- Oh, oczywiście, że wiem. Dziękuję, że zauważyłeś moją inteligencję - Warknął von Volkhardt, nawet nie siląc się na sarkazm.
Dźgnął plecy nastolatka lufą pistoletu.
- Ruszaj się szybciej, jeśli nie chcesz, bym przypadkowo wystrzelił pocisk - wysyczał.
Chłopak wyraźnie drżał.
Wolfgang postanowił, że zaprowadzi go do do siebie; do siebie, tj. do swojej bazy, konkretniej gabinetu. Albo zamówi sobie prywatny loch.
Nie będzie przecież brudził sobie pokoju jego nedzną krwią.
Bo na pewno nie pozwoli mu wrócić łaskawie do getta, ani nie zabije go od razu.
Trzeba to jakoś efektywnie i dobrze wykorzystać.
Po kilku minutach popychanek i szybkiego marszu dotarli w okolice bazy.
- G-gdzie mnie pan p-prowadzi...? - zapytał nagle zaniepokojony Żyd. - Getto nie w tę -
- Skoro tam Cię nie prowadzę, to mam jakiś powód - przerwał mu niskim warkotem. - I raczej wiem, gdzie co jest!
Uderzył go lufą w głowę, przez co chłopak skulił się i zatoczył. Z jego głowy, spod gęstej czupryny, pociekła strużka krwi.
"Mięczak" - pomyślał z pogardą Wolfgang.
Znaleźli się w końcu przed budynkiem. Untersturmfuhrer wyminął chłopaka, by otworzyć drzwi, ale zrobił to tak, by mieć go na oku i żeby nie uciekł. Zresztą z wymierzoną w niego lufą nie uciekłby daleko, bo Wolfgang miał celne oko.
Wepchnął nieco już osłabionego Żyda na korytarz. Capnął go za kark, schował swoją PPDówkę (pistolet) i targając go za szyję, prowadził do gabinetu. Gdy był już przy nim, zauważył z niemałą satysfakcją, że drzwi byly wymienione.
Doskonale.
Tym sposobem zmienił zdanie, i szarpiąc Żyda ponownie, zawrócił w stronę pokoi wyższych rangą.
Wszedł bez pukania do jednego z pułkowników.
- Tak? - zapytał Standartenfuhrer, podnosząc głowę znad dokumentów.
- Ten oto piękny młodzieniec przebywał poza gettem. Bo chciał pograć na skrzypcach - wyjaśnił sztucznie miłym i uprzejmym głosem Wolfgang.
Tamten zadrżał mocniej, przykuwają c uwagę pułkownika.
- Dobrze, zajmie się nim któryś z -
- Ja.
Zapadła cisza.
- Znaczy... Proszę, abym to był ja - wycedził zirytowany podporucznik.
Pułkownik patrzył na niego nieodgadnionym spojrzeniem przez dłuższą chwilę.
- Czemu nie - stwierdził w końcu.
Wolfgang uznał, że to wystarczy, i nie zaszczycając tamtego nawet spojrzeniem, wyszedł z pokoju, oczywiście ciągle trzymając chłopaka za kark.
- Ah, oczywiście mogę wziąć jedne loch? - rzucił jeszcze przez ramię.
Pułkownik zbył go gestem, oznaczającym, że ma robić, co chce.
Doskonale.
- Teraz przygotuj się na piekło - oświadczył Wolfgang, zwracając się do półprzytomnego Żyda.
Oj, chyba będzie musiał się z nim obchodzić delikatniej, niż zwykle, niż z jak zwykłymi więźniami. A raczej - ofiarami.
Chłopak spojrzał po nim zamglonym wzrokiem, wyrażającym czysty strach. Strach, który napełniał Wolfganga nową siłą i chorą satysfakcją.
Na początek miał zamiar go zepchnąć ze schodów, ale pewnie na dole już by nie żył. Dlatego też podciął mu tylko nogi, nadal mając jego kark w uścisku, przez co teraz tylko wlókł się po ziemi, podtrzymywany przez jego rękę.
Tak idąc, dotarli do usytuowanych w podziemiach budynku lochów, czyli sal na tortury i przesłuchania, tak właśnie zwanych.
Wolfgang wybrał najodleglejszą, najciemniejszą i najbardziej schowaną klitkę, jaka tam była.
Żeby nikt nie przeszkadzał.
- No to zaczynamy zabawę - wyszeptał z uciechą.
<Adam? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz