26.07.2017

Od Sachy CD. Vlad

Usiadłem przed sklepem czekając, aż Miłosz zacznie swoją zmianę przy kasie. Skończyły mi się papierosy, a on uznał, że jego nos jest już dość krzywy i nie muszę mu go ponownie łamać. Dlatego da mi dwie paczki żeby sobie zapewnić chwilowe bezpieczeństwo z mojej strony. Jednakże tego pięknego wieczoru musiałem spotkać znowu jego - moje wczorajsze wybawienie jak i przekleństwo. Wszystko było by bien gdyby nie postanowił mnie zaczepić.
- O, hej, dzieciaku, co tu robisz? - zapytał.
Tylko jego mi tutaj brakowało. Skręciłem kostkę wpadając w jakąś dziurę, porwałem ulubioną bluzkę uciekając przed wściekłym niemieckim psem i jego właścicielem... A teraz jeszcze on. Świetnie. Po prostu świetnie. Oczywiście tamta bluzka nadawała się jedynie do kosza dlatego teraz musiałem założyć jedną z tych posiadających krótki rękaw. Na moje nieszczęście dzisiejszy wieczór był chłodny dlatego na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Żołnierz uśmiechnął się do mnie. Wtem ze sklepu wyłonił się Miłosz.
- Łap La Fayette! - powiedział rzucając mi paczki papierosów.
Złapałem je. Uśmiechnąłem się do Miłosza. Nie był to jednak normalny uśmiech, a rudzielec doskonale wiedział co on oznacza - "Jeszcze pożyjesz". Gdy jednak zobaczył żołnierza pośpiesznie wycofał się do sklepu.
- "La Fayette"?
Westchnąłem wstając. Zachwiałem się lekko przez skręconą prawą kostkę.
- Przezwisko.
Wsadziłem paczki do tylnej kieszeni spodni. Zacząłem kuśtykać  w stronę swojego domu. Nie miałem daleko jednak chciałem jeszcze zapalić.
- Pomóc ci? - spytał.
- Nie... - jęknąłem zatrzymując się.
Żołnierz pokręcił głową. Podszedł do mnie.
- Wiesz co dzieciaku? Przypilnuje byś się nie zabił.
Odwróciłem się.
- Merde, nie mam pięciu lat. Nie potrzebuje niani.
Uśmiech żołnierza stał się jeszcze większy, chodź nie wiem czy to było możliwe. Zaśmiał się.
- Eh. Czy mogę łaskawie wiedzieć jak się nazywasz? - spytałem zażenowany całą tą sytuacją.
"Jak mnie zgwałci to go zgłoszę." Czekaj co?! Zboczeńcu w mojej duszy błagam. Błagam. Zamknij mordę.
- Bastian Müller - powiedział szczerząc zęby.
- Dobra... A czy to możesz mnie nie nazywać "dzieciakiem"?
Skoro już przechodzimy do spraw zwracania się do siebie to przy nich jeszcze chwilę pozostańmy. Wtedy jednak naszą ciekawą rozmowę przerwało ujadanie psa. To ujadanie psa. Usłyszałem także jakiś krzyk po niemiecku. Na prawdę mogłem się pouczyć języków... Wtedy podbiegł nas ten mężczyzna ze swoim psem, który się na mnie rzucił. Upadłem pod ciężarem tego bydlaka. Brawo, brawo. Nie ma to jak atak  obok żołnierza, który raczej nie chce kończyć "zabawy" ze mną. Uśmiech na twarzy Bastiana powoli zaczął zanikać. Powiedział coś do tego człowieka. Ja zdążyłem odkopnąć psa z siebie i jakoś wstać. Bolało jak cholera. Facet krzyknął coś do niego.
- O co chodzi?... - spytałem obolały Bastiana.

<Vlad? O co ten wściekły gościu może oskarżać naszego kochanego dzieciaka?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz