24.07.2017

Od Vlada c.d. Sachy

Dzień w pracy minął jak zawsze bez nadmiernych rewelacji. Tu kogoś pogonić na rozgrzewce, tu z kogoś zadrwić, a tu kogoś zastrzelić. Nie było to już dla mnie niczym specjalnym. Chyba nie muszę mówić, która część tej normy była dla mnie najbardziej nieprzyjemna. To było wręcz paradoksalne, że uchodziłem za jednego z najmilszych żołnierzy w Warszawie, a jednak potrafiłem zabić nawet własnego podwładnego z zimną krwią. Najzabawniejsze były miny innych, kiedy przerywałem picie herbaty tylko po to by kogoś ukarać. Może i byłem z reguły osobą radosną, ale każdy kto choć raz widział wymierzane przeze mnie kary, nigdy nie chciał na jedną z nich zasłużyć. Tak, zdecydowanie, to było najlepsze w SS. Nie musiałem się praktycznie nikomu tłumaczyć. Ot co, jeden raport, po zabawie, czasem krótka rozmowa, w której coś uprzejmie wyjaśniłem i tyle! Mogłem sobie twierdzić jak długo chciałem, że wojsko nie jest dla mnie, jednak miałem z pracy tutaj niezły ubaw. Może i to źle, że bawią mnie takie rzeczy, jednak już dawno się nauczyłem, że jeśli coś przybliża mnie do mojego celu, to nie może być aż tak niedobre. Takie są właśnie uroki bycia kimś, kto nigdy nie będzie miał normalnego życia przez jedną idiotyczną decyzję. Nawet we własnym kraju nie mogłem czuć się całkowicie bezpiecznie, bo skąd wiadomo, że nagle jakiemuś z moich przełożonych nie wpadnie do głowy rozkaz zlikwidowania mnie? Odpowiedź była prosta, nie wiadomo.
Za parę minut miałem wychodzić, był już wieczór, a ja marzyłem tylko o porządnej kąpieli i odrobinie alkoholu. Spojrzałem na grafik chcąc się upewnić, że dziś nie będę musiał niczego patrolować. Oczywiście informowano mnie, jak i innych wcześniej o tym, jednak ja i tak każdego dnia wolałem sprawdzić rozkład przydzielonych zajęć. Tym bardziej, że brak rzetelności w pracy mógł mnie wiele kosztować. Zadowolony z tego, że nie było żadnych zmian, ruszyłem w kierunku drzwi. Już miałem opuszczać budynek, kiedy nagle czyjaś silna dłoń złapała mnie za ramię. Spojrzałem na jej właściciela i zobaczyłem jednego z szeregowców, którego kojarzyłem z jakiś mniej ważnych treningów. Uniosłem brwi w niemym pytaniu, na co on od razu się ode mnie odsunął.
- Um... przepraszam panie Müller... Ja po prostu... - nie umiał złożyć konkretnego zdania. 
To było urocze. Chłop był prawie raz większy ode mnie, a jednak się mnie bał. Widziałem, że to nie zdenerwowanie, czy zakłopotanie, które wywoływała sprawa o jakiej chciał rozmawiać, ponieważ nagle skulił się i zrobił o wiele mniejszy. Odwróciłem się do niego przodem z uprzejmym uśmiechem. 
- No? Niestety czas ucieka - powiedziałem i udałem cykanie zegara ustami.
Mężczyzna uśmiechnął się blado, tak, nawet jeśli był skrępowany, to to uczucie zniknęło, nadal jednak nie prezentował się w pełnej krasie. 
- Chciałem zapytać czy nie mógłby się pan ze mną zamienić zmianą... Wiem, że pewnie panu to nie na rękę, ale aktualnie wszyscy, którzy mają wolne już poszli do domu - powiedział na jednym wdechu.
No brawo, w końcu to z siebie wydusiłeś. Skąd wiedziałem, że chodzi o to? - pomyślałem i westchnąłem cicho. 
- Kiedy masz tą zmianę? Rozumiem, że chodzi o patrol - odparłem lekko, jakby nie był to dla mnie żaden problem, a szczerze mówiąc był i to nader spory, bo nie miałem na to najmniejszej ochoty. Nawet swoje patrole przyjmowałem ze skrywaną niechęcią. Szeregowiec pokiwał zawzięcie głową, potwierdzając, że o to mu właśnie chodzi, po czym zaczerwienił się ze wstydu. 
- No własnie... za piętnaście minut - powiedział skrępowany i cofnął się krok.
Najwidoczniej nie udało mi się na twarzy zatrzymać swojego stałego uśmiechu i mimowolnie się skrzywiłem. Bardzo nie miałem ochoty przystawać na jego propozycję, jednak w dozie wyjątku... Co ja gadam, chyba nie było dnia, kiedy bym mu odmówił. Musiałbym chyba być umówiony na obiad z samym Stalinem, żeby go odprawić. 
- Czy jeśli się zgodzę powiesz mi czemuż to nie możesz ty dzisiaj na niego iść? - zapytałem mierząc go wzrokiem. 
- Moja matka jest w szpitalu i... - zaczął, jednak ja niezbyt uprzejmie mu przerwałem.
- No tak, to nie ma na co czekać. Leć do niej, poprawimy grafik jutro - powiedziałem, tak zdecydowanie nie miałem na to żadnej ochoty, ale jak takiemu odmówić?
Blondyn od razu rozpromieniał. Podziękował mi wielokrotnie, zbierając się do wyjścia. Im bardziej on się cieszył, tym bardziej ja nie miałem na to ochoty. Tym bardziej, że akurat na dworze zaczęło padać. Cóż za szczęście! Alleluja, wychwalajmy pana i te sprawy. Na pewno teraz śmieje się ze mnie razem z innymi padalcami z góry. Kiedy Niemiec już się ulotnił ja wróciłem do grafiku. Odnalazłem jego nazwisko. Jak on się nazywał? Sch... Sch... no tak Schoch. Na szczęście miał tylko małą część, parę ulic, nic prostszego. 
Wróciłem się jeszcze tylko po płaszcz cały czas przeklinając w myślach tego, kto był odpowiedzialny za deszcz, który teraz padał. Kiedy jednak stanąłem w końcu w drzwiach wyjściowych przywitały mnie tylko mokre ulice. Najwidoczniej było to tylko kilkuminutowe oberwanie chmury. Płaszcz mógł wrócić na wieszak. Nie chciało mi się go dźwigać przez tak długi czas, ponieważ swoje ważył. Uśmiechnąłem się do siebie zadowolony, że jednak nie będę moknąć i wyszedłem naprzeciw zimnemu powietrzu, zamykając za sobą drzwi. 
Po chwili przechadzałem się już ulicami, które miały być moim miejscem pracy przez następne trzy godziny. Chociaż tyle dobrze. Byłem prawie pewny, że jeśli na nikogo nie trafię przez pierwszą godzinę, później już nie trafię na nikogo. Prawda była taka, że najczęściej trafiałem na osoby, które po prostu nie spojrzały na zegarek, albo były spóźnialskie. Bardzo rzadko zdarzał się ktoś inny, ponieważ Ci inni byli dużo bardziej uważni. Zatrzymałem się na chwilę na jednym ze skrzyżowań. Wydawało mi się, że to będą spokojnie godziny, kiedy nagle mignął mi jakiś chłopak. Oho. No to zaczynamy. Popraw marynarkę. Nie zgarb się i zachowuj się natu... o jaki śliczny kotek w oknie. Nie rozpraszaj się. Ruszyłem za nim. Nie miałem zamiaru zbytnio się spieszyć, jednak nie powinienem dać mu tak po prostu przejść. Dogoniłem go chwilę później. Wyskoczyłem na niego zza rogu, niczym kot, który właśnie łapał mysz... tylko ta moja okazała się nieco kulawa, inaczej pewnie już by go tu nie było. 
- Przepraszam, muszę cię poprosić o dokument, który upoważnia cię do chodzenia o tej porze - powiedziałem uśmiechając się do niego przyjaźnie. 
W pierwszej chwili chłopak zgłupiał. Wyglądał jakby miał nieco zadyszkę, jednak póki nie przeszkadzało mi to w legitymowaniu go, nie zamierzałem się tym przejmować. Nie widziałem czy dla niego moje zachowanie było dziwne, czy po prostu nie zrozumiał. 
- Dokumenty - poprosiłem po polsku wyciągając dłoń i czekając aż poda mi swoje papiery. 

< Sacha?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz