Spojrzałem na chłopaka, Żydem? Nigdy bym się pewnie nie domyślił. Dla mnie każdy człowiek jest taki sam. Nie ma lepszych i gorszych. Czym się różni ciemno skóry ode mnie? Tylko kolorem. To nie znaczy, że jest gorszy, nie znaczy też, że nie ma uczuć i można go ranić. Westchnąłem cicho.
- Wiesz, że powinienem Cię teraz przekazać innym żołnierzom? - Powiedziałem, chłodno.
Adam spojrzał na mnie przerażony, zabawny widok.
- Ja myślałem... - Zaczął się jąkać.
- Dobrze myślałeś, a twoja mina jest nadzwyczaj zabawna. - Zaśmiałem się pod nosem.
Podniosłem się z ziemi i rozejrzałam. Dokąd by tu iść? Też nie chciałbym wracać do miasta. Zostało mi tylko jedno... ruszyłem przed siebie. Chłopak poszedł za mną, nie wiedziałem nawet, gdzie idę. W duszy modliłem się, żebyśmy trafili na jakieś spokojne miejsce, lecz w tych czasach, jest to trudne. Co chwila rozglądałem się, aby mieć pewność, że nikt nas nie śledzi, nie chciałbym mieć problemów. Raz, że rozmawiam z Polakiem, a dwa, udzielam fałszywych informacji wyżej położonym. Zacząłem się zastanawiać, co mogliby mi zrobić. Nie sądzę, żeby nie zabili, choć tego nie wykluczam. Sam fakt, iż jestem w połowie Polakiem, daje im powód do znęcania się nade mną. Ehh... Kiedy to się skończy? Cały czas, panowała pomiędzy nami cisza. Cholera, Harrolld myśl, co by tu powiedzieć? Zabłyśnij w końcu, rzuć jakiś żart czy coś. Powiedz cokolwiek, bo chłopak zanudzi się w twoim towarzystwie. Może...
- Opowiesz mi trochę o sobie? - Zapytałem, zwalniając i idąc na równi z chłopakiem.
To było najgłupsze pytanie, jakie mogłem teraz zadać, no cóż, nic innego nie przyszło mi do głowy. Adam lekko rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć. Byłem cicho, aby przypadkiem mu nie przeszkodzić.
<Adam?>
(Wybacz, że takie krótkie, następnym razem się bardziej postaram :< )
15.07.2018
14.07.2018
Od Adama CD Wolfganga
- Ah nie, nie, siedź sobie - powiedział przesłodzonym głosem - Powzdychaj sobie jeszcze... A ja na spokojnie wezwę kogoś, kto zabierze cię tam, skąd uciekłeś i załatwi ci karę...-powiedział mężczyzna. Upewniło mnie to w tym, że był to prawdziwy szatan...znaczy Niemiec. Po całym moim ciele przeszedł dreszcz. A więc to dziś. To dziś wyczerpałem swój limit szczęścia-pomyślałem ze zgrozą, wiedząc, co się ze mną stanie, jeśli Niemiec spełni swoją groźbę. A spełni ją na pewno.
- Ah, nie, czekaj, czekaj... Przecież ja mogę to zrobić!-zawołał po chwili mężczyzna. Uśmiechnął się przy tym uśmiechem, którego już nigdy w życiu wolałbym nie widzieć. Może nawet twoje życzenie spełni się szybciej niż myślisz-przemknęło mi przez myśl. Choć próbowałem jeszcze, o dziwo, jakoś zaprotestować, zrobić cokolwiek, zostałem skutecznie uciszony.
- To samo zrobię z tobą, jeśli będziesz miał pecha-powiedział chwilę po rozwaleniu o ziemię skrzypiec Niemiec, a dokładniej (czego mogłem być już spokojnie pewien) niemiecki żołnierz, policjant czy ktoś taki. Jasne było już teraz dla mnie, że nie był to zwyczajny przechodzień. Choć właściwie przeczuwałem to jak tylko go ujrzałem. Nie odzywałem się więc już więcej, wiedząc, że mężczyzna i tak zrobi to, na co sam się zdecyduje, a moje słowa mogą go tylko jeszcze bardziej rozwścieczyć, czego na pewno nie chciałem. Przez chwilę nic się nie działo, Niemiec jedynie przypatrywał mi się z sadystycznym uśmiechem na twarzy. Odwróciłem wzrok, nie chcąc patrzeć na tę twarz, która zdradzała, co mnie niedługo czeka.
-Spójrz na mnie!-krzyknął mężczyzna. Prawie podskoczyłem ze strachu, po czym skierowałem na niego swoje przerażone spojrzenie. Niemiec wiedział, że się go boję, dlatego kazał mi na siebie patrzeć. Wiedziałem to. Wiedziałem też, że oznaczało to początek mojego końca.
-Proszę, zrobię wszystko, tylko nie zabijaj mnie...ani nie wydawaj- mimo strachu, który mnie całego obezwładniał, udało mi się wreszcie coś powiedzieć.
-Pewnie, że zrobisz wszystko, bo inaczej nie zrobisz nic. I to już nigdy-powiedział Niemiec, wyjmując zza pasa pistolet. Myślałem, że nie mogę się bać jeszcze bardziej, ale myliłem się.
-Pozwolisz ze mną?-spytał niebywale łagodnym głosem mężczyzna, po czym wskazał mi głową kierunek, w którym miałem się udać. Przez chwilę stałem w miejscu. Czułem się, jakby moje nogi przyrosły do ziemi.
-To może inaczej...NATYCHMIAST SIĘ RUSZAJ!-krzyknął Niemiec. W końcu udało mi się oderwać nogi od podłoża i pójść we wskazanym kierunku. Mężczyzna ruszył za mną. Widziałem oczami wyobraźni jak trzyma broń tuż przy mojej głowie, choć nie czułem, aby tak było.
-Nie podobało ci się w getcie, co?-bardziej stwierdził, niż spytał mój oprawca. Nie wiedziałem więc, czy mam mu odpowiedzieć, więc postanowiłem się po prostu więcej nie odzywać.
-Słyszysz, co do ciebie mówię?!-zawołał po chwili.
-Jeśli oczekujesz...oczekuje pan potwierdzenia, że stamtąd uciekłem, to ma pan rację-powiedziałem, gdyż tak samo jak swojej zbliżającej się śmierci mogłem być pewien, że on i tak o tym wie.
<Wolfgang?>
- Ah, nie, czekaj, czekaj... Przecież ja mogę to zrobić!-zawołał po chwili mężczyzna. Uśmiechnął się przy tym uśmiechem, którego już nigdy w życiu wolałbym nie widzieć. Może nawet twoje życzenie spełni się szybciej niż myślisz-przemknęło mi przez myśl. Choć próbowałem jeszcze, o dziwo, jakoś zaprotestować, zrobić cokolwiek, zostałem skutecznie uciszony.
- To samo zrobię z tobą, jeśli będziesz miał pecha-powiedział chwilę po rozwaleniu o ziemię skrzypiec Niemiec, a dokładniej (czego mogłem być już spokojnie pewien) niemiecki żołnierz, policjant czy ktoś taki. Jasne było już teraz dla mnie, że nie był to zwyczajny przechodzień. Choć właściwie przeczuwałem to jak tylko go ujrzałem. Nie odzywałem się więc już więcej, wiedząc, że mężczyzna i tak zrobi to, na co sam się zdecyduje, a moje słowa mogą go tylko jeszcze bardziej rozwścieczyć, czego na pewno nie chciałem. Przez chwilę nic się nie działo, Niemiec jedynie przypatrywał mi się z sadystycznym uśmiechem na twarzy. Odwróciłem wzrok, nie chcąc patrzeć na tę twarz, która zdradzała, co mnie niedługo czeka.
-Spójrz na mnie!-krzyknął mężczyzna. Prawie podskoczyłem ze strachu, po czym skierowałem na niego swoje przerażone spojrzenie. Niemiec wiedział, że się go boję, dlatego kazał mi na siebie patrzeć. Wiedziałem to. Wiedziałem też, że oznaczało to początek mojego końca.
-Proszę, zrobię wszystko, tylko nie zabijaj mnie...ani nie wydawaj- mimo strachu, który mnie całego obezwładniał, udało mi się wreszcie coś powiedzieć.
-Pewnie, że zrobisz wszystko, bo inaczej nie zrobisz nic. I to już nigdy-powiedział Niemiec, wyjmując zza pasa pistolet. Myślałem, że nie mogę się bać jeszcze bardziej, ale myliłem się.
-Pozwolisz ze mną?-spytał niebywale łagodnym głosem mężczyzna, po czym wskazał mi głową kierunek, w którym miałem się udać. Przez chwilę stałem w miejscu. Czułem się, jakby moje nogi przyrosły do ziemi.
-To może inaczej...NATYCHMIAST SIĘ RUSZAJ!-krzyknął Niemiec. W końcu udało mi się oderwać nogi od podłoża i pójść we wskazanym kierunku. Mężczyzna ruszył za mną. Widziałem oczami wyobraźni jak trzyma broń tuż przy mojej głowie, choć nie czułem, aby tak było.
-Nie podobało ci się w getcie, co?-bardziej stwierdził, niż spytał mój oprawca. Nie wiedziałem więc, czy mam mu odpowiedzieć, więc postanowiłem się po prostu więcej nie odzywać.
-Słyszysz, co do ciebie mówię?!-zawołał po chwili.
-Jeśli oczekujesz...oczekuje pan potwierdzenia, że stamtąd uciekłem, to ma pan rację-powiedziałem, gdyż tak samo jak swojej zbliżającej się śmierci mogłem być pewien, że on i tak o tym wie.
<Wolfgang?>
13.07.2018
Od Adama c.d. Harrolld'a
Po naszej bardzo krótkiej rozmowie na ziemi, Harrolld ruszył przed siebie. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle zapomniał o całym świecie, toteż ruszyłem tylko za nim, starając się mu nie przeszkadzać. Po jakimś czasie chłopak przysiadł na trawie, a ja zrobiłem to samo. Spojrzał przed siebie niewidzącym wzrokiem. Zrozumiałem, że najpewniej nad czymś teraz myśli, więc nie odzywałem się, aby mu nie przeszkadzać. Skierowałem wzrok najpierw na ziemię, a potem na rozciągający się w nieskończoność horyzont. Przypomniałem sobie, jak kiedyś, gdy byłem mały, marzyłem o tym, aby dotrzeć do miejsca, gdzie niebo styka się z ziemią. Westchnąłem cicho, po czym przeniosłem wzrok z powrotem na Niemca. Zauważyłem, że płacze, co mocno mnie zdziwiło, ale i zaniepokoiło.
-Harrolld?-spytałem dość niepewnie. Chłopak spojrzał na mnie uważnie.
-Wybacz..-powiedział Niemiec, po czym zaczął ocierać łzy.
-Coś się stało?-zadałem chyba najgłupsze z możliwych pytań, które kieruje się zawsze do płaczącego dziecka, które histeryzuje z błahego powodu, a nie do niemieckiego żołnierza. Mimo to nic lepszego nie przychodziło mi w tamtej chwili do głowy.
-Nic, nic. Po prostu przypomniała mi się pewna niezbyt ciekawa historia-powiedział chłopak.
-Rozumiem-odparłem i było to w całości prawdą. Naprawdę rozumiałem, do czego mogą doprowadzić bolesne wspomnienia. Musiałem jednak przyznać, że po raz pierwszy, zamiast rozmyślać nad swoimi problemami, zacząłem myśleć nad tym, co przeżywają inni. To nie tak, że cały czas byłem egoistą i myślałem tylko nad sobą. Do tej pory byłem bowiem przekonany, że prawdziwe problemy i ból przytrafiają się tylko prześladowanym, a nie prześladowcą. Choć jednocześnie nie ulegało moim wątpliwościom to, że Harrolld'a nie można było do końca zaliczyć do tej drugiej grupy.
-W sumie to powinniśmy iść dalej-odezwał się po jakimś czasie Niemiec, wyrywając mnie tym samym z moich rozmyślań.
-Dobrze, ale dokąd?-spytałem. Niemiec spojrzał na mnie. Widać było, że zastanawia się nad odpowiedzią.-Ja wolałbym nie wracać do miasta, ale ty możesz, jeśli chcesz. Ja nie mam ochoty ryzykować kolejnego spotkania z mniej przyjaźnie nastawionymi do Żydów Niemcami niż ty-dodałem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nieopatrznie zdradziłem chłopakowi, kim tak naprawdę jestem. Mimo że wydawał się być zupełnie inny niż pozostali niemieccy żołnierze, nie znałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak zareaguje na wieść, iż ma do czynienia z Żydem.
-Harrolld?-spytałem dość niepewnie. Chłopak spojrzał na mnie uważnie.
-Wybacz..-powiedział Niemiec, po czym zaczął ocierać łzy.
-Coś się stało?-zadałem chyba najgłupsze z możliwych pytań, które kieruje się zawsze do płaczącego dziecka, które histeryzuje z błahego powodu, a nie do niemieckiego żołnierza. Mimo to nic lepszego nie przychodziło mi w tamtej chwili do głowy.
-Nic, nic. Po prostu przypomniała mi się pewna niezbyt ciekawa historia-powiedział chłopak.
-Rozumiem-odparłem i było to w całości prawdą. Naprawdę rozumiałem, do czego mogą doprowadzić bolesne wspomnienia. Musiałem jednak przyznać, że po raz pierwszy, zamiast rozmyślać nad swoimi problemami, zacząłem myśleć nad tym, co przeżywają inni. To nie tak, że cały czas byłem egoistą i myślałem tylko nad sobą. Do tej pory byłem bowiem przekonany, że prawdziwe problemy i ból przytrafiają się tylko prześladowanym, a nie prześladowcą. Choć jednocześnie nie ulegało moim wątpliwościom to, że Harrolld'a nie można było do końca zaliczyć do tej drugiej grupy.
-W sumie to powinniśmy iść dalej-odezwał się po jakimś czasie Niemiec, wyrywając mnie tym samym z moich rozmyślań.
-Dobrze, ale dokąd?-spytałem. Niemiec spojrzał na mnie. Widać było, że zastanawia się nad odpowiedzią.-Ja wolałbym nie wracać do miasta, ale ty możesz, jeśli chcesz. Ja nie mam ochoty ryzykować kolejnego spotkania z mniej przyjaźnie nastawionymi do Żydów Niemcami niż ty-dodałem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nieopatrznie zdradziłem chłopakowi, kim tak naprawdę jestem. Mimo że wydawał się być zupełnie inny niż pozostali niemieccy żołnierze, nie znałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak zareaguje na wieść, iż ma do czynienia z Żydem.
10.07.2018
Od Wolfganga CD Adama
Był cholernie zdenerwowany. Delikatnie mówiąc.
Siedział właśnie za swoim biurkiem i bębnił palcami o jego blat. Korytarz był podejrzanie pusty, a jak już ktoś był skazany na przejście pod drzwiami jego gabinetu, poruszał się najciszej, jak tylko umiał. Każdy wiedział, że nawet byle szmer czy głośny oddech (nawet jeśli nie jest głośny, to musi być głośny, skoro on tak twierdzi) potrafiły wywabić strażnika Teksasu, jakim był Wolfgang, z jego nory i zmusić do obicia komuś mordy.
Wpatrywał się przez chwilę nienawistnym wzrokiem w drzwi, aż dziwne, że lakier nie odpadł pod wpływem jego spojrzenia. Nagle zauważył rzecz z pozoru nieistotną - małą rysę na klamce.
Zamarł. Potem zerwał się i już był przy drzwiach, kopiąc zamaszyście w Bogu winną klamkę. Odskoczyła z hukiem w powietrze i z głośnym szczękiem wylądowała na ziemi. Wolfgang spojrzał z już mało skrywaną furią na te piekielne drzwi i znów wymierzył potężnego kopniaka. Wyskoczyły z zawiasów z głośnym jękiem i uderzyły o posadzkę na korytarzu. Huk był głośny tak bardzo, że oficerowie na drugim końcu korytarza pomyśleli, że wali się sufit.
- WYMIEŃCIE MI TE ZASRANE DRZWI!!! - wydarł się Wolfgang i ruszył przez korytarz. - JAK WRÓCĘ, CHCĘ WIDZIEĆ NOWIUSIEŃKĄ PARĘ!
Dysząc ciężko, zbiegł z rumorem po schodach gmachu i wypadł na ulicę.
Potrzebował ochłonąć.
Normalnie nie byłby zły, gdyby nie ucieczka prawie dziesięciu więźniów, powierzonych przez niego pewnemu sierżantowi sztabowemu. Owy hauptscharfuhrer jak widać nie wywiązał się ze swoich obowiązków, przez co Wolfgang został ośmieszony. A przynajmniej on tak się czuł, bo inni na pewno nie uznawali tego za jego winę. A co tam wina! Wolfgang był wściekły, bo myślał, że posądzą go o głupotę, skoro nie potrafił wybrać kompetentnego człowieka do jakiejś roboty. "Ważnej roboty" - pomyślał z rozdrażnieniem, przemierzając ulice Warszawy z głośnym stukotem swoich wysokich butów.
W pewnym momencie usłyszał jakieś hałasy w zaułku dwóch domów. Wyszedł z nich jakiś młody chłopak ze skrzypcami, bardzo zniszczonymi. Usiadł na schodach najbliższego domu i zaczął do nich wzdychać.
Wolfgang zaczął iść do niego powolnym krokiem, wsadzając ręce w kieszenie. Z każdym krokiem paskudny, naprawdę paskudny uśmieszek na jego twarzy się poszerzał.
- Widać sentymentalny z ciebie chłopak - powiedział powoli.
Przejechał pobieżnie, automatycznie i wyćwiczenie wzrokiem po całym chłopaku i stwierdził, że to na pewno polak, na kilkadziesiąt procent z jakiegoś getta. Dreszcz podekscytowania przeleciał po plecach Wolfganga. Może ten dzień nie będzie taki zepsuty?
- Mogę w czymś panu pomóc? - chłopak wstał, patrząc na niego ze strachem.
- Ah nie, nie, siedź sobie - powiedział przesłodzonym głosem - Powzdychaj sobie jeszcze... A ja na spokojnie wezwę kogoś, kto zabierze cię tam, skąd uciekłeś i załatwi ci karę...
Chłopak wzdrygnął się i rozszerzył bardziej oczy.
- Ah, nie, czekaj, czekaj... - Wolfgang udał, że coś sobie przypomniał, nadal mając ten swój uśmieszek - Przecież ja mogę to zrobić!
Uśmiechnął się obłąkańczo, klasnął w dłonie i pstryknął palcami*.
- J-ja... - zaczął chłopak, ale Wolfgang przerwał mu nagle oziębłym tonem:
- Morda.
Podszedł do niego i wyrwał skrzypce. Spojrzał wrednie i znacząco na niego, po czym rzucił instrumentem o ziemię. Ten roztrzaskał się w drobny mak pod wpływem energii kinetycznej równej sile Wolfganga, a był on przerażająco silny.
- To samo zrobię z tobą, jeśli będziesz miał pecha - wycedził.
*Gest ten można zobaczyć w linku do głosu Wolfganga :> (Dane DeHaan rządzi)
Siedział właśnie za swoim biurkiem i bębnił palcami o jego blat. Korytarz był podejrzanie pusty, a jak już ktoś był skazany na przejście pod drzwiami jego gabinetu, poruszał się najciszej, jak tylko umiał. Każdy wiedział, że nawet byle szmer czy głośny oddech (nawet jeśli nie jest głośny, to musi być głośny, skoro on tak twierdzi) potrafiły wywabić strażnika Teksasu, jakim był Wolfgang, z jego nory i zmusić do obicia komuś mordy.
Wpatrywał się przez chwilę nienawistnym wzrokiem w drzwi, aż dziwne, że lakier nie odpadł pod wpływem jego spojrzenia. Nagle zauważył rzecz z pozoru nieistotną - małą rysę na klamce.
Zamarł. Potem zerwał się i już był przy drzwiach, kopiąc zamaszyście w Bogu winną klamkę. Odskoczyła z hukiem w powietrze i z głośnym szczękiem wylądowała na ziemi. Wolfgang spojrzał z już mało skrywaną furią na te piekielne drzwi i znów wymierzył potężnego kopniaka. Wyskoczyły z zawiasów z głośnym jękiem i uderzyły o posadzkę na korytarzu. Huk był głośny tak bardzo, że oficerowie na drugim końcu korytarza pomyśleli, że wali się sufit.
- WYMIEŃCIE MI TE ZASRANE DRZWI!!! - wydarł się Wolfgang i ruszył przez korytarz. - JAK WRÓCĘ, CHCĘ WIDZIEĆ NOWIUSIEŃKĄ PARĘ!
Dysząc ciężko, zbiegł z rumorem po schodach gmachu i wypadł na ulicę.
Potrzebował ochłonąć.
Normalnie nie byłby zły, gdyby nie ucieczka prawie dziesięciu więźniów, powierzonych przez niego pewnemu sierżantowi sztabowemu. Owy hauptscharfuhrer jak widać nie wywiązał się ze swoich obowiązków, przez co Wolfgang został ośmieszony. A przynajmniej on tak się czuł, bo inni na pewno nie uznawali tego za jego winę. A co tam wina! Wolfgang był wściekły, bo myślał, że posądzą go o głupotę, skoro nie potrafił wybrać kompetentnego człowieka do jakiejś roboty. "Ważnej roboty" - pomyślał z rozdrażnieniem, przemierzając ulice Warszawy z głośnym stukotem swoich wysokich butów.
W pewnym momencie usłyszał jakieś hałasy w zaułku dwóch domów. Wyszedł z nich jakiś młody chłopak ze skrzypcami, bardzo zniszczonymi. Usiadł na schodach najbliższego domu i zaczął do nich wzdychać.
Wolfgang zaczął iść do niego powolnym krokiem, wsadzając ręce w kieszenie. Z każdym krokiem paskudny, naprawdę paskudny uśmieszek na jego twarzy się poszerzał.
- Widać sentymentalny z ciebie chłopak - powiedział powoli.
Przejechał pobieżnie, automatycznie i wyćwiczenie wzrokiem po całym chłopaku i stwierdził, że to na pewno polak, na kilkadziesiąt procent z jakiegoś getta. Dreszcz podekscytowania przeleciał po plecach Wolfganga. Może ten dzień nie będzie taki zepsuty?
- Mogę w czymś panu pomóc? - chłopak wstał, patrząc na niego ze strachem.
- Ah nie, nie, siedź sobie - powiedział przesłodzonym głosem - Powzdychaj sobie jeszcze... A ja na spokojnie wezwę kogoś, kto zabierze cię tam, skąd uciekłeś i załatwi ci karę...
Chłopak wzdrygnął się i rozszerzył bardziej oczy.
- Ah, nie, czekaj, czekaj... - Wolfgang udał, że coś sobie przypomniał, nadal mając ten swój uśmieszek - Przecież ja mogę to zrobić!
Uśmiechnął się obłąkańczo, klasnął w dłonie i pstryknął palcami*.
- J-ja... - zaczął chłopak, ale Wolfgang przerwał mu nagle oziębłym tonem:
- Morda.
Podszedł do niego i wyrwał skrzypce. Spojrzał wrednie i znacząco na niego, po czym rzucił instrumentem o ziemię. Ten roztrzaskał się w drobny mak pod wpływem energii kinetycznej równej sile Wolfganga, a był on przerażająco silny.
- To samo zrobię z tobą, jeśli będziesz miał pecha - wycedził.
<Adam?>
*Gest ten można zobaczyć w linku do głosu Wolfganga :> (Dane DeHaan rządzi)
Od Estery do Achima
Tego dnia z jakiegoś powodu zaspałam i, choć starałam się jak tylko mogłam, nie udało mi się zdążyć na czas. Kiedy tylko wpadłam do restauracji, nie zostałam jednak nawet skrzyczana za niemałe spóźnienie. Od razu kazano mi się przebrać i iść na salę, gdyż nasze miejsce pracy przeżywało swego rodzaju oblężenie. Nie miałam pojęcia, czy jest to czysty przypadek, czy też była ku takiemu świętowaniu jakaś specjalna okazja. Jak tylko się przebrałam od razu ruszyłam na jedną z sal, aby zająć się zbieraniem i przynoszeniem zamówień. Pracy było tyle, że nie interesowałam się zbytnio kogo obsługuję i nie rozglądałam się na boki, nie licząc chwil kiedy sprawdzałam, czy nikt nie zamierza na mnie wpaść. Skupiłam się jedynie na automatycznym witaniu klientów uśmiechem, zbieraniu zamówień i podawaniu potraw oraz napojów. Byłam przekonana, że będzie to kolejny, może nieco bardziej męczący dzień pracy. W pewnym momencie jak zwykle podeszłam do jednego ze stolików, aby pozbierać brudne naczynia. Stanęłam obok pustego krzesła, którego obecny właściciel gdzieś zniknął, nachyliłam się i, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, zaczęłam sprzątać. Po chwili jednak przyszedł jeden z niemieckich żołnierzy (przynajmniej mogłam tak sądzić, gdyż miał na sobie mundur) i odsunął puste do tej pory krzesło, jednak na nim nie usiadł. Poczułam na sobie jego spojrzenie, co było dla mnie dość irytujące.
-Proszę, proszę, całkiem ładna pani będzie mnie obsługiwać-powiedział, a raczej wybełkotał po niemiecku. Zupełnie nic sobie z tego nie zrobiłam, gdyż nauczyłam się nie reagować na takie słowa ze strony pijanych mężczyzn odwiedzających to miejsce.-Znajdziesz dla mnie chwilkę po pracy?-odezwał się ponownie niemiecki żołnierze, klepiąc mnie przy tym w tyłek. Natychmiast wyprostowałam się i obrzuciłam go oburzonym spojrzeniem.
-Co też pan!-zawołałam, robiąc przy tym zbyt gwałtowny krok do tyłu. Wpadłam na kogoś, a z zebranych przeze mnie szklanek wylały się resztki napojów. Pobrudziły one mnie i nieszczęsną osobę, którą staranowałam.
-Przepraszam...-powiedziałam, odwracając wzrok.-Przepraszam, bardzo przepraszam, proszę mi wybaczyć! Zaraz coś temu zaradzę, nawet zapłacę, jak będzie trzeba!-zawołałam, kiedy zauważyłam, że wpadłam na kolejnego niemieckiego żołnierza.
-Proszę, proszę, całkiem ładna pani będzie mnie obsługiwać-powiedział, a raczej wybełkotał po niemiecku. Zupełnie nic sobie z tego nie zrobiłam, gdyż nauczyłam się nie reagować na takie słowa ze strony pijanych mężczyzn odwiedzających to miejsce.-Znajdziesz dla mnie chwilkę po pracy?-odezwał się ponownie niemiecki żołnierze, klepiąc mnie przy tym w tyłek. Natychmiast wyprostowałam się i obrzuciłam go oburzonym spojrzeniem.
-Co też pan!-zawołałam, robiąc przy tym zbyt gwałtowny krok do tyłu. Wpadłam na kogoś, a z zebranych przeze mnie szklanek wylały się resztki napojów. Pobrudziły one mnie i nieszczęsną osobę, którą staranowałam.
-Przepraszam...-powiedziałam, odwracając wzrok.-Przepraszam, bardzo przepraszam, proszę mi wybaczyć! Zaraz coś temu zaradzę, nawet zapłacę, jak będzie trzeba!-zawołałam, kiedy zauważyłam, że wpadłam na kolejnego niemieckiego żołnierza.
<Achim?>
9.07.2018
OD Harrollda CD Adama
Spojrzałem na chłopaka. Tak, miał rację. Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- To prawda. Praktycznie codziennie. - Wzruszyłem ramionami, idąc w stronę polany.
Chłopak poszedł niepewnie za mną, nie zwracałem na niego zbytnio uwagi, moje myśli krążyły wokół zmarłej matki. Tak bardzo mi jej brakowało, życie bez niej, stało się koszmarem. Odkąd zostałem z ojcem, nic już nie było takie samo. Codzienne treningi i nowe sińce na plecach. Całe moje życie się zawaliło. Westchnąłem głośno. Usiadłem na trawie, spoglądając na punkt przede mną. Nie wiem, na co patrzyłem, wróciłem myślami do przeszłości.
- Wstawaj Harry.
- Już idę mamo. - Cudowny dzień, świeciło słońce, było spokojnie, zimny wiatr wdarł się do mojej sypialni.
Wszystko pięknie i cudownie, ale... za cicho... co się dzieje? Wstałem z łóżka i zacząłem się ubierać. Powoli zszedłem po schodach. W przedpokoju zauważyłem ślady czyichś butów. Błoto nie zdążyło zaschnąć, ktoś był tu całkiem niedawno. Myśl Harry co się dzieje... myśl. zajrzałem do salonu, pusto, sypialnia rodziców, pusta. Nie było nikogo w całym domu. Wyszedłem przed dom. Widok był okropny... moja mama... z lufą przyłożoną do skroni...
- Stój! - Wrzasnąłem, podbiegając do matki.
Przytuliłem ją mocno, usłyszałem strzał. Zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, obejmowałem trupa. Krew lała się na wszystkie strony. Płakałem, spojrzałem na mordercę... tata... odrzucił broń i zaciągnął mnie do domu. Wciągnął mnie po schodach i wrzucił do pokoju, zamknął drzwi. Oparłem się o ścianę, zaciskając oczy. Dlaczego?
- Harrolld? - Usłyszałem już dość znajomy głos.
Po moich policzkach spływały łzy, oczy miałem całe czerwone. Spojrzałem na nowo poznanego chłopaka, dopiero teraz miałem okazję się mu dokładnie przyjrzeć. Brunet, niebieskie oczy, nieźle. Wyglądał na zdziwionego. Rzadko pokazywałem komuś, jak płaczę, to są tylko chwile słabości, zazwyczaj...
- To prawda. Praktycznie codziennie. - Wzruszyłem ramionami, idąc w stronę polany.
Chłopak poszedł niepewnie za mną, nie zwracałem na niego zbytnio uwagi, moje myśli krążyły wokół zmarłej matki. Tak bardzo mi jej brakowało, życie bez niej, stało się koszmarem. Odkąd zostałem z ojcem, nic już nie było takie samo. Codzienne treningi i nowe sińce na plecach. Całe moje życie się zawaliło. Westchnąłem głośno. Usiadłem na trawie, spoglądając na punkt przede mną. Nie wiem, na co patrzyłem, wróciłem myślami do przeszłości.
- Wstawaj Harry.
- Już idę mamo. - Cudowny dzień, świeciło słońce, było spokojnie, zimny wiatr wdarł się do mojej sypialni.
Wszystko pięknie i cudownie, ale... za cicho... co się dzieje? Wstałem z łóżka i zacząłem się ubierać. Powoli zszedłem po schodach. W przedpokoju zauważyłem ślady czyichś butów. Błoto nie zdążyło zaschnąć, ktoś był tu całkiem niedawno. Myśl Harry co się dzieje... myśl. zajrzałem do salonu, pusto, sypialnia rodziców, pusta. Nie było nikogo w całym domu. Wyszedłem przed dom. Widok był okropny... moja mama... z lufą przyłożoną do skroni...
- Stój! - Wrzasnąłem, podbiegając do matki.
Przytuliłem ją mocno, usłyszałem strzał. Zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, obejmowałem trupa. Krew lała się na wszystkie strony. Płakałem, spojrzałem na mordercę... tata... odrzucił broń i zaciągnął mnie do domu. Wciągnął mnie po schodach i wrzucił do pokoju, zamknął drzwi. Oparłem się o ścianę, zaciskając oczy. Dlaczego?
- Harrolld? - Usłyszałem już dość znajomy głos.
Po moich policzkach spływały łzy, oczy miałem całe czerwone. Spojrzałem na nowo poznanego chłopaka, dopiero teraz miałem okazję się mu dokładnie przyjrzeć. Brunet, niebieskie oczy, nieźle. Wyglądał na zdziwionego. Rzadko pokazywałem komuś, jak płaczę, to są tylko chwile słabości, zazwyczaj...
Adamie? :3
6.07.2018
Od Evy C.D. Janka
Jego spojrzenie hipnotyzowało, gdy patrzył na mnie twardo swoimi przenikliwymi, błękitnymi oczyma. Łobuzerski uśmiech chłopaka sprawiał, że wyglądał on na młodszego niż w rzeczywistości.
- Janku - westchnęłam, wtulając twarz w jego dłoń. - Dlaczego funkcja Marcusa miałaby zrobić na mnie wrażenie?
- Skoro zastępuje ojca, musi być bardzo ważny... I bardzo odpowiedzialny, jeżeli chodzi o obowiązki - zauważył Janek, muskając moje czoło ustami. - Nie wątpię, że to dla niego powód do dumy... I do przechwałek.
Wzruszyłam delikatnie ramionami, nie wiedząc, dlaczego rozmawiamy w tej chwili o Marcusie. Nie było tajemnicą, że młody Polak za nim nie przepadał, tym bardziej dziwiła mnie jego ciekawość. Wiedziałam jednak, że Janek prowadził z Marcusem walkę o moje zainteresowanie, którą ten drugi przegrał już przed tym, nim na dobre się rozpoczęła.
- W armii nie ma ludzi niezastąpionych - westchnęłam. - Marcus jest tak jakby substytutem swojego ojca, a z braku lepszego kandydata, przejął jego obowiązki - uśmiechnęłam się lekko.
Janek wyprostował się, opierając się plecami o pień drzewa, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Jedyne, o czym mogłam myśleć, to słońce ogrzewające nasze twarze i bliskość Janka. W tej chwili nie chciałam skupiać się na niczym innym.
- Czyli słynne transporty, do których biorą najlepszych? - zapytał od niechcenia, bawiąc się rąbkiem mojej sukienki.
- To akurat zdanie Marcusa - zaśmiałam się cicho. - Sytuację można przedstawić na dwa sposoby; jest jedną z nielicznych osób nadzorujących dostawę broni ze względu na wyjątkowe zaufanie, jakim jest obdarzany... Lub po prostu braki w żołnierzach nie pozwalają na zaangażowanie w to większej ilości osób - stwierdziłam, wzruszając ramionami. - Każdy wybiera sobie opcję bardziej odpowiadającą.
Janek zaczął kreślić opuszkami palców wzory na moim ramieniu, które odsłonił opadający materiał sukienki i poczułam, jak opiera brodę na czubku mojej głowy.
- A ty, którą opcję wybierasz? - zaśmiał się cicho Janek.
- Tę, która sprawia, że Marcus nie będzie mógł pojawić się u nas na kolacji w sobotę - zadrżałam od tłumionego śmiechu. - Oczywiście obiecał, że nadrobimy to w innym terminie, mimo wszystko cieszę się, że tym razem unikniemy z mamą tego świetnego towarzystwa.
Na chwilę zapadła cisza, więc z ulgą uznałam temat za zakończony. Poczułam, jak Kari trąca swoim mokrym nosem moją dłoń, domagając się pieszczot, ale odgoniłam ją łagodnie, wiedząc, że jeśli zaczniemy zabawę, to ani ja, ani Janek nie będziemy mieli z nią spokoju przez długi czas.
- Skąd pewność, że nie zaszczyci was wizytą przed lub po kolacji? - zapytał kpiąco Janek.
- Fakt przygotowań do północy oraz pełnienia swojej poważnej funkcji po tej godzinie, skutecznie zajmą go na cały wieczór i całą noc - zapewniłam z uśmiechem. - Więc może ty miałbyś ochotę na mile spędzony wieczór, z gwarancją uniknięcia zgrzytów między tobą a nim?
- Czy to zaproszenie na kolację, Fräulein Kastner? - usłyszałam tuż przy uchu szept Janka.
- Tak - nie byłam w stanie powstrzymać wykwitającego na moich ustach uśmiechu. - Przyjmie je pan? - zapytałam zaczepnie, mając nadzieję, że odpowiedź, jaka panie z ust młodego Polaka, będzie odpowiedzią twierdzącą.
Janek znów musnął ustami moje czoło, wzruszając lekko ramionami, a ja wyczułam w tym geście wahanie.
- Nie wiem, czy nie będę miał innych obowiązków - stwierdził cicho. - Niemniej, cieszę się, że w przeciwieństwie do innego gościa, jestem tu przez ciebie mile widziany.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że Janek zawsze będzie tutaj mile widziany, jednak nie wypowiedziałam tego na głos. O ile ja pragnęłam spędzać z nim każdą chwilę, a moja mama była oczarowana jego zachowaniem, to wiedziałam, że wizyty Polaka nie odpowiadają głowie naszej rodziny. Ojciec, przez wzgląd na moje dobro i starą przyjaźń, wolałby pewnie zastąpić Janka Marcusem. Nie zamierzałam myśleć o tym teraz ani psuć naszej wspólnej chwili odpoczynku. Zamiast tego spojrzałam na Janka, który był pogrążony w zadumie i dotknęłam delikatnie jego policzka. Niepokoiło mnie jego zamyślenie.
- O czym myślisz? - zapytałam cicho. - Czyżbym... Zrobiła lub powiedziała coś nie tak?
- Janku - westchnęłam, wtulając twarz w jego dłoń. - Dlaczego funkcja Marcusa miałaby zrobić na mnie wrażenie?
- Skoro zastępuje ojca, musi być bardzo ważny... I bardzo odpowiedzialny, jeżeli chodzi o obowiązki - zauważył Janek, muskając moje czoło ustami. - Nie wątpię, że to dla niego powód do dumy... I do przechwałek.
Wzruszyłam delikatnie ramionami, nie wiedząc, dlaczego rozmawiamy w tej chwili o Marcusie. Nie było tajemnicą, że młody Polak za nim nie przepadał, tym bardziej dziwiła mnie jego ciekawość. Wiedziałam jednak, że Janek prowadził z Marcusem walkę o moje zainteresowanie, którą ten drugi przegrał już przed tym, nim na dobre się rozpoczęła.
- W armii nie ma ludzi niezastąpionych - westchnęłam. - Marcus jest tak jakby substytutem swojego ojca, a z braku lepszego kandydata, przejął jego obowiązki - uśmiechnęłam się lekko.
Janek wyprostował się, opierając się plecami o pień drzewa, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Jedyne, o czym mogłam myśleć, to słońce ogrzewające nasze twarze i bliskość Janka. W tej chwili nie chciałam skupiać się na niczym innym.
- Czyli słynne transporty, do których biorą najlepszych? - zapytał od niechcenia, bawiąc się rąbkiem mojej sukienki.
- To akurat zdanie Marcusa - zaśmiałam się cicho. - Sytuację można przedstawić na dwa sposoby; jest jedną z nielicznych osób nadzorujących dostawę broni ze względu na wyjątkowe zaufanie, jakim jest obdarzany... Lub po prostu braki w żołnierzach nie pozwalają na zaangażowanie w to większej ilości osób - stwierdziłam, wzruszając ramionami. - Każdy wybiera sobie opcję bardziej odpowiadającą.
Janek zaczął kreślić opuszkami palców wzory na moim ramieniu, które odsłonił opadający materiał sukienki i poczułam, jak opiera brodę na czubku mojej głowy.
- A ty, którą opcję wybierasz? - zaśmiał się cicho Janek.
- Tę, która sprawia, że Marcus nie będzie mógł pojawić się u nas na kolacji w sobotę - zadrżałam od tłumionego śmiechu. - Oczywiście obiecał, że nadrobimy to w innym terminie, mimo wszystko cieszę się, że tym razem unikniemy z mamą tego świetnego towarzystwa.
Na chwilę zapadła cisza, więc z ulgą uznałam temat za zakończony. Poczułam, jak Kari trąca swoim mokrym nosem moją dłoń, domagając się pieszczot, ale odgoniłam ją łagodnie, wiedząc, że jeśli zaczniemy zabawę, to ani ja, ani Janek nie będziemy mieli z nią spokoju przez długi czas.
- Skąd pewność, że nie zaszczyci was wizytą przed lub po kolacji? - zapytał kpiąco Janek.
- Fakt przygotowań do północy oraz pełnienia swojej poważnej funkcji po tej godzinie, skutecznie zajmą go na cały wieczór i całą noc - zapewniłam z uśmiechem. - Więc może ty miałbyś ochotę na mile spędzony wieczór, z gwarancją uniknięcia zgrzytów między tobą a nim?
- Czy to zaproszenie na kolację, Fräulein Kastner? - usłyszałam tuż przy uchu szept Janka.
- Tak - nie byłam w stanie powstrzymać wykwitającego na moich ustach uśmiechu. - Przyjmie je pan? - zapytałam zaczepnie, mając nadzieję, że odpowiedź, jaka panie z ust młodego Polaka, będzie odpowiedzią twierdzącą.
Janek znów musnął ustami moje czoło, wzruszając lekko ramionami, a ja wyczułam w tym geście wahanie.
- Nie wiem, czy nie będę miał innych obowiązków - stwierdził cicho. - Niemniej, cieszę się, że w przeciwieństwie do innego gościa, jestem tu przez ciebie mile widziany.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że Janek zawsze będzie tutaj mile widziany, jednak nie wypowiedziałam tego na głos. O ile ja pragnęłam spędzać z nim każdą chwilę, a moja mama była oczarowana jego zachowaniem, to wiedziałam, że wizyty Polaka nie odpowiadają głowie naszej rodziny. Ojciec, przez wzgląd na moje dobro i starą przyjaźń, wolałby pewnie zastąpić Janka Marcusem. Nie zamierzałam myśleć o tym teraz ani psuć naszej wspólnej chwili odpoczynku. Zamiast tego spojrzałam na Janka, który był pogrążony w zadumie i dotknęłam delikatnie jego policzka. Niepokoiło mnie jego zamyślenie.
- O czym myślisz? - zapytałam cicho. - Czyżbym... Zrobiła lub powiedziała coś nie tak?
(Janek? Tęskniłam <3)
5.07.2018
Od Adama c.d. Harrollda
Cały czas mocno przeżywałem to, co miało przed chwilą miejsce, toteż dość nieufnie spojrzałem na chłopaka, kiedy zauważyłem, że wyciągnął w moją stronę rękę. Zaraz jednak spostrzegłem, że trzyma w niej kawałek chleba. Niepewnie wyciągnąłem swoją dłoń i wziąłem od niego jedzenie. Z rozmowy, którą odbył z tamtymi Niemcami jasno wynikało, że się znają. A skoro tak było, on był prawdopodobnie jakimś niemieckim żołnierzem, policjantem albo Bóg wie kim jeszcze. Zresztą, obecnie do odczuwania przed kimś strachu wystarczał sam fakt, że ta osoba jest Niemcem.
-Dziękuję...panie Harrolld?-powiedziałem niepewnym głosem.
-Zgadza się, ale mów mi po prostu Harrolld. A ty jak masz na imię?-odparł mój rozmówca.
-Jestem Adam-powiedziałem po chwili wahania. Na jakiś czas zapadła między nami krępująca cisza.
-Nie będziesz jadł? Wyglądasz na głodnego- odezwał się w końcu Niemiec.
-Będę...jeszcze raz dziękuję-powiedziałem, biorąc do buzi pierwszy kęs chleba.
-Nie ma za co-odparł Niemiec, po czym ponownie między nami zapanowała cisza.-A właściwie...dlaczego cię ścigali?-zapytał po chwili Harrolld. Spojrzałem na niego przestraszonym wzrokiem. Przeczuwałem, że nie uda mi się wymyślić wiarygodnego kłamstwa. Przecież to logiczne, że za byle błahostkę nie byłbym ścigany tak daleko. A jeśli odpowiedziałbym na to pytanie, Niemiec mógłby stwierdzić, że jednak mnie im wyda, bo moje "przewinienie" jest zbyt poważne.
-Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać-powiedział Harrolld, widząc moją reakcję.
-Nie, po prostu...sam rozumiesz...wolę o sobie za dużo nie zdradzać-wyjaśniłem, choć czułem się w pewien sposób źle. Chłopak także wiele ryzykował, pomagając mi, więc równie dobrze mógłbym mu odpowiedzieć na tak proste pytanie. Westchnąłem ciężko, zmieniając pozycję na nieco wygodniejszą.
-Właściwie to...po prostu nie powinno mnie tutaj teraz być-odparłem.
-Na całej ziemi chyba nie powinno być nikogo innego oprócz Niemców-powiedział Niemiec z doskonale słyszalną w głosie pogardą i złością.
-W sumie to według niektórych tak byłoby chyba najlepiej-odparłem.
-Ale nie według mnie-powiedział Harrolld.
-Domyśliłem się. Nie zachowujesz się jak...,wybacz za określenie, typowy Niemiec. Wiele zaryzykowałeś, pomagając mi. Jestem ci za to naprawdę wdzięczny. I za jedzenie-odparłem.
-Przestań mi stale dziękować. Dla mnie takie zachowanie jest i powinno być normalne. A tak w ogóle, chyba możemy już zejść z tego drzewa. Obstawiam, że tamci dawno poszli-powiedział Harrolld. Zacząłem więc powoli schodzić w dół, a chłopak chwilę po mnie. Jak zwykle a takich sytuacjach bywa, schodziło mi się o wiele gorzej i dłużej niż wchodziło. W końcu jednak postawiłem obie stopy na ziemi, a chwilę po mnie uczynił to Harrolld.
-Musisz się często wspinać na drzewa-powiedziałem, będąc pod wrażeniem tego jak łatwo i szybko poszła mu wspinaczka.
-Dziękuję...panie Harrolld?-powiedziałem niepewnym głosem.
-Zgadza się, ale mów mi po prostu Harrolld. A ty jak masz na imię?-odparł mój rozmówca.
-Jestem Adam-powiedziałem po chwili wahania. Na jakiś czas zapadła między nami krępująca cisza.
-Nie będziesz jadł? Wyglądasz na głodnego- odezwał się w końcu Niemiec.
-Będę...jeszcze raz dziękuję-powiedziałem, biorąc do buzi pierwszy kęs chleba.
-Nie ma za co-odparł Niemiec, po czym ponownie między nami zapanowała cisza.-A właściwie...dlaczego cię ścigali?-zapytał po chwili Harrolld. Spojrzałem na niego przestraszonym wzrokiem. Przeczuwałem, że nie uda mi się wymyślić wiarygodnego kłamstwa. Przecież to logiczne, że za byle błahostkę nie byłbym ścigany tak daleko. A jeśli odpowiedziałbym na to pytanie, Niemiec mógłby stwierdzić, że jednak mnie im wyda, bo moje "przewinienie" jest zbyt poważne.
-Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać-powiedział Harrolld, widząc moją reakcję.
-Nie, po prostu...sam rozumiesz...wolę o sobie za dużo nie zdradzać-wyjaśniłem, choć czułem się w pewien sposób źle. Chłopak także wiele ryzykował, pomagając mi, więc równie dobrze mógłbym mu odpowiedzieć na tak proste pytanie. Westchnąłem ciężko, zmieniając pozycję na nieco wygodniejszą.
-Właściwie to...po prostu nie powinno mnie tutaj teraz być-odparłem.
-Na całej ziemi chyba nie powinno być nikogo innego oprócz Niemców-powiedział Niemiec z doskonale słyszalną w głosie pogardą i złością.
-W sumie to według niektórych tak byłoby chyba najlepiej-odparłem.
-Ale nie według mnie-powiedział Harrolld.
-Domyśliłem się. Nie zachowujesz się jak...,wybacz za określenie, typowy Niemiec. Wiele zaryzykowałeś, pomagając mi. Jestem ci za to naprawdę wdzięczny. I za jedzenie-odparłem.
-Przestań mi stale dziękować. Dla mnie takie zachowanie jest i powinno być normalne. A tak w ogóle, chyba możemy już zejść z tego drzewa. Obstawiam, że tamci dawno poszli-powiedział Harrolld. Zacząłem więc powoli schodzić w dół, a chłopak chwilę po mnie. Jak zwykle a takich sytuacjach bywa, schodziło mi się o wiele gorzej i dłużej niż wchodziło. W końcu jednak postawiłem obie stopy na ziemi, a chwilę po mnie uczynił to Harrolld.
-Musisz się często wspinać na drzewa-powiedziałem, będąc pod wrażeniem tego jak łatwo i szybko poszła mu wspinaczka.
<Harrolld?>
4.07.2018
OD Harrollda CD Adama
Zamknąłem na chwilę oczy, gdy usłyszałem strzały. Po głośności strzałów stwierdziłem, że kilka minut drogi, dzieliło ich od schwytania chłopaka, nie dobrze. Otworzyłem oczy. Zebrałem wszystkie rzeczy do plecaka, złapałem chłopaka za rękę i pociągnąłem polaną wzdłuż lasu. Cała ta sytuacja była co najmniej dziwna. Trzymałem za rękę w ogóle nie znajomego człowieka, lecz nie mogłem pozwolić, aby przeze mnie zginął niewinny chłopak. Gdy oddaliliśmy się wystarczająco daleko, skręciłem i wszedłem w głąb lasu. Niemcy w każdej chwili mogli tu przyjść. Zatrzymałem się przed już dobrze znajomym mi drzewem.
- Właź. - Powiedziałem, wskazując ręką, gałęzie drzewa.
- Ale... - Nie dokończył, bo mu przerwałem.
- Chcesz przeżyć? - Zapytałem, spoglądając w jego oczy. Malował się w nich strach.
- Tak... - Mruknął i wspiął się na drzewo.
Podałem mu swój plecak i przyłożyłem palec do ust, na znak, aby milczał. Niemieckie oddziały były coraz bliżej, gałęzie łamały się pod ich stopami. Oparłem się o drzewo i czekałem. Po chwili ujrzałem grupę ludzi wyłaniających się zza drzew.
- Harrolld! - Wrzasnął jeden.
- Czego? - Syknąłem.
- Co ty tu robisz? - Zapytał, spoglądając na mnie.
- Jak widać, stoję, poza tym, zrobiłem sobie urlop. - Prychnąłem.
- Widziałeś tu chłopaka? - Zadał kolejne pytanie.
- Gdybym widział, powiedziałbym, czy ty w ogóle czasami myślisz? - Mruknąłem, wbijając w niego gniewny wzrok.
- Racja... Zawracamy! - Krzyknął do ludzi za nim, ruszyli w stronę miasta.
Upewniłem się, że odeszli wystarczająco daleko i wlazłem na drzewo. Chłopak siedział skulony pomiędzy gałęziami. Jak się cieszę, że niedawno pomyślałem o odcięciu kilku gałęzi. Było tu przynajmniej więcej miejsca. Sięgnąłem po plecak i wyjąłem z niego kawałek chleba, po czym podałem go chłopakowi. Chyba już się zorientował, że byłem Niemcem, który gadał po polsku. Niecodzienne zjawisko.
- Właź. - Powiedziałem, wskazując ręką, gałęzie drzewa.
- Ale... - Nie dokończył, bo mu przerwałem.
- Chcesz przeżyć? - Zapytałem, spoglądając w jego oczy. Malował się w nich strach.
- Tak... - Mruknął i wspiął się na drzewo.
Podałem mu swój plecak i przyłożyłem palec do ust, na znak, aby milczał. Niemieckie oddziały były coraz bliżej, gałęzie łamały się pod ich stopami. Oparłem się o drzewo i czekałem. Po chwili ujrzałem grupę ludzi wyłaniających się zza drzew.
- Harrolld! - Wrzasnął jeden.
- Czego? - Syknąłem.
- Co ty tu robisz? - Zapytał, spoglądając na mnie.
- Jak widać, stoję, poza tym, zrobiłem sobie urlop. - Prychnąłem.
- Widziałeś tu chłopaka? - Zadał kolejne pytanie.
- Gdybym widział, powiedziałbym, czy ty w ogóle czasami myślisz? - Mruknąłem, wbijając w niego gniewny wzrok.
- Racja... Zawracamy! - Krzyknął do ludzi za nim, ruszyli w stronę miasta.
Upewniłem się, że odeszli wystarczająco daleko i wlazłem na drzewo. Chłopak siedział skulony pomiędzy gałęziami. Jak się cieszę, że niedawno pomyślałem o odcięciu kilku gałęzi. Było tu przynajmniej więcej miejsca. Sięgnąłem po plecak i wyjąłem z niego kawałek chleba, po czym podałem go chłopakowi. Chyba już się zorientował, że byłem Niemcem, który gadał po polsku. Niecodzienne zjawisko.
Adam?
Od Adama c.d. Harrollda
Szczęście mi nie dopisało, a los tak pokierował moim życiem, że zmuszony byłem uciekać przed jakimś niemieckim patrolem. Przynajmniej udało mi się uniknąć ich strzałów i zniknąć za jednym z budynków. Przebiegłem kilka uliczek znajdujących się na przedmieściach Warszawy. Pogoń jednak nie ustawała. Cały czas słyszałem bowiem dochodzące z oddali, niemieckie wołania i pojedyncze strzały, które brzmiały dla mnie jak wyrok. Kiedy więc wbiegłem z jakiś lasek, nie zastanawiając się długo, pognałem jak najdalej, licząc na to, że tutaj uda mi się ich zgubić. Szybko okazało się, że "lasek", był tak naprawdę dość pokaźnym, dużym i wyjątkowo jak na obecne czasy dobrze zachowanym lasem. Ucieszyło mnie to, gdyż byłem pewien, że Niemcy szybko odpuszczą sobie pościg w takim miejscu. Mimo to biegłem dalej tak szybko jak tylko mogłem. Sił dodało mi kilka kolejnych strzałów, które usłyszałem gdzieś za sobą. Dochodził z daleka i bardzo możliwe, że Niemcy z pośpiechu strzelali do drzew albo zwierząt, które przypominały im człowieka, ale wolałem nie ryzykować. Nagle do moich uszu dotarły ponowne strzały. Wydawało mi się, że słyszę je o wiele bliżej i z naprzeciwka, a nie zza siebie, jednak w panice uznałem to za omamy i biegłem dalej w tę samą stronę. Po kilku metrach wybiegłem na jakąś polanę. Światło słoneczne, zyskujące coraz więcej przewagi nad ustępującą nocą, oświetliło ten teren na tyle, abym mógł dojrzeć stojącego kilka metrów dalej chłopaka. Niemal od razu też zauważyłem, że ma przy sobie broń. Natychmiast zawróciłem, chcąc stamtąd jak najszybciej uciec.
-Stój!-wrzasnął nieznajomy chłopak, a ja od razu wykonałem jego polecenie, bojąc się, że jeśli tego nie zrobię, zginę marnie tu i teraz. Zaraz też odwróciłem się ponownie w jego stronę.-Kim jesteś? Chciałeś zginąć, pakując mi się prosto przed strzelbę?-zapytał, o dziwo, dość łagodnym głosem.
-Nie, ja tylko...uciekałem-odparłem zgodnie z prawdą, nie mogąc wymyślić żadnego wiarygodnego kłamstwa. Przecież nie mogłem powiedzieć, że o tej porze postanowiłem dla przyjemności wybrać się do lasu i zacząć po nim biegać jak szaleniec.
-Ale przed kim? A tak w ogóle, nic ci nie jest? Masz szczęście, że nie zdążyłem strzelić-powiedział chłopak, robiąc kilka kroków w moją stronę. Cofnąłem się, a widząc to, nieznajomy zatrzymał się.
-Chyba nie trudno się domyślić przed kim-odparłem. Po chwili z lasu dobiegły mnie kolejne niemiecki okrzyki, jasno sugerujące, że Niemcy nie zamierzali się łatwo poddać. Miałem jednak nadzieję, że nie uda im się mnie schwytać, bo marnie bym skończył. Jeśli chciałem przeżyć, powinienem dalej uciekać, ale niełatwo tego dokonać, kiedy rozmawiasz z nieznajomą osobą, która kazała ci się zatrzymać, a do tego ma przy sobie strzelbę.
-Stój!-wrzasnął nieznajomy chłopak, a ja od razu wykonałem jego polecenie, bojąc się, że jeśli tego nie zrobię, zginę marnie tu i teraz. Zaraz też odwróciłem się ponownie w jego stronę.-Kim jesteś? Chciałeś zginąć, pakując mi się prosto przed strzelbę?-zapytał, o dziwo, dość łagodnym głosem.
-Nie, ja tylko...uciekałem-odparłem zgodnie z prawdą, nie mogąc wymyślić żadnego wiarygodnego kłamstwa. Przecież nie mogłem powiedzieć, że o tej porze postanowiłem dla przyjemności wybrać się do lasu i zacząć po nim biegać jak szaleniec.
-Ale przed kim? A tak w ogóle, nic ci nie jest? Masz szczęście, że nie zdążyłem strzelić-powiedział chłopak, robiąc kilka kroków w moją stronę. Cofnąłem się, a widząc to, nieznajomy zatrzymał się.
-Chyba nie trudno się domyślić przed kim-odparłem. Po chwili z lasu dobiegły mnie kolejne niemiecki okrzyki, jasno sugerujące, że Niemcy nie zamierzali się łatwo poddać. Miałem jednak nadzieję, że nie uda im się mnie schwytać, bo marnie bym skończył. Jeśli chciałem przeżyć, powinienem dalej uciekać, ale niełatwo tego dokonać, kiedy rozmawiasz z nieznajomą osobą, która kazała ci się zatrzymać, a do tego ma przy sobie strzelbę.
<Harrolld?>
od Achima c.d od Elizy
Pomysł rozmawiania o mojej osobie nie przekonał mnie, zdecydowanie wolałbym dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej o niej. I aby pokazać jej to odpowiedziałem.
- A więc chce pani nieco informacji o mnie? Hm.... Więc nazywam się Achim Bursche, aktualnie mam 25 lat i jestem niemieckim porucznikiem. - uśmiechnąłem się delikatnie do niej.
- Tyle udało mi się ustalić. - odpowiedziała nieco zawiedziona.
Westchnąłem równie zrezygnowany co ona.
- Ogólnie w życiu wiodło mi się raczej dobrze, jeśli pani o to pyta. Mój ojciec czerpał nie małe zyski z jego licznych fabryk tytoniu, dzięki czemu mogliśmy sobie pozwolić na mieszkanie w zabytkowym pałacyku, a nawet wynajmowaniu bardzo dużej ilości służby która go za nas pielęgnowała. Mieliśmy szczęście że ojciec zainwestował akurat w tytoń. Po pierwszej wojnie światowej ludzie masowo się na niego rzucili, chcąc się ,,odstresować" i odnowić relacje z innymi ludźmi. Nawet pani nie zdaje sobie sprawy jak takie zwyczajne wspólne palenie papierosów potrafi zbliżyć ludzi. Czytałem nawet gdzieś ostatnio że najczęściej sięgamy po papierosy, po to właśnie aby nawiązać nowe znajomości. A tak jek wcześniej wspomniałem ludzie po I wojnie świtowej dążyli do raczej przyjaznych relacji, co było nie oszukujmy się głupotą.
Popatrzyła na mnie z niezrozumieniem.
-Nie oszukujmy się, to co się dzieje teraz musiało nastąpić. Takie jest przeznaczenie. Trzeba w końcu ten świat doprowadzić do porządku.
- Rzeczywiście trzeba...- powiedziała cicho, nie patrząc na mnie. To oczywiste że miała na myśli co innego niż ja, ale nie chciałem wprowadzać nieprzyjemnej atmosfery. Nie teraz, kiedy połknąłem tą cholerna tabletkę, czego nigdy nie powinienem zrobić w jej towarzystwie.
W tym momencie postanowiłem skończyć swoją historie, miałem nadzieje że tym się zadowoli i przestanie nalegać. Jednak aby mieć pewność, chcąc już wrócić do interesujących mnie tematów, powiedziałem:
-No to chyba teraz moja kolej na pytanie. Nie chciałaby się pani przefarbować na blond? - uśmiechnąłem się aby podkreślić humorystyczność pytania.
- A więc chce pani nieco informacji o mnie? Hm.... Więc nazywam się Achim Bursche, aktualnie mam 25 lat i jestem niemieckim porucznikiem. - uśmiechnąłem się delikatnie do niej.
- Tyle udało mi się ustalić. - odpowiedziała nieco zawiedziona.
Westchnąłem równie zrezygnowany co ona.
- Ogólnie w życiu wiodło mi się raczej dobrze, jeśli pani o to pyta. Mój ojciec czerpał nie małe zyski z jego licznych fabryk tytoniu, dzięki czemu mogliśmy sobie pozwolić na mieszkanie w zabytkowym pałacyku, a nawet wynajmowaniu bardzo dużej ilości służby która go za nas pielęgnowała. Mieliśmy szczęście że ojciec zainwestował akurat w tytoń. Po pierwszej wojnie światowej ludzie masowo się na niego rzucili, chcąc się ,,odstresować" i odnowić relacje z innymi ludźmi. Nawet pani nie zdaje sobie sprawy jak takie zwyczajne wspólne palenie papierosów potrafi zbliżyć ludzi. Czytałem nawet gdzieś ostatnio że najczęściej sięgamy po papierosy, po to właśnie aby nawiązać nowe znajomości. A tak jek wcześniej wspomniałem ludzie po I wojnie świtowej dążyli do raczej przyjaznych relacji, co było nie oszukujmy się głupotą.
Popatrzyła na mnie z niezrozumieniem.
-Nie oszukujmy się, to co się dzieje teraz musiało nastąpić. Takie jest przeznaczenie. Trzeba w końcu ten świat doprowadzić do porządku.
- Rzeczywiście trzeba...- powiedziała cicho, nie patrząc na mnie. To oczywiste że miała na myśli co innego niż ja, ale nie chciałem wprowadzać nieprzyjemnej atmosfery. Nie teraz, kiedy połknąłem tą cholerna tabletkę, czego nigdy nie powinienem zrobić w jej towarzystwie.
W tym momencie postanowiłem skończyć swoją historie, miałem nadzieje że tym się zadowoli i przestanie nalegać. Jednak aby mieć pewność, chcąc już wrócić do interesujących mnie tematów, powiedziałem:
-No to chyba teraz moja kolej na pytanie. Nie chciałaby się pani przefarbować na blond? - uśmiechnąłem się aby podkreślić humorystyczność pytania.
Elizka?
3.07.2018
Od Harrollda
Otworzyłem powoli oczy, zimny wiatr całkiem poczochrał mi włosy. Wyglądałem okropnie, nawet nie musiałem mieć przed sobą lustra, aby to stwierdzić. Wstałem z łóżka i ubrałem się, nie miałem dużo czasu. Schowałem do plecaka kawałek chleba, książkę, latarkę i aparat. Strzelbę przewiesiłem sobie przez ramię, dzięki temu, że miała pasek. Wyszedłem z domu. Było nadal ciemno, księżyc jeszcze tkwił na niebie. Ziewnąłem ospale i przeczesałem ręką włosy, idąc w dobrze mi znaną stronę. Las. Wielkie składowisko drzew oraz siedlisko tysięcy zwierząt, które nocą budzą się do życia. Coś cudownego. Wojna zniszczyła większość lasów, ale nie wszystkie. Spokojnie ominąłem pierwsze drzewo, później następne i następne. Jestem na miejscu. Wdrapałem się na jedno z drzew i usiadłem w jego koronie. Wyciągnąłem z plecaka polską książkę i zacząłem czytać. Było to dość ryzykowne, lecz jak to mówią, bez ryzyka nie ma zabawy. Całkowicie oddałem się lekturze i nim się zorientowałem, zrobiło się, trochę jaśniej. Księżyc zaczął ustępować miejsca dla słońca. Całe niebo zalały różnorodne odcienie ciepłych kolorów. Od soczystych czerwieni, po jaskrawe żółcie. Odłożyłem książkę do plecaka i zeskoczyłem z wielkiego, dość młodego dębu. Pomaszerowałem w stronę strzelnicy, którą urządziłem sobie na pobliskiej polanie. Nie miałem na dziś, żadnych ambitnych planów. Po prostu robiłem to, co zawsze. Stanąłem kilka metrów od celu, jakim była nieduża tarcza i oddałem celny strzał, w sam środek. Kolejne dwa, znowu nie chybiłem, trzy ślady po kuli zaraz obok siebie. Już miałem strzelić raz czwarty, lecz ktoś przebiegł mi przed celem.
- Stój! - Wrzasnąłem, do osoby, która zaczęła przede mną uciekać.
Nie miałem złych zamiarów tak jak zawsze.
- Stój! - Wrzasnąłem, do osoby, która zaczęła przede mną uciekać.
Nie miałem złych zamiarów tak jak zawsze.
Ktosiu? c:
2.07.2018
Od Adama do Wolfganga
W akcje desperacji pozostało mi już tylko jedno do wyboru. Po raz kolejny zdecydowałem się zaryzykować i wydostać się nocą z getta. Zajmowały się tym głównie dzieci, jednak ja jakoś nie widziałem w roli przemytnika mojego trzyletniego kuzyna. Na szczęście byłem drobnej budowy i kilka razy udało mi się już uciec, a nawet wrócić bez szwanku. Jaki idiota, skoro uciekł, to mógł już nie wracać-tak mogłoby pomyśleć wielu ludzi. Ja jednak wolałem nie ryzykować, bo gdybym został złapany poza gettem...tu przynajmniej mają jeden powód do zabicia mnie mniej, bo jestem tam, gdzie być powinienem. Wydostanie się na drugą stronę nie było łatwe, ale praktyka czyni mistrza. Nocą jednak zdobycie czegoś do jedzenia nie było łatwym zadaniem. Nie miałem przy sobie żadnych pieniędzy, a do tego sam czułem się, jakbym szedł na ostatnich siłach. Ostatni posiłek, który jadłem, miał miejsce dzień wcześniej i to rano, a była to niemal niezjadliwa bułka. Jedna. Nic więcej, choć i tak miałem wyrzuty sumienia, że ją zjadłem, zamiast oddać komuś bardziej potrzebującemu. Jak się spodziewałem, noc minęła mi właściwie na unikaniu niemieckich patroli. Kiedy rankiem zaczęto otwierać różne sklepy, a także rozstawiać stragany, nie miałem już nic do stracenia. Niestety ludzie nie są raczej zbyt chętni do zatrudniania kogoś tylko na jeden dzień, a zwłaszcza, kiedy tej osoby nie znają. Biłem się z myślami, aż w końcu zdecydowałem się na kolejny krok. Skoro już łamię "prawo" to co się będę przejmował czymś takim-pomyślałem, wchodząc do pierwszej lepszej kawiarni. Przez chwilę się po niej pokręciłem, udając, że szukam miejsca. W końcu usiadłem pod oknem, skąd miałem widok na ulicę, całe pomieszczenie, a do tego nie zwracałem już na siebie tak bardzo uwagi. Musiałem jednak zaplanować, co powinienem dalej zrobić. Uważnie obserwowałem otoczenie, wyszukując okazji. Po chwili jednak zamyśliłem się, planując, co zrobię, jeśli nie uda mi się tutaj tego zrobić. W pewnym momencie ujrzałem kierującą się w stronę toalety dziewczynę. Miała typowo aryjską urodę, do tego słyszałem, jak rozmawiała wcześniej z jakimś chłopakiem w niemieckim mundurze. Go już dawno nie było, ale ona została i siedziała niemal obok mnie. Oddzielała nas jedynie jakaś pokaźnych rozmiarów roślina. Odwróciłem się i wtedy dostrzegłem, że dziewczyna zostawiła na stoliku portfel. Przebiegłem szybko wzrokiem po sali, wstępnie oceniając, że nikt na mnie nie patrzy. Zaraz potem odchyliłem się lekko do tyłu, sięgając szybko portfel. Odetchnąłem z ulgą, gdyż nie zauważyłem, aby ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę. Spanikowałem jednak na myśl, co by się mogło stać, gdyby kradzież wyszła jednak na jaw. Czym prędzej opuściłem więc lokal, bijąc się z myślami. Z jednej strony udało mi się zrobić to, co planowałem. Poza tym dziewczyna musiała być Niemką, a przynajmniej się z nimi zadawała, więc musiała być tak samo zła jak oni. W taki właśnie sposób próbowałem uciszyć swoje sumienie. Z drugiej jednak-myślałem dalej- ona tak bardzo przypomina Esterę. A nie mógłbym przecież okraść własnej siostry. Ale to nie jest moja siostra. Muszę pomóc rodzinie, a poza tym tej dziewczynie na pewno nie brakuję pieniędzy, tylko że...nie mogę być tego do końca pewnym-cały czas biłem się z myślami, ale postanowiłem schować portfel w kurtce, poszukać być może jeszcze czegoś do jedzenia i nocą ponownie wrócić do getta. Zdecydowałem się odwiedzić znacznie mniej uczęszczane, mocno podupadłe dzielnice Warszawy. Nie mając nic do stracenia, zacząłem grzebać w śmieciach, choć nie liczyłem na to, że cokolwiek tam znajdę. Nikt w tych czasach nie byłby na tyle głupi, żeby wyrzucać jakiekolwiek jedzenie. Chyba że Niemcy, ale oni nie zwykli mieszkać w takich miejscach. Długo przeszukiwałem poszczególne śmietniki, ale na nic więcej nie natrafiłem. Zdecydowałem się zaszyć w jakiejś dziurze i przeszukać portfel. Znalazłem tam trochę pieniędzy i oczywiście wszelkiego rodzaju papiery oraz dokumenty. Schowałem skradzioną rzecz, gdyż zdecydowałem, że potem przeszukam ją dokładniej. Wtedy też mój wzrok padł na oparty o ścianę jednego ze śmietników przedmiot. Były to nic innego jak stare, podniszczone skrzypce. Natychmiast wziąłem je do ręki, gdyż przywołały we mnie wspomnienia beztroskich chwil sprzed wojny. Może nie do końca beztroskich, bo i wtedy nie żyło się nam łatwo, ale na pewno szczęśliwych. Usiadłem na schodkach prowadzących do jednego z bloków, kładąc skrzypce na kolanach. Przejechałem dłonią po ich gryfie, a potem strunach. Dwie z nich były urwane, co bardzo mnie zasmuciło. Sam zawsze traktowałem swoje skrzypce jak największą świętość i właśnie dlatego zaryzykowałem nawet przemycenie ich do getta. Widocznie jednak nie każdy darzy ten cudowny instrument muzyczny równie wielką miłością-pomyślałem, powoli obracając skrzypce, aby lepiej się im przyjrzeć. Drewno wyglądało wręcz doskonale i gdyby nie brak strun oraz smyczka, nadawałyby się nadal do grania. Ponownie przejechałem po nich dłonią, przypominając sobie dzień, kiedy sam zagrałem po raz pierwszy na własnym instrumencie. Na pewno nie myślałem wtedy, że będę kiedyś musiał zmagać się z tyloma niebezpieczeństwami i żyć w ten sposób-pomyślałem, wzdychając.
-Widać sentymentalny z ciebie chłopak-odezwał się nagle jakiś głos. Podskoczyłem, gdyż zupełnie nie zauważyłem, że nie jestem już sam. Szybko podniosłem wzrok i pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to sadystyczny uśmiech na twarzy chłopaka, z którym miałem do czynienia. Przemknęło mi przez myśl, że tak właśnie musiał uśmiechać się sam szatan, kiedy trafił do niego pierwszy grzesznik. Ze strachu niemal od razu zacząłem się trząść.
-Mogę w czymś panu pomóc?-zapytałem, niepewnie wstając. Obie ręce zacisnąłem na skrzypcach, których w tamtej chwili za nic nie byłbym w stanie puścić.
-Widać sentymentalny z ciebie chłopak-odezwał się nagle jakiś głos. Podskoczyłem, gdyż zupełnie nie zauważyłem, że nie jestem już sam. Szybko podniosłem wzrok i pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to sadystyczny uśmiech na twarzy chłopaka, z którym miałem do czynienia. Przemknęło mi przez myśl, że tak właśnie musiał uśmiechać się sam szatan, kiedy trafił do niego pierwszy grzesznik. Ze strachu niemal od razu zacząłem się trząść.
-Mogę w czymś panu pomóc?-zapytałem, niepewnie wstając. Obie ręce zacisnąłem na skrzypcach, których w tamtej chwili za nic nie byłbym w stanie puścić.
<Wolfgang?>
1.07.2018
Od Elizy c.d od Achima
Nawet nie mrugnęłam, kiedy przestawił mi tą co najmniej oburzającą propozycję. No cóż...chyba mogę się otworzyć przed lekko wstawionym Niemcem? Z resztą w mojej historii nie ma żadnych fascynujących faktów.
- Mieszkaliśmy w kamienicy, z balkonem wychodzącym na plac...zawsze rano pachniało tam świeżymi bułeczkami i końmi. Tata codziennie wychodził rano przed pracą po te bułeczki, żebyśmy mieli z braćmi do szkoły. Byłam najstarsza z dzieci zarówno w rodzinie, jak i w całej kamienicy, zawsze prowadziłam całą gromadkę do szkoły. Czułam się jak taka mama - zaśmiałam się na to wspomnienie, przerywając na chwilę swoją opowieść.
Uwaga Achima skupiła się teraz głównie na moich włosach, które okręcał sobie wokół smukłych palców. Myślałam, że praktycznie mnie nie słucha, ale chyba się myliłam, bo spojrzał na mnie ze zniecierpliwieniem w oczach. Kontynuowałam więc.
- Potem poszłam na pielęgniarkę, zawsze chciałam pomagać ludziom, wydaje mi się, że to moje powołanie. Tyle jest cierpienia na świecie, a gdybym choć trochę mogła je zmniejszyć... - urwałam nagle, nie chcąc zagłębiać się zbytnio w swoje uczucia - Ciągle mieszkałam u rodziców, bo w sumie miałam blisko do szkoły. Nie to, żeby nie było nas stać, wiodło nam się dobrze, mieliśmy nawet działkę za miastem...tam właśnie byłam, z przyjaciółmi, kiedy...- urwałam, sama nie wiedząc, dlaczego w ogóle zaczepiłam ten temat. Obrażanie rodaków naćpanego niemieckiego oficera nie jest najlepszym pomysłem.
- Kiedy? - wypuścił z dłoni moje włosy i przyjrzał mi się uważnie.
- Nie, ja...- nie wiedziałam, jak się z tego wykręcić.
Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie, nie, nie.
Zaraz wybuchnę.
Achim nie jest osobą, której można odmówić, kiedy czegoś pragnie. Niebieskie oczy zmrużyły się w wyrazie zniecierpliwienia.
- Jeśli woli się pani koch...
- Nie może pan wymagać ode mnie tylu informacji, opowiedziałam już panu dość i liczę na rewanż - wyrzuciłam z siebie niemal gniewnie, chociaż tak naprawdę w środku czułam dziwny spokój.
- Mieszkaliśmy w kamienicy, z balkonem wychodzącym na plac...zawsze rano pachniało tam świeżymi bułeczkami i końmi. Tata codziennie wychodził rano przed pracą po te bułeczki, żebyśmy mieli z braćmi do szkoły. Byłam najstarsza z dzieci zarówno w rodzinie, jak i w całej kamienicy, zawsze prowadziłam całą gromadkę do szkoły. Czułam się jak taka mama - zaśmiałam się na to wspomnienie, przerywając na chwilę swoją opowieść.
Uwaga Achima skupiła się teraz głównie na moich włosach, które okręcał sobie wokół smukłych palców. Myślałam, że praktycznie mnie nie słucha, ale chyba się myliłam, bo spojrzał na mnie ze zniecierpliwieniem w oczach. Kontynuowałam więc.
- Potem poszłam na pielęgniarkę, zawsze chciałam pomagać ludziom, wydaje mi się, że to moje powołanie. Tyle jest cierpienia na świecie, a gdybym choć trochę mogła je zmniejszyć... - urwałam nagle, nie chcąc zagłębiać się zbytnio w swoje uczucia - Ciągle mieszkałam u rodziców, bo w sumie miałam blisko do szkoły. Nie to, żeby nie było nas stać, wiodło nam się dobrze, mieliśmy nawet działkę za miastem...tam właśnie byłam, z przyjaciółmi, kiedy...- urwałam, sama nie wiedząc, dlaczego w ogóle zaczepiłam ten temat. Obrażanie rodaków naćpanego niemieckiego oficera nie jest najlepszym pomysłem.
- Kiedy? - wypuścił z dłoni moje włosy i przyjrzał mi się uważnie.
- Nie, ja...- nie wiedziałam, jak się z tego wykręcić.
Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie, nie, nie.
Zaraz wybuchnę.
Achim nie jest osobą, której można odmówić, kiedy czegoś pragnie. Niebieskie oczy zmrużyły się w wyrazie zniecierpliwienia.
- Jeśli woli się pani koch...
- Nie może pan wymagać ode mnie tylu informacji, opowiedziałam już panu dość i liczę na rewanż - wyrzuciłam z siebie niemal gniewnie, chociaż tak naprawdę w środku czułam dziwny spokój.
<Achim? :3>
Subskrybuj:
Posty (Atom)