22.07.2017

Od Josephine Do Achima.

Niedziela, 20 lipca 1941 roku. Lublin.

Była godzina czternasta, kiedy to Słońcu udało się nareszcie przebić przez  grube warstwy chmur. Jego promienie rozlewały się łagodnie, pożerając na swojej drodze każdy skrawek stworzonego przez obłoki cienia. Wraz z jedną chwilą, cała szarość odeszła, a razem z nią mój obojętny wyraz twarzy. Unosząc kąciki ust, zaczęłam uważnie przypatrywać się stacji kolejowej. W jednej chwili nabrała tyle pięknych barw, wyglądała tak świeżo i schludnie, jakby czas w ogóle nie dotknął jej swoją starczą, niszczycielską dłonią. Stalowe ornamenty połyskiwały w świetle dziennym, wyglądając tym samym jak błyszczące kamienie szlachetne. Pomimo tego, że były pokryte jedynie sztucznym złotem, nadawały dworcowi czegoś specjalnego, czegoś co od razu podnosiło mnie na duchu. Wojna nie dotknęła tego miejsca, aczkolwiek stanie się to prędzej czy później, trzeba napawać się takimi dziełami sztuki, póki jeszcze możemy. W jednej chwili budynek został przysłonięty sznurem metalowych wagonów, powoli zwalniających, zatrzymujących się na te jedną krótką chwilę, aby zaprosić w swe blaszane korytarze nowych pasażerów, lecz także wypuścić już tych znużonych podróżą. Dzisiejszego dnia byłam tą wsiadającą. Ludzie wychodząc z pociągu rzucali mi obojętne spojrzenia, mijali, zachowując zhardziały wyraz twarzy. Do moich uszu dobiegł znajomy odgłos gwizdka. Pora wsiadać, pora wracać do Warszawy. Zaciskając mocniej dłonie na rączce od futerału, przekroczyłam zasuwane drzwi. Jedna z rąk powędrowała do kieszeni marynarki, instynktownie, po to by upewnić się, że na pewno mam ze sobą dokumenty. Weszłam do wagonu drugiej klasy i stanęłam nieco osłupiona. Ludzie w wagonie przepychali się między sobą, próbując zająć miejsca siedzące. Wyglądali jak wygłodniałe zwierzęta, polujące na wyczekiwaną przez tydzień zdobycz. Chyba nie obchodziły ich zbytnio numery miejsc, przypisane na biletach. Wzdychając stanęłam w przedsionku, licząc po cichu na to, że znajdzie się dla mnie jedno wolne miejsce siedzące. Czekały mnie trzy i pół godziny jazdy, więc w głębi duszy liczyłam, że nie będę musiała obciążać moich nóg przez tyle czasu. Lekkie szarpnięcie zmusiło mnie do oparcia się o ścianę, po chwili pociąg zaczął powoli odjeżdżać w wyznaczonym kierunku. Ponownie wychyliłam głowę zza ściany by upewnić się, że sytuacja się uspokoiła. Niestety, co do tego mogłam mieć tylko nadzieję i dobre chęci, nic więcej. Wzdychając naparłam ramieniem nieco bardziej na ścianę. Obserwowałam przez okno uciekające przed moim wzrokiem budynki, później świerki, jodły i dęby. Coraz dane mi było spoglądnąć na ogromne pole kukurydzy lub zwykła nad leśną łąkę. Ah co bym dała za odetchnięcie świeżym leśnym powietrzem. Z zadumy wyrwało mnie delikatne klepnięcie w ramię, a po chwili ozwał się gruby, aczkolwiek przyjemny dla ucha głos.

- Dzień dobry Panienko. Bilet poproszę. – mruknął konduktor, jedną dłonią unoszą swój niebieski kapelusz ponad głowę. Zmarszczyłam brew, tym samym lekko zadzierając nos.
- Bilet…? – powtórzyłam po mężczyźnie, nie do końca rozumiejąc co miał dokładnie na myśli. Ten tylko spoważniał, robiąc zhardziałą minę, a mi jakby zapaliła się lampa.
- Um, Fahrschein, ticket of course! – wyjąkałam, prędko wydobywając z kieszeni papier przejazdowy. Konduktorowi widocznie też spadł kamień z serca, gdyż westchnął on długo i ciężko.
- Proszę wybaczyć. Mój Polski nie jest tak dobry, ja ciągle się uczę. –Wytłumaczyłam pośpiesznie, ozdabiając twarz delikatnym uśmiechem. Dojrzałam, jak pracownik kolei również unosi kąciki swoich ust. Przerwał bilet w przeznaczonym do tego miejscu po czym jego mina momentalnie zrzedła.
- Obawiam się, że nie uda mi się przydzielić Panience miejsca siedzącego w tym wagonie. Przykro mi. – rzekł chłodno oddając bilet w moje ręce.
- Nie udałoby się czegoś załatwić? Błagam, spędziłam na nogach całą noc, a do Warszawy jeszcze taki kawał drogi. Naprawdę nie uda się niczego znaleźć? – zmieniłam ton głosu na bardziej zmartwiony, tym samym sprawiając iż moje oczy zeszkliły się nieco. Bileciarz wbił we mnie swój wzrok, zgrymasił się nieco i sapnął coś pod swoim bujnym wąsem.
- Nie wygląda Panienka na Aryjkę, ale również brakuje Panience polskiej urody. Zobaczę co da się zrobić. – po tych słowach skinął głową i odszedł w kierunku skąd przyszedł. Po raz trzeci i już ostatni skierowałam swój wzrok do wnętrza wagonu drugiej klasy. Bójki na szczęście ustały, jednakże ludzie nie ubyło. Zajmowali miejsca, gdzie tylko było to możliwe. Nawet półki bagażowe zapełnione zostały przez drobniejsze osoby, które musiały mocno się przygarbić i chronić czaszki, aby nie doszło do bolesnego spotkania ich głów z sufitem. Reszta siedziała na podłodze, między miejscami siedzącymi, wszędzie. Ten kto próbował by się przedrzeć przez ten wagon, wybrał by chyba najgorszą z możliwych opcji. Z mojej piersi uciekło lekkie westchnienie i już miałam osunąć się na zabłoconą podłogę, kiedy to wrócił pan konduktor, definitywnie przynosząc dobre wieści.
- Jest Pani skrzypaczką, prawda? Gra Pani w teatrze, nie mylę się? – nie dał mi czasu na odpowiedź.
- Znalazłem dla Pani przedział, tam w pierwszej klasie, jednakże musi być Pani ostrożna, zajmuje go dwójka SS- Manów. Zgodzili się, gdy tylko powiedziałem, że ma pani ze sobą to. – mężczyzna wskazał na futerał, który mocno zaciskałam w dłoniach.
- Mam im grać?
- Jeśli o to po proszą, dlaczego nie? To Pani praca. Dzięki temu Pani dostanie miejsce, a ja zachowam pracę i życie. To jak, zgadza się Panienka? –był jakoś dziwnie poddenerwowany.
- Proszę mnie tam zaprowadzić, zapewniam,  że będzie spokojnie. Postaram się trzymać język za zębami. – odparłam na jednym wdechu. Za minutę byłam już w przedziale. Dwóch mężczyzn, w tym jeden, kompletnie nie zainteresowany światem, czytający niemiecką gazetę. Drugi, chyba bardziej zaangażowany w  swoje życie. Skierował na mnie swój wzrok, kiedy tylko usiadłam na miejscu naprzeciw nich.
- Dzień dobry, i przepraszam za zakłócenie spokoju. – mruknęłam, kładąc na kolanach futerał z instrumentem.
- Dzień i tak jest paskudny, bardziej już go  nie da zepsuć, chyba że wy, Brytole macie jakieś specjalne umiejętności, do destrukcji wszystkiego czego się dotkniecie. – Dostrzegłam zza gazety parę błękitnych tęczówek, wgapiających się we mnie, wywiercających dziurę w moim ciele. „ Wy Brytole”, bardzo dziękuję, za to jakże piękne określenie Panie Perfecyjny Modelu Rasy Aryjskiej. Mimo że podłe słowa cisnęły mi się na język, postanowiłam zachować je dla siebie, na inną okazję. Blondyn widocznie liczył na to, że mu odpyskuję bo teatralnie uniósł  brwi, nieco opuszczając czasopismo, które trzymał  w rękach. Ujawniając swoją twarz, wprowadził mnie w stan lekkiej zadumy. Widziałam już gdzieś tę facjatę, te odstające kości policzkowe, te pogardliwe spojrzenie. Jestem pewna. Szybko potrząsnęłam głową odstawiając te przypuszczenia na inną półkę w moim umyśle.
- Może mogłabym coś zepsuć, ale teraz jestem tutaj, by umilić Panom czas muzyką. – odrzekłam przywdziewając sztuczny uśmiech. Szybkim ruchem wydobyłam instrument i rozpoczęłam grać delikatną, przyjemną dla ucha melodię. Mężczyźni nie przerywali mojego małego występu co mogło oznaczać jedynie to, że piosenka przypadła im do gustu.  Gdy raz na jakiś czas otwierałam oczy, dostrzegłam, że brunet, siedzący tuż naprzeciw mnie jest bardzo zafascynowany grą. Kiedy tylko opuściłam instrument na kolana uśmiechnął się szeroko.
- D- dur pod koniec nieco Pani uciekł. – ozwał się z niebywałą śmiałością, na co jego przyjaciel lekko się oburzył, wyjrzał znad gazety, marszcząc czoło w grymasie.
- A ty to się niby na tym znasz, tak Eric? – warknął, definitywnie chcąc nieco ugasić zapał swego kolegi.
- Gdybyś ty się znał, również zwróciłbyś na to uwagę. – Uśmiechnął się Niemiec, posyłając przyjacielowi roześmiane spojrzenie.
- Ale ja się na tym znam. Ten Twój.. – spojrzał na mnie a jego mina nieco zobojętniałą. – Ten Twój Der - Drur kompletnie nie wyszedł. Powinnaś nad tym popracować. – warknął i udał, że ponownie zainteresował się gazetą. Ja zaś wewnętrznie powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem. Po minie jego towarzysza, mogłam stwierdzić, że odczuł to samo, on jednak nie powstrzymał się by parsknąć gromkim śmiechem. Cichy chichot wyrwał się z moich ust, lecz po chwili zasłoniłam usta ręką, kiedy to gazeta wylądowała na twarzy Pana Erica.
- Z czego masz taki ubaw?! –blondyn ryknął niezadowolony, czerwieniąc się w złości. W efekcie jego kompan o mało co nie upadł na ziemię, śmiejąc się w najlepsze. Gdy w końcu po kilku minutach udało mu się uspokoić, otarł łzy i wciąż z rozbawieniem na twarzy spojrzał na błękitnookiego.
- Co ty powiedziałeś? – powstrzymał kolejną, nadchodzącą falę śmiechu.
- Der- Drur? – chyba poczuł się  nieco zdezorientowany.
- Byłaby Pani łaskawa wytłumaczyć koledze w czym tkwi błąd, Pani wirtuoz? – Ostatnie słowa wypowiedział z lekkim przekąsem. Opadł na oparcie za sobą, zakładając ręce za głowę.
- No dobrze, niech się Pani lepiej postara, bo za siebie nie ręczę. – wywarczał przez zaciśnięte zęby.
- No więc Panie…
- Bursche. – sapnął.
- Panie Bursche, D- dur to skala muzyczna, którą toniką jest d. Jest to jeden z chwytów, który odpowiada za wydanie przez instrument odpowiedniego dźwięku. Z całym szacunkiem, ale zdaję się, że Pański kolega wykrył, iż, nie ma pan pojęcia o czym mówimy, po tym jak zmienił Pan nazewnictwo z D- Dur na…
- Na Der- Drur. Rozumiem. – Czerwony rumień zniknął z twarzy Niemca, a w miejsce grymasu, pojawił się delikatny, lekceważący uśmiech. – Podoba mi się sposób w jaki się Pani wypowiada, jest bardzo, jakby to powiedzieć, schludny. Czyli mam rozumieć, że wyszedłem na pajaca?
Lekko drgnęłam, kiedy do moich uszu dotarło słowo, które wypowiedział na samym końcu. Nie miałam prawa przytakiwać, jeśli chciałam dojechać do Warszawy w jednym kawałku, jednak pewna część mnie chciała po prostu wykrzyczeć „ Tak, jest Pan skończonym idiotą”.
- Definitywnie.- kolega poklepał go po ramieniu przyjacielsko. Na twarz blondyna spłynął szerszy uśmiech.

- Niech gra Pani dalej, tylko tym razem z poprawnym D- dur’em. – Uśmiechnął się ostatni raz, by po chwili wrócić do czytania swojego czasopisma.

Achim?
Przepraszam, pojechałam trochę z tematem XD To na pewno przez tę godzinę #2:20

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz