22.07.2017

Od Janka c.d. Evy

W tej chwili byłem pewien, że wszelkie wątpliwości co do wiary, które kiedykolwiek mnie nawiedziły, były mylne. Bóg z pewnością istnieje i opiekuje się swymi marnymi dziećmi. A anioły... anioły również istnieją, ponieważ jeden z nich właśnie mnie uratował, a teraz stał przede mną i przemawiał swym pięknym, kojącym głosem.
Minęła dosłownie sekunda i poczułem się sam przed sobą zażenowany tak infantylnymi przemyśleniami. Próbowałem się otrząsnąć, ale nadal targało mną zbyt wiele emocji. Echo przejmującego, choć zawstydzającego strachu o swoje życie, które czułem jeszcze przed kilkoma minutami. Nagła ulga, która pojawiła się tak szybko, że aż sprawiała ból. I to nowe, nieopisane uczucie ukierunkowane do niemieckiej dziewczyny mówiącej po polsku, mojej wybawicielki. Byłem jej szalenie wdzięczny, ale oprócz tego odczuwałem jeszcze coś na kształt podziwu dla niej, czy wręcz zachwytu nad całą jej postacią. W końcu nie każda córka nazistowskiego oficera bez wahania postanawia ochronić anonimowego polskiego sabotażystę. Przy tym zachowała się tak profesjonalnie, spokojnie. Ale to nadal nie było dokładnie to odczucie.
- Bądź ostrożniejszy i unikaj kłopotów, Janku - poleciła mi dziewczyna, śmiejąc się cicho. Jej śmiech wywołał u mnie niesamowicie przyjemny dreszcz. Stałem przed nią z uchylonymi ustami, gubiąc się we własnych myślach. Nie byłem w stanie złożyć w głowie jednego prostego zdania.
- Jasne... oczywiście... - wyjąkał z trudem. - Następnym razem nikt mnie nie złapie.
- Obyś się kiedyś nie przeliczył - westchnęła Niemka. Powoli odwróciła się i spokojnym krokiem zaczęła odchodzić w swoją stronę. Nie zastanawiając się ani przez moment, dogoniłem ją i zacząłem iść obok niej. Miałem świadomość, że już i tak prawdopodobnie namieszałem jej w planach i że okazałbym najwięcej taktu, usuwając się z drogi i znikając. Ale nie wyobrażałem sobie, bym mógł teraz odejść. Nie mogłem, byłoby to niewdzięczne.
A może nie chodziło o możliwość, ale o chęć? Może nie chciałem jeszcze odchodzić? Tak, zdecydowanie.
- Masz w tą stronę do domu? - spytała, lub też stwierdziła dziewczyna.
- Jestem pani kuzynem, Fräulein Kastner, i źle się czuję... - odparłem niepewnym głosem. Nie wiedziałem, czy na pewno chciałem to powiedzieć, mimo to mój miernej jakości żart jednak został wypowiedziany na głos. Z ulgą przyjąłem jej cichy, subtelny śmiech, jaki otrzymałem w odpowiedzi.
- Więc rozumiesz niemiecki?
- Trochę... niektóre zwroty... sens zdania... ale wolałbym nie chwalić się swoją umiejętnością wysławiania się. Zresztą, nieważne. Nadal nie wiem jak mógłbym okazać pani moją wdzięczność.
- Nie jesteś mi nic winien, naprawdę - zapewniła mnie panna Kastner swym uprzejmym tonem.
- Mimo to, odprowadzę panienkę trochę, czy mogę? - zapytałem. Dziewczyna nie wyraziła sprzeciwu, choć nie mogłem do końca stwierdzić, czy cieszy się z mojego towarzystwa. Skupiłem się więc na jej zachowaniu, by w razie czego wyłapać najmniejszy sygnał zdradzający jej niechęć do mnie i wtedy posłusznie odejść.
Wyszliśmy na bardziej uczęszczaną ulicę, na której panował nadzwyczaj umiarkowany ruch. Dziewczyna nie mówiła do mnie wiele, a ja w środku wręcz umierałem z tego powodu.
Fräulein Kastner - zagaiłem po chwili milczenia. Panna Kastner była widocznie młodsza ode mnie, jednak przedstawiła mi się takim tytułem, więc nie widziałem potrzeby i nie zamierzałem próbować zwracać się do niej inaczej. - Mieszka pani w Warszawie czy przebywa przejazdem, jeśli wolno mi spytać?

< Eva // przepraszam, że tak późno, zestresowałam się >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz