3.09.2017

Od Evy C.D. Janka

Delikatnie przeciągnęłam kciukiem po kartce, rozmazując lekko kontury swojego rysunku. Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę, że obraz wygląda identycznie jak widok z mostu na Wisłę i zachodzące słońce, które widziałam ze swojej perspektywy podczas spaceru z Jankiem. Ta chwila wyryła się w mojej pamięci na zawsze, wyraźniejsza niż jakiekolwiek inne wspomnienie.
- Jak pięknie - pochwalił Erick, patrząc krzywo na swój rysunek słonia. - Mi nie wyszło...
- Dlaczego tak twierdzisz? - zapytałam z uśmiechem, nie chcąc zniechęcać dziesięciolatka. - Według mnie ten słoń jest uroczy. Niepowtarzalny - zapewniłam, rozczulając się na widok krzywych, wykonanych drżącą dłonią linii i nierównych wielkością uszu słonia.
Chłopiec skrzywił się lekko, nadal niezadowolony z efektu i wsparł głowę na dłoni, najwyraźniej myśląc, jak go naprawić. Podniosłam na chwilę wzrok, a widząc na sobie wzrok siedzącego po drugiej stronie stolika Marcusa, znów opuściłam głowę, udając, że przyglądam się naszym rysunkom. Mój starszy towarzysz popijał kawę, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Kończcie rysowanie - powiedziała z uśmiechem mama, pojawiając się na ganku z tacą, na której niosła talerz pełen kanapek i dzbanek ciepłej herbaty. Postawiła wszystko na stole i zajęła swoje miejsce po drugiej stronie Ericka. - Jedzcie - upomniała uprzejmie.
Odkąd tata wyjechał do Niemiec, Marcus często do nas wpadał. Zwykle sam, ponieważ Sharlotte ostatnio była zajęta, a swojego młodszego brata zwykle spławiał, uważając, że jego towarzystwo będzie mi działać na nerwy. Było to oczywiście głupie stwierdzenie - dużo bardziej wolałam towarzystwo młodszego z braci Braun. Ciszyłam się więc, iż na dzisiejszym śniadaniu pojawił się chłopiec.
- Eva... Pomogłabyś mi poprawić uszy słonia? Parz, to jest większe! - poprosił smutno chłopiec.
- Erick, daj spokój - westchnął Marcus. - Eva nie ma ochoty zajmować się twoim głupim rysunkiem. Teraz jest czas na śniadanie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem i wyraźnym zirytowaniem. Na pytające spojrzenie Niemca pokręciłam jedynie głową, obracając się do Ericka i biorąc ołówek w dłoń.
- Oczywiście, że ci pomogę - uśmiechnęłam się, zabierając się za dopracowywanie rysunku chłopca zgodnie z jego wskazówkami.
Zatraciłam się w rozmowie z chłopcem i rysowaniu na tyle, że nie zwracałam uwagi na rozmowę mamy i Marcusa, dopóki nie usłyszałam swojego imienia. Podniosłam głowę, napotykając uważny wzrok Marcusa.
- Słucham? - miałam nadzieję, że ktoś powtórzy najwyraźniej zadane mi przed chwilą pytanie.
- Nie masz mi chyba za złe, że nie zjawię się jutro na kolacji? - zapytał Marcus z lekkim uśmiechem. - Oczywiście chętnie bym przeszedł... Kuchnia twojej mamy jest wyśmienita, a twoje towarzystwo uświetniłoby mi wieczór - zapewnił. - Musze jednak wracać do pracy...
- Koniec urlopu? - zapytałam zdziwiona. Pierwszą moją myślą było, iż teraz Niemiec nie będzie miał aż tyle czasu na wizyty, którymi ostatnio nas raczył i musiałam powstrzymać cisnący mi się na usta uśmiech.
- Skoro mój ojciec wyjechał, mi powierzono jego obowiązki - stwierdził Marcus dumnie, najwyraźniej szczycąc się, iż jest tak bardzo zaufaną osobą w niemieckiej armii. - Będę jedną z nielicznych osób nadzorujących dostawy broni dla naszego wojska - dodał po chwili, mając pewnie nadzieję, że tak ważny powód usprawiedliwi w moich oczach jego nieobecność na kolacji. Najwyraźniej miał nadzieję, iż mi na tym zależy.
- Oczywiście, że nie mam ci tego za złe. Rozumiem, jak ważne masz obowiązki - powiedziałam lekkim tonem, nalewając sobie do szklanki herbaty, a następnie napełniając także pozostałe.
- Wycofałbym się, gdybym mógł, ale mamy i tak zbyt mało ludzi, a transport będzie godzinę przed północą. Już cztery godziny wcześniej będę musiał być gotów, chociaż wątpię, by przygotowania coś dały. Mamy naprawdę niewielu ludzi.... Nawet nie będzie miał kto obstawiać głównych dróg - powiedział wściekle.
Od razu przypomniały mi się rozmowy taty i pana Brauna, którzy narzekali na mający odbyć się transport. Miał być niezwykle wartościowy, ale także zlekceważony przez dowódców, którzy przydzielili do niego mało żołnierzy, potrzebując ich gdzie indziej. I tak sporo z nich miało teraz urlopy... Dla mnie były to jednak tematy wpuszczane jednym uchem, a wypuszczane drugim. Nie znosiłam bycia słuchaczem takich rozmów, chociaż w moim domu zawsze odbywało się ich sporo.
Widząc, że ani mnie, ani mojej mamy nie zainteresuje tematem, Marcus zamilkł, zabierając się tak jak jego młodszy brat za jedzenie. Także sięgnęłam po jedną kanapkę, a chłopiec zagadnął mnie tym razem o psy, głaszcząc leżącą przy moich nogach Kari. Suczka jednak nie siedziała długo w miejscu. Po kilku minutach poderwała się, wybiegając z ganku i szczekając radośnie.
- Janek przyszedł - stwierdziłam z szerokim uśmiechem, podrywając się z ławki i ruszając śladem Kari. Usłyszałam za sobą cichy śmiech mamy, ale nie zwróciłam na to uwagi. Zbyt długo nie widziałam Janka, więc teraz, zauważając go przy bramce, na powrót zachwycił mnie goszczący na jego ustach uśmiech. Chłopak zdążył wejść na podwórko, więc od razu go objęłam. Zaskoczony takim powitaniem, pocałował mnie w głowę, gładząc po plecach.
Uniosłam głowę, muskając delikatnie jego usta i rozpoczynając krótki, czuły pocałunek.
- Tęskniłaś? - zaśmiał się chłopak, nie wypuszczając mnie z objęć.
- Oczywiście - powiedziałam prosto, przytulona do jego piersi. - A ty nie?
- Nawet nie wiesz jak bardzo - wyszeptał. Usłyszałam jego ciche westchnięcie i zobaczyłam, iż wpatruje się przed siebie, ponad moim ramieniem. Po tym, jak poczułam, że się spina, zorientowałam się, że przygląda nam się Marcus.
- Przyjechał z młodszym bratem na śniadanie - wyszeptałam, odrywając się od chłopaka, ale splatając razem nasze dłonie. Ruszyliśmy powoli w kierunku domu, a ja w tym czasie mówiłam Jankowi o jego pracy na dziś; o murku w ogrodzie, o którym mama ostatnio wspominała, iż trzeba go rozebrać.
- Dziś żadnej pracy ze zwierzętami? - zaśmiał się Janek.
- Założę się, że Kari i tak nie odpuści cię na krok - zapewniłam rozbawiona. - Ale jeśli będziesz chciał, możesz później zostać i pomóc mi czesać psy i wyczyścić konie - zaproponowałam, wiedząc, że i tak czeka mnie dziś to zajęcie.
- Z przyjemnością - odparł z uśmiechem chłopak. Kiedy doszliśmy do ganku, Janek przywitał się uprzejmie z moją mamą, która z uniesioną brwią i uśmiechem rozbawienia na ustach wpatrywała się w nasze splecione dłonie. Za to wzrok Marcusa mógłby zabijać.
- Witaj Janku - mruknął Marcus, mierząc go wzrokiem.
- Witaj, Marcusie - Janek odwdzięczył się identycznym spojrzeniem. Napięcie między nimi zauważyłby nawet ślepiec.
- To jest młodszy brat Marcusa, Erick - przerwałam niezręczną ciszę, przedstawiając wpatrującego się we mnie i w Janka chłopca. - Jest mistrzem w rysowaniu słoni - dodałam, mrugając do chłopca, który uśmiechnął się szeroko. Z nim także Janek się przywitał i jednocześnie pożegnał, kiedy Marcus stwierdził, że muszą już jechać. Zapewnił jednak, iż odwiedzi nas jeszcze dziś wieczorem lub jutro rano. Kiedy Niemiec odjechał, niemal odetchnęłam z ulgą.
- Idę pokazać Jankowi murek i dać narzędzia - zwróciłam się do mamy, kiedy zostaliśmy tylko we troje. Gdy skinęła głową, pociągnęłam chłopaka przez dom do ogrodu. Kiedy znaleźliśmy się w małej przybudówce, służącej do przechowywania narzędzi i ogrodowych sprzętów, Janek nie czekając, przyciągnął mnie do siebie i pocałował; długo i namiętnie, obejmując dłońmi moją twarz. Oddałam mu pocałunek z równą siłą, chcąc jakoś wynagrodzić sobie sobotę i niedzielę, kiedy to niedane nam było się widzieć...

(Janek? Przepraszam za jakość, ale nie mam weny... Dodaję bez sprawdzania, więc za ewentualne błędy przepraszam...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz