znęcania się nade mną. Ehh... Kiedy to się skończy? Cały czas, panowała pomiędzy nami cisza. Cholera, Harrolld myśl, co by tu powiedzieć? Zabłyśnij w końcu, rzuć jakiś żart czy coś. Powiedz cokolwiek, bo chłopak zanudzi się w twoim towarzystwie. Może...
- Opowiesz mi trochę o sobie? - Zapytałem, zwalniając i idąc na równi z chłopakiem.
To było najgłupsze pytanie, jakie mogłem teraz zadać, no cóż, nic innego nie przyszło mi do głowy. Adam lekko rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć. Byłem cicho, aby przypadkiem mu nie przeszkodzić.

<Adam?>
(Wybacz, że takie krótkie, następnym razem się bardziej postaram :< )

14.07.2018

Od Adama CD Wolfganga

- Ah nie, nie, siedź sobie - powiedział przesłodzonym głosem - Powzdychaj sobie jeszcze... A ja na spokojnie wezwę kogoś, kto zabierze cię tam, skąd uciekłeś i załatwi ci karę...-powiedział mężczyzna. Upewniło mnie to w tym, że był to prawdziwy szatan...znaczy Niemiec. Po całym moim ciele przeszedł dreszcz. A więc to dziś. To dziś wyczerpałem swój limit szczęścia-pomyślałem ze zgrozą, wiedząc, co się ze mną stanie, jeśli Niemiec spełni swoją groźbę. A spełni ją na pewno.
- Ah, nie, czekaj, czekaj... Przecież ja mogę to zrobić!-zawołał po chwili mężczyzna. Uśmiechnął się przy tym uśmiechem, którego już nigdy w życiu wolałbym nie widzieć. Może nawet twoje życzenie spełni się szybciej niż myślisz-przemknęło mi przez myśl. Choć próbowałem jeszcze, o dziwo, jakoś zaprotestować, zrobić cokolwiek, zostałem skutecznie uciszony.
- To samo zrobię z tobą, jeśli będziesz miał pecha-powiedział chwilę po rozwaleniu o ziemię skrzypiec Niemiec, a dokładniej (czego mogłem być już spokojnie pewien) niemiecki żołnierz, policjant czy ktoś taki. Jasne było już teraz dla mnie, że nie był to zwyczajny przechodzień. Choć właściwie przeczuwałem to jak tylko go ujrzałem. Nie odzywałem się więc już więcej, wiedząc, że mężczyzna i tak zrobi to, na co sam się zdecyduje, a moje słowa mogą go tylko jeszcze bardziej rozwścieczyć, czego na pewno nie chciałem. Przez chwilę nic się nie działo, Niemiec jedynie przypatrywał mi się z sadystycznym uśmiechem na twarzy. Odwróciłem wzrok, nie chcąc patrzeć na tę twarz, która zdradzała, co mnie niedługo czeka.
-Spójrz na mnie!-krzyknął mężczyzna. Prawie podskoczyłem ze strachu, po czym skierowałem na niego swoje przerażone spojrzenie. Niemiec wiedział, że się go boję, dlatego kazał mi na siebie patrzeć. Wiedziałem to. Wiedziałem też, że oznaczało to początek mojego końca.
-Proszę, zrobię wszystko, tylko nie zabijaj mnie...ani nie wydawaj- mimo strachu, który mnie całego obezwładniał, udało mi się wreszcie coś powiedzieć.
-Pewnie, że zrobisz wszystko, bo inaczej nie zrobisz nic. I to już nigdy-powiedział Niemiec, wyjmując zza pasa pistolet. Myślałem, że nie mogę się bać jeszcze bardziej, ale myliłem się.
-Pozwolisz ze mną?-spytał niebywale łagodnym głosem mężczyzna, po czym wskazał mi głową kierunek, w którym miałem się udać. Przez chwilę stałem w miejscu. Czułem się, jakby moje nogi przyrosły do ziemi.
-To może inaczej...NATYCHMIAST SIĘ RUSZAJ!-krzyknął Niemiec. W końcu udało mi się oderwać nogi od podłoża i pójść we wskazanym kierunku. Mężczyzna ruszył za mną. Widziałem oczami wyobraźni jak trzyma broń tuż przy mojej głowie, choć nie czułem, aby tak było.
-Nie podobało ci się w getcie, co?-bardziej stwierdził, niż spytał mój oprawca. Nie wiedziałem więc, czy mam mu odpowiedzieć, więc postanowiłem się po prostu więcej nie odzywać.
-Słyszysz, co do ciebie mówię?!-zawołał po chwili.
-Jeśli oczekujesz...oczekuje pan potwierdzenia, że stamtąd uciekłem, to ma pan rację-powiedziałem, gdyż tak samo jak swojej zbliżającej się śmierci mogłem być pewien, że on i tak o tym wie.
<Wolfgang?>

13.07.2018

Od Adama c.d. Harrolld'a

Po naszej bardzo krótkiej rozmowie na ziemi, Harrolld ruszył przed siebie. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle zapomniał o całym świecie, toteż ruszyłem tylko za nim, starając się mu nie przeszkadzać. Po jakimś czasie chłopak przysiadł na trawie, a ja zrobiłem to samo. Spojrzał przed siebie niewidzącym wzrokiem. Zrozumiałem, że najpewniej nad czymś teraz myśli, więc nie odzywałem się, aby mu nie przeszkadzać. Skierowałem wzrok najpierw na ziemię, a potem na rozciągający się w nieskończoność horyzont. Przypomniałem sobie, jak kiedyś, gdy byłem mały, marzyłem o tym, aby dotrzeć do miejsca, gdzie niebo styka się z ziemią. Westchnąłem cicho, po czym przeniosłem wzrok z powrotem na Niemca. Zauważyłem, że płacze, co mocno mnie zdziwiło, ale i zaniepokoiło.
-Harrolld?-spytałem dość niepewnie. Chłopak spojrzał na mnie uważnie.
-Wybacz..-powiedział Niemiec, po czym zaczął ocierać łzy.
-Coś się stało?-zadałem chyba najgłupsze z możliwych pytań, które kieruje się zawsze do płaczącego dziecka, które histeryzuje z błahego powodu, a nie do niemieckiego żołnierza. Mimo to nic lepszego nie przychodziło mi w tamtej chwili do głowy.
-Nic, nic. Po prostu przypomniała mi się pewna niezbyt ciekawa historia-powiedział chłopak.
-Rozumiem-odparłem i było to w całości prawdą. Naprawdę rozumiałem, do czego mogą doprowadzić bolesne wspomnienia. Musiałem jednak przyznać, że po raz pierwszy, zamiast rozmyślać nad swoimi problemami, zacząłem myśleć nad tym, co przeżywają inni. To nie tak, że cały czas byłem egoistą i myślałem tylko nad sobą. Do tej pory byłem bowiem przekonany, że prawdziwe problemy i ból przytrafiają się tylko prześladowanym, a nie prześladowcą. Choć jednocześnie nie ulegało moim wątpliwościom to, że Harrolld'a nie można było do końca zaliczyć do tej drugiej grupy.
-W sumie to powinniśmy iść dalej-odezwał się po jakimś czasie Niemiec, wyrywając mnie tym samym z moich rozmyślań.
-Dobrze, ale dokąd?-spytałem. Niemiec spojrzał na mnie. Widać było, że zastanawia się nad odpowiedzią.-Ja wolałbym nie wracać do miasta, ale ty możesz, jeśli chcesz. Ja nie mam ochoty ryzykować kolejnego spotkania z mniej przyjaźnie nastawionymi do Żydów Niemcami niż ty-dodałem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nieopatrznie zdradziłem chłopakowi, kim tak naprawdę jestem. Mimo że wydawał się być zupełnie inny niż pozostali niemieccy żołnierze, nie znałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak zareaguje na wieść, iż ma do czynienia z Żydem.

10.07.2018

Od Wolfganga CD Adama

Był cholernie zdenerwowany. Delikatnie mówiąc.
Siedział właśnie za swoim biurkiem i bębnił palcami o jego blat. Korytarz był podejrzanie pusty, a jak już ktoś był skazany na przejście pod drzwiami jego gabinetu, poruszał się najciszej, jak tylko umiał. Każdy wiedział, że nawet byle szmer czy głośny oddech (nawet jeśli nie jest głośny, to musi być głośny, skoro on tak twierdzi) potrafiły wywabić strażnika Teksasu, jakim był Wolfgang, z jego nory i zmusić do obicia komuś mordy.
Wpatrywał się przez chwilę nienawistnym wzrokiem w drzwi, aż dziwne, że lakier nie odpadł pod wpływem jego spojrzenia. Nagle zauważył rzecz z pozoru nieistotną - małą rysę na klamce.
Zamarł. Potem zerwał się i już był przy drzwiach, kopiąc zamaszyście w Bogu winną klamkę. Odskoczyła z hukiem w powietrze i z głośnym szczękiem wylądowała na ziemi. Wolfgang spojrzał z już mało skrywaną furią na te piekielne drzwi i znów wymierzył potężnego kopniaka. Wyskoczyły z zawiasów z głośnym jękiem i uderzyły o posadzkę na korytarzu. Huk był głośny tak bardzo, że oficerowie na drugim końcu korytarza pomyśleli, że wali się sufit.
- WYMIEŃCIE MI TE ZASRANE DRZWI!!! - wydarł się Wolfgang i ruszył przez korytarz. - JAK WRÓCĘ, CHCĘ WIDZIEĆ NOWIUSIEŃKĄ PARĘ!
Dysząc ciężko, zbiegł z rumorem po schodach gmachu i wypadł na ulicę.
Potrzebował ochłonąć.
Normalnie nie byłby zły, gdyby nie ucieczka prawie dziesięciu więźniów, powierzonych przez niego pewnemu sierżantowi sztabowemu. Owy hauptscharfuhrer jak widać nie wywiązał się ze swoich obowiązków, przez co Wolfgang został ośmieszony. A przynajmniej on tak się czuł, bo inni na pewno nie uznawali tego za jego winę. A co tam wina! Wolfgang był wściekły, bo myślał, że posądzą go o głupotę, skoro nie potrafił wybrać kompetentnego człowieka do jakiejś roboty. "Ważnej roboty" - pomyślał z rozdrażnieniem, przemierzając ulice Warszawy z głośnym stukotem swoich wysokich butów.
W pewnym momencie usłyszał jakieś hałasy w zaułku dwóch domów. Wyszedł z nich jakiś młody chłopak ze skrzypcami, bardzo zniszczonymi. Usiadł na schodach najbliższego domu i zaczął do nich wzdychać.
Wolfgang zaczął iść do niego powolnym krokiem, wsadzając ręce w kieszenie. Z każdym krokiem paskudny, naprawdę paskudny uśmieszek na jego twarzy się poszerzał.
- Widać sentymentalny z ciebie chłopak - powiedział powoli.
Przejechał pobieżnie, automatycznie i wyćwiczenie wzrokiem po całym chłopaku i stwierdził, że to na pewno polak, na kilkadziesiąt procent z jakiegoś getta. Dreszcz podekscytowania przeleciał po plecach Wolfganga. Może ten dzień nie będzie taki zepsuty?
- Mogę w czymś panu pomóc? - chłopak wstał, patrząc na niego ze strachem.
- Ah nie, nie, siedź sobie - powiedział przesłodzonym głosem - Powzdychaj sobie jeszcze... A ja na spokojnie wezwę kogoś, kto zabierze cię tam, skąd uciekłeś i załatwi ci karę...
Chłopak wzdrygnął się i rozszerzył bardziej oczy.
- Ah, nie, czekaj, czekaj... - Wolfgang udał, że coś sobie przypomniał, nadal mając ten swój uśmieszek - Przecież ja mogę to zrobić!
Uśmiechnął się obłąkańczo, klasnął w dłonie i pstryknął palcami*.
- J-ja... - zaczął chłopak, ale Wolfgang przerwał mu nagle oziębłym tonem:
- Morda.
Podszedł do niego i wyrwał skrzypce. Spojrzał wrednie i znacząco na niego, po czym rzucił instrumentem o ziemię. Ten roztrzaskał się w drobny mak pod wpływem energii kinetycznej równej sile Wolfganga, a był on przerażająco silny.
- To samo zrobię z tobą, jeśli będziesz miał pecha - wycedził.

<Adam?>

*Gest ten można zobaczyć w linku do głosu Wolfganga :> (Dane DeHaan rządzi)

Od Estery do Achima

Tego dnia z jakiegoś powodu zaspałam i, choć starałam się jak tylko mogłam, nie udało mi się zdążyć na czas. Kiedy tylko wpadłam do restauracji, nie zostałam jednak nawet skrzyczana za niemałe spóźnienie. Od razu kazano mi się przebrać i iść na salę, gdyż nasze miejsce pracy przeżywało swego rodzaju oblężenie. Nie miałam pojęcia, czy jest to czysty przypadek, czy też była ku takiemu świętowaniu jakaś specjalna okazja. Jak tylko się przebrałam od razu ruszyłam na jedną z sal, aby zająć się zbieraniem i przynoszeniem zamówień. Pracy było tyle, że nie interesowałam się zbytnio kogo obsługuję i nie rozglądałam się na boki, nie licząc chwil kiedy sprawdzałam, czy nikt nie zamierza na mnie wpaść. Skupiłam się jedynie na automatycznym witaniu klientów uśmiechem, zbieraniu zamówień i podawaniu potraw oraz napojów. Byłam przekonana, że będzie to kolejny, może nieco bardziej męczący dzień pracy. W pewnym momencie jak zwykle podeszłam do jednego ze stolików, aby pozbierać brudne naczynia. Stanęłam obok pustego krzesła, którego obecny właściciel gdzieś zniknął, nachyliłam się i, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, zaczęłam sprzątać. Po chwili jednak przyszedł jeden z niemieckich żołnierzy (przynajmniej mogłam tak sądzić, gdyż miał na sobie mundur) i odsunął puste do tej pory krzesło, jednak na nim nie usiadł. Poczułam na sobie jego spojrzenie, co było dla mnie dość irytujące.
-Proszę, proszę, całkiem ładna pani będzie mnie obsługiwać-powiedział, a raczej wybełkotał po niemiecku. Zupełnie nic sobie z tego nie zrobiłam, gdyż nauczyłam się nie reagować na takie słowa ze strony pijanych mężczyzn odwiedzających to miejsce.-Znajdziesz dla mnie chwilkę po pracy?-odezwał się ponownie niemiecki żołnierze, klepiąc mnie przy tym w tyłek. Natychmiast wyprostowałam się i obrzuciłam go oburzonym spojrzeniem.
-Co też pan!-zawołałam, robiąc przy tym zbyt gwałtowny krok do tyłu. Wpadłam na kogoś, a z zebranych przeze mnie szklanek wylały się resztki napojów. Pobrudziły one mnie i nieszczęsną osobę, którą staranowałam.
-Przepraszam...-powiedziałam, odwracając wzrok.-Przepraszam, bardzo przepraszam, proszę mi wybaczyć! Zaraz coś temu zaradzę, nawet zapłacę, jak będzie trzeba!-zawołałam, kiedy zauważyłam, że wpadłam na kolejnego niemieckiego żołnierza.

<Achim?>

9.07.2018

OD Harrollda CD Adama

Spojrzałem na chłopaka. Tak, miał rację. Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- To prawda. Praktycznie codziennie. - Wzruszyłem ramionami, idąc w stronę polany.
Chłopak poszedł niepewnie za mną, nie zwracałem na niego zbytnio uwagi, moje myśli krążyły wokół zmarłej matki. Tak bardzo mi jej brakowało, życie bez niej, stało się koszmarem. Odkąd zostałem z ojcem, nic już nie było takie samo. Codzienne treningi i nowe sińce na plecach. Całe moje życie się zawaliło. Westchnąłem głośno. Usiadłem na trawie, spoglądając na punkt przede mną. Nie wiem, na co patrzyłem, wróciłem myślami do przeszłości.

- Wstawaj Harry.
- Już idę mamo. - Cudowny dzień, świeciło słońce, było spokojnie, zimny wiatr wdarł się do mojej sypialni.
Wszystko pięknie i cudownie, ale... za cicho... co się dzieje? Wstałem z łóżka i zacząłem się ubierać. Powoli zszedłem po schodach. W przedpokoju zauważyłem ślady czyichś butów. Błoto nie zdążyło zaschnąć, ktoś był tu całkiem niedawno. Myśl Harry co się dzieje... myśl. zajrzałem do salonu, pusto, sypialnia rodziców, pusta. Nie było nikogo w całym domu. Wyszedłem przed dom. Widok był okropny... moja mama... z lufą przyłożoną do skroni... 

- Stój! - Wrzasnąłem, podbiegając do matki.
Przytuliłem ją mocno, usłyszałem strzał. Zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, obejmowałem trupa. Krew lała się na wszystkie strony. Płakałem, spojrzałem na mordercę... tata... odrzucił broń i zaciągnął mnie do domu. Wciągnął mnie po schodach i wrzucił do pokoju, zamknął drzwi. Oparłem się o ścianę, zaciskając oczy. Dlaczego?

- Harrolld? - Usłyszałem już dość znajomy głos.
Po moich policzkach spływały łzy, oczy miałem całe czerwone. Spojrzałem na nowo poznanego chłopaka, dopiero teraz miałem okazję się mu dokładnie przyjrzeć. Brunet, niebieskie oczy, nieźle. Wyglądał na zdziwionego. Rzadko pokazywałem komuś, jak płaczę, to są tylko chwile słabości, zazwyczaj...

Adamie? :3

6.07.2018

Od Evy C.D. Janka

Jego spojrzenie hipnotyzowało, gdy patrzył na mnie twardo swoimi przenikliwymi, błękitnymi oczyma. Łobuzerski uśmiech chłopaka sprawiał, że wyglądał on na młodszego niż w rzeczywistości.
- Janku - westchnęłam, wtulając twarz w jego dłoń. - Dlaczego funkcja Marcusa miałaby zrobić na mnie wrażenie?
- Skoro zastępuje ojca, musi być bardzo ważny... I bardzo odpowiedzialny, jeżeli chodzi o obowiązki - zauważył Janek, muskając moje czoło ustami. - Nie wątpię, że to dla niego powód do dumy... I do przechwałek.
Wzruszyłam delikatnie ramionami, nie wiedząc, dlaczego rozmawiamy w tej chwili o Marcusie. Nie było tajemnicą, że młody Polak za nim nie przepadał, tym bardziej dziwiła mnie jego ciekawość. Wiedziałam jednak, że Janek prowadził z Marcusem walkę o moje zainteresowanie, którą ten drugi przegrał już przed tym, nim na dobre się rozpoczęła.
- W armii nie ma ludzi niezastąpionych - westchnęłam. - Marcus jest tak jakby substytutem swojego ojca, a z braku lepszego kandydata, przejął jego obowiązki - uśmiechnęłam się lekko.
Janek wyprostował się, opierając się plecami o pień drzewa, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Jedyne, o czym mogłam myśleć, to słońce ogrzewające nasze twarze i bliskość Janka. W tej chwili nie chciałam skupiać się na niczym innym.
- Czyli słynne transporty, do których biorą najlepszych? - zapytał od niechcenia, bawiąc się rąbkiem mojej sukienki.
- To akurat zdanie Marcusa - zaśmiałam się cicho. - Sytuację można przedstawić na dwa sposoby; jest jedną z nielicznych osób nadzorujących dostawę broni ze względu na wyjątkowe zaufanie, jakim jest obdarzany... Lub po prostu braki w żołnierzach nie pozwalają na zaangażowanie w to większej ilości osób - stwierdziłam, wzruszając ramionami. - Każdy wybiera sobie opcję bardziej odpowiadającą.
Janek zaczął kreślić opuszkami palców wzory na moim ramieniu, które odsłonił opadający materiał sukienki i poczułam, jak opiera brodę na czubku mojej głowy.
- A ty, którą opcję wybierasz? - zaśmiał się cicho Janek.
- Tę, która sprawia, że Marcus nie będzie mógł pojawić się u nas na kolacji w sobotę - zadrżałam od tłumionego śmiechu. - Oczywiście obiecał, że nadrobimy to w innym terminie, mimo wszystko cieszę się, że tym razem unikniemy z mamą tego świetnego towarzystwa.
Na chwilę zapadła cisza, więc z ulgą uznałam temat za zakończony. Poczułam, jak Kari trąca swoim mokrym nosem moją dłoń, domagając się pieszczot, ale odgoniłam ją łagodnie, wiedząc, że jeśli zaczniemy zabawę, to ani ja, ani Janek nie będziemy mieli z nią spokoju przez długi czas.
- Skąd pewność, że nie zaszczyci was wizytą przed lub po kolacji? - zapytał kpiąco Janek.
- Fakt przygotowań do północy oraz pełnienia swojej poważnej funkcji po tej godzinie, skutecznie zajmą go na cały wieczór i całą noc - zapewniłam z uśmiechem. - Więc może ty miałbyś ochotę na mile spędzony wieczór, z gwarancją uniknięcia zgrzytów między tobą a nim?
- Czy to zaproszenie na kolację, Fräulein Kastner? - usłyszałam tuż przy uchu szept Janka.
- Tak - nie byłam w stanie powstrzymać wykwitającego na moich ustach uśmiechu. - Przyjmie je pan? - zapytałam zaczepnie, mając nadzieję, że odpowiedź, jaka panie z ust młodego Polaka, będzie odpowiedzią twierdzącą.
Janek znów musnął ustami moje czoło, wzruszając lekko ramionami, a ja wyczułam w tym geście wahanie.
- Nie wiem, czy nie będę miał innych obowiązków - stwierdził cicho. - Niemniej, cieszę się, że w przeciwieństwie do innego gościa, jestem tu przez ciebie mile widziany.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że Janek zawsze będzie tutaj mile widziany, jednak nie wypowiedziałam tego na głos. O ile ja pragnęłam spędzać z nim każdą chwilę, a moja mama była oczarowana jego zachowaniem, to wiedziałam, że wizyty Polaka nie odpowiadają głowie naszej rodziny. Ojciec, przez wzgląd na moje dobro i starą przyjaźń, wolałby pewnie zastąpić Janka Marcusem. Nie zamierzałam myśleć o tym teraz ani psuć naszej wspólnej chwili odpoczynku. Zamiast tego spojrzałam na Janka, który był pogrążony w zadumie i dotknęłam delikatnie jego policzka. Niepokoiło mnie jego zamyślenie.
- O czym myślisz? - zapytałam cicho. - Czyżbym... Zrobiła lub powiedziała coś nie tak?

(Janek? Tęskniłam <3)

5.07.2018

Od Adama c.d. Harrollda

Cały czas mocno przeżywałem to, co miało przed chwilą miejsce, toteż dość nieufnie spojrzałem na chłopaka, kiedy zauważyłem, że wyciągnął w moją stronę rękę. Zaraz jednak spostrzegłem, że trzyma w niej kawałek chleba. Niepewnie wyciągnąłem swoją dłoń i wziąłem od niego jedzenie. Z rozmowy, którą odbył z tamtymi Niemcami jasno wynikało, że się znają. A skoro tak było, on był prawdopodobnie jakimś niemieckim żołnierzem, policjantem albo Bóg wie kim jeszcze. Zresztą, obecnie do odczuwania przed kimś strachu wystarczał sam fakt, że ta osoba jest Niemcem.
-Dziękuję...panie Harrolld?-powiedziałem niepewnym głosem.
-Zgadza się, ale mów mi po prostu Harrolld. A ty jak masz na imię?-odparł mój rozmówca.
-Jestem Adam-powiedziałem po chwili wahania. Na jakiś czas zapadła między nami krępująca cisza.
-Nie będziesz jadł? Wyglądasz na głodnego- odezwał się w końcu Niemiec.
-Będę...jeszcze raz dziękuję-powiedziałem, biorąc do buzi pierwszy kęs chleba.
-Nie ma za co-odparł Niemiec, po czym ponownie między nami zapanowała cisza.-A właściwie...dlaczego cię ścigali?-zapytał po chwili Harrolld. Spojrzałem na niego przestraszonym wzrokiem. Przeczuwałem, że nie uda mi się wymyślić wiarygodnego kłamstwa. Przecież to logiczne, że za byle błahostkę nie byłbym ścigany tak daleko. A jeśli odpowiedziałbym na to pytanie, Niemiec mógłby stwierdzić, że jednak mnie im wyda, bo moje "przewinienie" jest zbyt poważne.
-Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać-powiedział Harrolld, widząc moją reakcję.
-Nie, po prostu...sam rozumiesz...wolę o sobie za dużo nie zdradzać-wyjaśniłem, choć czułem się w pewien sposób źle. Chłopak także wiele ryzykował, pomagając mi, więc równie dobrze mógłbym mu odpowiedzieć na tak proste pytanie. Westchnąłem ciężko, zmieniając pozycję na nieco wygodniejszą.
-Właściwie to...po prostu nie powinno mnie tutaj teraz być-odparłem.
-Na całej ziemi chyba nie powinno być nikogo innego oprócz Niemców-powiedział Niemiec z doskonale słyszalną w głosie pogardą i złością.
-W sumie to według niektórych tak byłoby chyba najlepiej-odparłem.
-Ale nie według mnie-powiedział Harrolld.
-Domyśliłem się. Nie zachowujesz się jak...,wybacz za określenie, typowy Niemiec. Wiele zaryzykowałeś, pomagając mi. Jestem ci za to naprawdę wdzięczny. I za jedzenie-odparłem.
-Przestań mi stale dziękować. Dla mnie takie zachowanie jest i powinno być normalne. A tak w ogóle, chyba możemy już zejść z tego drzewa. Obstawiam, że tamci dawno poszli-powiedział Harrolld. Zacząłem więc powoli schodzić w dół, a chłopak chwilę po mnie. Jak zwykle a takich sytuacjach bywa, schodziło mi się o wiele gorzej i dłużej niż wchodziło. W końcu jednak postawiłem obie stopy na ziemi, a chwilę po mnie uczynił to Harrolld.
-Musisz się często wspinać na drzewa-powiedziałem, będąc pod wrażeniem tego jak łatwo i szybko poszła mu wspinaczka.
<Harrolld?>

4.07.2018

OD Harrollda CD Adama

Zamknąłem na chwilę oczy, gdy usłyszałem strzały. Po głośności strzałów stwierdziłem, że kilka minut drogi, dzieliło ich od schwytania chłopaka, nie dobrze. Otworzyłem oczy. Zebrałem wszystkie rzeczy do plecaka, złapałem chłopaka za rękę i pociągnąłem polaną wzdłuż lasu. Cała ta sytuacja była co najmniej dziwna. Trzymałem za rękę w ogóle nie znajomego człowieka, lecz nie mogłem pozwolić, aby przeze mnie zginął niewinny chłopak. Gdy oddaliliśmy się wystarczająco daleko, skręciłem i wszedłem w głąb lasu. Niemcy w każdej chwili mogli tu przyjść. Zatrzymałem się przed już dobrze znajomym mi drzewem.
- Właź. - Powiedziałem, wskazując ręką, gałęzie drzewa.
- Ale... - Nie dokończył, bo mu przerwałem.
- Chcesz przeżyć? - Zapytałem, spoglądając w jego oczy. Malował się w nich strach.
- Tak... - Mruknął i wspiął się na drzewo.
Podałem mu swój plecak i przyłożyłem palec do ust, na znak, aby milczał. Niemieckie oddziały były coraz bliżej, gałęzie łamały się pod ich stopami. Oparłem się o drzewo i czekałem. Po chwili ujrzałem grupę ludzi wyłaniających się zza drzew.
- Harrolld! - Wrzasnął jeden.
- Czego? - Syknąłem.
- Co ty tu robisz? - Zapytał, spoglądając na mnie.
- Jak widać, stoję, poza tym, zrobiłem sobie urlop. - Prychnąłem.
- Widziałeś tu chłopaka? - Zadał kolejne pytanie.
- Gdybym widział, powiedziałbym, czy ty w ogóle czasami myślisz? - Mruknąłem, wbijając w niego gniewny wzrok.
- Racja... Zawracamy! - Krzyknął do ludzi za nim, ruszyli w stronę miasta.
Upewniłem się, że odeszli wystarczająco daleko i wlazłem na drzewo. Chłopak siedział skulony pomiędzy gałęziami. Jak się cieszę, że niedawno pomyślałem o odcięciu kilku gałęzi. Było tu przynajmniej więcej miejsca. Sięgnąłem po plecak i wyjąłem z niego kawałek chleba, po czym podałem go chłopakowi. Chyba już się zorientował, że byłem Niemcem, który gadał po polsku. Niecodzienne zjawisko.

Adam?

Od Adama c.d. Harrollda

Szczęście mi nie dopisało, a los tak pokierował moim życiem, że zmuszony byłem uciekać przed jakimś niemieckim patrolem. Przynajmniej udało mi się uniknąć ich strzałów i zniknąć za jednym z budynków. Przebiegłem kilka uliczek znajdujących się na przedmieściach Warszawy. Pogoń jednak nie ustawała. Cały czas słyszałem bowiem dochodzące z oddali, niemieckie wołania i pojedyncze strzały, które brzmiały dla mnie jak wyrok. Kiedy więc wbiegłem z jakiś lasek, nie zastanawiając się długo, pognałem jak najdalej, licząc na to, że tutaj uda mi się ich zgubić. Szybko okazało się, że "lasek", był tak naprawdę dość pokaźnym, dużym i wyjątkowo jak na obecne czasy dobrze zachowanym lasem. Ucieszyło mnie to, gdyż byłem pewien, że Niemcy szybko odpuszczą sobie pościg w takim miejscu. Mimo to biegłem dalej tak szybko jak tylko mogłem. Sił dodało mi kilka kolejnych strzałów, które usłyszałem gdzieś za sobą. Dochodził z daleka i bardzo możliwe, że Niemcy z pośpiechu strzelali do drzew albo zwierząt, które przypominały im człowieka, ale wolałem nie ryzykować. Nagle do moich uszu dotarły ponowne strzały. Wydawało mi się, że słyszę je o wiele bliżej i z naprzeciwka, a nie zza siebie, jednak w panice uznałem to za omamy i biegłem dalej w tę samą stronę. Po kilku metrach wybiegłem na jakąś polanę. Światło słoneczne, zyskujące coraz więcej przewagi nad ustępującą nocą, oświetliło ten teren na tyle, abym mógł dojrzeć stojącego kilka metrów dalej chłopaka. Niemal od razu też zauważyłem, że ma przy sobie broń. Natychmiast zawróciłem, chcąc stamtąd jak najszybciej uciec.
-Stój!-wrzasnął nieznajomy chłopak, a ja od razu wykonałem jego polecenie, bojąc się, że jeśli tego nie zrobię, zginę marnie tu i teraz. Zaraz też odwróciłem się ponownie w jego stronę.-Kim jesteś? Chciałeś zginąć, pakując mi się prosto przed strzelbę?-zapytał, o dziwo, dość łagodnym głosem.
-Nie, ja tylko...uciekałem-odparłem zgodnie z prawdą, nie mogąc wymyślić żadnego wiarygodnego kłamstwa. Przecież nie mogłem powiedzieć, że o tej porze postanowiłem dla przyjemności wybrać się do lasu i zacząć po nim biegać jak szaleniec.
-Ale przed kim? A tak w ogóle, nic ci nie jest? Masz szczęście, że nie zdążyłem strzelić-powiedział chłopak, robiąc kilka kroków w moją stronę. Cofnąłem się, a widząc to, nieznajomy zatrzymał się.
-Chyba nie trudno się domyślić przed kim-odparłem. Po chwili z lasu dobiegły mnie kolejne niemiecki okrzyki, jasno sugerujące, że Niemcy nie zamierzali się łatwo poddać. Miałem jednak nadzieję, że nie uda im się mnie schwytać, bo marnie bym skończył. Jeśli chciałem przeżyć, powinienem dalej uciekać, ale niełatwo tego dokonać, kiedy rozmawiasz z nieznajomą osobą, która kazała ci się zatrzymać, a do tego ma przy sobie strzelbę.
<Harrolld?>

od Achima c.d od Elizy

Pomysł rozmawiania o mojej osobie nie przekonał mnie, zdecydowanie wolałbym dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej o niej.  I aby pokazać jej to odpowiedziałem.
- A więc chce pani nieco informacji o mnie? Hm.... Więc nazywam się Achim Bursche, aktualnie mam 25 lat i jestem niemieckim porucznikiem. - uśmiechnąłem się delikatnie do niej.
- Tyle udało mi się ustalić. - odpowiedziała nieco zawiedziona.
Westchnąłem równie zrezygnowany co ona.
- Ogólnie w życiu wiodło mi się raczej dobrze, jeśli pani o to pyta. Mój ojciec czerpał nie małe zyski z jego licznych fabryk tytoniu, dzięki czemu mogliśmy sobie pozwolić na mieszkanie w zabytkowym pałacyku, a nawet wynajmowaniu bardzo dużej ilości służby która go za nas pielęgnowała. Mieliśmy szczęście że ojciec zainwestował akurat w tytoń. Po pierwszej wojnie światowej ludzie masowo się na niego rzucili, chcąc się ,,odstresować" i odnowić relacje z innymi ludźmi. Nawet pani nie zdaje sobie sprawy jak takie zwyczajne wspólne palenie papierosów potrafi zbliżyć ludzi. Czytałem nawet gdzieś ostatnio że najczęściej sięgamy po papierosy, po to właśnie aby nawiązać nowe znajomości. A tak jek wcześniej wspomniałem ludzie po I wojnie świtowej dążyli do raczej przyjaznych relacji, co było nie oszukujmy się głupotą.
Popatrzyła na mnie z niezrozumieniem.
-Nie oszukujmy się, to co się dzieje teraz musiało nastąpić. Takie jest przeznaczenie. Trzeba w końcu ten świat doprowadzić do porządku.
- Rzeczywiście trzeba...- powiedziała cicho, nie patrząc na mnie. To oczywiste że miała na myśli co innego niż ja, ale nie chciałem wprowadzać nieprzyjemnej atmosfery. Nie teraz, kiedy połknąłem tą cholerna tabletkę, czego nigdy nie  powinienem zrobić w jej towarzystwie.
W tym momencie postanowiłem skończyć swoją historie, miałem nadzieje że tym się zadowoli i przestanie nalegać. Jednak aby mieć pewność, chcąc już wrócić do interesujących mnie tematów, powiedziałem:
-No to chyba teraz moja kolej na pytanie. Nie chciałaby się pani przefarbować na blond? - uśmiechnąłem się aby podkreślić humorystyczność pytania.


Elizka?

3.07.2018

Od Harrollda

Otworzyłem powoli oczy, zimny wiatr całkiem poczochrał mi włosy. Wyglądałem okropnie, nawet nie musiałem mieć przed sobą lustra, aby to stwierdzić. Wstałem z łóżka i ubrałem się, nie miałem dużo czasu. Schowałem do plecaka kawałek chleba, książkę, latarkę i aparat. Strzelbę przewiesiłem sobie przez ramię, dzięki temu, że miała pasek. Wyszedłem z domu. Było nadal ciemno, księżyc jeszcze tkwił na niebie. Ziewnąłem ospale i przeczesałem ręką włosy, idąc w dobrze mi znaną stronę. Las. Wielkie składowisko drzew oraz siedlisko tysięcy zwierząt, które nocą budzą się do życia. Coś cudownego. Wojna zniszczyła większość lasów, ale nie wszystkie. Spokojnie ominąłem pierwsze drzewo, później następne i następne. Jestem na miejscu. Wdrapałem się na jedno z drzew i usiadłem w jego koronie. Wyciągnąłem z plecaka polską książkę i zacząłem czytać. Było to dość ryzykowne, lecz jak to mówią, bez ryzyka nie ma zabawy. Całkowicie oddałem się lekturze i nim się zorientowałem, zrobiło się, trochę jaśniej. Księżyc zaczął ustępować miejsca dla słońca. Całe niebo zalały różnorodne odcienie ciepłych kolorów. Od soczystych czerwieni, po jaskrawe żółcie. Odłożyłem książkę do plecaka i zeskoczyłem z wielkiego, dość młodego dębu. Pomaszerowałem w stronę strzelnicy, którą urządziłem sobie na pobliskiej polanie. Nie miałem na dziś, żadnych ambitnych planów. Po prostu robiłem to, co zawsze. Stanąłem kilka metrów od celu, jakim była nieduża tarcza i oddałem celny strzał, w sam środek. Kolejne dwa, znowu nie chybiłem, trzy ślady po kuli zaraz obok siebie. Już miałem strzelić raz czwarty, lecz ktoś przebiegł mi przed celem.
- Stój! - Wrzasnąłem, do osoby, która zaczęła przede mną uciekać.
Nie miałem złych zamiarów tak jak zawsze.

Ktosiu? c:

2.07.2018

Od Adama do Wolfganga

W akcje desperacji pozostało mi już tylko jedno do wyboru. Po raz kolejny zdecydowałem się zaryzykować i wydostać się nocą z getta. Zajmowały się tym głównie dzieci, jednak ja jakoś nie widziałem w roli przemytnika mojego trzyletniego kuzyna. Na szczęście byłem drobnej budowy i kilka razy udało mi się już uciec, a nawet wrócić bez szwanku. Jaki idiota, skoro uciekł, to mógł już nie wracać-tak mogłoby pomyśleć wielu ludzi. Ja jednak wolałem nie ryzykować, bo gdybym został złapany poza gettem...tu przynajmniej mają jeden powód do zabicia mnie mniej, bo jestem tam, gdzie być powinienem. Wydostanie się na drugą stronę nie było łatwe, ale praktyka czyni mistrza. Nocą jednak zdobycie czegoś do jedzenia nie było łatwym zadaniem. Nie miałem przy sobie żadnych pieniędzy, a do tego sam czułem się, jakbym szedł na ostatnich siłach. Ostatni posiłek, który jadłem, miał miejsce dzień wcześniej i to rano, a była to niemal niezjadliwa bułka. Jedna. Nic więcej, choć i tak miałem wyrzuty sumienia, że ją zjadłem, zamiast oddać komuś bardziej potrzebującemu. Jak się spodziewałem, noc minęła mi właściwie na unikaniu niemieckich patroli. Kiedy rankiem zaczęto otwierać różne sklepy, a także rozstawiać stragany, nie miałem już nic do stracenia. Niestety ludzie nie są raczej zbyt chętni do zatrudniania kogoś tylko na jeden dzień, a zwłaszcza, kiedy tej osoby nie znają. Biłem się z myślami, aż w końcu zdecydowałem się na kolejny krok. Skoro już łamię "prawo" to co się będę przejmował czymś takim-pomyślałem, wchodząc do pierwszej lepszej kawiarni. Przez chwilę się po niej pokręciłem, udając, że szukam miejsca. W końcu usiadłem pod oknem, skąd miałem widok na ulicę, całe pomieszczenie, a do tego nie zwracałem już na siebie tak bardzo uwagi. Musiałem jednak zaplanować, co powinienem dalej zrobić. Uważnie obserwowałem otoczenie, wyszukując okazji. Po chwili jednak zamyśliłem się, planując, co zrobię, jeśli nie uda mi się tutaj tego zrobić. W pewnym momencie ujrzałem kierującą się w stronę toalety dziewczynę. Miała typowo aryjską urodę, do tego słyszałem, jak rozmawiała wcześniej z jakimś chłopakiem w niemieckim mundurze. Go już dawno nie było, ale ona została i siedziała niemal obok mnie. Oddzielała nas jedynie jakaś pokaźnych rozmiarów roślina. Odwróciłem się i wtedy dostrzegłem, że dziewczyna zostawiła na stoliku portfel. Przebiegłem szybko wzrokiem po sali, wstępnie oceniając, że nikt na mnie nie patrzy. Zaraz potem odchyliłem się lekko do tyłu, sięgając szybko portfel. Odetchnąłem z ulgą, gdyż nie zauważyłem, aby ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę. Spanikowałem jednak na myśl, co by się mogło stać, gdyby kradzież wyszła jednak na jaw. Czym prędzej opuściłem więc lokal, bijąc się z myślami. Z jednej strony udało mi się zrobić to, co planowałem. Poza tym dziewczyna musiała być Niemką, a przynajmniej się z nimi zadawała, więc musiała być tak samo zła jak oni. W taki właśnie sposób próbowałem uciszyć swoje sumienie. Z drugiej jednak-myślałem dalej- ona tak bardzo przypomina Esterę. A nie mógłbym przecież okraść własnej siostry. Ale to nie jest moja siostra. Muszę pomóc rodzinie, a poza tym tej dziewczynie na pewno nie brakuję pieniędzy, tylko że...nie mogę być tego do końca pewnym-cały czas biłem się z myślami, ale postanowiłem schować portfel w kurtce, poszukać być może jeszcze czegoś do jedzenia i nocą ponownie wrócić do getta. Zdecydowałem się odwiedzić znacznie mniej uczęszczane, mocno podupadłe dzielnice Warszawy. Nie mając nic do stracenia, zacząłem grzebać w śmieciach, choć nie liczyłem na to, że cokolwiek tam znajdę. Nikt w tych czasach nie byłby na tyle głupi, żeby wyrzucać jakiekolwiek jedzenie. Chyba że Niemcy, ale oni nie zwykli mieszkać w takich miejscach. Długo przeszukiwałem poszczególne śmietniki, ale na nic więcej nie natrafiłem. Zdecydowałem się zaszyć w jakiejś dziurze i przeszukać portfel. Znalazłem tam trochę pieniędzy i oczywiście wszelkiego rodzaju papiery oraz dokumenty. Schowałem skradzioną rzecz, gdyż zdecydowałem, że potem przeszukam ją dokładniej. Wtedy też mój wzrok padł na oparty o ścianę jednego ze śmietników przedmiot. Były to nic innego jak stare, podniszczone skrzypce. Natychmiast wziąłem je do ręki, gdyż przywołały we mnie wspomnienia beztroskich chwil sprzed wojny. Może nie do końca beztroskich, bo i wtedy nie żyło się nam łatwo, ale na pewno szczęśliwych. Usiadłem na schodkach prowadzących do jednego z bloków, kładąc skrzypce na kolanach. Przejechałem dłonią po ich gryfie, a potem strunach. Dwie z nich były urwane, co bardzo mnie zasmuciło. Sam zawsze traktowałem swoje skrzypce jak największą świętość i właśnie dlatego zaryzykowałem nawet przemycenie ich do getta. Widocznie jednak nie każdy darzy ten cudowny instrument muzyczny równie wielką miłością-pomyślałem, powoli obracając skrzypce, aby lepiej się im przyjrzeć. Drewno wyglądało wręcz doskonale i gdyby nie brak strun oraz smyczka, nadawałyby się nadal do grania. Ponownie przejechałem po nich dłonią, przypominając sobie dzień, kiedy sam zagrałem po raz pierwszy na własnym instrumencie. Na pewno nie myślałem wtedy, że będę kiedyś musiał zmagać się z tyloma niebezpieczeństwami i żyć w ten sposób-pomyślałem, wzdychając.
-Widać sentymentalny z ciebie chłopak-odezwał się nagle jakiś głos. Podskoczyłem, gdyż zupełnie nie zauważyłem, że nie jestem już sam. Szybko podniosłem wzrok i pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to sadystyczny uśmiech na twarzy chłopaka, z którym miałem do czynienia. Przemknęło mi przez myśl, że tak właśnie musiał uśmiechać się sam szatan, kiedy trafił do niego pierwszy grzesznik. Ze strachu niemal od razu zacząłem się trząść.
-Mogę w czymś panu pomóc?-zapytałem, niepewnie wstając. Obie ręce zacisnąłem na skrzypcach, których w tamtej chwili za nic nie byłbym w stanie puścić.

<Wolfgang?>

1.07.2018

Od Elizy c.d od Achima

Nawet nie mrugnęłam, kiedy przestawił mi tą co najmniej oburzającą propozycję. No cóż...chyba mogę się otworzyć przed lekko wstawionym Niemcem? Z resztą w mojej historii nie ma żadnych fascynujących faktów.
- Mieszkaliśmy w kamienicy, z balkonem wychodzącym na plac...zawsze rano pachniało tam świeżymi bułeczkami i końmi. Tata codziennie wychodził rano przed pracą po te bułeczki, żebyśmy mieli z braćmi do szkoły. Byłam najstarsza z dzieci zarówno w rodzinie, jak i w całej kamienicy, zawsze prowadziłam całą gromadkę do szkoły. Czułam się jak taka mama - zaśmiałam się na to wspomnienie, przerywając na chwilę swoją opowieść.
Uwaga Achima skupiła się teraz głównie na moich włosach, które okręcał sobie wokół smukłych palców. Myślałam, że praktycznie mnie nie słucha, ale chyba się myliłam, bo spojrzał na mnie ze zniecierpliwieniem w oczach. Kontynuowałam więc.
- Potem poszłam na pielęgniarkę, zawsze chciałam pomagać ludziom, wydaje mi się, że to moje powołanie. Tyle jest cierpienia na świecie, a gdybym choć trochę mogła je zmniejszyć... - urwałam nagle, nie chcąc zagłębiać się zbytnio w swoje uczucia - Ciągle mieszkałam u rodziców, bo w sumie miałam blisko do szkoły. Nie to, żeby nie było nas stać, wiodło nam się dobrze, mieliśmy nawet działkę za miastem...tam właśnie byłam, z przyjaciółmi, kiedy...- urwałam, sama nie wiedząc, dlaczego w ogóle zaczepiłam ten temat. Obrażanie rodaków naćpanego niemieckiego oficera nie jest najlepszym pomysłem.
- Kiedy? - wypuścił z dłoni moje włosy i przyjrzał mi się uważnie.
- Nie, ja...- nie wiedziałam, jak się z tego wykręcić.
Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie, nie, nie.
Zaraz wybuchnę.
Achim nie jest osobą, której można odmówić, kiedy czegoś pragnie. Niebieskie oczy zmrużyły się w wyrazie zniecierpliwienia.
- Jeśli woli się pani koch...
- Nie może pan wymagać ode mnie tylu informacji, opowiedziałam już panu dość i liczę na rewanż - wyrzuciłam z siebie niemal gniewnie, chociaż tak naprawdę w środku czułam dziwny spokój.


<Achim? :3>

30.06.2018

Od Rodericha do Wolfganga

Hilse machnął niewinnie rzęsami, uśmiechając się przymilnie.
- Jeśli Untersturmfuhrer wyda taki rozkaz - powiedział z przesadną uległością. - Nie odmówiłbym tak czy inaczej.
Młody podporucznik wstał i okrążając biurko, podszedł do niego. Był o wiele niższy i o wiele młodszy, bardzo blady. 
- Mam akurat wolną chwilę, śpieszysz się gdzieś? - spytał.
- Ależ skąd. Z chęcią udam się na ogląd więźnia, jak tylko otrzymam raport. 
- Nie przejmuj się, sam go dostarczę - Niemiec zbył jego gorliwość niedbałym machnięciem dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku. Prowadząc Rodericha ze sobą korytarzem do schodów, którymi mieli zejść aż do piwnic, gdzie znajdowały się pomieszczenia do bardziej wymagających przesłuchań, przedstawił mu się nazwiskiem von Volkhardt. Austriak nie omieszkał zwrócić uwagi na szlachecki przydomek i zapytać z uprzejmości o jego pochodzenie, temat rozmowy został jednak szybko i dobitnie zgaszony. 
Weszli do wnętrza, które znał doskonale z poprzednich miesięcy swojej pracy, choć nigdy nie należało ono do jego ulubionych. Po prawdzie, nie podzielał upodobania niektórych gestapowców do przeprowadzania przesłuchań w tych zatęchłych, wilgotnych klitkach. Rozumiał element psychologiczny - ciemność, klaustrofobia, echo odbijające się od betonowych ścian, woda kapiąca z sufitu, potęgująca uczucie grozy. Mimo to bardzo nie przekonywały go takie warunki pracy; zdecydowanie preferował swój własny gabinet, co prawda jasny i wymagający sprzątania po każdej rozmowie, ale - na Boga - przynajmniej nie śmierdziało tam taką stęchlizną! 
W pomieszczeniu znajdował się więzień. Nie wyglądał gorzej niż większość tymczasowych rezydentów Szucha, ale widząc stan tejże większości, zasługiwał na współczucie. Albo miłosierny strzał w kark. Zgięte w pół, poobijane oblicze, z ust cieknąca krew, drgawki szarpiące słabymi ramionami. Poezja. 
- Cóż uczynił ten człowiek? - zapytał zwyczajowym, permanentnie teatralnym tonem Roderich.
- A czy to ważne? - Wolfgang skierował jego twarz na siebie, podnosząc mu głowę czubkiem buta. W oczach ofiary błysnął strach. - Sprzedawał informacje partyzantom. Opchnął cały transport z żywnością. 
- Czym byłoby życie bez przyjemności gastrycznych... - zauważył filozoficznie blondyn, stojąc cały czas nieco z tyłu. Jego towarzysz natomiast już zdążył sprzedać leżącemu mocnego kopniaka w brzuch. Hilse uniósł brew. Uznałby samego siebie za plebejusza, gdyby nie zauważył czystej finezji płynącej z jego działań, mających źródło zapewne w miesiącach praktyki. Oczywistym było jaki sposób przesłuchiwań preferował Untersturmfuhrer i nie mógł zarzucić mu braku profesjonalizmu. - Odnoszę wrażenie, że lubi pan to robić - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Ach, było coś zabawnego w udawaniu oczytanego idioty. Jedną z tych rzeczy było prawdopodobnie to, jak wiele osób w to wierzyło. 
Młodzieniec, oddawszy jeszcze kilka kopniaków, zrobił krok do tyłu i powoli odwrócił głowę w stronę Rodericha.


< Wolfgang? >

29.06.2018

Empatyczny Schutze

[Tożsamość] Po długich kłótniach co do imienia, stanęło na tym, iż chłopak będzie się nazywał Harrolld. Z nazwiskiem nie było dużego problemu. Po prostu Dullemans. Ludzie często wołali na niego verrückter (szalony), überflüssig (zbędny) czy junge zum spielen (chłopak do zabawy). Czy to mu się podobało? Nie. Wręcz tego nienawidził. Kochał tylko jedno przezwisko, gdy jego matka żyła, nazywała go hoffnung. Była rodowitą polką, lecz nie mogła go nazywać po polsku. Chyba każdy wie dlaczego. Gdyby jednak mogła, wołałaby do niego w swoim rodowitym języku. Nadzieja. Zawsze wiedziała, że chłopak kiedyś zmieni wszystko, iż będzie nadzieją na lepsze dni. Niestety się tego nie doczekała. Miał jeszcze kilku znajomych. Nazywali go Harry. Przezwisko to było w miarę do wytrzymania i w ostateczności tak można się do niego zwracać.


[Pochodzenie] Harrolld jest Niemcem. Jednak nie takim stu procentowym. Powiedzmy tak, jego ojciec jest Niemcem a matka Polką. On jest... mieszańcem (?) Niezależnie jak powiesz, nie jest on ,,dzieckiem'' Hitlera. Niektórzy nadal uważają, iż Harry powinien zginąć przez swoją w połowie polską krew.

[Wiek] Ten oto ,,uroczy'' pan ma już za sobą dopiero, bądź aż (jak kto woli) dziewiętnaście wiosen. Nie jest stary, ale do najmłodszych też nie należy.

[Orientacja] Mimo tego, że jego życie jest kontrolowane przez Hitlera, ten chłoptaś woli zarywać do przedstawicieli tej samej płci. Nie obchodzi go to jak skończy. To typowy homosek od czasów, kiedy był jeszcze małym szczylem. Po prostu woli jak jego druga połówka ma coś w spodniach i tyle. Jakiś problem? Nie? I dobrze. Nie da sobą pomiatać tylko dlatego, że nie jest taki jak inni.

[Partner] Haha dobry żart. Harrolld wątpi, że kiedykolwiek znajdzie drugą połówkę. Z jego charakterkiem nikt za długo nie wytrzyma. A poza tym zadaj sobie pytanie. Kto chciałby narażać swoje życie tylko po to, aby zabawiać się nocami z takim pustakiem? Hah. No właśnie.

[Przekonania] Według niego nie ma nic gorszego od wojny. Giną niewinni ludzie tylko dlatego, że ,,wielki wódz'' chce więcej terenów. Chłopak należy do wojska, jednak stara się nie wykonywać rozkazów wyżej położonych. Nienawidzi bólu, krwi i płaczu. Jest w tym coś, co go zniechęca i gnębi. Podsumowując. Najchętniej zakończyłby to wszystko i zaczął normalnie żyć.

[Wiara] Jego zdaniem, gdyby Bóg istniał, nie byłoby wojny. Wojna jest, Boga nie ma. Harry jest ateistą. Nic tego raczej nie zmieni. Kiedyś wierzył w Boga... kiedyś... póki jego matka nie umarła w brutalny sposób.

[Zajęcie] Po długich namowach... ekhm... po tym, jak ojciec mu rozkazał... wstąpił do niemieckiego wojska na stanowisko SS Schutze - szeregowca. Czy tego chciał? Nie. Harry nienawidzi wojny, ale co on sam może zrobić? Nic, no właśnie. Ojcu się nie postawi, bo to ostatni człowiek, z którym był spokrewniony. Resztę zabrała śmierć.

[Aparycja] Zacznijmy może od jego twarzy, której praktycznie nie widać, ponieważ kruczoczarne loki niedbale padają mu na czoło. Co można jednak powiedzieć o reszcie? Oczy. Nie byle jakie oczy. Jedno brązowe a drugie zielone. Podobno tak się zdarza, w szczególności, iż jego ojciec miał brązowe a matka zielone. Co dalej? Sporo pieprzyków znajdujących się w dużej mierze na jego policzkach i szyi. Dzięki wielu treningom przez prawie cztery lata, zyskał dość wyrzeźbione ciało. Mierzy sobie 172 cm, więc można powiedzieć, że jest wysoki. Ludzie uważają, iż jest niedożywiony, ponieważ waży 59kg, lecz nie wiedzą oni, że jest to odpowiednia waga do jego wzrostu.

[Usposobienie] Cóż... Harrolld to bardzo trudny przypadek. Zacznijmy od tego, że łatwo się denerwuje. Jeżeli ktoś zrobi coś nie po jego myśli, to może już szykować sobie miejsce na cmentarzu. No dobra, tak źle nie jest, ale naprawdę nie lubi, gdy ktoś się go nie słucha. Bywa oschły, lecz tylko w sytuacjach wyjątkowych. Z natury jest miły i pomocy, w szczególności dla Polaków. Jest chyba jednym z najuprzejmiejszych Niemców. Nie pakuje się nikomu do domu z pistoletem tylko po to, aby dla zabawy strzelić komuś kulka w głowę. Zazwyczaj można go spotkać na strzelnicy, w stajni bądź na jakiejś łące czy lesie. Jeżeli potrzebujesz pomocy, idź do niego. Potrzebujesz jedzenia? W tym tez ci pomoże. Taki się urodził, uczciwy i wrażliwy na cierpienie innych. Cała ta wojna bardzo go zaniepokoiła. Fakt, że nie może nic zrobić, jeszcze bardziej go dobił. Mimo, iż jest ateistą, codziennie prosi o wieczny spokój dla matki. Całe jego życie, przystosowało go do surowych zasad, których musi przestrzegać. Czy kiedykolwiek obchodził urodziny? Nie. Zwyczajnie o nich zapominał i nie przejmował się nimi. Zaczął je nawet odrobinę nienawidzić, ponieważ dokładnie jedenaście lat po tym jak pierwszy raz otworzył oczy, jego mama została zamordowana. Chłopak zastanawiał się czy życie ma jeszcze w ogóle sens.

[Historia] Od czego by tu zacząć? Może najlepiej od początku. Harry urodził się w... dość nieciekawych warunkach. Od początku życia wszyscy nim pomiatali. Był wykorzystywany i nieszanowany. Można powiedzieć, że wychował się w burdelu. Chodził do niemieckiej szkoły, gdzie dzień w dzień wmawiali mi, iż Hitler jest jedynym władcą. Od początku nie podobało mu się, że wszyscy czcili go jak Boga i najchętniej, nogi by mu wylizywali. Niestety nie mógł nic robić. Przyzwyczaił się do tego wszystkiego. Do takiego stylu życia. Do wiecznego strachu. Jedyną osobą, która go rozumiała, była jego matka. Dobra duszyczka w tym całym piekle. Tak można byłoby ją nazwać. Pomimo tych wszystkich lat, gdy udawała, że jest rodowitą Niemką, Niemcy w końcu zauważyli, iż cały czas ich okłamywała i została rozstrzelana na oczach młodego, zaledwie jedenastoletniego Harrego. Młodziaka spotkałoby to samo, gdyby nie fakt, że jego ojcem był Niemiec. Oszczędzili go, ponieważ uznali, że się jeszcze przyda. Nic bardziej mylnego. Ojciec zaczął go bić. Stał się jego najgorszym koszmarem. W wieku piętnastu lat, zaciągnął go na trening wojskowy. Codziennie po dziesięć godzin biegania, skakania, noszenia ciężarów, czołgania się po błocie. Istna masakra, za każde źle wykonane zadanie, kara, sto przysiadów a następnie sto pompek. I jak tu żyć? Po ukończeniu pełnoletności Harrolld wkroczył na stanowisko szeregowa. Nie mógł już się wycofać. Za dużo pracy w to włożył, aby teraz wszystko ch*j strzelił.

[Dodatkowe informacje]
  • Jest oburęczny.
  • Uwielbia tańczyć i śpiewać.
  • Jest znakomitym strzelcem.
  • Umie jeździć konno.
  • Kocha fotografować zwierzęta.
  • Chłopak ma jedno oko zielone a drugie piwne.
  • Czasami zapali fajkę, ale nie jest od tego uzależniony.
  • Lubi pogrzebać pod maską samochodu.
  • Lubi pomagać... w szczególności Polakom.
  • Umie mówić po polsku, lecz ma trudności z wymówieniem ,,ś'', ,,ć'' itp. Wiele wyrazów zniemcza.

[Kieruje] яσѕє (H) | Seungli (D)

28.06.2018

Od Janka do Evy

Było po południu, skończyłem pracę w miarę szybko. Frau Kastner zaproponowała mi wcześniejsze pójście do domu, ale wykręciłem się od tego zaoferowaniem pomocy Evie przy koniach. Matka Evy podsumowała to tym uśmiechem, którego używają dorośli, którzy już wszystko przeszli, wszystko przewidzieli i znają wszystkie zakończenia.
Być może przewidziała też zakończenie, w którym siedzę na ogrodzeniu i przeszkadzam Evie w czyszczeniu koni, przeczesując jej długie włosy w palcach i chowając w nich twarz.
- Mówiłeś coś o pomaganiu - powiedziała Eva z udawaną naganą.
- Nie pomagam? - spytałem, posyłając jej uśmiech. - Staram się jak mogę.
Boże w niebiesiech, wiesz, że przestałbym jej przeszkadzać, ale jej włosy są tak przyjemne w dotyku... Serce biło mi żywiej, gdy byłem z nią. Każda chwila, nawet zwykłe bycie z nią podczas pracy dawało mi nieopisaną radość. Teraz jednak moje szczęście zagłuszała myśl o tym, co musiałem zrobić. Myślałem o tym przez cały czas w ostatnich dniach. Nie chciałem tego, nawet dla Sprawy. Chciałem nie zajmować się niczym oprócz Evy. Nad moim karkiem dyszało jednak zbyt wiele osób i musiałem stanąć na wysokości zadania.
- Swoją drogą... co słychać u młodych Braunów? - zarzuciłem temat, niby od niechcenia.
- Zależy o którego pytasz - odparła dziewczyna, której głos nagle stężał. Uh, nie jej ulubiony temat.
- Młodszy wydaje się być całkiem fajny. Młody artysta, etc...
- Tak, Erick to małe słoneczko...
- Jak to możliwe, że są rodzeństwem? - powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać. Z jakiegoś powodu nie chciałem używać imienia Marcusa w rozmowie. Miałem nadzieję, że Eva się zaśmieje.
- Czasem się nad tym zastanawiam - odpowiedziała z nutą rozbawienia w głosie. - Może to przez wojskowy rygor.
- Ja też jestem pod prawie wojskowym rygorem. - Dziwnie było zaczynać temat harcerstwa z kimś z poza. - Nie zachowuję się przez to jakbym lizał Hitlerowi buty od lepszej strony.
- Och, uwierz mi, nie zamierzam go usprawiedliwiać - zapewniła mnie Eva, kręcąc głową, jakby z rezygnacją, jakby nie chciała już strzępić języka. Rozczulił mnie ten gest. Szalenie podobała mi się jej przyzwoitość, grzeczność i opanowanie. Nie pamiętam, żeby kogokolwiek wcześniej obraziła czy podniosła głos. Przynajmniej nie przy mnie, ale nie uwierzyłbym, gdyby ktoś powiedział, że coś takiego jednak się zdarzyło. Była taka delikatna...
- Gdyby chociaż robił coś... dobrego. Nie odbierz tego źle, przełknąłbym tą jego pretensjonalność, gdyby to komu służy chociaż trochę mu przeszkadzało.
Eva skończyła czyścić klacz, poklepała ją po zadzie, co kobyła odebrała jako sygnał, że może odejść. Zaproponowała, byśmy siedli pod jabłonią. Od razu dołączyła do nas Kari wraz ze swoim kochającym wszystko i wszystkich językiem. Usiadłem jak najbliżej Evy, aby cały czas czuła moją fizyczną obecność. Miałem w tym motyw, by podświadomie czuła nacisk z mojej strony, ale by nie zdawała sobie z tego sprawy. Byłem wściekły sam na siebie.
- Rozumiem, że nie mogliście się znaleźć w bardziej wrogich sobie obozach - przyznała Eva. Ton jej głosu wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie cieszy jej temat naszej rozmowy. Czułem się źle z tym, że nie mogę po prostu jej przerwać i powiedzieć czegoś o jej buzi, ale teraz, kiedy już udało mi się wejść głębiej w sprawę Marcusa, nie mogłem odpuścić. Ona też go nie lubi, powtarzałem sobie. Jest niemal wrogiem... - Oswajanie was nawzajem byłoby stratą czasu. Na szczęście Marcusowi właśnie kończy się urlop i wraca na służbę.
- Och, tak? - Mój głos automatycznie się ożywił. Zbliżyłem się do niej jeszcze bardziej. - Jak wspaniale. Długo go nie będzie?
- Przypuszczalnie...
- No tak, w końcu służba nie drużba. Nie wiesz czy nie wyślą go na wschód? - zapytałem, pozwalając sobie na trochę więcej złośliwości. Eva rzuciła mi mordercze spojrzenie, udałem więc, że próbuję schować się sam w sobie. Na wschodzie Niemcy próbują kąsać Sowietów i po ostatniej zimie nie można powiedzieć, że idzie im przesadnie gładko. - Wybacz. Na wschodzie mają ładną przyrodę.
- Myślę, że Marcus się o tym nie przekona. Jego ojciec zajmował się rzeczami takimi, jak transporty i tym podobne. Marcus jest jego "zastępczą wersją".
Dotąd trzymając wzrok na puszystym pysku Kari, przeniosła spojrzenie na mnie i zauważyłem, że zadrżała minimalnie, gdy zauważyła, że cały czas przyglądam się jej intensywnie. Dokładniej, przyglądałem się od chwili, gdy wypowiedziała słowo "transporty". Moje spojrzenie było pewne siebie, nieugięte, a jednocześnie na tyle subtelne by jej nie wystraszyć. Niby od niechcenia przeniosłem wzrok na brzeg jej sukienki i ścisnąłem go w palcach.
- Założę się, że nie powstrzymywał się przed pochwaleniem się swoim zadaniem przed tobą - rzekłem swoim zwyczajowym, odrobinę lekceważącym tonem.
- Czy moglibyśmy już nie rozm...
Przerwałem jej, kładąc dłoń na jej policzku i patrząc jej głęboko w oczy:
- Pochwalił się, prawda? - spytałem, czy raczej stwierdziłem, posyłając jej najbardziej junacki uśmiech, starając się, by cała sytuacja przybrała jak najbardziej żartobliwy charakter. - Zrobił na tobie wrażenie?


Witam po przerwie, Evo c: // bardzo chaotycznie wyszło, ale ogólna intencja została chyba podkreślona ;-; //