3.09.2017

Od Adriana C.D. Kingi

Przepuściłam dziewczynę w drzwiach do kamienicy, a następnie wskazałem jej drogę po schodach na piętro, do mojego mieszkania. Wyjąłem z kieszeni płaszcza pęk kluczy i jednym z nich otworzyłem zamek, również puszczając Kingę przodem.
Od razu dotarł do mnie zapach placków z jabłkami i wiedziałem już, że w mieszkaniu z małą jest pani Emilka. Mieszkająca naprzeciwko staruszka często zajmowała się moją córką, gdy Hanka była w pracy lub wyjeżdżała poza Warszawę, do rodziny, tak jak tym razem. W normalnych okolicznościach wysłałbym z nią małą Karolinę, wiedząc, że przyjaciółka zajmie się nią dużo lepiej niż ja, tym razem jednak mała nie chciała jechać.
- Adrianku, to ty? - dobiegł mnie z pokoju zachrypnięty, drżący głos staruszki.
- Tak, pani Emilko, już wróciłem - uśmiechnąłem się pod nosem na jej troskę. - Wejdź, muszę znaleźć dokumenty - powiedziałem do Kingi, prowadząc ją za sobą w głąb mieszkania, do pokoju, w którym na jednym z foteli siedziała starsza sąsiadka, zajęta robieniem na drutach. Obok niej, na oparciu siedziała Karolina, która na mój widok od razu wskoczyła mi na ręce. Roześmiałem się, przytulając córkę i słuchając jej opowieści, jak świetnie dziś spędzała czas z babcią, jak to nazywała starą panią Emilię.
- A cóż to za kruszynka? - zapytała głośno siwa staruszka, patrząc na Kingę. - Jeszcze nie znam tej damy...
- Nazywam się Kinga - przedstawiła się nieśmiało harcerka.
- Usiądź i poczęstuj się plackiem - nakazała staruszka, głosem nieznoszącym sprzeciwu, wskazując na stół. - Czego tam tak szukasz, Adrianku? - zwróciła się do mnie, gdy przerzucałem poskładane na komodzie ubrania. Doskonale wiedziałem, że pod leżącą na niej serwetką była teczka z dokumentami.
- Białej teczki - westchnąłem. - Pani Emilko, przestawiała ją pani?
- Biała teczka... A tak, tak, wrzuciłam ją do którejś szuflady - mruknęła staruszka. - W końcu musiałam gdzieś poskładać twoją zacerowaną koszulę i spodnie - wytknęła.
- Nie musiała pani tego robić - zauważyłem. - Poprosiłem tylko o zajęcie się małą. Powinna pani odpoczywać - upomniałem, nie przerywając poszukiwań, w których pomagała mi wciąż siedząca mi na rękach Karo.
Sąsiadka niezadowolona odłożyła na bok włóczkę i druty, wstając z fotela, który cicho zaskrzypiał.
- A kto ma o was zadbać, jak nie ja? - zaczęła zrzędliwie. - Ty to byś oczywiście wolał, żebym ja nie robiła nic i tylko odpoczywała. Bo jak stara, to uważasz, że już powinnam się do tego leżenia przyzwyczajać... Ale powiem ci chłopcze, że jestem na tyle silna, że jeszcze przeżyję wojnę, ha! - przeniosła swój wzrok ze mnie na Kingę, która przysiadła przy stole, jednak nie jadła, co niezmiernie zasmuciło moją sąsiadkę. - Kruszynko, powiedziałam ci, jedz. I tak jesteś chudziutka - upomniała dziewczynę. Ta po kilku protestach skapitulowała i zaczęła jeść, zgodnie z poleceniem pani Emilii.
Roześmiałem się cicho, widząc, że ta niepozorna, siwa kobieta w fartuszku nie tylko na mnie tak działa.
- A po co ci jakieś teczki o tej porze, kochanieńki? - zapytała staruszka, wskazując mi właściwą szufladę, w której ją znalazłem. 
- Są dla Kingi - odpowiedziałem spokojnie, stawiając je na stole przy dziewczynie, która od razu wstała, kończąc jedzenie.
- W takim razie już będę szła - stwierdziła dziewczyna, biorąc teczkę pod pachę. - Bardzo dziękuję, było pyszne - zwróciła się do mojej sąsiadki.
- Toż to nawet nic nie zjadłaś! - jęknęła pani Emilka. - Ta dzisiejsza młodzież to same niejadki...
Przewróciłem oczami, stawiając córkę na podłodze i kucając przy niej. 
- Karo, zostaniesz jeszcze chwilę z panią Emilią? - zwróciłem się do córeczki, najpierw uzyskując zgodę od sąsiadki, iż jeszcze przez chwilę posiedzi u nas i popilnuje małej.
- Znowu wychodzisz? - sapnęła Karolina, wydymając niezadowolona wargi.
- Wrócę nim się zorientujesz - obiecałem, całując ją w czoło i wstając. - Idziemy?
Kinga pokiwała głową, wyszliśmy więc znów na klatkę, a później na ulicę.
- Miałeś zostać w domu, a ja miałam odnieść dokumenty - wytknęła, widząc jak ziewam ze zmęczenia.
- Odprowadzę cię kawałek - postanowiłem. 
Zaczęliśmy iść, a czując, jak małe kropelki deszczu zaczynają padać, zdjąłem swój płaszcz, narzucając go na ramiona Kingi, która żadnej kurtki na sobie nie miała. Dziewczyna spojrzała na mnie zdumiona, a ja tylko wzruszyłem ramionami.
- Masz kawałek drogi do przejścia, a nie wygląda na to, by miało przestać padać - zauważyłem. - Schowaj pod płaszcz dokumenty - dodałem po chwili.
- Adrian... Nie będę miała kiedy ci go oddać - stwierdziła po chwili Kinga.
- Przy okazji - zaśmiałem się cicho, wzruszając ramionami.

(Kinga?)

Od Evy C.D. Janka

Delikatnie przeciągnęłam kciukiem po kartce, rozmazując lekko kontury swojego rysunku. Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę, że obraz wygląda identycznie jak widok z mostu na Wisłę i zachodzące słońce, które widziałam ze swojej perspektywy podczas spaceru z Jankiem. Ta chwila wyryła się w mojej pamięci na zawsze, wyraźniejsza niż jakiekolwiek inne wspomnienie.
- Jak pięknie - pochwalił Erick, patrząc krzywo na swój rysunek słonia. - Mi nie wyszło...
- Dlaczego tak twierdzisz? - zapytałam z uśmiechem, nie chcąc zniechęcać dziesięciolatka. - Według mnie ten słoń jest uroczy. Niepowtarzalny - zapewniłam, rozczulając się na widok krzywych, wykonanych drżącą dłonią linii i nierównych wielkością uszu słonia.
Chłopiec skrzywił się lekko, nadal niezadowolony z efektu i wsparł głowę na dłoni, najwyraźniej myśląc, jak go naprawić. Podniosłam na chwilę wzrok, a widząc na sobie wzrok siedzącego po drugiej stronie stolika Marcusa, znów opuściłam głowę, udając, że przyglądam się naszym rysunkom. Mój starszy towarzysz popijał kawę, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Kończcie rysowanie - powiedziała z uśmiechem mama, pojawiając się na ganku z tacą, na której niosła talerz pełen kanapek i dzbanek ciepłej herbaty. Postawiła wszystko na stole i zajęła swoje miejsce po drugiej stronie Ericka. - Jedzcie - upomniała uprzejmie.
Odkąd tata wyjechał do Niemiec, Marcus często do nas wpadał. Zwykle sam, ponieważ Sharlotte ostatnio była zajęta, a swojego młodszego brata zwykle spławiał, uważając, że jego towarzystwo będzie mi działać na nerwy. Było to oczywiście głupie stwierdzenie - dużo bardziej wolałam towarzystwo młodszego z braci Braun. Ciszyłam się więc, iż na dzisiejszym śniadaniu pojawił się chłopiec.
- Eva... Pomogłabyś mi poprawić uszy słonia? Parz, to jest większe! - poprosił smutno chłopiec.
- Erick, daj spokój - westchnął Marcus. - Eva nie ma ochoty zajmować się twoim głupim rysunkiem. Teraz jest czas na śniadanie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem i wyraźnym zirytowaniem. Na pytające spojrzenie Niemca pokręciłam jedynie głową, obracając się do Ericka i biorąc ołówek w dłoń.
- Oczywiście, że ci pomogę - uśmiechnęłam się, zabierając się za dopracowywanie rysunku chłopca zgodnie z jego wskazówkami.
Zatraciłam się w rozmowie z chłopcem i rysowaniu na tyle, że nie zwracałam uwagi na rozmowę mamy i Marcusa, dopóki nie usłyszałam swojego imienia. Podniosłam głowę, napotykając uważny wzrok Marcusa.
- Słucham? - miałam nadzieję, że ktoś powtórzy najwyraźniej zadane mi przed chwilą pytanie.
- Nie masz mi chyba za złe, że nie zjawię się jutro na kolacji? - zapytał Marcus z lekkim uśmiechem. - Oczywiście chętnie bym przeszedł... Kuchnia twojej mamy jest wyśmienita, a twoje towarzystwo uświetniłoby mi wieczór - zapewnił. - Musze jednak wracać do pracy...
- Koniec urlopu? - zapytałam zdziwiona. Pierwszą moją myślą było, iż teraz Niemiec nie będzie miał aż tyle czasu na wizyty, którymi ostatnio nas raczył i musiałam powstrzymać cisnący mi się na usta uśmiech.
- Skoro mój ojciec wyjechał, mi powierzono jego obowiązki - stwierdził Marcus dumnie, najwyraźniej szczycąc się, iż jest tak bardzo zaufaną osobą w niemieckiej armii. - Będę jedną z nielicznych osób nadzorujących dostawy broni dla naszego wojska - dodał po chwili, mając pewnie nadzieję, że tak ważny powód usprawiedliwi w moich oczach jego nieobecność na kolacji. Najwyraźniej miał nadzieję, iż mi na tym zależy.
- Oczywiście, że nie mam ci tego za złe. Rozumiem, jak ważne masz obowiązki - powiedziałam lekkim tonem, nalewając sobie do szklanki herbaty, a następnie napełniając także pozostałe.
- Wycofałbym się, gdybym mógł, ale mamy i tak zbyt mało ludzi, a transport będzie godzinę przed północą. Już cztery godziny wcześniej będę musiał być gotów, chociaż wątpię, by przygotowania coś dały. Mamy naprawdę niewielu ludzi.... Nawet nie będzie miał kto obstawiać głównych dróg - powiedział wściekle.
Od razu przypomniały mi się rozmowy taty i pana Brauna, którzy narzekali na mający odbyć się transport. Miał być niezwykle wartościowy, ale także zlekceważony przez dowódców, którzy przydzielili do niego mało żołnierzy, potrzebując ich gdzie indziej. I tak sporo z nich miało teraz urlopy... Dla mnie były to jednak tematy wpuszczane jednym uchem, a wypuszczane drugim. Nie znosiłam bycia słuchaczem takich rozmów, chociaż w moim domu zawsze odbywało się ich sporo.
Widząc, że ani mnie, ani mojej mamy nie zainteresuje tematem, Marcus zamilkł, zabierając się tak jak jego młodszy brat za jedzenie. Także sięgnęłam po jedną kanapkę, a chłopiec zagadnął mnie tym razem o psy, głaszcząc leżącą przy moich nogach Kari. Suczka jednak nie siedziała długo w miejscu. Po kilku minutach poderwała się, wybiegając z ganku i szczekając radośnie.
- Janek przyszedł - stwierdziłam z szerokim uśmiechem, podrywając się z ławki i ruszając śladem Kari. Usłyszałam za sobą cichy śmiech mamy, ale nie zwróciłam na to uwagi. Zbyt długo nie widziałam Janka, więc teraz, zauważając go przy bramce, na powrót zachwycił mnie goszczący na jego ustach uśmiech. Chłopak zdążył wejść na podwórko, więc od razu go objęłam. Zaskoczony takim powitaniem, pocałował mnie w głowę, gładząc po plecach.
Uniosłam głowę, muskając delikatnie jego usta i rozpoczynając krótki, czuły pocałunek.
- Tęskniłaś? - zaśmiał się chłopak, nie wypuszczając mnie z objęć.
- Oczywiście - powiedziałam prosto, przytulona do jego piersi. - A ty nie?
- Nawet nie wiesz jak bardzo - wyszeptał. Usłyszałam jego ciche westchnięcie i zobaczyłam, iż wpatruje się przed siebie, ponad moim ramieniem. Po tym, jak poczułam, że się spina, zorientowałam się, że przygląda nam się Marcus.
- Przyjechał z młodszym bratem na śniadanie - wyszeptałam, odrywając się od chłopaka, ale splatając razem nasze dłonie. Ruszyliśmy powoli w kierunku domu, a ja w tym czasie mówiłam Jankowi o jego pracy na dziś; o murku w ogrodzie, o którym mama ostatnio wspominała, iż trzeba go rozebrać.
- Dziś żadnej pracy ze zwierzętami? - zaśmiał się Janek.
- Założę się, że Kari i tak nie odpuści cię na krok - zapewniłam rozbawiona. - Ale jeśli będziesz chciał, możesz później zostać i pomóc mi czesać psy i wyczyścić konie - zaproponowałam, wiedząc, że i tak czeka mnie dziś to zajęcie.
- Z przyjemnością - odparł z uśmiechem chłopak. Kiedy doszliśmy do ganku, Janek przywitał się uprzejmie z moją mamą, która z uniesioną brwią i uśmiechem rozbawienia na ustach wpatrywała się w nasze splecione dłonie. Za to wzrok Marcusa mógłby zabijać.
- Witaj Janku - mruknął Marcus, mierząc go wzrokiem.
- Witaj, Marcusie - Janek odwdzięczył się identycznym spojrzeniem. Napięcie między nimi zauważyłby nawet ślepiec.
- To jest młodszy brat Marcusa, Erick - przerwałam niezręczną ciszę, przedstawiając wpatrującego się we mnie i w Janka chłopca. - Jest mistrzem w rysowaniu słoni - dodałam, mrugając do chłopca, który uśmiechnął się szeroko. Z nim także Janek się przywitał i jednocześnie pożegnał, kiedy Marcus stwierdził, że muszą już jechać. Zapewnił jednak, iż odwiedzi nas jeszcze dziś wieczorem lub jutro rano. Kiedy Niemiec odjechał, niemal odetchnęłam z ulgą.
- Idę pokazać Jankowi murek i dać narzędzia - zwróciłam się do mamy, kiedy zostaliśmy tylko we troje. Gdy skinęła głową, pociągnęłam chłopaka przez dom do ogrodu. Kiedy znaleźliśmy się w małej przybudówce, służącej do przechowywania narzędzi i ogrodowych sprzętów, Janek nie czekając, przyciągnął mnie do siebie i pocałował; długo i namiętnie, obejmując dłońmi moją twarz. Oddałam mu pocałunek z równą siłą, chcąc jakoś wynagrodzić sobie sobotę i niedzielę, kiedy to niedane nam było się widzieć...

(Janek? Przepraszam za jakość, ale nie mam weny... Dodaję bez sprawdzania, więc za ewentualne błędy przepraszam...)

1.09.2017

Od Vlada c.d. Sachy

Pierwszy raz od długiego czasu siedzenie w pracy nie sprawiało mi większego problemu. Parę osób nawet posyłało mi zaskoczone spojrzenia, kiedy tak po prostu siedziałem przeglądając jakieś papierki, ani trochę się nie wiercąc. Nawet nie huśtałem się na krześle, to było do mnie wręcz niepodobne, jednak miałem to usprawiedliwienie, którym było zaprzątanie moich myśli przez bardzo przyjemne tematy. Oczywiście, kiedy tylko ktoś mnie pytał o nagły brak energii, odpowiadałem krótką wymówką o stanie mojego zdrowia. Nawet, jeśli nie miałem problemu z wysiedzeniem do późnego popołudnia przy biurku, to z ulgą przyjąłem godzinę powrotu do domu. Przemierzałem ulicę niczym burza sypiąca cukierkami, a zwolniłem dopiero na klatce schodowej. Wszedłem do mieszkania nadal z uśmiechem na ustach.
- Hej - przywitał mnie od razu Sacha.
- Cześć - odparłem od razu odwieszając kurtkę.
Szybko podłapałem, że znowu siedzi wpatrując się w książkę, więc dosiadłem się do niego.
- Co czytasz? - musiałem zapytać, w końcu za cholerę nie rozumiałem nic, co było zapisane w języku francuskim.
- To co zwykle - brzmiała odpowiedź - Ciocia jeszcze nie przysłała mi nowych książek
Niewiele myśląc przysunąłem się leniwie niczym kot i spojrzałem mu w lekturę, a po chwili poczułem kilka dodatkowych kilogramów na ramieniu. Postanowiłem pozostawić to bez komentarza nadal tępo patrząc się w druk. Francuz na moim ramieniu tak bardzo mnie rozkojarzył, że dopiero po paru minutach uświadomiłem sobie jak głupie jest samo wpatrywanie się w słowa, których znaczenie jest mi całkowicie nieznane, a i literki są dla mnie dość obce. Rozbawiło mnie to i z trudem pohamowałem śmiech. Miałem zdecydowanie za dobry humor tego dnia, czułem, że coś jest nie tak, że prędzej czy później coś go zepsuje. Siedzieliśmy tak kilkanaście minut, aż w końcu skapitulowałem i wstałem przeciągając się. Nie było mi tak ani trochę wygodnie, ręka, którą się podparłem przy boku Sachy całkowicie mi zdrętwiała i musiałem ją nieco rozruszać.
- To co jemy? - zapytałem czując na sobie tęskne spojrzenie, którego właściciel zdecydowanie nie był zadowolony z mojej ucieczki - Jestem głodny jak wilk!
Szatyn pokręcił głową z rozbawieniem, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, bo już byłem w kuchni i brałem się za przyrządzenie mięsa.
Obiad zniknął z talerzy tak samo szybko, jak się na nich pojawił, a po nim przyszła w końcu chwila relaksu, na którą tak długo czekałem. Wyniosłem naczynia do kuchni, zostawiłem je w zlewie i wróciłem do salonu. Nie byłem byt zadowolony z faktu, że Francuzik wrócił do książki, ponieważ sam musiałbym wybrać jakąś po niemiecku, a w tej chwili nie miałem w najmniejszym stopniu ochoty patrzeć na jakiekolwiek zdanie w tym języku. W głowie pojawił mi się dużo ciekawszy plan niż czytanie, a mianowicie mała drzemka. Usiadłem na kanapie przy szatynie i zanim zdążył jakkolwiek zareagować położyłem się użyczając sobie jego kolan jako poduszki. W końcu skoro już miał zamiar czytać jakieś nudne wypociny niech się na coś przyda, ot co.
Musiałem przyznać, że nie była to najwygodniejsza poduszka jaką posiadałem, jednak jedyna, która miała dodatkowo funkcję ogrzewania, dzięki temu dość szybko usnąłem. Pomógł temu też fakt, że byłem dość zmęczony. Naprawdę się nie spodziewałem, że po tym jak Sacha roztrzaskał moją ścianę izolującą mnie od otoczenia tak dużo wysiłku zabierze mi budowanie jej na nowo i to w tak krótkim czasie.

Pure Devil

Kochani chciałabym was najserdeczniej jak potrafię zaprosić do tego świeżutkiego bloga.
Jeśli szukałeś bloga z niebanalną fabułą, właśnie go znalazłeś, a nawet jeśli takiego nie szukałeś daję ci gwarancję ze warto tam chociaż zajrzeć c:


,, Nie taki diabeł straszny jak go malują"


od Achima c.d od Josephine

- Chyba nie zostaje nam nic oprócz czekania… Ktoś w końcu się zjawi. Pierdolone wojsko…Polacy, to na pewno ich sprawka. - wywarczałem  wściekły.
Na moje szczęście byłem w najlepszym stanie z całej naszej trójki. Byłem tylko nieco poobijany, poza tym bardzo możliwe że zrobiłem coś sobie w kolano bo mimo zastrzyku emocji czułem w tym miejscu ogromny ból, za to o tym że mam jakąś ranę na czole dowiedziałem się dopiero gdy kropla krwi spłynęła mi w okolice oczu.
Byłem gotowy wyczołgać się z tego jebanego pociągu,  kulawy pobiec za  tymi pierdolonymi polaczkami i biec dopóki nie zatłukę  każdego z nich.
Jednak patrząc na stan mojej współtowarzyszki, która była uwięziona ze mną w wagonie, uznałem że mimo wszystko nie powinienem jej tu zostawiać.
Zacząłem myśleć o Ericu, zdążyłem zobaczyć tylko  jak przy drugim uderzeniu leciał w stronę okna i wybił je głową wypadając gdzieś na pobocze. Szczerzę mówiąc martwiłem się o niego, co jeśli uciekające polaczki znajdą go wpół przytomnego w rowie i zabiją. Ta myśl nakłoniła mnie do działania, popatrzyłem na skrzypaczkę:
- Pani tu czeka na pomoc. - powiedziałem i potłuczony wstałem. Pociąg był wywrócony w ten sposób że stałem na ścianie.
- Co?! Gdzie pan idzie? - zapytała nagle widocznie zaniepokojona.
Wytarłem ręką czoło z którego spływały pojedyncze strużki krwi.
- Muszę się  z tąd wydostać i zrobić co leży w moich obowiązkach. Niech pani tu czeka spokojnie. - powiedziałem patrząc w górę ponieważ tam aktualnie  było jedyne wyjście.
Złapała mnie nagle za nogawkę abym zwrócił na nią uwagę.
- Niech pan tu zostanie, to głupie. - powiedziała najspokojniej jak mogła, jednak czułem że mimo wszystko po prostu nie chce zostać sama.
- Spokojnie, naturalnie wezwę też pomoc.
Nie odezwała się już. Puściła moją nogawkę i zrezygnowana oparła się z powrotem o sufit który w tym wypadku stał się ścianą.
Przetarłem ręce otrzepując je z pyłu. Aby się wydostać musiałem pokonać dwa porozwalane przedziały osobowe. Podskoczyłem i złapałem się drzwi, już prawie udało mi się podciągnąć kiedy usłyszałem skrzypienie ,  drzwi poleciały ze mną z powrotem na ziemię przygniatając mnie przy tym. Rzuciłem nimi wściekły na bok i z powrotem wstałem przeklinając pod nosem, jeszcze raz popatrzyłem w górę.
- Mówiłam. - powiedziała nagle.
Popatrzyłem na nią i zobaczyłem że coraz bardziej krwawi. Zrezygnowałem wtedy z kolejnej próby.
- Samo uciskanie dłonią nic nie da. Wręcz zaszkodzi. - powiedziałem patrząc na jej krwawiące podbrzusze. - Z tego co pamiętam ran w okolicach brzucha nie powinno się uciskać.
Ta zaskoczona jakby dopiero teraz sobie przypomniała co się dzieje popatrzyła na zakrwawioną dłoń.
Kucnąłem przy niej i ściągnąłem koszule zostając w podkoszulku. Przewiązałem nią  delikatnie jej podbrzusze tak aby koszula za bardzo nie uciskała.
- Teraz powinna się pani położyć na plecach z podkurczonymi nogami.
Ona nie wiadomo czemu przez krótka chwilę się wahała, jednak w końcu się posłuchała.
Usiadłem niedaleko, dalej  przeklinając coś pod nosem. Te pięć minut które spędziliśmy uwięzieni w wagonie bardzo mi się dłużyły.  Ciągle bałem się o  Erica, nie wiedziałem w jakim jest stanie.
Nagle przerwałem panującą ciszę:
- Widzi pani jak bardzo zwierzęce są polaczki? Widzi pani do czego doprowadzili ?
Jose westchnęła i najciszej jak mogła powiedziała:
- Z tego co mi wiadomo nie tylko oni robią takie rzeczy.
- Może i ma  pani rację, jednak my Niemcy przynajmniej nie krzywdzimy swoich.
Popatrzyła na mnie nie rozumiejąc o czym mówię.
- W tym pociągu nie jechaliśmy tylko my. Była tu również spora część polskich obywateli. Ale zamachowców interesuje widocznie tylko to aby zginęło 5 niemieckich żołnierzy, co z tego że w tym wypadku ucierpiało pewnie razem z nami 30 cywilów.
Czekałem na jej reakcje, jednak ona nie odezwała się, patrzyła się teraz w określony punkt daleko ode mnie, nie umiałem wyczytać z jej wyrazu twarzy co myśli o tym co powiedziałem.


Josephine?

Od Sachy c.d. Vlada

Dotyk Niemca był jedną z najmilszych rzeczy jakie ostatnio mnie spotkały. Otarłem się o jego rękę. Potrzebowałem kogoś bliskiego, jakiegoś miłego dotyku... Bastian nadawał się na to miejsce idealnie. Był jedyną osobą, na której mi teraz zależało. Zapomniałem całkowicie o wojnie, o jego pochodzeniu i o tym, że gdyby to nie był Bastian mógłbym leżeć martwy. Pierwszy pocałunek był krótki - trwał może nie więcej jak ułamek sekundy. Ten był długi. Nigdy nie całowałem kogoś w taki sposób. Chciałem by ta chwila trwała wiecznie. Nawet gdybym chciał się od niego oderwać nie dałbym rady. Bastian trzymał mnie mocno przy sobie za koszule. W pewnym momencie coś nie wyszło. Chciałem się do niego zbliżyć jednak straciłem równowagę. Wywróciłem Bastiana na ziemię. Upadając ugryzłem go w warge. Poczułem kilka kropelek krwi na języku. Oderwałem się od niego i przygwoździłem go do ziemi. Zebrałem kciukiem krew z dolnej wargi po czym zlizałem ją z palca. Spojrzałem w miodowe oczy Niemca. Ten jakby chciał odwrócić wzrok jednak coś mu najwyraźniej nie wyszło. Wstałem z ziemi i wyciągnąłem rękę do Bastiana. Posłałem mu lekki uśmiech. Ten złapał moją dłoń i wstał.

*
Znowu to przeżywałem. Znowu czułem ich dotyk na moim ciele pełnym siniaków. Spojrzałem na ich twarze. Conor, Philip, Flick i George. Rysy ich twarzy były tak bardzo wyraźne. Śmiali się. Conor podszedł do mnie, złapał mnie za podbródek. Przyjrzał mi się po czym bez słowa walnął mnie pięścią w twarz. Z nosa pociekła mi krew. Blondyn był najbardziej brutalny z całej czwórki. Najwięcej złego miałem do Philipa. Uważałem go za przyjaciela. Okazał się być jednak taki sam jak oni. Wtedy obudziłem się zdyszang i zalany zimnym potem. Po moim policzku spłynęła pojedyńcza łza. Szybko ją wytarłem. Bastian jeszcze powinien być w domu, a ja nie chciałem by widział jak płacze. Nie po tym co stało się wczoraj. Uspokoiłem się. Dopiero wtedy poczułem na sobie wzrok Niemca.
- Wszystko dobrze? - spytał Bastian lekko zakłopotany.
Kiwnąłem głową.Odwróciłem się w stronę Niemca. Nadal miał ranę na wardze. Wstałem z kanapy i podszedłem do szafki. Wyjąłem z niej świeże ubranie.
- Wychodzisz teraz? - spytałem.
- Za jakieś 10 minut - odparł Bastian.
Ruszyłem w stronę łazienki. Idąc brunet musnął palcami moją rękę. Zignorowałem to. Wszedłem do środka łazienki i zamknąłem zamek. Odkręciłem wodę w prysznicu. Zdjąłem bandaż. Rana wyglądała o wiele lepiej niż wcześniej. Przygotowałem nowy bandaż. Wszedłem pod prysznic i zacząłem się myć. Oczywiście ja, jak i wiele osób pod prysznicem zaczyna myśleć. Czy Bastian pamiętał to co się wczoraj działo? Dzisiaj zachowywał się dość normalnie jednak wczoraj... Wydawał się wprowadzony w zakłopotanie. Jaki jest na prawdę? Tamten, którego znam wie jak zachować się w każdej sytuacji. Tamten Bastian jest Niemcem innym niż jakikolwiek żołnierz jego pochodzenia. Tamten Bastian mnie okłamywał. Robił to bardzo dobrze, jednak ja to zacząłem zauważać. Kiedy? Wczoraj. Wczoraj gdy go pocałowałem był ze mną szczery. Czułem to. Chciałem by wczorajszy Bastian do mnie wrócił, potrzebowałem jego dotyku. Jego bliskość pozwalała mi zapomnieć o sytuacji z moimi kolegami sprzed lat. Umyłem jeszcze swoje włosy. Wyszedłem spod prysznica i zacząłem się wycierać. Nałożyłem nowy bandaż, a stary wylądował w koszu. Wyszedłem z łazienki. Wziąłem swoje okulary i książkę. Usiadłem na kanapie. Chciałem poczekać, aż moje włosy wyschną. Po około 15 minutach były już suche. Wziąłem kurtkę i wyszedłem z domu. Zamknąłem drzwi na zapasowy klucz, który dał mi Bastian. Ruszyłem w stronę domu Bartka. Na moje nieszczęście mieszkał on dość daleko. Chciałem mu wyjaśnić dlaczego nie było mnie przez tyle dni. Miałem nadzieję, że Konstancja mnie nie uprzedziła. Kiedy doszedłem do kamienicy wszedłem po schodach na drugie piętro i zapukałem w drzwi Bartka. Ten otworzył mi po chwili. Sądząc po jego minie spodziewał się kogoś innego.
- Sacha? Co ty tu jeszcze robisz? - zapytał oschle.
- Chciałem ci coś wytłumaczyć, ale nie tutaj. Chodźmy do środka.
Ten po chwili namysłu kiwnął głową. Ruszył do salonu w swoim mieszkaniu. Usiadłem na jednym z trzech foteli.
- Co chciałeś mi wytłumaczyć? Śmierć Rafała? Spoufalanie się z wrogiem?
- Czyli Konstancja już u ciebie była.
- Jasne, że była! Z przestrzeloną dłonią! - warknął.
Wywróciłem oczyma.
- Bastian ją postrzelił, ponieważ Konsta prawie mnie zabiła - powiedziałem ze stoickim spokojem.
Na tą wiadomość Bartek zamarł. Oho. Konstancja jak zwykle ucięła historie dla swojego dobra. Głupia, ruda suka. Uważała pewnie, że nie zdobędę się na przyjście do Bartka. Myliła się.
- Ona? Ciebie? - wykrztusił po chwili. - Przecież ona nie byłaby do tego zdolna.
Westchnąłem. Rozpiąłem dwa dolne guziki od koszuli i ją lekko podwinąłem ukazując bandaż.
- Dobra skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy to mogę już iść. Biorę wolne dopóki nie będę zdolny do pracy - powiedziałem zapinając koszule.
Bartek nic nie powiedział. Ruszyłem w stronę wyjścia.
- Pamiętaj. Bastian to mój przyjaciel i nie waż się go tknąć - rzuciłem na pożegnanie. Miałem na dzieje, że nie usłyszał mojego zawachania przy słowie "przyjaciel".
Wyszedłem z mieszkania Bartka i ruszyłem w stronę domu Bastiana. Poprawiłem przy okazji koszule. Po chwili byłem już na miejscu. Wszedłem do środka. Postanowiłem, że jest to dobra pora na zmywanie naczyń.

*

Zmyłem naczynia, częściowo sprzątnąłem w kuchni i ogarnąłem salon. Wziąłem do ręki książkę i okulary. Usiadłem na kanapie i spojrzałem na zegar. Bastian powinien niedługo wrócić. Nałożyłem na nos moje okrągłe okulary po czym zaczął czytać. Nie minął kwadrans kiedy usłyszałem otwieranie drzwi. Spojrzałem na wchodząc postać. Był to oczywiście Bastian.
- Hej - powiedziałem lekko się uśmiechając.
- Cześć - odparł zdejmując kurtkę.
Podszedł do mnie i usiadł obok.
- Co czytasz? - spytał.
- To co zwykle. Ciocia jeszcze nie przysłała mi nowych książek.
Bastian powoli się do mnie przysuwał. Położyłem głowę na jego ramieniu. Moje policzki przyodziały lekkie rumieńce. Uśmiechnąłem się lekko. Kochałem jego bliskość. Chciałem powtórzyć to co działo się wczoraj... Ale... Może nie teraz. Mimo iż pragnę tego.

<Vlad? *-*>